Mam problem z rodzicami - pomocy - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » RELACJE Z PRZYJACIÓŁMI, RELACJE W RODZINIE » Mam problem z rodzicami - pomocy

Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 10 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 131 do 195 z 637 ]

131

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

nokiaaa, a jak skończyli rodzice tej dziewczyny? Mama z tym ojcem pijakiem?
To prawda, że teraz jest więcej możliwości i tak naprawdę, jak się uprę, to mogę wyjechać i nie wrócić. Ale jak widać, nie mogę się niestety wyzbyć tej "odpowiedzialności" za rodziców i nawet nie wiem, czy terapia mi to poprzestawia w głowie. Wynika to z tego, że bardzo ich kocham i jestem z nimi mocno związana.

Chciałabym, żeby było, tak jak napisała Ninka123 smile że rodzice zyskają drugie nowe życie, jak się wyprowadzę. Mój przyjaciel też tak sugeruje, że może akurat. A ja nie wiem. Niekiedy gdy kłócę się z mamą, np. wczoraj, mówi mi, że mam się wynieść, że ma mnie dość. Że zazdrości innym, co się dzieci już pozbyli: "stare dziady mieszkają same, nie mają problemów z dziećmi, żyją sobie spokojnie, a Ty tylko zawirowania do tego domu wprowadzasz, a ja już nie nadążam". Jednak gdy się kłóci z ojcem, to już co innego mówi, że żyje tylko dla mnie, że gdyby nie ja to by się zabiła, bo sama by z nim nie wytrzymała. I wtedy automatycznie myślę, że muszę tu zostać na zawsze. Nie mogę brać niby za nich odpowiedzialności. Nie chcę się też jednak przyczynić do jakiegoś nieszczęścia sad Kurcze, jak tak myślę, to wydaje mi się, że to moja główna i największa blokada.

Zobacz podobne tematy :

132

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

To chyba nie może być historia ze szczęśliwym zakończeniem sad Wszystko przeciwko mnie... znów dopadły mnie niespodziewane problemy zdrowotne i mogę szykować się na kolejny zabieg, czasem myślę, że nade mną ciąży jakieś fatum sad Kolejny raz to on już nie poczeka i nie zrozumie, bo to brzmi już niewiarygodnie sad Jeśli ktoś trzyma za mnie kciuki, to zaciśnijcie je jeszcze bardziej, proszę... Tak bardzo chcę już pojechać! sad

133

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy
moje_glupie_ja napisał/a:

Niekiedy gdy kłócę się z mamą, np. wczoraj, mówi mi, że mam się wynieść, że ma mnie dość. Że zazdrości innym, co się dzieci już pozbyli: "stare dziady mieszkają same, nie mają problemów z dziećmi, żyją sobie spokojnie, a Ty tylko zawirowania do tego domu wprowadzasz, a ja już nie nadążam". Jednak gdy się kłóci z ojcem, to już co innego mówi, że żyje tylko dla mnie, że gdyby nie ja to by się zabiła, bo sama by z nim nie wytrzymała.

-->

moje_glupie_ja napisał/a:

I wtedy automatycznie myślę, że muszę tu zostać na zawsze.

Mam wrażenie, że ta kwestia była tu już poruszona, ale po cytatach widać to przejrzyście.

Twoja matka Tobą świadomie manipuluje. I daje Ci sprzeczne komunikaty, aby zawirować Twoim osądem. Dzięki temu świetnie kontroluje Twoje zachowanie i emocje. Przy okazji wpędza Cię w poczucie winy. Uzależniła Cię emocjonalnie: "wyprowadź się natychmiast", by potem: "bez Ciebie się zabiję".

Czy nie bezpieczniej dla Ciebie byłoby wyjechać do miasta Twojego przyjaciela i wynająć pokój samodzielnie? Znaleźć tam pracę możesz zawczasu. Korzyści będą spore, najważniejsza jest taka:
- porzucisz toksyczny związek z rodzicami
- nie wejdziesz od razu w następny związek, w którym i tak nie będziesz mogła dorosnąć.

Czasami ludzie po ciężkim rozstaniu potrzebują pobyć przez jakiś sami. Inni szybko wchodzą w nowe związki, żeby nie mierzyć się z wewnętrznymi problemami.

Która opcja jest lepsza, chyba sama wiesz.

134

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

W skrócie: ja tego jednak nie zrobię sad jestem wrakiem. nawet na terapię się nie odważę się pójść. Jestem przegrana, jestem do niczego, chcę być tam i chcę być tu, ciężki przypadek, tylko psychiatryk ;(

135

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Halo halo, ziemia.
Przestań się dołować.
Nie będę pisać, że z ciężkim szokiem czytałam o Twoich rodzicach. To jest złe do granic.
Nie będę pisać że nie powinnaś do niego jechać, bo sama jak i inni radzący w procesie dorastania mieliśmy takie akcje, nastoletnie, irracjonalne itd. i takie doświadczenia pozwoliły nam dojrzeć.
Nie ma już czasu na kalkulacje, psychologa możesz też mieć w innym mieście. Jak chcesz wyprowadź się do jakiegoś bliższego miasta i podnajmij mieszkanie z innymi ludźmi. Byle tylko cos ruszyć i żyć.

136

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Ja wiem, wszystko wiem, już wszystko zostało tu powiedziane, ale czuję się tak obrzydliwie źle, tak ogromny lęk, którego nijak nie mogę opanować... na razie mam powiedzieć, że chcę jechać na tydzień i nawet tego się boję. A to kłamstwo, wszystkich okłamuję, tak mi z tym parszywie niedobrze sad Tak bardzo bym chciała wszystkim powiedzieć prawdę, ale nie, to nie przejdzie. I tak paskudnie niedobrze, że mam opuścić to miejsce i rodziców, nie, ja chyba tego nie chcę, wolę tu zostać sad Gdybym miała czym to palnęłabym sobie w łeb, zamiast podejmować takie decyzje sad

137

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Ja ciagle trzymam za Ciebie kciuki.  Jesli Twoj problem az tak Cie przerasta to koniecznie szukaj pomocy psychologa.  Nie odkladaj tego.

138

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Dzięki KaktusTX smile to bardzo miłe! smile

Jak ochłonę, to napiszę, co niemądrego znów wykombinowałam. A znów namieszałam i aktualnie przepłacam to sensacjami zdrowotnymi...

139

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Jedynym sensownym rozwiązaniem, które mi myśli podsuwają, jest to:
Poproś, jak już ustabilizujesz się zdrowotnie, aby to ten Twój luby pojechał do Ciebie i po Ciebie, żebyście wspólnie podjęli konfrontację z prawdą. Poznasz wtedy Jego intencje.

Tam gdzie jest miłość prawdziwa, nie ma miejsca na lęk i fałsz.

Walcz o siebie, bo aby być dla kogoś ważnym, musisz sama dla siebie być wartością. Nikt nie będzie Cię kochał i szanował, jeśli sama nie będziesz sobie sojusznikiem.

140 Ostatnio edytowany przez moje_glupie_ja (2015-07-12 20:41:49)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

lasonrisadetuboca, tak się chyba stanie, dzięki za odpowiedź smile W sierpniu będę mieć zabieg serca, zapisałam po 17 latach odkładania tego! To duży krok dla mnie, jeszcze większy strach smile Teraz pozostaje poinformować o tym Lubego i zobaczyć, jaka reakcja Jego będzie, czy mnie zrozumie, czy przeczeka tę miesięczną rekonwalescencję... Boję się, myślę, że będzie mieć do mnie żal i nie zrozumie...

Ogólnie myślę, że to się nie uda. Mieliście rację, że bez tej terapii się nie uda, dopiero teraz to dostrzegam i odczuwam, bo wcześniej były to tylko suche słowa. Ja po prostu nie czuję się gotowa na wyprowadzkę i dorosłe życie. Może i pojadę tam na trochę, ale poważnego związku z tego nie będzie, nie z moim podejściem, bo nie czuję się na siłach, po prostu pomimo że tego bardzo chcę, to jakaś magiczna siła trzyma mnie tutaj, przy moim życiu, które znam, rodzicach i długich godzinach przed komputerem... Smutne to...

141

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Cześć wszystkim! smile

Chciałam raz jeszcze podziękować za niesamowite wsparcie i pomoc, jakie otrzymałam na tym forum. Jesteście wielcy! Jestem Wam dłużna info, co u mnie smile Tylko tak dużo tego, że aż nie chce mi się pisać, a Wam pewnie czytać! No ale zacznijmy! Może podpowiecie mi "co dalej?!", bo jak zwykle jestem przerażona, choć trochę pchnęłam do przodu i to, co wydawało mi się niewykonalne, stało się częściowo faktem... Teraz powinnam to ładnie wszystko pociągnąć dalej.

Od początku.

Jak wiecie, plan był taki by "jechać" dalej na kłamstwie, zatem powiedziałam, że jadę do tego kolegi, co ma dziewczynę i jadę do pracy. Wyrzuty sumienia jednak mnie zżerały, że takie perfidne kłamstwo, więc przebąknęłam mamie, że możliwe, iż spotkam się ze swoim byłym, żeby pomógł mi wybrać i kupić laptopa. Przyjęła na spokojnie, zero komentarza, a ja naiwnie pomyślałam "może w końcu...". O jakże się myliłam... Gdy rodzice odwozili mnie na dworzec (ponad godzina drogi), mama wywaliła swoje żale i zrobiła mi niezłą awanturę, że jadę w innych celach, że się z nim spotykam, a nie do pracy, bo przecież pół roku też byłam, więc na pewno się spotykamy i zaczęła to tacie opowiadać, jaki mam plan z tym laptopem. Tata na luzie, zero komentarza. Co miałam zrobić? Wyparłam się w żywe oczy, że w ogóle z nim nie mam kontaktu jednak i że jadę do pracy. Mój błąd, ale przede mną było 7h podróży, wielka niewiadoma co dalej, nie miałam siły na prawdę. W ostateczności na koniec spuściła z tonu, jak zaczęłam jej wygarniać, co w tym złego nawet jeśli bym się spotkała (zarzuciła mi nawet, że mam go w znajomych na FB). To wtedy z łaski odpowiedziała, że mogę się spotykać z kim chcę, tylko mam ją o tym poinformować, bo chciałabym chociaż wiedzieć. Zaprzeczyłam. Pojechałam. Oficjalnie do pracy i tylko na tydzień. Wróciłam po 2 tygodniach i 2 dniach.

Co było na miejscu...

Odebrał mnie z dworca chłodno, tylko "cześć", bez żadnego buziaka nawet. No czyli jak zawsze. Ku mojemu zaskoczeniu, dał mi godzinę czasu na ogarnięcie się po podróży i byliśmy już umówieni do jego rodziców. Stres ogromny, ale przeżyłam to jak na mnie nadzwyczaj spokojnie, nawet serce nie zaczęło mi świrować. Jego rodzice bardzo mili, jego mama zwracała się do mnie per "moja synowa" i zaczęłam się zastanawiać "o co w tym wszystkim kurna chodzi?". Postanowiłam uzbroić się w cierpliwość i czekać na jakąś deklarację z jego strony, skoro rzekomo mam być synową. No niestety. Przez 2 tygodnie nie padło ani słowo na ten temat! Żadnej deklaracji, że jesteśmy razem, żadnego złapania mnie za rękę, gdy gdzieś wychodziliśmy, wręcz szedł często kawałek w przodzie. Wiecie, ja wiedziałam, że u jego rodziców to nie przejdzie, że on zamieszka sobie z koleżanką, więc założyłam, że w takim razie się zdeklaruje i będzie z tego związek. Nie przewidziałam jednego - że najprawdopodobniej zapowie mnie swoim rodzicom jako swoją dziewczynę, a ze mną dalej będzie na stopie koleżeńskiej. Masakra. Nikt nie powie mi, co siedzi w jego głowie, ja tego też nie wiem i nie wiem, co z tym zrobić, czy dalej czekać, czy naciskać. Wolałam póki co czekać. Gdy byliśmy razem 5 lat temu ciągle mi powtarzał, że mnie kocha, jak wychodziliśmy razem to zawsze za rękę. Tak mu się odmieniło, że nie okazuje uczuć? No wątpię. Mam milion podejrzeń w głowie, że może dalej kocha tę koleżankę z pracy, która go nie chciała, a że ma już 28 lat, to tak z rozsądku na odczepne, skoro ja taka zakochana, wziął mnie, byle ktoś był, ale bez deklaracji, bo może zapozna lepszą? Nic z tego nie rozumiem! Jedyne co zaobserwowałam, ale co możliwe, że nic nie znaczy, to to, że gdy oglądamy np. film, to zawsze gdy do niego jeździłam, to jakoś mnie tam trzymał za rękę, za nogę, ot tak nic nieznacząco. Tak też było teraz przez pierwszym tygodniu, potem zaczęło się zdarza, że gdy tak siedzieliśmy obok, to dawał mi buziaka - w policzek, w czółko, czasem we włosy. Choć jak wychodził do pracy i wracał to tylko cześć, bez buziaka, więc sad No i raz, gdy spaliłam bagietki smile))) A on w akcji ratowania mojej rozpaczy, że nie jestem taką idiotką, za jaką się mam, pocieszając mnie, zalał piekarnik tak, że wywaliło korki wink wówczas powiedział: "widzisz, idealnie się wpasowaliśmy". Ale to jednak daleko do wyznania jakiejkolwiek miłości....

Ogólnie, pierwsze dni byłam przerażona. Kawaler mieszkający sam od 1,5 roku, wyobraźcie sobie, że jak na moje standardy nie było zbyt czysto wink Chciałam uciekać! Ale z każdym dniem szło coraz lepiej. Byłam z siebie taka dumna, że znajdowałam czas na pracę przy komputerze (te moje zlecenia), gotowanie obiadu, utrzymanie względnej czystości, pranie, prasowanie. Wręcz zachłysnęłam się tą prozą codzienności! Czułam się tak doskonale, że w tym momencie wydawało mi się, że fruwam i nie potrzebuję żadnej terapii. Oczywiście on też mnie nie wykorzystywał. Ja gotowałam, on zmywał. Cokolwiek robiłam, pytał zawsze czy pomóc, nawet przy błahym wieszaniu prania, więc jak coś potrzebowałam to śmiało prosiłam, a on przerywał swoją pracę (praktycznie non stop pracował przed kompem). Wspólnie robiliśmy zakupy, i te codzienne, i jakieś rzeczy do domu. Jego rodzice też ciągle o nas dbali, dostarczając nam kolejne słoiki jedzenia i ciągle coś kupując do domu, a to tarkę do warzyw, bo nie mieliśmy, a to cukiernicę.

U jego rodziców byliśmy 3x aż. Pierwszy zaraz jak przyjechałam, potem u nich na działkę w weekend i na koniec przed moim wyjazdem na kawę. Są niesamowicie mily, otwarci, wyluzowani. Zupełnie inni niż moi rodzice. Od drugiego spotkania i mama, i tata, całują mnie na powitanie i pożegnanie. Hop siup i rodzinka. Jestem tylko na siebie zła, bo siedzę cicho i nieśmiało jak ten ciołek matołek, nic nie mówiąc. Czuję się jak łoś. Wyczuwam, że raczej zachwyceni mną nie są i że im się nie podobam (ani ładna, ani mądra, ani bystra jak widać), ale nie są też tacy by się wtrącać. Byliśmy też u jego babci na obiedzie. Tej to już się chyba totalnie nie spodobałam wink Choć było miło i powtarzała ciągle "jedz dziewczyno, bo umrzesz!" smile)) Mieliśmy też zaproszenie do brata, ale tego dnia nam nie pasowało. No i tak to. Teściów już mam, tylko kandydata na męża coś nie widać do zdeklarowania, zaś boli mnie, że moi rodzice nic nie wiedzą i żyją w takiej nieświadomości sad Poniekąd na własne życzenie. Nie rozumiem jego postępowanie. Ma dopiero 28 lat, jest przystojny i zarabia full pieniędzy, mógłby mieć niejedną i fajniejszą (nie zrozumcie mnie źle, ja nie patrzę na te aspekty, poznałam go gdy był studentem 4 roku i nic nie zapowiadało ile może zarabiać, wtedy go pokochałam, to dla mnie kompletnie bez znaczenia, ale wiem, jakie bywają kobiety...). Więc czemu? Nie rozumiem go... (btw. nie byłam na jego utrzymaniu, on płaci za zakupy, ja za każdym razem robię połowę rachunku przelew na jego konto. Kupił sam żelazko i suszarkę na pranie, odkurzacz kupiliśmy już na pół).

