Też ślepo wierzyłem, że te nie chcące mieć dzieci nie będą chciały stabilizacji/zaradnosci/bezpieczenstwa. Nic bardziej mylnego.
To działa tak samo antyseksualnie (aseksualnie?), tylko one jeszcze nie wszystkie o tym wiedzą. Z reszta wypadałoby, by o tym wypowiedziała się własnie nie chcąca mieć dzieci.
Nie chcę mieć dzieci, wypowiadam się.
Stabilizacji... zależy, co rozumiesz pod tym stwierdzeniem. Mam 22 lata, więc nie wymagałabym od faceta własnego mieszkania. Ja wynajmuję, ale zrozumiałabym, gdyby z jakichś względów mieszkał z rodzicami. Natomiast jeśli mówilibyśmy już o poważnym związku, małżeństwie, ale bez dzieci, no to trudno, nie chcę mieszkać z teściami ani z rodzicami. Wynajmujemy, dorabiamy się powoli, kupujemy. Tak, takiej stabilizacji chcę, ale dla mnie to nawet nie jest stabilizacja jako taka, bardziej potrzeba niezależności i życia na swoim, na swoich zasadach, bez rodziców.
Zaradność - owszem, ale jako cecha charakteru. Dzieci nie mają nic do tego. Nawet bez dzieci chcę mieć zaradnego faceta, na którego zawsze będę mogła liczyć. I nie tylko w znaczeniu, że jak mam problem, to on mnie przytuli, pogłaszcze i powie "będzie dobrze", tylko takiego, który potrafi mi doradzić, pomóc w rozwiązaniu problemu, jeśli tego potrzebuję. Jestem w stanie się utrzymać i zadbać o siebie pod względem finansowym, nie potrzebuję tego od faceta i nawet nie chciałabym żyć na jego koszt i to jest moja "część zaradności" wnoszona w związek. Ale oczekuję tego od drugiej strony, bo chcę mieć partnera, a nie syna. Partnera, który też umie zadbać o siebie. Sam. No i chcę mieć świadomość (zakładając, że mówimy dalej o związku poważnym), że jak coś się stanie, że np. jakiś czas nie będę mogła pracować - wypadek, choroba, czasowa utrata pracy - to on nie siądzie i nie będzie płakał nad moim losem, tylko weźmie się w garść i przez jakiś czas zadba o nas oboje. Tak samo, jak ja bym zrobiła w drugą stronę. Dlatego sprawy finansowe wiążą się w pewnym sensie dla mnie z zaradnością. I np. czasowo zarabiać na naszą dwójkę, w sytuacji niezależnej od faceta, nie miałabym nic przeciwko, ale nie weszłabym w związek, w którym to ja sama od początku "walczę" o mieszkanie, utrzymanie (bo on sobie tylko dorabia czy coś) i tak dalej.
Bezpieczeństwo - wiąże się z zaradnością. Jeżeli facet jest niezaradny, to mam świadomość, że jak coś się stanie, że sama nie będę mogła się sobą zająć, to on mi nie pomoże, tylko siądzie i nie będzie wiedział, co robić. No i przykro mi, ale to mi nie daje poczucia bezpieczeństwa. I z tym dzieci też nie mają nic wspólnego, przecież tak samo jak dzieci muszę mieć gdzie mieszkać, co jeść itd., a jeśli ta osoba (która powinna mi pomóc, jeśli zdarzy się coś, że ja sama nie będę mogła) jest z gatunku "ojej-co-my-teraz-zrobimy" zamiast "poradzę-sobie-bo-zrobię-to-i-to", to nie daje mi bezpieczeństwa i wsparcia (ewentualnie poza emocjonalnym). Nie chciałabym żyć z kimś ze świadomością, że cały czas mam wszystko na głowie, że jak tylko coś mi się stanie, to już koniec świata i że muszę myśleć i za siebie, i za faceta. Zero bezpieczeństwa. Czy są dzieci, czy nie.