Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy jest to u nas kobiet normalne, więc proszę wszystkich o własne spostrzeżenia.
Chodzi mi o to, że czuję się jakbym miała dwie skrajne twarze.
Pierwsza to czuła, wrażliwa kobieta, spokojna, opanowana, przyjazna i pomocna. Wierząca w prawdziwe, głębokie uczucie, zawsze wyrozumiała i cierpliwa, otwarta na ludzi lecz niepewna siebie.
Druga to zimna jak lód, zamknięta w sobie kobieta, typ samotnika, znająca ludzi i życie na tyle, aby wiedzieć, że życie to nie bajka. Zdająca sobie sprawę ze swojej urody i atutów, nie raz z premedytacją to wykorzystująca.
Nie potrafię zrozumieć dlaczego są we mnie tak skrajne postacie. Jednego jestem pewna, że nigdy nie chcę nikomu sprawić przykrości ani skrzywdzić. Ale ciemna strona mnie nie raz tak robiła, bawiłam się uczuciami mężczyzn, traktowałam ich przedmiotowo, nie zważałam na ich uczucia. Z drugiej strony potrafiłam otworzyć się na drugą osobę w pełni i nieba mu/jej przychylić. Nie ważne czy to był związek z mężczyzną, czy przyjaźń z kobietą.
Zastanawiam się czy te dwie twarze były we mnie od zawsze, czy moja ciemna strona pojawiła się wraz z przykrymi doświadczeniami. Nie lubię w sobie tego chłodu i obojętności, która się czasem pojawia, nie umiem jednak nad tym zapanować.