Dlaczego powiedziałam, że nie potrzebuję terapii? Na pewno potrzebuję, skoro dalej czaję się przed rodzicami, ale tutaj to już dopiero ciekawa historia... Pierwsze dni umierałam ze strachu, co u nich. Szybko przestałam się bać, gdy zorientowałam się, że ćwierkają sobie jak gołąbeczki. Wyobraźcie sobie, że przez 2 tygodnie ani razu się nie pokłócili, mimo że te 2 tygodnie tata był na urlopie, non stop w domu i mama mówi zawsze, że nawet weekendu z nim wytrzymać nie może. To dopiero niespodzianka! Po 3-4 dniach w ogóle nie myślałam co u nich, choć non stop pisałam smsy kłamliwe, co u mnie i jak pisałam. Wręcz podkreślają mi, że jak przyjechałam to tylko kłopot i bałagan. Jeden dzień byli w galerii, kilka godzin. Gdy jedziemy w trójkę, już po 2h jakaś awantura przy kasie, na środku sklepu, zawsze coś. Teraz byli razem 8h i mama zachwycona jak pięknie tata z nią chodził po sklepach. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę bała się jechać ani nie będę się martwić, gdy przy mnie się kłócą. Tyle zdrowia straciłam, niepotrzebnie. Cierpię na straszne bóle głowy, średnio raz w tygodniu potwornie boli mnie głowa. 2 dni po wyjeździe, tam na miejscu dopadł mnie ból głowy. Potem przez 2 tygodnie nic! I zrozumiałam, że to chyba wszystko było z nerw i stresu...

Cóż jeszcze. Ciągle w głowie wisiła mi myśl, że muszę powiedzieć mu o zabiegu. Powiedziałam po blisko 2 tygodniach... liczyłam, że może wcześniej się zdeklaruje i będzie mi łatwiej... To było dla mnie bardzo trudne. Nie wyglądał na zadowolonego, bardzo się boję co siedzi w jego głowie i jak to odebrał, ale oficjalne stanowisko jest takie, że nie ma problemu, że mam zrobić zabieg i że po zabiegu, odbierze mnie od rodziców już autem. Tak jesteśmy wstępnie umówieni. Teraz przyjechałam do domu na tydzień porobić badania przed zabiegiem. Nie był zachwycony, proponował bym zrobiła tam u niego, ale to zbyt drogi koszt. Jego rodzice też byli niemiło zaskoczeni, dopytywali, czy na pewno wrócę, czy mama mnie puści. Jesteśmy umówieni i jego rodzice to wiedzą (tylko jak zwykle moi nie), że wrócę w najbliższy weekend. W tym miejscu chciałabym krzyczeć HELP! HELP! Doradźcie co mam powiedzieć swoim rodzicom, ale to kłamstwo znów będę musiała sama i będę się posiłkować tym, że to dalsza część pracy, tylko nikt w to nie uwierzy i raczej mama się wszystkiego domyśli... Raz, że zabrnęłam tak daleko w to kłamstwo, że nie mam jak z niego wybrnąć, dwa, że nie teraz... 24 sierpnia mam zabieg, który odkładałam od 18 lat. Jestem przerażona, to serce, różnie może być. Robię to pod wpływem jego, dla tego być może wspólnego życia... Jeśli teraz wyskoczę z taką rewelacją... nie, nie chcę więcej stresu, nie udźwignę tego. Jeśli zabieg się uda, będę czuć się dobrze, wtedy będę musiała poinformować rodziców i on po mnie przyjedzie. Nie widzę innej opcji. Myślę, że teraz skończyłoby się tym, że zostałabym na lodzie i nie pomogliby mi finansowo z zabiegiem i nic z tego by nie wyszło. Zresztą mama już się wyraziła, że "ja wiem, że po zabiegu śladu tu po Tobie nie będzie". Może się domyśla. Wiem, że muszę na razie pojechać, na jeszcze tydzień, bo on też ciągle podkreśla "jeśli mama Cię puści...". Nie chcę go zawieźć. To wyjazd tylko na tydzień, potem przed zabiegiem wracam do rodziców. Boję się tylko, że kłamstwo z pracą dalej nie przejdzie... sad(((( i tak będzie awantura...

Inna sprawa, że jego rodzice też musieli się dowiedzieć o zabiegu. Mówił, że jak nie chcę mówić, to ich okłamiemy. Potem doszliśmy do wniosku wspólnie, że lepiej powiedzieć prawdę. Miałam zrobić to sama, ale nie było okazji, więc powiedział to wczoraj swojej mamie sam... Spytałam jaka była reakcja, odpowiedział tylko, że mama powiedziała, że mam zrobić, co potrzeba. Hmm..wydaje mi się, że było coś więcej, boję się, że padło stwierdzenie, że skoro jestem jakaś chora i upośledzona, to ma dać sobie ze mną spokój. Poniekąd mu to powiedziałam, to skwitował tylko bym zwalczyła te głupotki w swojej głowie nim swoim gadaniem bez sensu w końcu go zniechęcę. No nie wiem, zobaczymy, dlatego chciałabym w najbliższy weekend znów pojechać, tylko jak...

Mama wysyłała mi smsy, że tak długo i że tęskni. Bo ja codziennie przedłużałam, że jeszcze nie wracam, że jeszcze praca. Ale to nie było tak, że sama pisała. To ja pisałam, że tęsknię (bo tak było, raz miałam myśli, że tak, że chcę tam być, innym razem, wśród tych wszystkich obcych ludzi, chciało mi się płakać i chciałam do rodziców, mojego domu...). Więc gdy jej pisałam, że tęsknię, to ona odpisywała, że też, że nie może się doczekać i same miłe i czułe słówka. Jak rozmawiałyśmy przez tel (codziennie minimum godzina), to mówiłam jej, że po powrocie pewnie i tak się będzie ze mną kłócić jak zawsze, odpowiedziała, że teraz już nie, bo już przywykła, tak długo, że dałam jej niby "szkołę". Istotnie, pierwsze dni sama z siebie mówiła w rozmowach, że smutne te dni, że beze mnie to nie życie. Później już przestałam. Jak wróciłam to było małe starcie, trochę mniejsze niż zawsze jednak. Mówiła, że się zmieniłam, że inaczej wyglądam, że ona już się ode mnie odzwyczaiła, że ciekus jestem, że jaka ja córka, że może ona sobie też wyjedzie. A potem zaraz zaprzeczała, że "nie rób z siebie takiej gwiazdy, wcale nie tęskniłam" i że z tatą jej dobrze i że mieli porządek, a ze mną to tylo bałagan i kłopot. Dziś z kolei już gada bardziej do rzeczy, że powinnam wyjść za mąż, bo jak całe życie samemu. Ale to tylko gadanie...

No, nie wiem, czy on cokolwiek do mnie czuje. Stawiam na to, że nie. Ale spróbować chcę. Troszkę popchnęłam to do przodu. Mimo wszystko chcę tam pojechać za kilka dni znów i obecnie to mój problem, ale nikt tutaj za mnie kłamstwa nie wymyśli, ani nie sprawi, że mama uwierzy w to... Będę próbować, ew. jak się nie uda, to na początku on mówił, żebym nie przyjeżdzała, bo się nie opłaca na tydzień i dopiero po zabiegu. Ale ja naciskałam, że przyjadę, jego rodzice o tym wiedzą, więc chyba głupio. Moi się załamią jak usłyszą, że znów... Potem zabieg, jeszcze większe wyzwanie i niewiadoma, może być lepiej, może być też gorzej... Trzymajcie za mnie kciuki, proszę.

142

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Cholera... czytam Cię od pewnego czasu już. I najlepsze jest to, że miałabym ochotę powiedzieć Ci: zapytaj go wprost o co k'man, powiedz rodzicom, że się wyprowadzasz, bądź szczęśliwa a zabiegiem się nie martw bo napewno będzie dobrze...

Łatwe prawda? A sama nie umiem się matce przeciwstawić. Więc nie daję rad a tylko trzymam mocno za Ciebie kciuki :*

143 Ostatnio edytowany przez Czarna Kotka (2015-08-04 12:02:48)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Trzymam za Ciebie kciuki.
Pomyślałam też, że powinnaś przeczytać jedno z najpiękniejszych opowiadań Tove Jansson, "O Filifionce, która wierzyła w katastrofy".

Była sobie raz Filifionka, która prała swój duży szmaciany chodnik w morzu. Tarła go mydłem i szczotką aż do niebieskiego pasa i czekała na co siódmą falę, która przychodziła w sam raz, aby zmyć pianę.
Potem prała go do następnego niebieskiego pasa; słońce grzało jej plecy, ona zaś stała na swoich szczupłych nogach w przezroczystej wodzie i tarła, i wciąż tarła.
Był pogodny i bezwietrzny letni dzień, taki właśnie, jaki nadaje się na pranie chodników. Fale nadchodziły jedna za drugą, powolne i senne, aby jej pomóc, a wokół jej czerwonej czapeczki brzęczało kilka trzmieli, sądząc, że jest kwiatem.
„Umizgujcie się do mnie, jeśli chcecie” - pomyślała Filifionka z goryczą.
- „Ja w każdym razie wiem, jak to jest. Świat przed katastrofą zawsze wygląda tak cicho i spokojnie”.
Doszła do ostatniego niebieskiego pasa na chodniku, pozwoliła siódmej fali zmyć go, po czym wyciągnęła cały chodnik z wody.
Skała pod wodą była gładka i czerwona, zaś w głębi tańczyły odblaski słońca. Tańczyły również na palcach Filifionki, złocąc wszystkie dziesięć.
Zatonęła w rozmyślaniach. Mogłaby sprawić sobie nową czapkę w kolorze pomarańczowym. Albo na starej wyhaftować odblaski słońca złotymi nićmi.
Lecz naturalnie nie będą przypominać tych prawdziwych, bo przecież będą nieruchome. A zresztą, co komu z nowej czapki, gdy przyjdzie niebezpieczeństwo? Zginąć można równie dobrze i w starej...
Filifionka wywlokła chodnik na ląd, otrzepała go o skałę i z cierpką miną zaczęła po nim spacerować, żeby wycisnąć zeń wodę.
Pogoda była zbyt piękna - co nie było naturalne. Coś musi się zdarzyć.
Wiedziała o tym. Nisko nad horyzontem zbierało się to ciemne i straszne - gromadziło się, nadchodziło - coraz prędzej i prędzej...
- I nie wiadomo nawet, co to jest - szepnęła Filifionka do siebie.
Serce zaczęło jej walić, poczuła zimno na plecach; odwróciła się gwałtownie, jakby ktoś groźny nieoczekiwanie stanął za nią. Ale morze migotało jak przedtem, odblaski słońca ślizgały się żartobliwie po jego powierzchni, a letni wiatr muskał pocieszająco jej pyszczek.
Niełatwo jednak pocieszyć Filifionkę, którą - z nieznanych powodów - ogarnęła panika. Drżącymi łapkami rozpostarła chodnik, aby wysechł, i chwyciwszy mydło i szczotkę pobiegła w stronę domu nastawić wodę na herbatę: Gapsa obiecała zajrzeć koło piątej.

