W wakacje ja także oddałam kota który kilka lat mieszkał na moim podwórku. Niby nasz ale i obcy. Miał kilku karmicieli
Noce spędzał na bitwach i bzykaniu kotek. Zaczął chorować a że ja nie pracuje to leczyłam go sama....duomoxem. W skrócie jest oddany do fundacji,ma jakiś koci HIV,chorował a i zeby się popsuły. Cieszę się że go zabrali no by się męczył. Łatwo nie jest oddać chorującego zwierzaka ale nie mogłam patrzeć i posłuchać rady żeby go zostawić. Rady domownikow. Czyli miał zachorować i poprostu zdechnąć. Obecnie oglądam filmiki,kot zdrowy i po sterylizacji. Też sikał pod siebie. Kot jest w prywatnym azylu a kotów tam jest z 100. Wyprowadzili go na prostą a ja nie zapłaciłam ani złotówki:(
Jeśli happy end to jestem za.
Czasami pomoc zwierzętom jest trudna. Trudno ocenić które postępowanie będzie dobre. Czasami trzeba wybrać po prostu mniejsze zło.
Ale też trzeba umieć myśleć "po zwierzęcemu", a nie "po ludzkiemu". Np. fundacja w moim mieście łowi koty, kastruje je i wypuszcza w to samo miejsce. Bo koty przywiązują się do miejsca. I będą nieszczęśliwe gdzieś w schronisku w klatce.
Nie każde zwierzę które jest wolne, jest od razu bezdomne. To sposób myślenia ludzi, nie zwierząt.
Co do kosztów, to są horrendalne. Właśnie pisała do mnie koleżanka, że jej kot kilka dni temu poczuł się źle. Póki co lekarze nadal nie wiedzą co mu jest, a już rachunek wyniósł 2300 zł. Powiedzcie mi jak prości, zwyczajni ludzie mają leczyć swoje zwierzęta? Np. ona musi wziąć kredyt Chore. Dla ludzi chociaż jest jakiś NFZ. Dla zwierząt tez powinien.
A co do mojej historii - okazuje się że moja akcja z plakatami wypuściła daleko macki, bo nawet mąż dziś słyszał rozmowę z sklepie. Niestety ludzie bardziej skupiają się na tym co stało się w tym mieszkaniu i dlaczego tamci oddali zwierzęta, niż na faktycznej pomocy zwierzętom.
Dziś wieczorem powiesiłam jeszcze kilka plakatów. M.in. koło Biedry i paczkomatu, czyli tam gdzie jest najwięcej ludzi.