I właśnie nad tym ubolewam. Bo z jednej strony chciałabym z nim być, ale nie umiem mu dać tego, czego oczekuje. On twierdzi że to da się odbudować. W sumie, zanim popłynęłam w stronę innego, to nie miałam zahamowani, żeby być blisko z mężem. Tylko ze to zawsze było z mojej strony takie...fizyczne. Nie wiem jak to określić. Nie kręcące tylko po prostu takie zaspokajanie potrzeb biologicznych i wywoływanie w sobie na siłę ekscytacji, której nie było. Może to wystarczy?
Jedni z Was piszą, że chemia mija i liczy się przyjaźń, trwałość itp. Inni, że bez chemii nie dam rady. I ja właśnie nie wiem, jak jest naprawdę. Ile lat bym jeszcze tak "pociągnęła" w małżeństwie dla dobra dzieci, męża, rodziny? Własnego spokoju? Może z czasem zbliżyłabym się... może można to jakoś "naprawić"?
To jest oszukiwanie samej siebie. Bo to o czym myslisz nie jest dla dobra dzieci, czy meza. To jest wylacznie "dla twojego dobra".
Wciąż tu czytam, że dla dobra b. męża powinnam odpuścić, odejść, dać mu spokój. Ale czy on nie ma tu prawa głosu? Skoro najszczęśliwszy by był, gdyby odzyskał żonę i dzieci, to jak mam tego nie brać pod uwagę?
Czy oszukuję go? Nie. On wie, że "to" się we mnie wypaliło. Zna mój stan uczuć do tamtej osoby. Mimo to chce mnie z powrotem. Oczywiście po zakończeniu tamtej relacji.
Bosz, to jest w ogóle jakieś chore że ja to tak rozważam na zimno.
Majac odpowiednia wiedze ponosimy odpowiedzialnosc za innych. Czy np. na prosbe dziecka podajemu mu narkotyki lub alkohol. Czy dla szczescia 12latka pozwalamy mu grac przez 12h dziennie w brutalne gry od 18 lat? Zwykle nie, chociaz pewnie niektorzy tak. Wiedzac wiec o pewnych deficytach, wchodzac w relacje z kims, nie mogac mu czegos z gory zapewnic, oszkukujemy i krzywdzimy go, niezaleznie od jego deklaracji.
Kurcze, czytajas ten watek coraz bardziej jestem przekonany ze autorko, chodzi Ci tylko i wylacznie o "miekkie ladowanie" po "nieudanym" odejsciu od meza. Tylko czemu chcesz go ponownie krzywdzic w imie swojego egoizmu nie mogac mu nic dac? (niezaleznie od tego jak i w jakim stopniu oboje ponosicie wine za rozpad waszych relacji) Tego nie rozumiem? To nowe otwarcie wymaga przeciez zaangazowania z obu stron. Bo skoro tak bardzo Ci zalezy na jakis zmianach, a wiele zalezy od pracy nad tym co bylo, to czemu tego nie zaczniesz robic? - Te wydarzenia, wzorce, deficyty z dziecinstwa. Szkoda ze tak dlugo pozwalalas im maglowac w swoim zyciu. To jakos trzeba przerobic. Nie wiem co dla Ciebie oznacza to jakos, ale jedni robia to szukajac pomocy instytucjonalnej, inni przemysliwujac z czasem sobie radza, jeszcze inni poprzez opowiedzenie o tym komus i zrzucenie ciezaru. Pogrzebanie tego chyba nie pomaga?
Może gdyby on się bardzie starał, to dałabym radę trwać przy tych wartościach, kosztem części siebie. Ale przestał się starać i zaczęłam mieć to w dupie.
Może dać nam jeszcze jedną szansę? Jemu na to, żeby bardziej o mnie dbał jako o kobietę, a mnie na to abym trwała przy nim i zyła wg zasad, a nie emocji jak to ktoś ładnie ujął?
Problem jest wlasnie w tym ze tu duzo jest uzaleznione od niego. Ze on sie bedzie staral. A jak nie bedzie w pewnym momencie to co wtedy? Przeciez wlasnie sila milosc tkwi w tym, ze w momencie kryzysu nie szuka sie latwych rozwiazan. Dlatego wlasnie malznenstwa w ktorych jest milosc sa trwale bo inaczej podchodza do rozwiazywania problemow, maja determinacje ku temu a przeciez kryzysy sie ponownie zdarzaja. To ze byl jeden nie oznacza ze kiedys nie bedzie kolejnego. Jak wtedy sobie poradzicie jesli wszystko uzalezniasz od staran meza?