Dom Filifionki był duży i nieszczególnie piękny. Ktoś kiedyś chcąc się pozbyć starych farb olejnych pomalował go na ciemnoszaro z zewnątrz i na brązowo wewnątrz. Filifionka wynajęła go (bez mebli) od pewnego Paszczaka, który ją zapewniał, iż jej babka zamieszkiwała w nim za młodu zazwyczaj latem. A że Filifionka darzyła swoją rodzinę ogromnym uczuciem, uznała natychmiast, że i ona powinna tu mieszkać, aby uczcić pamięć babki.
Pewnego wieczoru po wynajęciu domu, siedząc na werandzie dziwiła się bardzo, jak jej babka za młodu musiała być niepodobna do siebie w późniejszym wieku.
Pomyśleć tylko, że prawdziwa Filifionka, mająca poczucie piękna przyrody, osiadła na tym jałowym, okropnym wybrzeżu. Bez ogrodu, w którym można by zebrać coś, z czego dałoby się zrobić konfitury. Bez najmniejszego drzewka liściastego, czy krzaczka, który można by przerobić na altankę. Nawet bez przyzwoitego widoku.
Filifionka westchnęła i patrzyła z pustką w oczach na zielone o zmroku morze, obrzeżone rozległą plażą z rozbijającymi się falami. Jak daleko sięgnąć wzrokiem, wszędzie zielona woda, biały piasek i czerwone, wyschnięte wodorosty. Był to w sam raz krajobraz do katastrof: ani jednego bezpiecznego miejsca.
O, naturalnie, potem Filifionka dowiedziała się, że to wszystko było omyłką.
Wprowadziła się do tego okropnego domu na tym okropnym wybrzeżu zupełnie niepotrzebnie. Babka bowiem, jak się okazało, mieszkała w zupełnie innym domu. Tak to w życiu bywa.
Ale już było za późno: Filifionka zdążyła napisać do całej rodziny o swojej przeprowadzce, uważała więc, że nie wypada nic zmieniać.
Mogliby uważać, że jest trochę zbzikowana.
Filifionka zamknęła więc za sobą drzwi i starała się urządzić wnętrze domu przytulnie w miarę możności. Nie było to jednak łatwe. Pokoje były tak wysokie, że sufit pozostawał zawsze w cieniu, a okna duże i poważne do tego stopnia, iż żadne koronkowe firanki na świecie nie mogłyby ozdobić ich i uczynić miłymi. Nie były to okna do wyglądania, za to każdy mógł łatwo zajrzeć do środka - a tego Filifionka nie lubiła.
Starała się urządzić przytulne kąciki, lecz wszystko na nic. Meble gubiły się. Krzesła szukały schronienia pod stołem, kanapa przerażona cofała się ku ścianie, a krążki światła lamp były równie bezsilne, jak światełko latarki w ciemnym lesie.
Jak wszystkie Filifionki miała masę ozdobnych bibelotów. Małych lusterek i fotografii rodzinnych w ramkach z aksamitu i muszelek, kotów, psów i Paszczaków z porcelany stojących na szydełkowanych serwetkach, pięknych przysłów haftowanych jedwabiem lub srebrem, malutkich wazonów i przyjemnych kapturków na imbryczki do herbaty w kształcie Mimbli - słowem, moc tego wszystkiego, co czyni życie łatwiejszym, mniej niebezpiecznym i ogromnym.
Lecz w ponurym domu nad morzem wszystkie te piękne, ukochane rzeczy straciły swój sens i spokój. Przestawiała je ze stołu na komodę i z komody na okno, ale nigdzie nie pasowały, nie były u siebie.
Stały jednak, zupełnie zagubione.
Filifionka zatrzymała się w drzwiach i patrzyła szukając pocieszenia w przedmiotach, które były jej własnością. Lecz miały one w sobie tę samą bezradność co ona. Poszła do kuchni i rozpaliła ogień pod czajnikiem, potem wyjęła najwytworniejsze filiżanki ze złoconym brzegiem oraz paterę, zdmuchnęła zręcznie okruchy z jej brzegu i na wierzchu ciastek położyła kilka małych lukrowanych ciasteczek, żeby zaimponować Gapsie.
Gapsa pijała herbatę bez śmietanki, lecz Filifonka wyjęła również i babciny srebrny dzbanuszek w kształcie łodzi, a kostki cukru wsypała do pluszowego koszyczka z paciorkami na rączce.
Nakrywając stół do herbaty czuła się zupełnie spokojna - wszystkie myśli o katastrofie oddaliły się.
Szkoda jednak, że w tej fatalnej okolicy nie można znaleźć ładnych i odpowiednich kwiatów. Rosły tu jedynie złe, kolczaste krzaczki, a ich kwiaty nie pasowały do salonu. Filifionka z niezadowoleniem odsunęła wazon na kraniec stołu i zrobiła krok w stronę okna, by wyjrzeć, czy nie idzie Gapsa.
Lecz nagle pomyślała: „Nie, nie. Nie będę wyglądać. Poczekam, aż zapuka.
Wtedy pobiegnę otworzyć i będziemy obie strasznie ucieszone i towarzyskie, i będziemy masę rozmawiać... Jeśli wyjrzę, może się zdarzyć, że wybrzeże będzie puste aż het do latarni morskiej. Albo że zobaczę mały zbliżający się punkcik, a ja nie lubię rzeczy, które zbliżają się nieuchronnie... A byłoby jeszcze gorzej, gdyby ten punkcik nagle zaczął się zmniejszać i odszedł...”
Filifionka zaczęła drżeć: „Co się ze mną dzieje?” - pomyślała. - „Muszę pomówić o tym z Gapsą. Może ona nie jest tym kimś, z kim najchętniej chciałabym mówić, ale przecież nie znam nikogo innego”.
Rozległo się pukanie do drzwi. Filifionka wybiegła do sieni i zanim jeszcze otworzyła drzwi, zaczęła mówić.
- Ach, jaka piękna pogoda - zawołała - morze, pomyśleć tylko, morze...
Takie niebieskie, takie życzliwe, bez jednej choćby zmarszczki! Jak się pani ma, ślicznie pani dzisiaj wygląda... Ach, mogłabym się tego spodziewać... No tak, kiedy żyje się w ten sposób, natura i to wszystko - temu to chyba należy zawdzięczać, prawda?...
„Bredzi jeszcze bardziej niż zwykle” - pomyślała Gapsa zdejmując rękawiczki (była bowiem prawdziwą damą), głośno zaś powiedziała:
- Właśnie. Ma pani zupełną rację, pani Filifionko.
Usiadły przy stoliku nakrytym do herbaty, a Filifionka tak była zadowolona z towarzystwa, że plotła najzupełniejsze głupstwa i rozlewała herbatę na obrus.
Gapsa chwaliła ciastka i cukierniczkę, i wszystko, co się dało, tylko o kwiatach w wazonie oczywiście nie powiedziała nic. Gapsa była dobrze wychowana, a każdy widział, że ten dziki, zły krzak nie pasował do serwisu do herbaty.
Po chwili Filifionka przestała mówić głupstwa, a że Gapsa nie odezwała się, zrobiło się zupełnie cicho.
Nagle blask słońca na obrusie zgasł, a duże poważne okna wypełniły się chmurami i obie panie usłyszały wiejący od morza wiatr. Gdzieś daleko, nie głośniejszy niż szept.
- Widzę, że uprała pani swój chodnik, pani Filifionko - powiedziała Gapsa z uprzejmym zainteresowaniem.
- Tak, woda morska jest przecież podobno dobra na chodniki - rzekła Filifionka. - Kolory nie puszczają i chodnik ma porem taki świeży zapach...
„Chcę, żeby Gapsa zrozumiała” - pomyślała. - „Chcę komuś powiedzieć, że się boję, komuś, kto mógłby mi odpowiedzieć: - Ależ, oczywiście, rozumiem cię świetnie, że się boisz. Albo: - Czegóż się tu bać, na miłość boską? W taki piękny, spokojny letni dzień? Żeby powiedział cokolwiek bądź, ale żeby coś powiedział”.
- Te ciasteczka upiekłam według przepisu babci - powiedziała Filifionka.
Po czy pochyliła się nad stołem i szepnęła:
- Ten spokój jest nienaturalny. Oznacza, że stanie się coś okropnego.
Wierz mi, kochana, jesteśmy bardzo małe i nic nie znaczymy razem z naszymi ciasteczkami do herbaty i naszymi chodnikami i wszystkim tym, co jest ważne, lecz zawsze zagrożone przez to nieubłagane...
- O - powiedziała Gapsa z zażenowaniem.
- Tak, tak, przez to nieubłagane - mówiła Filifionka szybko. - To, czego nie można uprosić, z czym nie można dyskutować, czego nie można zrozumieć i o czym się nic nie wie. To, co się czai w ciemnym pokoju i przychodzi skądś z dala i czego nigdy nie widać, aż już jest za późno. Czy pani to czuła kiedyś? Niech pani powie, że przeżyła to pani już kiedyś. Moja kochana, niech pani powie...
Gapsa, zaczerwieniona, obracała w łapkach cukierniczkę i żałowała, że w ogóle tu przyszła.
- Teraz, późnym latem, bywają bardzo gwałtowne wichury - powiedziała w końcu ostrożnie.
Filifionka, zawiedziona, popadła w milczenie.
Gapsa, odczekawszy chwilę, mówiła dalej, trochę poirytowana:
- Suszyłam bieliznę w piątek i proszę mi wierzyć, że musiałam biec aż do furtki za moją najlepszą powłoczką na jasiek, taki był wiatr. Jakiego pani używa środka do prania, pani Filifionko?
- Nie pamiętam - odparła Filifionka i poczuła się od razu okropnie zmęczona, bo Gapsa nawet nie próbowała jej zrozumieć. - Czy pozwoli pani jeszcze herbaty?
- Nie, dziękuję - odparła Gapsa. - Była to doprawdy bardzo miła wizyta.
Obawiam się, że muszę już ruszać do domu.
- Tak, tak - odrzekła Filifionka. - Rozumiem.
Nad morzem pociemniało i słychać było pomruk fal na brzegu.
Było trochę zbyt wcześnie, aby zapalić lampę, ale zbyt ciemno, aby mogło być przyjemnie. Chudy nos Gapsy był bardziej zmarszczony niż zwykle, można by było sądzić, że nie czuje się dobrze. Ale Filifionka nie wstała, żeby pomóc jej wyjść, nic nie mówiła i siedziała spokojnie, krusząc lukrowane ciasteczko na drobne kawałki.
„To przykre” - pomyślała Gapsa, wzięła niepostrzeżenie swoją torebkę z komody i wsunęła ją pod ramię. A na dworze wzmagał się wiatr południowo-zachodni.
- Mówiła pani o wietrze - odezwała się nagle Filifionka. - O wietrze, który porywa bieliznę. Ale ja mówię o cyklonach, o tajfunach, droga Gapso.
O trąbach powietrznych, tornadach, burzach piaskowych... O falach, które porywają domy... Ale przede wszystkim mówię o sobie samej i o moich lękach, chociaż wiem, że to nie wypada. Wiem też, że to się źle skończy.
Myślę o tym przez cały czas. Nawet kiedy piorę chodnik. Czy pani odczuwa podobnie?
- Zazwyczaj dobrze robi ocet. - powiedziała Gapsa, wpatrując się w swoją filiżankę. Szmaciane chodniki nie tracą koloru, jeśli się wleje trochę octu do płukania.
Wówczas Filifionka rozgniewała się, co było u niej rzeczą niezwykłą.
Czuła, że musi sprowokować Gapsę w jakiś sposób, chwyciła się więc pierwszego lepszego pomysłu, jaki jej wpadł do głowy, i wskazując na paskudny krzaczek w wazonie zawołała:
- Niech pani spojrzy, jaki ładny! I pasuje w sam raz do serwisu!
Gapsa rozzłościła się również i najwyraźniej znudzona tym wszystkim zerwała się mówiąc:
- Ani trochę! Jest za duży i za kolczasty i za pstry i zupełnie nie pasuje na proszoną herbatkę!
Po czym obie panie powiedziały sobie „Do widzenia” i Filifionka zamknąwszy drzwi wróciła do salonu.
Była smutna i rozczarowana, miała uczucie, że przyjęcie się nie udało.
Krzaczek stał na samym środku stołu - szary, kolczasty i obsypany ciemnoczerwonymi kwiatami. Nagle Filifionce wydało się, że to nie tyle kwiaty nie pasują do serwisu, lecz po prostu serwis nie pasuje do niczego.
Przestawiła kwiaty na parapet okna.
Całe morze było odmienione. Stało się szare, fale miały białe zęby i szarpały ze złością piaszczysty brzeg. Niebo było czerwonawe i ciężkie.
Filifionka długo stała w oknie, słuchając, jak wzmaga się wiatr.
Wtem zadzwonił telefon.
- Czy to pani Filifionka? - zapytał ostrożnie głos Gapsy.
- Oczywiście, że to ja - odpowiedziała Filifionka. - Tu nikt inny nie mieszka. Czy dobrze doszła pani do domu?
- O tak, tak - odparła Gapsa. - Zdaje się, że teraz znów trochę dmucha. - Milczała chwilę, po czy dodała życzliwie: - Pani Filifionko? Te okropności, o których pani mówiła... Zdarzają się pani często?
- Nie - odpowiedziała Filfifionka.
- A więc tylko czasem?
- Właściwie nigdy - odpowiedziała Filifionka. - Ja tylko tak czuję - Aha - odrzekła Gapsa. Tak, chciałam podziękować pani za miłe przyjęcie.
Więc nigdy się pani nic nie zdarzyło?
- Nie - rzekła Filifionka. - To miło, że pani zadzwoniła. Mam nadzieję, że się kiedyś zobaczymy.
- I ja mam taką nadzieję - powiedziała Gapsa i odłożyła słuchawkę.
Filifionka siedziała przez chwilę marznąc i patrząc na telefon.
„Niedługo moje okna poczernieją” - myślała. - „Można by je zasłonić kocami. Można by też odwrócić lustra do ściany”. Ale nie zrobiła, siedziała tylko słuchając, jak wiatr huczy w kominie. Zupełnie jak małe, bezdomne zwierzę.
Tymczasem o południową ścianę domu zaczęła odbijać się sieć Paszczaka, lecz Filifionka nie miała odwagi wyjść i zdjąć jej.
Dom zaczął drżeć, wiatr uderzał weń raz po raz i słychać było, jak sztorm nabiera rozpędu i gna w podskokach nad morzem.
Z dachu zsunęła się wolno dachówka i rozbiła o skały. Filifionka drgnęła, potem wstała. Szybko weszła do sypialni. Lecz sypialnia była za duża, nie czuła się tu pewnie. Pomyślała o spiżarni. Była dostatecznie mała, by można się tam było czuć bezpiecznie.
Chwyciła w objęcia kołdrę, przebiegła korytarz i kopnięciem otworzyła drzwi do spiżarni; dysząc zamknęła je za sobą. Tu odgłosy sztormu nie dochodziły tak wyraźnie. I nie było okna, tylko mały lufcik.
Wyminąwszy po omacku worek z kartoflami owinęła się kołdrą i przycupnęła tuż przy ścianie pod półką z konfiturami.
Jej wyobraźnia zaczęła malować własny sztorm o wiele czarniejszy i dzikszy od tego, który wstrząsał domem. Fale stawały się białymi smokami, wyjąca trąba morska ukręciła z wody czarny słup ma horyzoncie - lśniący filar, który pędził wprost na nią, coraz bliżej i bliżej...
Jej własne sztormy były zawsze najstraszniejsze. I w głębi duszy Filifionka była trochę dumna ze swoich katastrof, przeżywanych zupełnie samotnie.
„Osioł z tej Gapsy” - pomyślała sobie. - „Zwariowana kobieta, która nie potrafi myśleć o niczym innym, jak tylko o ciasteczkach do herbaty i poszewkach na jaśki. Na kwiatach też się nie zna. Najmniej zaś rozumie mnie. Siedzi tam teraz i myśli, że ja nigdy niczego nie przeżyłam. Ja, która co dzień przeżywam koniec świata i która mimo to nadal ubieram się i rozbieram, i jem, i zmywam, i przyjmuję wizyty, jak gdyby nigdy nic!”
I Filifionka wytknęła nos z kołdry, spojrzała w ciemność i rzekła:
- Ja wam pokażę!
Nie wiadomo, co chciała przez to powiedzieć. Następnie wlazła pod kołdrę i zasłoniła sobie uszy łapkami.
Ale sztorm na dworze wzmagał się i około pierwszej po północy szybkość wiatru doszła do czterdziestu sześciu metrów na sekundę.
A mniej więcej o drugiej zwalił się komin na dachu. Połowa spadła na ziemię koło domu, reszta zjechała na palenisko w kuchni. Przez dziurę w dachu widać było ciemne nocne niebo, po którym sunęły wielkie chmury.
Potem sztormowy wiatr wleciał do domu i już nie było widać nic poza fruwającym popiołem, łopoczącymi dziko firankami i obrusami oraz fotografiami ciotek i wujków, wirującymi w powietrzu. W ukochane przedmioty Filifionki jak gdyby nagle wstąpiło życie, wszystko wokół skrzypiało, szeleściło i dzwoniło, drzwi zamykały się z łoskotem, a obrazy zjeżdżały na podłogę.
Oślepiona i bliska obłędu Filifionka stała na środku salonu w trzepoczącej spódnicy i myślała: „To jest właśnie to. To już koniec. Nareszcie! Teraz już nie będę musiała dłużej czekać”.
Podniosła słuchawkę, żeby zadzwonić do Gapsy i powiedzieć jej... tak, powiedzieć coś, co by zdruzgotało Gapsę raz na zawsze. Chłodno i triumfująco.
Ale przewód telefoniczny był zerwany.
Filifionka słyszała tylko sztorm i odgłos sypiących się dachówek. „Jeżeli pójdę na strych, to może się zdarzyć, że dach zostanie zdmuchnięty” - pomyślała. - „A jeżeli zejdę do piwnicy, to cały dom może się na mnie zawalić. W każdym razie wszystko może się stać”.
Chwyciła porcelanowego kotka i przycisnęła go mocno do siebie. Wtem wicher otworzył okno i szkło posypało się na podłogę. Ulewa uderzyła w mahoniowe meble, a piękny Paszczak z gipsu rzucił się ze swojego postumentu i rozleciał się na kawałki.
Szklany żyrandol babci z potwornym trzaskiem rąbnął o podłogę. Słuchając, jak jej rzeczy żalą się i krzyczą, Filifionka zobaczyła w roztrzaskanym lustrze fragment swojego własnego pobladłego pyszczka i nie zastanawiając podbiegła do okna i wyskoczyła.
Stwierdziła, że siedzi na piasku. Czuła na twarzy ciepły deszcz, a sukienka wzdymała się wokół niej i trzepotała jak żagiel.
Mocno zacisnęła powieki. Wiedziała, że znajduje się w samym środku niebezpieczeństwa, zupełnie bezradna.
Burza dudniła dalej, spokojnie i statecznie. Ale wszystkie niepokojące dźwięki zniknęły, wszystkie wycia, trzaskania, rozsypywanie się w kawałki, spadanie z hukiem i rozdzieranie się. Niebezpieczeństwo było więc wewnątrz domu, a nie na zewnątrz.
Filifionka ostrożnie wciągnęła cierpki zapach morskich wodorostów i otworzyła oczy.
Ciemność nie miała już tej gęstości jak tam, w salonie.
Widziała morską kipiel i pasmo światła latarni przesuwające się wolno wśród nocy: mijało ją półkolem, wędrowało przez piaszczyste wydmy, gubiło się hen na horyzoncie i znowu wracało. Dokoła i dokoła chodziła to spokojne światło, nie spuszczając oka z burzy.
„Nigdy jeszcze nie byłam na dworze sama w nocy - stwierdziła Filifionka. - Gdyby tak mama wiedziała...”
Zaczęła pełznąć pod wiatr, w dół ku brzegowi, aby jak najdalej odejść od domu Paszczaka. Kotka z porcelany wciąż jeszcze trzymała w łapce, uspokajała ją myśl, że ma coś, co ją chroni. Spostrzegła, że morze było teraz całe biało-granatowe. Grzebienie fal pędziły na wprost i niosło je jak dym na plażę. Ten dym miał smak soli.
Za nią, z tyłu, roztrzaskało się coś wewnątrz domu. Ale nie odwróciła głowy. Skuliła się pod wielkim głazem i szeroko otwartymi oczyma patrzyła prosto w noc. Już nie marzła. Najdziwniejsze zaś było to, że nagle poczuła się zupełnie bezpieczna. Było to bardzo szczególne uczucie i Filifionka uznała, że jest nadzwyczaj przyjemne. Bo właściwie dlaczego się miałaby niepokoić? Katastrofa przecież nareszcie przyszła.
Nad ranem sztorm się uciszył, lecz Filifionka niemal tego nie zauważyła.
Siedziała, rozmyślając o sobie i o swoich katastrofach, i swoich meblach, i zastanawiała się, jak doprowadzić wszystko do ładu. Właściwie nie stało się nic poza tym, że komin się zwalił.
Czuła jednak, że nic bardziej ważnego nie wydarzyło się jej dotąd w życiu.
Nic, co by do tego stopnia przewróciło wszystko do góry nogami. Nie wiedziała, co powinna zrobić, żeby znowu stać się sobą.
Sądziła nawet, że dawnej Filifionki już nie ma, i nie była pewna, czy chce, żeby tamta wróciła. A co z tym wszystkim, co było własnością dawnej Filifionki?
Z tym, co się połamało, zakopciło, rozpadło i zamokło? Ach, siedzieć i naprawiać teraz tydzień po tygodniu, kleić, cerować, szukać brakujących części...
Prać i prasować, odmalowywać i martwić się, że nie wszystko można przywrócić do dawnego wyglądu, i zawsze wiedzieć, w każdym razie, że pęknięcia zostały i że wszystko przedtem było o wiele ładniejsze... O nie!
A potem ustawić całe to nieszczęście w taki sam sposób, w jaki było ustawione w tych ciemnych ponurych pokojach, dalej łudzić się, że są przytulne...
- Nie! Nie zrobię tego! - krzyknęła Filifionka prostując zesztywniałe nogi. - Jeżeli zacznę to wszystko porządkować, żeby wyglądało jak przedtem, to i sama stanę się taka jak przedtem, znowu będę się bała...
Czuję to. I znowu będą czaić się za mną cyklony, tajfuny...
Spojrzała na dom Paszczaka. Stał.
Wszystko, co uległo zniszczeniu, było wewnątrz domu, leżało tam i czekało, aby się tym zajęła.
Żadna prawdziwa Filifionka nigdy nie zostawiła swoich pięknych odziedziczonych mebli na pastwę losu...
- Mama powiedziałaby, że jest coś, co nazywa się obowiązkiem - mruknęła do siebie Filifionka. Był już ranek.
Wschodni horyzont czekał na słońce. Nad morzem polatywały płochliwe wietrzyki, a niebo zasypywane było chmurami, które sztorm, zapominając o nich, zostawił po sobie. Przetoczyło się kilka słabych grzmotów.
Pogoda była niespokojna, a fale nie wiedziały, dokąd chcą płynąć.
Filifionka zawahała się.
Wtedy ujrzała trąbę powietrzną. Nie była wcale podobna do tej z wyobraźni Filifionki - do czarnego, lśniącego słupa wody. Ta była prawdziwa, jasna, utworzona z wirujących białych chmur, które skręciły się ku dołowi w olbrzymią spiralę kredowobiałą tam, gdzie woda uniosła się z morza na jej spotkanie.
Nie wyła i nie ciskała się. Była zupełnie cicha, zbliżała się powoli do brzegu kołysząc się łagodnie. Teraz zaróżowiła się w świetle wschodzącego słońca.
Ta trąba była nieskończenie wysoka, obracała się bezgłośnie wokół siebie samej i zbliżała się coraz bardziej i bardziej...
Filifionka stała bez ruchu, zupełnie bez ruchu, ściskając porcelanowego kotka i myśląc: „O, ty moja piękna, moja wspaniała katastrofo...”
Trąba sunęła już nad plażą, całkiem niedaleko od Filifionki. Biały, majestatyczny słup minął ją, zamieniony teraz w słup piasku i bardzo spokojnie uniósł dach domu Paszczaka. Filifionka zobaczyła, jak dach jedzie w górę i znika. Potem zawirowały w powietrzu meble i też zniknęły.
Zobaczyła wszystkie swoje bibeloty lecące wprost do nieba, serwetki na tacę i rodzinne zdjęcia, kapturki na imbryk do herbaty i babciny dzbanuszek do śmietany w kształcie łodzi, i wyszywane srebrem i jedwabiem przysłowia, wszystko, wszystko, wszystko! - i myślała zachwycona: „O, jak wspaniale! Cóż ja poradzę, biedna, mała Filifionka, przeciwko wielkim siłom przyrody? Czy po czymś takim cokolwiek jeszcze będzie można zreperować? Nie! Nic! Wszystko jest wysprzątane! I wymiecione!”
Trąba wędrowała uroczyście nad polami i Filifionka zobaczyła, jak zwęża się, pęka i rozprasza. Była już niepotrzebna.
Filifionka odetchnęła głęboko.
- Teraz już nigdy nie będę się bała - powiedziała sobie. - Teraz jestem zupełnie wolna. Teraz mam chęć na wszystko.
Postawiła kotka na kamieniu. Miał obtłuczone jedno ucho i olej na mordce.
Nadawało mu to nowy wyraz, wyglądał nieco przekornie i zawadiacko.
Słońce podnosiło się. Filifionka zeszła na wilgotny piasek i dostrzegła na nim swój szmaciany chodnik. Sztorm przybrał go wodorostami i muszelkami i żaden szmaciany chodnik na świecie nie był nigdy tak dobrze uprany.
Filifionka zachichotała. Wzięła chodnik w obie łapki i wciągnęła go za sobą do wody. Dała nurka w wielką, zieloną falę, usiadła na chodniku i jechała na nim w perlistej pianie, znowu dała nurka i znowu - aż do samego dna.
Ogromne fale jedna po drugiej przetaczały się nad nią, przezroczyście zielone. Potem Filifionka wybiła się na powierzchnię wody i na słońce i pluła i śmiała się, pokrzykiwała i tańczyła ze swoim chodnikiem w morzu.
Jeszcze nigdy w życiu nie było jej tak wesoło.
Gapsa wołała do niej dość długo, zanim Filifionka ją usłyszała.
- Co za okropność! - krzyczała Gapsa. - Kochana, biedna pani Filifionka!
- Dzień dobry! - odpowiedziała Filifionka wyciągając chodnik na brzeg. - Jak się pani miewa?
- Wychodzę z siebie! - wybuchnęła Gapsa. - co za noc! Myślałam tylko o pani, cały czas! Widziałam ją! Widziałam ją, jak szła! To przecież czysta katastrofa!
- Jak to? - spytała niewinnie Filifionka.
- Miała pani rację, ach, i to jaką rację - żaliła się Gapsa. - Mówiła pani przecież, że będzie katastrofa. Pomyśleć tylko, te wszystkie pani piękne rzeczy! I ten piękny pani dom! Całą noc usiłowałam dodzwonić się do pani, taka byłam niespokojna, ale przewody pozrywało...
- To miło z pani strony - powiedziała Filifionka wyżymając wodę ze swojej czapki. - Ale to doprawdy zupełnie niepotrzebne. Jeżeli ktoś ma zmartwienie, powinien tylko dolać trochę octu do płukania, a szmaciane chodniki nie stracą koloru!
I Filifionka usiadła na piasku, i śmiała się, i śmiała aż do łez.

144 Ostatnio edytowany przez moje_glupie_ja (2015-08-07 15:21:48)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

zlamane_skrzydlo, przeczytalam Twoja historie, nie moge nic doradzic, bo sama widzisz, jak mam sad ale trzymam kciuki za Ciebie :* i wszystkiego dobrego dla Twojego dzieciatka :*

Czarna Kotko, cudowne opowiadanie! ja ciagle wyczekuje katastrofy, a gdy nadchodzi, sprzatam po niej, ceruję, łatam, by wszystko było jak wcześniej, czyli stare lęki trwają...

Przede mną kolejna awantura i katastrofa. Nie chcą mnie puścić teraz na tydzień. Mama. Mówi, że ojciec ją terroryzuje jak mnie nie ma i z tego powodu mam nie jechać.. i albo zabieram go ze sobą, albo nie jadę. I ogólnie wyzwiska. Chyba się złamię i nie pojadę. Na razie przesunęłam o 1 dzień i "mój pan" już jest zawiedziony i chyba zły... nic na to nie poradzę sad czołg jeździ po moich emocjach, a ja mimo że się zarzekałam, znów boję się ich zostawić samych. Mama wszczyna awantury z ojcem właśnie, chyba żeby mnie zatrzymać. Mówi, że szalony pomysł, żeby znów jechać (mimo że mówię, że praca i 6 dni). To po co robię zabieg? Jak nie będę mogła pójść do pracy? Bo ona nie może z tatą zostać? To stwierdziła, że przecież do tej pory wolałam pracować w domu. Aha... Ja chyba się wolę zabić, mam dość tej jazdy, tego wiecznego bycia między młotem a kowadłem, rezygnowania z samej siebie, a jeśli nie rezygnuję to okupione wielkimi wyrzutami, stresem. Koszmar, to jest koszmar prawdziwy sad Rozumiem ją i o co chodzi, że jak zostaje sama z ojcem to ją o coś terroryzuje, o pewne sprawy.. no współczuję, ale na litość boską, co ze mną za kilkadziesiąt lat będzie? Jestem przedmiotem do załatwienia ich konfliktów sad Jest katastrofa, mówię już to wszystko co tu piszę, otwarcie, wygarniam mamie, ale jak grochem o ścianę. Niby mówi, że racja i że mogę pojechać, ale widzę z jaką złością, jakim gniewem, jak mnie za to nienawidzi. Chyba nie pojadę, chyba piękna historia tak się skończy sad

145

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Jedź, błagam, jedź. Nie daj się tak terroryzować...
Uwierz, że jesteś w lepszej sytuacji niż ja, mama ma tatę, to terroryzowanie to tylko wymówka by Cię nie wypuścić nigdzie.
Kochana oni są we dwoje, moja mama ma tylko mnie i dlatego jestem w domu uwiązana jak pies...
Ale Ty się nie daj, zrób do dla mnie, dla innych dziewczyn które są w takiej samej sytuacji, dla SIEBIE.

Pokaż , że się da.
WYzdrowiej, kochaj, ciesz się życiem :*

146

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Ależ masz przecież swoją wielką katastrofę.
Powiedzenie wszystkim prawdy.
Tak, przez chwilę będą latać przedmioty, jak w opowiadaniu, ale potem będziesz wolna.

147

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Katastrofę mam codziennie, już nie daję rady sad(((

Jak wtedy przyjechałam... wróciłam w sobotę. W poniedziałek już wyszła ogromna awantura. OGROMNA. Wyzywała mnie od gówna, od śmiecia, że nie jest moją matką, że żałuje, że mnie urodziła, że mogła mnie usunąć. Dosłownie przez 24h do wtorku szła ogromna awantura. Ze mam się wynosić. Itp. itd. Oczywiście były to żale za to, że wyjechałam na 2 tygodnie. Tata nas próbował pogodzić. Po całym dniu odpuściliśmy. W piątek niestety oznajmiłam, że chcę jechać znów. Niestety, znów kłamiąc, że jadę do kolegi i do pracy. Awantura... nie chciała mnie puścić, bo ona nie chce zostawać z ojcem sama, że on ją terroryzuje, że ona przeze mnie cierpi, bo powinnam z nią zostać. Że wykorzystuję tam ludzi, że stracę kasę. Jemu trzy dni przekładałam. Miałam pojechać w sobotę, pojechałam w poniedziałek. Udało się. Byłam mega dumna z siebie. Pół drogi jak jechałam, rozłączała ode mnie telefony. No trudno. Po kilku godzinach jej przeszło, na szczęście. Nie żałowałam, że pojechałam, choć nie padła z jego strony konkretna deklaracja, mogę powiedzieć, że jest coraz lepiej, fajniej... Pęka mi serce, że ciągle wszystko kłamię sad

No ale.. wróciłam w niedzielę, w następny poniedziałek mam zabieg na sercu. Odstawiam lek na serce, muszę zostać więc w domu, potrzebuję spokoju. Niestety już wczoraj, w poniedziałek, wybuchła kolejna mega awantura. Zaczęło się między rodzicami, o kasę. Nic się nie odzywałam, bo wiem, że już lek prawie nie działa w tak małej dawce i muszę uważać. Matka odebrała to jako bronienie ojca. I się zaczęła... Od wczoraj wieczór do dzisiaj, do teraz, mam non stop jazdę... Że kłamię, że na pewno spotykam się z nim. Że nie zgadza się bym miała kogoś z daleka, że mam mieć stąd. Że nie pojedzie ze mną na ten zabieg. Że jestem gówno, że żałuje, że urodziła. Ja dalej idę w zaparte, że się z nim nie spotykam, no co mam zrobić, jak mam 5 dni do zabiegu? sad Że mam się wynosić, ale zaraz potem mówi, że po co nagle zabieg robię, co mnie tak przypiliło, że czemu nagle chcę do pracy. Krzyczę i próbuję spokojnie, tłumaczę, wszystkie argumenty, które tu podawaliście. Jak grochem o ścianę sad((((((( I teraz mam problem... jestem z nim umówiona, że 2 tyg po zabiegu mnie odbierze, pociągiem nie będę mogła, więc musi po mnie przyjechać autem, osobiście, będę musiała powiedzieć prawdę. Różne historie czytałam tutaj, ale takiego bagna i takich awantur jak u mnie to świat nie widział. Mimo że niby do pracy jeździłam. Co będzie jak powiem prawdę? Nawet sobie nie wyobrażam do czego dojdzie sad((((((( A ja będę 2 tyg po zabiegu, serce będzie się goić do 3 miesięcy sad Jej nic nie powstrzyma, skoro wie, że lek mi już teraz nie działa i czekam jak na bombie, a robi mi takie awantury sad Co ja zrobię?! sad Ach nikt mi nie pomoże i nie załatwi tego za mnie sad zapędziłam się w kozi róg. sad((((((( Te kłamstwa mnie zgubiły, a nie miałam wyjścia sad(( Teraz się już wyda, że kłamałam, że się spotykałam z nim, więc tym bardziej mi nie wybaczy sad(( tym bardziej będzie mega draka. Chwilami myślę, że lepiej już teraz powiedzieć, jak i tak się kłócimy. Ale tak przed zabiegiem? Nie, nie... chyba nie, poczekam po sad Jemu jeszcze jakoś może wytłumaczę, że musiałam go ukrywać, bo mam takie awantury... ale jej? Ona go nie wpuści przez próg, taki wstyd sad załóżmy, że pojadę jednak... a jeśli sobie coś zrobi? Już groziła sad(( Będę próbowała na spokojnie powiedzieć, że złapałam z nim kontakt na nowo przez neta i chciałby mnie zabrać na kilka dni, ale to nie przejdzie, to zbyt oczywiste, że kłamstwo i że tam jeździłam. I co to będzie? Co będzie?! sad dojdzie do czegoś takiego, że nie wiem, czy się coś w serce nie stanie, jestem załamana, boję się, że przez moją matkę go stracę, jego i szansę na lepsze życie, na miłość, własną rodzinę, tak mi zależy, tak bardzo chciałabym to załatwić na spokojnie, ale nie da się, próbuję cały czas i się nie da sad((((((((((((((((((((((

148

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

O rany.
Współczuję. Zrobić taką jazdę komuś choremu na serce, komu nie wolno się denerwować, to już przekracza granice zwykłej głupoty, to jest po prostu haniebne. Nie wiem czy bardziej wyraźnie mogła Ci udowodnić, że Ty się dla niej nie liczysz jako człowiek, tylko jako przedmiot mający spełniać jej oczekiwania.

Kłamiąc przedłużasz tylko tę sytuację. Zwlekasz z przecięciem wrzoda. Matka pewnie czuje że coś kręcisz i reaguje, jak to ona, absolutnie histerycznie.
Nie obwiniaj się za to kłamstwo. Ja Ciebie nie obwiniam, bo widzę jaka jesteś zaszczuta. To nie było właściwe wyjście z sytuacji, ale było co najwyżej niemądre, nic więcej, żadna zbrodnia.  Oczywiście Twoja matka będzie to traktować na równi z poderżnięciem gardła połowie rodziny, ale jej ocena jest zaburzona. Nie ma związku z rzeczywistością. Nie możesz traktować poważnie tak mocno zaburzonej oceny, równie dobrze możesz uwierzyć w krasnoludki, bo one są tak samo rzeczywiste jak jej oceny Ciebie.
Zaś co do gróźb samobójstwa, jeśli obawiasz się że mogą być poważne, zawsze możesz zadzwonić na policję albo do psychiatryka. Oni mają szansę jej pomóc, Ty nie masz.
NIE JESTEŚ odpowiedzialna za to co zrobi matka.

149 Ostatnio edytowany przez chomik9911 (2015-08-18 16:27:36)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Autorko tkwisz w totalnym bajzlu. Masz toksycznych rodziców, którzy nie pozwolą Ci opuścić emocjonalnie i fizycznie domu i którzy mieszają Cię w swoje małżeństwo. A tak być nie może. Ty masz 29 lat - czas chyba już skończyć z użalaniem się nad sobą i pora wziąć swoje życie we własne ręce. Pierwszy krok - terapia. Sama sobie nie radzisz. Trzeba przerwać te toksyczne relacje i czas ustalić granicę. Matka nigdy Ci nie pozwoli związać się z innym mężczyzną, nie łudź się. Czy będzie z Twojej miejscowości czy z innej - nie ma bata. Wie, że odeszłabyś z domu, a to z kolei grozi tym że rodzice zostaliby sami i musieliby się skupić na sobie i własnych relacjach, i okazałoby się że nic ich nie łączy...a tak jesteś Ty - mała dziewczynka, której życie trzeba kontrolować jak się nie ma kontroli i szczęścia we własnym. Ciągłe poczucie winy jakie wzbudza w Tobie własna matka, zabije Cię. Nie wytrzymasz tego. Ratuj się. Terapeuta krok po kroku będzie Ci pomagał i Cię wspierał. Pierwszym krokiem będzie wyprowadzka (tak tak - masz już prawie 30 lat!). Tylko niezależność pozwoli Ci przejąć kontrolę nad własnym życiem i byciem szczęśliwą. Masz tylko jedno życie, które bezpowrotnie marnujesz.. Okres pierwszych miłości, pierwszych blędów, przyjaźni.. przesiedziałaś z awanturującymi się rodzicami, gdzie każde z nich przeciągało Cię na swoją stronę hmm wystarczająco dużo lat zmarnowanych. Wierz mi wiem co mówię. Sama pochodzę z patologicznego domu, w którym mam toksyczną kontrolującą matkę. Mi co prawda nie zabraniali wychodzić czy jeździć gdzieś - tu miałam swobodę, i uciekałam do znajomych byle by w domu nie siedzieć. Zresztą ja bym sobie na to nie pozwoliła. Ale poczucie winy i obwinianie mnie o wszystko wykańczało mnie psychicznie. Przeszłam w pewnym momencie chyba załamanie nerwowe, bo miałam już objawy depresyjne. Potem poszłam na studia do innego miasta, więc mi się polepszyło bo przestaliśmy chociaż fizycznie się widywać, ale matka dalej mnie kontrolowała. Potrafiła kilkanaście razy dzwonić do mnie, a jak nie odbierałam to mówiła, że "jak ja mogłam nie odbierać, przecież w tym czasie mogło się coś stać" - tak tak niezły szantażyk. Potem poszłam do psychologa - 2 lata trwała moja walka o siebie smile Nie było łatwe stawianie granic, mówienie rodzicom "nie" zwłaszcza że też wtedy finansowo byłam od nich zależna.. ale się udało z pełnym sukcesem przy pomocy psychologa. Dziś jestem dorosłą niezależną kobietą. Nie interesuje mnie jak układa się między moimi rodzicami, nie udzielam się już w ich kłótniach i niech sobie żyją w swoim śmietnisku jak chcą. Oczywiście jest mi przykro  i boli mnie to, że nie są kochającym się małżeństwem, ale ja nie mam i nie próbuję mieć na to wpływu. Nie wybaczyłam jeszcze mojej mamie i pewnie wiele lat minie zanim się to stanie, ale też nie rozpamiętuję na co dzień krzywd które mi zrobiła, chociaż nikt nigdy mnie tak nie skrzywdził. Paradoksalnie nasze relacje się polepszyły, co nie znaczy że są dobre bo takie nigdy nie będą. Ale staram się mieć do niej cierpliwość, chwilę pogadamy o byle czym. Nie zwierzam się, bo nie zasłużyła sobie na moje zaufanie i szacunek niestety.. szanuję każdego jako człowieka, ale mam żal do matki, że nie była jak prawdziwa matka. Tak jak mówiłam , nie ma to jednak już znaczenia - szansą dla mnie jest to że ja będę inna matką niż ona, i Ty o to także musisz zawalczyć Autorko. Mam swojego mężczyznę, w naszym związku nie ma awantur. Jest za to dużo, troski, ciepła, wsparcia i POCZUCIA BEZPIECZENSTWA, którego nigdy nie miała. Odzyskałam kontrolę nad swoim życiem, schudłam bo nie muszę już zajadać smutków emocjonalnych. Jestem szczęśliwa - i to jest efekt mojej pracy w terapii. Tego Ci życzę smile
P.S mój wujek ma 50 lat i jego matka nigdy nie pozwoliła mu się z nikim związać. Każdą dziewczynę przeganiała. Wujek jest starym kawalerem, chociaż teraz sobie niby kogoś znalazł, ale ciotka choć ma ponad 80 lat nadal się wtrąca i J. musi ukrywać swój związek.. czeka Cię to samo jeśli się nie uwolnisz.

150

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy
chomik9911 napisał/a:

P.S mój wujek ma 50 lat i jego matka nigdy nie pozwoliła mu się z nikim związać. Każdą dziewczynę przeganiała. Wujek jest starym kawalerem, chociaż teraz sobie niby kogoś znalazł, ale ciotka choć ma ponad 80 lat nadal się wtrąca i J. musi ukrywać swój związek

Łał

151

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy
Czarna Kotka napisał/a:

O rany.
Współczuję. Zrobić taką jazdę komuś choremu na serce, komu nie wolno się denerwować, to już przekracza granice zwykłej głupoty, to jest po prostu haniebne. Nie wiem czy bardziej wyraźnie mogła Ci udowodnić, że Ty się dla niej nie liczysz jako człowiek, tylko jako przedmiot mający spełniać jej oczekiwania.

Kłamiąc przedłużasz tylko tę sytuację. Zwlekasz z przecięciem wrzoda. Matka pewnie czuje że coś kręcisz i reaguje, jak to ona, absolutnie histerycznie.
Nie obwiniaj się za to kłamstwo. Ja Ciebie nie obwiniam, bo widzę jaka jesteś zaszczuta. To nie było właściwe wyjście z sytuacji, ale było co najwyżej niemądre, nic więcej, żadna zbrodnia.  Oczywiście Twoja matka będzie to traktować na równi z poderżnięciem gardła połowie rodziny, ale jej ocena jest zaburzona. Nie ma związku z rzeczywistością. Nie możesz traktować poważnie tak mocno zaburzonej oceny, równie dobrze możesz uwierzyć w krasnoludki, bo one są tak samo rzeczywiste jak jej oceny Ciebie.
Zaś co do gróźb samobójstwa, jeśli obawiasz się że mogą być poważne, zawsze możesz zadzwonić na policję albo do psychiatryka. Oni mają szansę jej pomóc, Ty nie masz.
NIE JESTEŚ odpowiedzialna za to co zrobi matka.

Podpisuję się pod tym co powiedziała czarna kotka rękami i nogami. Zresztą, jak ktoś chce się zabić to po prostu to robi, a nie tym szantażuje.

152 Ostatnio edytowany przez moje_glupie_ja (2015-08-18 17:06:49)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Dziękuję za Wasze odpowiedzi. Czytam, nie bardzo mogę odpisać, awantura trwa, mam już kosmiczne tętno i ciśnienie, zaraz skończę w szpitalu, a z zabiegu będzie wielki guzik. Może o to chodzi, bo ciągle podkreśla, czemu się nagle zdecydowałam. Nie wytrzymuję już sad Cały czas próbuję przeforsować temat, że wolno mi się związać z kim chcę, nawet z nim, po tym mama już wszystkiego się domyśliłam i mówi, że jest pewna, że chodzi o niego. Tym bardziej mnie nienawidzi. Wyraziła się jasno, że na kogoś z tak daleka się NIE ZGADZA i mam znaleźć tutaj na miejscu. Nie wiem jak powiem prawdę i co się wtedy wydarzy, bo nie wyobrażam sobie jeszcze większego piekła od tego, a takowe na pewno będzie sad Terapia? Nie pozwoliłaby mi na nią. Mi nic nie wolno, mogę żyć tylko jak ona chce. Muszę przetrwać do zabiegu, nie wiem co dalej, tak bardzo nie chcę go stracić... To kłamstwo to był zły pomysł, ale prawda wcześniej też by się źle skończyła. Już mam to na końcu języka by powiedzieć, no ale zrobiłabym sobie dużo większy syf przed zabiegiem sad Zostało 5 dni, a ja mam takie jazdy... Chciałabym, żeby mnie ktoś stąd zabrał sad On po mnie przyjedzie, ale ona go przez próg nie wpuści, 5 lat temu o to zerwaliśmy, bo czuł się niechciany, jak śmieć, czuję, że teraz też się tak to skończy, stracę go sad albo ją? Nie chcę nikogo stracić...

edit: może powiedzieć tuż przed zabiegiem... ale nie, chyba by to mamy nie pohamowało, skoro nawet teraz nie hamuje. Ale po zabiegu będę mieć konieczny jeszcze większy spokój na gojenie się serca i... nie wiem, nie wiem. Spróbuję poinformować spokojnie, przy ojcu, może wesprze... Wiem, że mi nie pomożecie w tym, ale mogę się chociaż wygadać. To jest piekło na ziemi, wierzcie mi sad Spróbuję poinformować ją tydzień przed jego przyjazdem. Żeby ochłonęła. Bardzo bym chciała, żeby wszedł chociaż na godzinę, na kawę, żeby zobaczyła, że to normalny fajny chłopak... Ale to nie przejdzie, wyjdzie sobie z domu. Już mnie wyzwała od łajduski sad a to mój pierwszy chłopak, nigdy żadnych imprez, całe życie w domu, zero alko, zero fajek, NIC. A takie słowa sad

153

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

ALE TY NIE MUSISZ PYTAĆ MAMY O POZWOLENIE NA TERAPIĘ, NA ZWIĄZEK CZY NA PIERDNIĘCIE mówiąc brzydko. NIE POTRZEBUJESZ POZWOLENIA BY ŻYĆ TAK JAK CHCESZ. To jest przemoc psychiczna.

154

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Ja to wiem, masz rację, każdy to wie. Ale ja jestem już tak zaszczuta, tak terroryzowana... nie wiem, jak to inaczej określić. Do domu go nie wpuszczę, jeśli ona się nie zgodzi. To jej dom, ciągle to podkreśla... Awantura dalej trwa. Ciągłe podkreślenia, że ona się dla mnie poświęcała, że nie pracowała, że siedziała ze mną i tak się jej odpłacam. Bo włosów jej nie ufarbowałam. Pojechałam i nie miał jej kto ufarbować włosów! Teraz to na tapecie. To muszę siedzieć w domu i przyspawać się do niej zatem. Już wszystkie Wasze mądre argumenty przytoczyłam. NIC. Nie wiem, czy ona aby tylko takiej głupiej nie udaje, a wszystko doskonale rozumie, tylko za wszelką cenę mnie zatrzyma. NIE WYTRZYMAM JUŻ sad(((

155

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Tak jesteś zaszczuta, dlatego wymagasz pomocy. Psychologa. I masz rację - jej dom, więc ma prawo nie wpuścić Twojego faceta i to należy mu wytłumaczyć. Opowiedzieć jaka Twoja mama jest żeby był na to przygotowany. A na Ciebie może poczekać przed domem i spotkacie się w spokojnym miejscu. Nikt nie kazał jej nie pracować jak Ciebie wychowywała. Jej wybór. A to, że Cię zrobiła i powiła na świat to jej zakichanym obowiązkiem było się Tobą zajmować - łaski Ci nie zrobiła.

156

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Tak to przedstawia, jakby to była łaska. Jakbym była jej dłużna posłuszeństwo do końca życia. Bo ona się dla mnie poświęciła, a ja nie chcę... Naprawdę próbuję racjonalnie i spokojnie. Zadaję pytania, jak widzi moją przyszłość, co będzie ze mną za kilkadziesiąt lat, jak zostanę sama? Cisza. Dlaczego nie potrafi cieszyć się moim szczęściem, że mam kogoś kto mnie lubi i kogo ja lubię (mowa o tych znajomych, do których niby jeżdżę, bo znajomych też mi zabrania mieć, bo z tak daleka nie można!). To pyta, kto myśli o jej szczęściu. Ech. Posłużyłam się nawet argumentem, że wyszła za mąż jak miała 22 lata i jej było wolno, to mi się odpłaciła, że te piękne wychodzą za mąż wcześniej, a te brzydkie... sad

Przepraszam, że tak Wam truję. Moje relacje z kłótni niczego już tu nie wnoszą.

Napięcie powoli (po 24h...) opada, nagle spuściła z tonu, że jednak warto mieć więcej dzieci, jak jedno opuszcza. I że córka pójdzie do pracy, to ona też. I zaczęła z ojcem planować podróż na zabieg. Hmm, teraz nie wiem, czy dobrze zrobiłam, może jednak warto było w tym momencie powiedzieć prawdę i siłą rzeczy, tuż przed zabiegiem by odpuściła. Ale nie, chyba daję się jej zwieść jak zawsze. Odpuściła, bo zapewniłam, że się z nim nie spotykam. Za to po zabiegu usłyszę, że przyjechałam się "naprawić", że ich wykorzystałam finansowo (wzięli kredy 2k na zabieg), żebym mogła się gzić. Już to słyszę. W sumie teraz też to usłyszę. No cóż, zamiast stresować się zabiegiem, mam przynajmniej o czym myśleć. Spróbuję po zabiegu, tydzień przed planowanym jego przyjazdem, licząc że przez tydzień spuści z tonu, ale pewnie mnie prędzej wykończy. Uhh, chociaż mogę się wygadać z tych moich pomysłów i krętactw... Będę szła w zaparte, że się niby nie spotykaliśmy, ale kto w to uwierzy? No zobaczymy, nie mam wyjścia, już teraz wszystko postawić na jedną kartę mogę. Boję się tylko jak udźwignie to moje wypalone serce (będą je grillować prądem smile ) Na razie skupię się na tym, by ten zabieg przetrwać, to też nie będzie proste... Dziękuję Wam wszystkim! Całym sercem! Idę powoli i ciągle kłamię, ale gdyby nie Wy i to forum, nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem. Tzn. jestem w wielkim bagnie, które zrobiłam, ale przyjaciel podkreśla, że jest ze mnie dumny, że zrobiłam duży postęp, że już tyle dokonałam! I fakt! Idę na zabieg, którego się bałam od 18 lat, poznałam jego rodziców i nie dostałam zawału, prałam, gotowałam, raz się nawet pokłóciliśmy z rozmachem. Żyłam! Potrafię! Choć mama wpiera, że nigdy się nie nadam na żonę, że nie będę potrafiła prowadzić domu, a ja sobie poradziłam. Krótko, wiem, ale po tych słowach też byłam przerażona i myślałam, że nawet kilku dni nie pociągnę, a jednak! No może mogłam już powiedzieć... ale nie, nie... nie wiem, chyba nie przed zabiegiem. Ci, co wierzą - proszę, pomódlcie się ze mnie, pozostali niech trzymają kciuki, PROSZĘ smile Najważniejsze wydarzenia w życiu przede mną, boję się dalej, ale próbuję... choć czuję, że na mecie polegnę, jak powiem prawdę, to mama mnie skasuje, no niestety. Teraz odpuściła, bo myśli, że jednak nic na rzeczy nie jest... ehh, mogłabym tak bez końca truć sad

btw. boję się o niego, bo on myśli, że moi rodzice wiedzą. Pięć lat temu rzucił mnie po tym, jak setny raz obiecałam, że pójdziemy do mnie i nie poszliśmy. Rozpłakałam się mówiąc wszystko o mojej mamie, jakie jazdy mi robi. Mimo to, rzucił mnie... Pozostaje mi mieć nadzieję, że wtedy byliśmy w innym punkcie - ani razu do niego nie pojechałam. Teraz jeżdżę i widać, że mi zależy, poznałam jego rodziców, babcię, jest miło. Mam nadzieję, że teraz nie będzie to mieć dla niego takiego znaczenia, czy moja mama go wpuści, czy nie, czy akceptuje, czy nie. Oby. Ale pewności nie mam, więc powiem mu to tak nie do końca wprost... Na razie informuje go o każdej awanturze z mamą... jest trochę wtajemniczony w moje złe układy z nią (kłótnie nie są tylko o niego w końcu).

157 Ostatnio edytowany przez Basia1973 (2015-08-18 21:10:31)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

A czy można wiedzieć jaki to będzie zabieg?

158

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy
Basia1973 napisał/a:

A czy można wiedzieć jaki to będzie zabieg?Bo ja chyba będę miała już 3 i chyba taki sam....

Jeśli trzeci, to pewnie ten sam sad i tego się boję również, że nie skończy się na jednym i wszystko się skomplikuje. sad Chodzi o ablację... w moim przypadku dodatkowa droga przewodzenia.

159

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

He he skąd ja to znam,ja 3 zabieg  izolacje żył płucnych bardziej poważniejszy zabieg,tak odbiegając od tematu to chyba nie miałaś pulsu 260 ?
U mnie niestety dwa zabiegi nieskuteczne ,bardzo źle się czuję źle znoszę te upały słabo co chwila mi sie robi ,ręce sztywnieją ale nie poddaję się ,nauczyłam się żyć z tym,mi grozi udar ,wiesz tak zapytam robiłaś badania TSH?Ja mam niedoczynność tarczycy do tego i niestety euthyrox biorę 37.5 a miałam już 50 ale niestety serce nie pozwala brać większej dawki .Życzę Ci zdrówka i będę 3mać za Ciebie kciuki w dniu zabiegu -pozdrawiam i nie denerwuj się ,myślę że powinnaś rodzicom powiedzieć o wszystkim zobaczysz aż lepiej się poczujesz.

160

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Basiu, dziękuję Ci serdecznie za odpowiedź i ciepłe słowa :*

Izolacja żył płucnych... w takim razie podpytam, czy to migotanie przedsionków? Bo wiem, że wtedy te ablacje są mniej skuteczne sad Mój największy złapany puls na ekg holtera to 220. Ja dostaję częstoskurcze nadkomorowe. Ja ogólnie czuję się dobrze, od 18 lat przyjmuję leki i napady częstoskurczu mam tak raz do roku. Ale lekarze straszą, że leki mi w końcu zaszkodzą i że jeśli miałabym kiedyś zajść w ciążę, to nie będę mogła wówczas brać tych leków, a wtedy byłby już problem poważny... Jako dzieciak miałam stwierdzoną niedoczynność i przyjmowałam przez rok jod. Później to nie było kontrolowane. Od kilku lat miałam badane TSH i zawsze w granicach 4,0. W ostatnim roku byłam pod kontrolą endokrynologa, ale nie doszukali się niczego oprócz niegroźnych guzków na tarczycy. Wczoraj wykonywałam właśnie badania przed zabiegiem i TSH 1,6. U mnie ten problem wynika z wrodzonej dodatkowej drogi przewodzenia, kwestia wrodzona... Ale to prawda, że tarczyca ma ogromne znaczenie w przypadku zaburzeń rytmu serca, musisz drążyć ten temat, bo to może być to. Również życzę Ci dużo, dużo zdrówka :* rozumiemy Twoje problemy i stan, bez słów...  Próbowałaś u kardiologów w Warszawie w Aninie?

A z rodzicami nie tak prosto powiedzieć prawdę sad

btw. mama spuściła z tonu, mówi więc spokojnie i racjonalnie. Teraz na smutno. Że dociera do niej, że może zostać wkrótce sama, że jak ma się dobrego męża to jeszcze ok, ale w jej przypadku... I że ona wszystko rozumie i nie muszę jej tłumaczyć, ale że ona ma taki charakter i tego nie zmieni i nawet psycholog nie zmieniłby jej przywiązania do mnie hmm Ale też dodaje, że nie jestem jej uległa i nie da się nic zrobić i że jak bym się wyprowadziła to ona by nie przeżyła. No pięknie sad(((( a ja zapewniam, że za mąż się nie wybieram, przecież brzydka jestem na to (jak to kilka godzin temu mi powiedziała). Żeby chociaż tak do rzeczy mówiła, jak powiem jej prawdę, ale niee, to się nie zdarzy...

161

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Kochana Ty liczysz na to, że usiądziesz porozmawiasz z mamą przy herbacie.. opowiesz jej o chłopaku, a ona to zrozumie i będziecie na spokojnie rozmawiać jak przyjaciółki. Tak nigdy nie będzie - ona taką matką nie jest i nie będzie. Zrozum to. Jej nie zmienisz. Ale siebie możesz zmienić.

162 Ostatnio edytowany przez moje_glupie_ja (2015-08-18 22:28:02)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy
chomik9911 napisał/a:

Kochana Ty liczysz na to, że usiądziesz porozmawiasz z mamą przy herbacie.. opowiesz jej o chłopaku, a ona to zrozumie i będziecie na spokojnie rozmawiać jak przyjaciółki. Tak nigdy nie będzie - ona taką matką nie jest i nie będzie. Zrozum to. Jej nie zmienisz. Ale siebie możesz zmienić.

No prawda hmm Moja naiwność została trochę rozwiana. A to ja nie wiem, jak ja to udźwignę. Będę mieć akurat zgrillowane serce. Boję się, że go stracę ;( Ach, no spróbuję, zamiast się użalać, ale czy to przeżyję, to już niewiadoma. Może powinnam powiedzieć tuż przed tym jak będę jechać na stół? big_smile Nie, to nie jest zdecydowanie śmieszne. Zwariuję, oszaleję. Będzie koszmar. Najgorsze jest to, że nawet nie potrafię wyobrazić sobie jak wielki. Bo wiele już tu przeszłam, ale takich obelg i takiej afery, mimo że jestem prawie bez leków i zero litości dla mnie, to bym sobie nie wyobraziła. A przerabiam to już drugi raz i tylko za to, że wyjechałam teoretycznie do znajomych. DO ZNAJOMYCH. Nie potrafię sobie wyobrazić reakcji naprawdę. Przeczuwam cyrk i dramat. Tata wczoraj to obserwując powiedział, że on widzi, że to wszystko się skończy jakimś dramatem sad ale nie dopowiedział, co miał dokładnie na myśli. Nie wiem, czy wystawi mnie za drzwi, czy sama wyjdzie, czy coś sobie zrobi sad nie wiem, przerażona jestem... Nie odpowiadam za jej życie, ale mimo wszystko nie potrafię się tym nie przejmować. To moja matka, kocham ją jakakolwiek by nie była.

163

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Ale co ona może Ci powiedzieć czego już nie słyszałaś? Nic - stek bzdur i obelg. Nic Ci nie zrobi ani sobie. Mi psycholog kiedyś powiedział, że jak moja matka wpada w furię to nie muszę tego słuchać - zakładam słuchawki i zamykam się w pokoju, a najlepiej to po prostu wychodzę. I Ciebie tyczy się ta sama zasada. Zresztą jak nie chcesz to nie musisz jej mówić. Jak wyjedziesz to z daleka możesz wysłać list albo zadzwonić z wyjaśnieniami. No skończy się dramatem - matka zniszczy życie jedynej córki, ojciec w końcu ucieknie, Ty zostaniesz z nią sama do końca życia i ją znienawidzisz. To jest dramat.

164 Ostatnio edytowany przez moje_glupie_ja (2015-08-19 12:00:11)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

To jest dramat i ona zupełnie tego nie widzi, choć tłumaczę już wszystkimi Waszymi argumentami. Dostałam wczoraj wieczorem częstoskurcz. Nie miałam 3 lata... efekt odstawiania leku przed zabiegiem i ten stres. Zrobiło wrażenie? Nie. Od rana dalej awantura, że zostawiłam ją na 3 tygodnie, że ona by mnie nie zostawiła, że mnie na niej nie zależy, nie jestem uległa. I dalej swoje, że jest pewna, że się tam z nim spotykam (co jak co, intuicje ma dobrą). No to w końcu idąc tropem kłamstwa, ale posuwając sprawę do przodu, powiedziałam, że spotykać się nie spotykałam, ale rozmawiamy już przez internet, bo się dowiedział, że mam zabieg i napisał. Ot, pierwszy raz, pod wpływem chwili, nadmieniłam, że mamy kontakt już. Ależ kręcę, wiem. I tak się to wyda kiedyś, ale trudno. Nie skomentowała. Po jakimś czasie tylko przyleciała zapytać, jak ma na imię, bo zapomniała, ile ma lat i czy aby nie ma już żony big_smile I dalej swoje. Że ona się nie zgadza, by to był facet "ze świata", bo ona się nie zgadza, bym jej tu faceta sprowadziła, by tu spał obcy, żeby mu wygotowywała obiadki. Jest taka sytuacja u nas w rodzinie. Mama ma siostrę 16 lat młodszą. Sprowadziła faceta (teraz już mąż), właśnie "ze świata". Babcia wygotowuje mu obiadki na 3 dania, bo mieszkają wszyscy razem i ona się zarzeka, że tak się nie da wrobić. Więc niewiele później, jak już powiedziałam o tym, ile mat lat i że nie ma żony (co skwitowała "to chyba na ciebie czeka"), dodałam: "nie martw się, nikt by się tu do tej naszej dziury sprowadzić nie chciał, on mieszka w dużym mieście, ma superpracę, za superkasę i nie marzy o przeprowadzce". Zatkało. No ale też będzie źle, jeśli ja się wyprowadzę, wiadomo. Bo wcześniej padły słowa: "na 3 tygodnie pojechałaś, niedługo to się tam wyprowadzisz chyba jeszcze!". No jak dla niej dramatem był wyjazd na 3 tygodnie, a dokładnie 2 tygodnie, 1 tydzień w domu i znów wyjazd na 1 tydzień, to do wyprowadzki nie dopuści za nic w świecie. Stracę go sad Ach. Przepraszam, że tak Wam truję i cytuję każde zdanie, liczę, że może ktoś mi znajdzie dobry kontrargument. Niestety, teraz nie zrobię tak, że wyjadę i napiszę list, po zabiegu nie będę mogła jechać 500 km pociągiem, musi mnie odebrać autem sad No ciężko będzie. Cieszę się jednak, że już dziś wprowadziłam jego wątek, że z nim piszę, potem łatwiej mi będzie powiedzieć "pisaliśmy dalej, pyta teraz, czy może mnie przejazdem na kilka godzin odwiedzić, po zabiegu, tak na kawę i ciasto". I o ile, o to już będą awantury, ale może po kilku dniach ochłonie i się zgodzi, to jak po kilku dniach też dodam, że on chce mnie przy okazji do siebie na trochę zabrać, to już wtedy odwoła jego zaproszenie i w ogóle będzie cyrk, że wykorzystałam ich tylko, by zabieg zrobić sad

dziękuję chomiczku za wszystkie porady! :*

btw. jak czytam swoje posty, to mam wrażenie, że można odebrać to, iż jestem patologiczną kłamczuchą sad dosłownie tworzę alternatywną rzeczywistość... podle mi z tym.

165

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Moje głupie Ja,
(dziwny nick swoją drogą, bo głupia nie jesteś). Kłamstwo to najmniejszy problem, nie miej wyrzutów. Zachowanie Twojej mamy doprowadza do tego, że nie masz wyjścia na tą chwilę. Kochanie, jedyne wyjście to wyprowadzka. I do póki nie stanie się coś że to zrozumiesz i uciekniesz - będzie ta sytuacja trwała latami. Twoja mama powinna się leczyć, a Tobie dać żyć. Przykro mi jest jak czytam Twoje posty, bo musisz mieć straszne życie..ale tylko Ty masz na nie wpływ i Ty sama musisz chcieć je zmienić.

166

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

chomiczku,

dlatego tak bardzo chcę się wyprowadzić. Może gdybym nie miała do kogo, może gdybym musiała wynająć coś samemu - dalej bym się nad sobą użalała, nie potrafiłabym tego zrobić, bo jestem sierota i gapa (efekt tego, że mama nigdy nie uczyła mnie samodzielności, trochę też przez chorobę...). Ale mam do kogo, czuję się tam cudownie i szczęśliwa... mam nadzieję, że Jemu chyba faktycznie zależy na mnie, skoro to wszystko robi. Ja czekałam na ten cud 5 lat, tak bardzo głupotą byłoby to stracić. sad Na razie nic nie zrobię, zostały 3 dni do zabiegu... Potem rekonwalescencja... ale wykorzystam ten czas na zrobienie tabelki, w której będę wypisywać ZA i PRZECIW wyprowadzki. Zacznę już dziś. Nie lubię takich zabaw, ale poleciła mi to starsza Pani w pociągu, z którą ostatnio jechałam, żebym coś takiego zrobiła, gdy mam problem w podjęciu decyzji, i żeby robić to w taki sposób, że każde PRZECIW próbować przerobić na ZA, że może nawet z tego złego coś wyniknie coś dobrego kiedyś. Nie wiem, nie wiem, co to będzie, nawet nie umiem się skupić na tym zabiegu sad To będzie kosmos jak to powiem...i to 2 tygodnie po zabiegu... co się wydarzy? sad

167

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Kochana masz motywację i ważny powód zatem, żeby jednak na tej kartce którą spiszesz znalazło się więcej plusów za wyprowadzką niż minusów smile Bardzo fajny pomysł swoją drogą.. ale poleciłabym zrobić Ci jeszcze jedną tabelkę - CO TRACĘ ZOSTAJĄC W DOMU, JAK BĘDZIE WYGLĄDAŁO MOJE ŻYCIE ZA 5 LAT MIESZKAJĄC SAMODZIELNIE A JAKA ZA 5 LAT BĘDĄC DALEJ TU GDZIE JESTEŚ.  Myślę, że facetowi zależy skoro tyle czasu czeka. Oczywiście nie dziwie mu się, że czasem puszczają mu nerwy i jest zły.. bo on nie żyje w takim środowisku jak Ty i nie może zrozumieć co Cię powstrzymuje. Ale pamiętaj - nawet najbardziej kochający człowiek ma swoje granice. Mam nadzieję, że szybko dojdziesz do siebie po zabiegu - wreszcie spełnisz coś na co nie mogłaś zdecydować się 18 lat - pierwsza Twoja decyzja! smile Potem już nie będzie wymówek i odwlekania z poinformowaniem o wyprowadzce - dasz radę smile

168

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Niektóre cechy Twojego charakteru zostały w dużej mierze ukształtowane przez rodziców, tak.
Ale zrozumienie dlaczego jesteś jaka jesteś nie usprawiedliwia bierności, braku inicjatywy w kierunku poprawienia swojej sytuacji.
Nie usprawiedliwia wiecznego poddawania się. (bo jestem sierota przez matkę i na tym koniec, nie podejmę wysiłku żeby to zmienić).
Wspaniale, że zdecydowałaś się na tę operację. Nie poprzestawaj na tym. Trzymam kciuki.

169 Ostatnio edytowany przez moje_glupie_ja (2015-08-20 14:14:29)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Dziewczyny smile fajnie, że jesteście i macie tyle cierpliwości do mojego trucia! To jest mój kolejny powód - nie powinnam zawieść  ludzi z forum smile

chomiczku,
fajny pomysł z tą tabelką! to też w takim razie na pewno zrobię, bo już wiem, jak jedna jej część będzie smutno wyglądać... Jesteś ode mnie 4 lata młodsza, a tyle mądrzejsza i bardziej doświadczona życiowo... Ja też się nie dziwię, że czasem jest zły i mam świadomość, że balansuję na bardzo cienkiej linii, nigdy nie wiem, kiedy powie "dość". Dla samego zabiegu wykazał się wyrozumiały i poczeka, ale jeśli bym próbowała dalej igrać, to już mogłoby się to źle skończyć. A z zabiegiem to prawda - tyle lat zwlekałam, a tu nagle taka decyzja! Właśnie ze względu na tę motywację. I jestem z tego taka dumna! I moja mama też dobrze wie, że nie robię tego bez powodu. Dlatego mnie deprymuje, bo ciągle słyszę, że co mnie skłoniło, że tak nagle chcę zabieg, po co ja to robię... Ja nie kumam, inna matka by się cieszyła: "dziecko, w końcu będziesz zdrowa, będziesz mogła żyć jak Twoi rówieśnicy, pracować, może kiedyś założyć rodzinę" (bo nie mogłabym raczej teraz zajść w ciążę), ale nieee, nie moja mama, bo to największy dramat dla niej będzie. Smutne to.

Czarna Kotko smile
masz rację, to nie usprawiedliwia mojej bierności, dlatego choć troszkę próbuję coś robić i tym, co robię już moją mamę zaskakuję, która podkreśla "taka wielce dorosła jesteś, jedziesz i świetnie sobie radzisz" (och, jak ją to boli...). Nie poprzestanę na operacji... w końcu robię ją dla Niego. No dobra, dla samej siebie, ale pod wpływem Jego osoby i dla tej wspólnej, lepszej przyszłości. Inaczej bym się nie zdecydowała, to pewne. Będę próbować, ale czy mnie mama nie skasuje do końca po drodze, to nie wiem sad Ja tu różne dramatyczne historie podczytuję (jak np. dziewczyny, która jest w 9 miesiącu ciąży, a mama robi jej nie mniejsze jazdy), ale mam wrażenie, że moje opisy w żaden sposób i tak nie oddają horroru jaki tu przechodzę. Poza kłótniami jest ok. Gdy jestem małą dziewczynką. Rozmawiamy z mamą fajnie, jest miło. Ale gdy tylko wykazuję nieposłuszeństwo, zaczyna się piekło, włącznie z rękoczynami, wystawianiem mnie za drzwi (tak, raz wystawiła mnie w skarpetkach za drzwi, sąsiedzi musieli mieć dobry ubaw), groźbami, zastraszaniem, wychodzeniem z domu. To co się dzieje w takich akcja to jest koszmar, tylko dlatego że jeżdżę teoretycznie do znajomych... Naprawdę nie ogarniam, co się wydarzy, gdy powiem o Nim i o tym, że przyjeżdża mnie zabrać, spodziewam się najgorszych rzeczy, serio boję się, by sobie czegoś nie zrobiła sad Zamiast się cieszyć z jego przyjazdu to pewnie wyjdzie sobie z domu i będę się o nią martwić. Już kilka lat temu tak nam zrobiła i wydzwanialiśmy po szpitalach... Ciężko mi przejść nad tym "to tylko zastraszanie". Gdy miałam 18 lat, miałam kolegę. Rówieśnik. Raz mnie nastraszył, że chciał popełnić samobójstwo, dobijałam się do niego - bez odzewu. W tym czasie rozmawiała sobie z moją koleżanką na GG. Został zdemaskowany, wyśmiany przez moją koleżankę. Zerwaliśmy kontakt. Po roku, w lokalnej gazecie przeczytałam artykuł, że popełnił samobójstwo i że miał za sobą dwie nieudane próby. Od tej pory mam jakąś "schizę" w tym temacie i gdy tylko ktoś o tym mówi, boję się, że naprawdę to zrobi sad to taka moja "mała" obsesja...

170

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Dziękuję Ci za miłe słowa. :* Sporo przeszłam sama, jeszcze więcej widziałam u innych.. Bądź z siebie dumna, każda samodzielna decyzja od tych poważnych spraw (zabieg) do bardziej błahych, sprawi że będziesz silniejsza. Wiesz może to źle zabrzmi i Cię zszokuje.. ale Twojej mamie jest nie na rękę żebyś wyzdrowiała. I nie mówię że odbywa się to u niej na takim świadomym poziomie - ona raczej tego nie analizuje na chłodno i nie robi celowo. Chodzi o to, że Twoja choroba jest dla niej pretekstem by Ciebie uzależniać od siebie i nie dać Ci odejść. Bo gdy odejdziesz ona myśli, że straci sens w życiu - kogo będzie kontrolować? Będzie się musiała skupić na swojej relacji z mężem a tą ma beznadziejną, więc z kolei to by sprawiło, że musiałaby przyznać się do porażki. Tzw. rodziny z chorymi dziećmi skupiają swoje funkcjonowanie właśnie na chorych dzieciach. I zauważ , że w oczach Twoich rodziców nadal jest dziewczynką niezdolną do podjęcia decyzji i niesamodzielną. Oni nie chcą w Tobie widzieć dorosłej kobiety, która ma szanse na zdrowe normalne życie. Na tym polega właśnie ta toksyczność. Ale tak jak pisała Czarna Kotka - nie pozwól żeby matka była zawsze wytłumaczeniem i pretekstem do tego by stać w miejscu. Od Ciebie zależy czy pójdziesz do przodu smile I to jest najpiękniejsza część życia - to że możesz sama nim pokierować choć po części, bo oczywiście na pewne zdarzenia wpływu nie mamy, ale na nasze decyzje juz tak smile

171

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Masz rację chomiczku. Niby mama życzy mi dobrze i mówi, że się modli za moje zdrowie, ale cały czas podkreśla złośliwie, że nie bez powodu to robię i że ona wie, że jak się zabieg uda, to śladu tu po mnie już nie będzie. Ehhh. Myślę, że mój tata, by chciał, bym była dorosła i samodzielna. Już 5 lat temu, gdy spotykałam się z tym chłopakiem, próbował tłumaczyć mamie, że to dobrze, bo oni wieczni nie będą i wtedy zostanę sama. Jak grochem o ścianę. Teraz niedawno, zupełnie bez powodu, podsłyszałam jak dziadek mówił mamie, że dobrze by było, abym wyszła już za mąż, co mama skwitowała: "jak wyjść źle, to lepiej wcale nie wychodzić i być samemu". No cwaniara, a sama wyszła za mąż jak miała 22 lata. Ręce opadają. W ogóle, ani odrobinę, nie myśli, co będzie ze mną w przyszłości. To strasznie egoistyczne i wypominam jej to już wprost (do tej pory nie miałam odwagi mówić o takich rzeczach, podawać takich argumentów), ale ona na to nic, tylko "co Ty tak ciągle o tym zamążpójściu ostatnio?" albo "jak się miało ciągle w domu taką małą niunię, to jest się przywiązanym i ja nic na to nie poradzę, najwidoczniej mi bardziej zależy na Tobie". No dramat. Tak, to najpiękniejsza część życia, że można pokierować nim tak jak się chce... tylko to szczęście niszczy mi najbliższa osoba sad Tak samo jak szczęście związane z byciem zakochaną i tą radością, że zdarzył się cud w kwestii, w której myślałam, że wszystko stracone. Jestem taka szczęśliwa i jednocześnie tak nieszczęśliwa, że muszę to powiedzieć, że robi mi takie jazdy i że zrobi mi jeszcze większy kosmos na koniec... I wtedy, w chwili słabości, mam ochotę z wszystkiego zrezygnować i zastanawiam się, po co tak dążyłam do spełnienia tego marzenia... Ale nie, nie... nie mogę się teraz poddać. Tylko tak bardzo boję się dramatu... i z moim pozabiegowym sercem, i z nią, żeby czegoś nie "wywinęła"... Chciałabym, żeby ktoś mnie złapał za rękę i był w tej chwili przy mnie, albo żeby cud odmienił naturę mamy.. Rozumiem, że może być jej smutno, że może mieć do mnie żal, że może uronić łzę i też byłoby mi z tym źle, ale powinna szanować i cieszyć się moim szczęściem, nie wiem dlaczego los mnie tak pokarał i nawet w takiej podstawowej życiowej kwestii muszę mieć pod górkę. Wszyscy moi znajomi dorośli normalnie, mają już własne życie i rodziny... W czym jestem gorsza, czy nie mało, że mam to chore serce i muszę przechodzić jakieś zabiegi sad ehhh... przeginam z użalaniem się. Dość smile

172

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

http://i62.tinypic.com/2qimf4j.jpg

173

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

W punkt! smile

Chyba niby przypadkiem, przy okazji, pokażę mamie...

Ale już słyszę to gadanie, że się o mnie troszczyła, że przez chorobę wyręczała, a tak się jej odwdzięczam... itp. itd.

174

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Eh no widzisz.. rodziców się nie wybiera. Masz matkę egoistkę i nic nie poradzisz hmm Skup się na sobie - bo tu możesz dużo zmienić. A u niej nie zmieni się nic już nigdy, będzie co najwyżej jeszcze wredniejsza byle by Cię tak zranić żebyś z podkulonym ogonem wróciła do domu. Moja przyjaciółka była ciągle szantażowana przez matkę, która twierdziła że się zabije jeśli A.dalej będzie ze swoim partnerem i nie wróci do domu. A.uciekła do Wrocławia, nadal jest ze swoim facetem z którym bierze ślub, a matka się nie zabiła. Musi przełknąć tę gorzką pigułkę. Takie życie. Głowa do góry smile Skupiaj się na pozytywach, rozmawiaj ze swoim, wychodź z domu, myśl pozytywnie. Już lada dzień zabieg - nowe życie smile

175 Ostatnio edytowany przez moje_glupie_ja (2015-08-21 11:47:13)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

I takie historie dodają mi siły smile troszeczkę chociaż. Dlatego czasami przeglądam sobie profile rówieśników na FB, ich zdjęcia... z partnerami, dziećmi, wtedy myślę: "w czym jestem od nich gorsza? dlaczego ja nie mogę?". Mam taką właśnie nadzieję, że z czasem mama by przywykła. Już po tej ostatniej awanturze, jak trochę oprzytomniała i spuściła z tonu (z racji tego, że dostałam częstoskurcz), zaczęła się użalać, że dotarło do niej, że wkrótce sama zostanie, że co ona zrobi z ojcem, "ale cóż będzie trzeba przywyknąć", "przecież związku nie będę mogła Ci zabronić" (taaaaaaa...). Gdyby ktoś mi 3 lata temu powiedział, że na przestrzeni miesiąca nie będzie mnie w domu 3 tygodnie, chyba bym go wyśmiała, mama również, a jednak! zrobiłam to smile Tak samo, gdyby ktoś powiedział, że pójdę dobrowolnie na ten zabieg... Wszystko jest do wywalczenia może, tylko boję się, tak panicznie się boję jak straszne to dni będą, jak w strasznej awanturze stąd wyjadę, jakie piekło to będzie dla mojego gojącego się serca...

Tak, lada dzień zabieg! To kolejna kwestia, której się boję (czy jest coś w życiu czego się nie boję?). Martwię się, że coś się nie powiedzie, że będzie konieczna poprawka (często jeden zabieg nic nie daje) i wówczas będę zmuszona dłużej tu zostać, a czy mój Pan wykaże się taką cierpliwością... Trudne, trudne to wszystko. Wszystko mam pod górkę, taki los smile

edit: aż się pochwalę, jaką właśnie w tle mam rozbrajającą rozmowę z mamą. Mówi mi, że chce zobaczyć KIEDYŚ swoje wnuki, nie że już teraz, ale KIEDYŚ (ciekawe czy przed 50. będę mogła?). Ja się zarzekam, że nie, a ona mówi, że dziwoląg jestem. Hmmm. Mam na końcu języka, że jak mam mieć dzieci, skoro ona dyktuje z kim mam się wiązać, a z kim nie i skoro nie mogę z domu wyjeżdżać. Ale ten tekst o wnukach, że ona chce KIEDYŚ słyszę regularnie od lat wink Ciężko ją zrozumieć.

176

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

To jej powiedz, że masz czas około 5 lat, bo potem są już trudności i większe prawdopodobieństwo na choroby genetyczne.

177

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Czarna Kotka ma rację.. Czas leci nieubłaganie, natury nie oszukamy. Ja też już mam prawie 26 lat, dziecko bym chciała a tu nijak warunków nie ma. "Co ona z ojcem zrobi" kluczowa obawa, o której już pisałam.. ale to już jej problem smile

178

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

No inna sprawa, że "mój" Pan raczej by dziecka nie chciał, a i ta sytuacja taka ciągle nieokreślona i nie wiem, kim dla niego jestem hmm to też mnie tak słabo motywuje trochę. Gdyby choć raz padło z jego ust, że mnie kocha, to może łatwiej byłoby mi o to wszystko walczyć...

Ale dla mamy argument dobry! Choć nie sądzę, by to KIEDYŚ oznaczało "już" za 5 lat big_smile

179

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Kochani, co prawda ten wątek dotyczył trudnych relacji z moją mamą, ale w międzyczasie i zapewne z Waszą pomocą, podjęłam trudną decyzję, by poddać się zabiegowi serduszka. To już jutro, jeszcze to do mnie nie dociera. Od jego pomyślności będzie zależało, jak się potoczy moja historia, czy będę miała okazję i szansę na normalne życie, założenie własnej rodziny, bycie żoną i matką... Mojego strachu względem mamy pewnie to nie zmieni, a może jednak doda trochę siły i odwagi... Dziękuję Wam wszystkim i każdemu z osobna! Gdyby nie Wy, nigdy bym nie odważyła się pojechać raz i drugi, a dzięki temu i pod wpływem tego, zdecydowałam się na zabieg, na tę szansę na normalne życie. Różnie może być i jestem PRZERAŻONA smile Trzymajcie kciuki między godz. 16 a 24... proszę smile pozdrawiam!

180

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Gratuluję Ci odwagi, będzie dobrze! To początek drogi do Twojego mądrego i szczęśliwego ja. Daj znać jak będziesz mogła.

181

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

No to trzymamy:)

182

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

powodzenia! smile

183

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Dziękuję wszystkim za naciśnięte kciuki smile Jestem już w domku. Zabieg... lekarze twierdzą, że był wyjątkowo trudny i ciężki. I tak też to odczułam, horror... W moim przypadku nic nie ma lekko sad Mimo wypalania, arytmia nie chciała ustąpić sad W końcu teoretycznie się udało, ale mam oczekiwanie do 3 miesięcy, czy arytmia nie powróci, bo szanse na to niestety są i nie wiadomo, czy zabieg był udany... Tymczasem już kilka razy częstoskurcz by się "załapał", więc czuję, że mocno mi ta choroba moje plany i marzenia skomplikuje sad "Mój" pan dopytuje już, kiedy wrócę, kiedy ma po mnie przyjechać (chce już za tydzień, a to nieco za wcześnie), jego mama też mówi, że mam wracać jak najszybciej. Wszystko miło, tylko mniej miło się zrobi, jak oznajmię to za tydzień rodzicom, nie wiem jak to serce udźwignie...

Pozdrawiam wszystkich smile potrzymajcie jeszcze troszkę kciuki, proszę... Trochę cudu tu teraz potrzeba...

184

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Cieszę się że jesteś smile

185

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy
Czarna Kotka napisał/a:

Cieszę się że jesteś smile


smile)) ja też! dziękuję <3

186

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Fajnie, że się odezwałaś smile Dasz radę :*

187

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy
chomik9911 napisał/a:

Fajnie, że się odezwałaś smile Dasz radę :*


Fajnie, że fajnie! :* smile

No, dziewczyny. Finał przede mną. Zbliżam się do mety. Czego to ja nie zrobiłam, żeby odwlec ten moment... miało być po Wielkanocy, a mamy wrzesień, nawet na zabieg serca poszłam by to przesunąć big_smile No... jestem przerażona. PRZERAŻONA. Odliczam dni. Bo teraz poniekąd wszystko zależy od podejścia mamy, bardzo bym chciała, żeby zezwoliła na jego przyjazd i wpuściła go przez próg hmm Ale mogę sobie pomarzyć... Wszystko wskazuje, że będzie to następny weekend, więc już za kilka dni będę oznajmiać. Trochę sobie skomplikowałam tymi kłamstwami, bo mama głupia nie jest, wszystko skojarzy i będzie jeszcze większe trzęsienie ziemi...


Ach, i wymyśliłam sobie, że oznajmię, że chcę na "trochę" pojechać i spakuję się dopiero przy Nim, żebym wcześniej nie została skasowana sama smile ale to musi się najpierw spełnić wstęp, żeby go wpuściła do domu...

Na razie się "rekonwalescentuję" smile oczekiwanie, czy arytmia nie wróci mi nie pomaga w tym wszystkim, a jeśli wróci faktycznie to mocno skomplikuje...

Pozdrawiam :*

188

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Ja bym się najpierw spakowała a potem oznajmiła, że pora się wyprowadzić bo już jestem dużą dziewczynką smile Oj tam nic Ci nikt nie zrobi. Nie usłyszysz niczego nowego czego już nie słyszałaś. Matka Ci nawrzuca i zwyzywa, powie ze się zabije jeśli się wyprowadzisz a na końcu zwyzywa Twojego faceta. I zrobi wielki dramat - JAK ZAWSZE. W takiej sytuacji się po prostu wychodzi. I nie rozumiem czemu na siłę chcesz do domu brać chłopaka jak wiesz, że go nie zaakceptują póki co i zrobią mu dym - zastanów się czy nie lepiej żeby przed domem poczekał.

189

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

moje głupie ja co tam słychać? smile

190 Ostatnio edytowany przez moje_glupie_ja (2015-09-24 12:49:13)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Ehhh. Dużo się wydarzyło, a niewiele posunęło się do przodu sad Jestem miesiąc po zabiegu już. Z serduszkiem trochę gorzej. W tamtym tygodniu oznajmiłam mamie, że przyjedzie ON. Niby tylko mnie odwiedzić. Ja wiedziałam jednak, że planuje mnie zabrać, strasznie mnie to gryzło, więc dzień wcześniej oznajmiłam mamie, że to kolega (on sam zaproponował, by mówić, że to koleżeńskie...), ale chce mnie do siebie zabrać na "kilka dni". Boże... co to się działo. Przywołuję Czarną Kotkę i bajkę, którą przytoczyła - tak, wszystko fruwało! Choć to ciągle nie była ta końcowa katastrofa.To był koszmar. Przeżyłam najgorsze chwile w moim życiu, a to jeszcze nie koniec. Twierdziła, że kłamię, że to chłopak, że ona się  nie zgadza, żeby tak daleko, że jestem puszczalska i się szlajam, skoro jeżdżę do chłopaka. Wylądowałam na pogotowiu z sercem. Wróciłam... coś się zmieniło? Awantura dalej, od godziny 16. Do 5 rano manifestacyjnie oglądała tv wykrzykując, że przeze mnie nie śpi. Nie spałam też. Po 5tej tata zebrał się do pracy, wstała, zaczęła sprzątać (on miał przyjechać o 12) i non stop mi wykrzykując jaka ja jestem i że posprząta, ale do niego nie wyjdzie go przywitać, póki nie przyznam, że to chłopak. W końcu zaczęła wykrzykiwać, że albo ona, albo ja sobie coś zrobię, bo ona nie zniesie, bo on mnie jej zabiera itp. itd. Poszłam do niej... spróbowałam łagodnie (dodam, że od początku informowałam ją łagodnie, z wszystkimi argumentami, które tu padły, ale to na nic, mama wpada w furię, zachowuje się jak nie do końca zrównoważona psychicznie i boję się naprawdę, żeby czegoś nie zrobiła). No i odpuściła. Przyjechał. Wyszła do niego. To była sobota. Wieczorem gdy poszedł do hotelu, powiedziała, że grzeczny, porządny, no i ładny. Był spokój, ale całą poprzednią noc nie spała, więc dlatego. W niedzielę rano mieliśmy wyjechać. Od rana znów ta sama awantura, efekt był taki, że kazałam mu poczekać na parkingu. Strasznie awanturowała się z ojcem, przed wyjazdem i po. Że mnie wspiera itp. Bo tata całkowity luz, próbuje jej tłumaczyć, że powinnam sobie ułożyć życie. Pojechałam. Niby na kilka dni, miałam wracać w czwartek teoretycznie, w rzeczywistości 4 października, bo mam coś do załatwienia w urzędzie w moim mieście 5 października, Pierwsze dwa dni się do mnie nie odzywała, choć próbowałam nawiązać kontakt, ale wyłączyła telefon. Niby nic do niego, pod jego adresem nie ma, tylko że to tak daleko. Wczoraj gadałyśmy już normalnie. Niestety dziś rano spytała, czy wrócę w sb, to tata pojedzie po mnie na dworzec. Oznajmiłam, że chyba jednak dłużej zostanę, dopiero w pn (w rzeczywistości następna ndz...). Skończyłyśmy rozmowę. Niby nic. Po 2h zadzwoniła z pretensjami, że kręcę, że kłamię, że miało być do czwartku, dlaczego tak długo. sad Co z tego, że przedłużę do pn, w pn znów będę musiała oznajmić, że jeszcze nie... No i co dalej? Wrócę. W pn załatwię sprawy. On myśli, że będą to 2-3 dni i wrócę. Ale jak ja to powiem mamie? Już teraz żadnego wykrętu nie mam, już będę musiała powiedzieć prawdę ostateczną, że tam się wyprowadzam sad Co się wydarzy? Boję się, że to się skończy dramatem sad Jeśli się poddam, ulegnę jej, to stracę do niej cały szacunek, szansę na własne szczęście i miłość - albo zwariuję, albo się zabiję. Jeśli zaś powiem, że to na stałe, a ona robi dramat z kilku dni i że o jeszcze kilka przedłużam, to co mama zrobi? sad wiem, wiem, nie mogę na nią patrzeć i robić swoje, ale kocham ją, to moja mama, boję się o nią, zrozumcie sad Prawdy nie przyjmuje... Był plan, że on przyjedzie i wtedy powiem, że powstał pomysł, że mnie zabierze. Gryzło mnie jednak sumienie i stwierdziłam, że porozmawiam z nią szczerze i powiem prawdę wcześniej - i co?! I pożałowałam tego... Jestem w takiej matni sad Jasne, nadal się boję i wstydzę przyznać, że mam chłopaka i chcę się wyprowadzić, ale nie mam wyjścia i będę musiała już to zrobić, ale co się stanie? Z mamą nie da się spokojnie, Boże ratunku. Tu potrzeba cudu. Kocham go bardzo i jest mi tu dobrze, choć tesknię też. Kocham moją mamę. Nie chcę jej zadawać bólu, a ona zadaje mi bez problemu. Bo mnie kocha heh..i postawila warunek, ze albo ona, albo on. I ze ona by wybrala matke. Opisuje wam to bo wiem, ze jestem dluzna napisac, jak to sie potoczylo, ale nie mam juz nadziei ze ktos mi pomoze, doradzi cos. Wszystko juz zostalo powiedziane i na moja mame nic z tych rzeczy nie dziala i nie zadziala. Jestem szczesliwq i jednoczesnie tak bardzo zdruzgotana. Jak mi zabroni, to sie zabije i bedzie miec wyrzuty. Moze. A jak ona sobie cos zrobi? Nie przezylabym z takim obciazeniem. Boże kochany, co ja mam zrobic.... pomodlcie sie za mnie i mame, prosze. Przepraszam za chaos mysli. Naprawde przezywam dramat okropny...

191 Ostatnio edytowany przez gusia1755 (2015-09-24 13:42:49)

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Doskonale cie rozumiem, tez bylam i troche od mamy jestem uzalenziona moze nie tak jak ty ale jednak. tak samo potem mialam z przyajicolka bo relacje z kobietami s apodobne do ralecji z mama.I o dziwo przyjaciolke poznalam na terapii nerwic, jaka masz nerwice? Przeczytalam cały pierwszy post Twoj reszte nadrobie w miare czasu. Powiem tak mama powinna akceptowac twoje wybory, jestes dorosła, nie pytaj jej o nic tylko rób. twoja matka jest toksyczna stad te twoje lęki ze mama wazniejsza niz ty ( tez tak mialam).Walcz o siebie ja tez walcze:) jestem w twoim wieku.
Przeczytalam Twoj ostatni post, twoja mama jest chora. Noz mi sie otwiera jak czytam o jej zachowaniu, dziecko nie wychowuje sie na siebie to nie wlasnosc. Manipuluje Toba swietnie - nie odbiera tel jak wyjechalas to wlasnie jest manipulacja abys sie bala o nią albo że zerwie kontakt. Nie zabijaj sie, wyjedz i tyle. jesli ona sie zabije to nie twoja wina tylko jej choroby. Ty odpowiuadasz za siebie, nie za nią, szkoda Twojego życia. A ona jest dorosla i ona odpowiada za siebie a nie ty, nie daj wzbudzic poczucia winy bo widze że ma manipuylacje w małym palcu, znam takie jak ona.

192

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Linki są tutaj źle widziane, więc tylko:

wikipedia -> narcystyczny rodzic.

Kurczę, dziewczyno, zamiast marynować się w poczuciu winy, weź się w końcu na nią ZEZŁOŚĆ. Masz prawo.
Gniew. To nie jest zawsze niszczące uczucie, w Twoim przypadku może być oczyszczające i pobudzające do działania.

193

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Dziewczyno.. uciekaj stamtąd. Twoja matka jest osobą chorą. Po prostu. To jest chore i NIC jej nie usprawiedliwia. To Twój jedyny moment żeby zostać z facetem, pójść na terapię (tak tak potrzebujesz jej ,bo inaczej wyrzuty sumienia Cię zabiją) i ułożyć sobie życie. Jeśli wrócisz do matki to będzie oznaczało staropanieństwo, samotność, ból i awantury i już nigdy się stamtąd nie wyprowadzisz. Wybór należy do Ciebie. I koniec z rozterkami, użalaniem się i myśleniem CO ZROBI TWOJA MAMA. To już jej problem. Pomyśl co Ty zrobisz i czego chcesz. Powodzenia! Ja już znikam :*

194

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Hej, Twoja historia bardzo mi przypomina pewne wydarzenia z mojej przeszłości. Też się zaczęło od tego, że w wieku 21 lat poznałam chłopaka a moja matka jak tylko to usłyszała, zabroniła mi się z nim spotykać, chociaż wcale go nie znała, po prostu nie chciała o tym słyszeć, że mogłabym kogoś mieć, nawet go nie znała. Później, jak go poznała było jeszcze gorzej, bo wynalazła jeszcze więcej argumentów, żeby mi zabronić widzeń z nim, że niby wygląd nie taki, że niby z rozbitej rodziny, że niby nie jest z naszego miasta, bla bla. Nasze awantury były jeszcze gorsze od tego, co Ty opisujesz. W końcu trafiłam na terapię. Dobrze Ci tu dziewczyny radzą. Terapia to jest najważniejsza rzecz, którą musisz zrobić, bez tego ani rusz. Bo wydaje mi się, że zaczyna Ci już coś świtać, co tu jest nie tak, ale jeszcze nie do końca jesteś pewna. Mam paru znajomych, którzy mieli kropka w kropkę taki sam problem, jak Ty i ja. Problem naprawdę nie jest błahy. Mi pani psycholog uświadomiła, że jestem z rodziny symbiotycznej i możliwe, że mam już tak ukształtowaną osobowość symbiotyczną (zależną). Poczytaj sobie o tym.

Najtrudniejszą i przełomową rzeczą jest oderwanie się od matki. Bez tego również nigdy nie zmienisz nic w swoim życiu. Niestety w moim, jak i Twoim wypadku, konieczne będzie może nawet i całkowite zerwanie z nią kontaktu, przynajmniej na jakiś czas. Bo, jak sama widzisz, nawet po wyprowadzce ona Cię nęka (tak, to jest nękanie), próbuje wzbudzić w Tobie poczucie winy. Łudzisz się, że ona się zmieni, że to Ty powodujesz, że ona się tak zachowuje. To kompletna bzdura. Nie masz wpływu na to, że ona odstawia te swoje cyrki. Pomyśl sobie, że ona ma kompletnie gdzieś to, że Ty jesteś poważnie chora, nie przejmuje się tym a Ty na nią chuchasz i dmuchasz i jeszcze głupio Ci, że ją okłamujesz. Niestety, ona również potrzebuje terapii, jak cała Wasza rodzina, bo ojciec chyba też jest pod pantoflem, ale nie masz wpływu na to, żeby ona chciała się zmienić. Nie zaciągniesz jej na siłę na terapię. Jedynie sobie możesz pomóc i uratować swoje życie. Ona nigdy nie zrozumie, że jej zachowanie jest wypaczone. Musi to do Ciebie dotrzeć, że nigdy jej nie zmienisz, nie zmienisz jej nastawienia, nieważne czy ją okłamiesz, czy powiesz trochę prawdy, czy całą prawdę o swoim związku. TO NIE JEST WAŻNE. Ważne jest to, że musisz ją brutalnie odciąć od swojego życia, niestety nie ma innej drogi. Wyprowadź się, zapisz na terapię, usamodzielnij finansowo, nie kontaktuj się z nią przez jakiś czas, żadnych telefonów. Zrób to dopiero wtedy, gdy będziesz pewna, że jesteś w stanie powiedzieć jej manipulacjom NIE. Najpierw oderwij się od niej fizycznie, później zacznij pracować nad psychicznym uniezależnieniem od niej. Bo jak będziesz mieszkać w domu, przyjeżdżać tam na weekendy, dzwonić do niej, to ona dalej będzie robić to co robi i mącić Ci spokój, a Ty powinnaś teraz stanąć mocno sama na nogach.

Pozdrawiam i nie załamuj się smile Raz będzie lepiej, raz gorzej, ale warto walczyć o normalność!

195

Odp: Mam problem z rodzicami - pomocy

Nie pisalam tu bo ciagle krecilam sie w punkcie jednym. Klamalam.

w koncu powiedzialam prawde, ze to nie tylko kolega.... moj dramat sie dopiero zaczal...

pisze z tel...zniszczona i myslaca o samobojstwie.

jestem dziw..., kur..., lajdaczka... nie zaakcpetuje nigdy ze to taka odleglosc...mam wybierac albo on albo ona. Grozi mi samobojstwem. Tak, matka. Nie przyjdzie na moj slub, zaluje ze mnie urodzila, ze nienawidzi mnie. Zniszczylam rodzine. Mam wypier... i nigdy sie juz fo niej nie odezwac. Cytuje. Uderzyla mnie, naplula na mnie.

dzwonilam dwukrotnie na telefon zaufania. Ponoc to przemoc psychiczna. Podalam jej wszystkie argumenty psychologa - nic nie dociera. Niszczy mnie. Zniszczyla. Serce mi wariuje...po tej operacji taki stres sad twierdzi ze jest silna i mi nie ustapi. Wrocilam 2 dni temu od niego. Nie mam sily by jechac... moje serce... dramat...

nie zycze nikomu takiego piekla sad jest gorzej niz myslalam...niz sie spodziewalam... dlatego tak sie balam wyjawic prawde...

co ja tu juz uslyszalam sad mowi ze jesy twarda i mi za nic nie ustapi, nie odpusci. Mimo wszystko martwie sie ze sobie cos zrobi i nie mowcie prosze ze tak by bylo lepiej. To jednak matka. W dodatku chyba chora. Nie chce slyszec o zadnym psychologu mowi ze sama sobie nim jest i nikt jej nie przekona.

jestem w potrzasku...boje sie ze facet mnie w koncu zostawi bo nie wytrzyma sad

Pomocy....

Posty [ 131 do 195 z 637 ]

Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 10 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » RELACJE Z PRZYJACIÓŁMI, RELACJE W RODZINIE » Mam problem z rodzicami - pomocy

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024