No więc tak kolejny dzień.
Wczoraj była zmęczona bo przecież była u koleżanki swojej z małym.
Wróciła niby wczesniej by ze mną być chociaż i tak wieczór był już. Nie istotne.
Wiadomo, obiad, jakaś kawa, jakaś rozmowa, chwile pooglądaliśmy TV, zabrałem małego na spacer by miała chwile dla siebie. Potem poszedłem na siłownie.
Dzisiaj rano już sms.
"Ja ci coś napisze, wiem jaki potrafisz być po weekendzie 2 tyg temu. Od tamtej pory czar prysł... Nie czuje że mnie kochasz, nie domagasz się buziaków, nie żegnasz się, witasz się tez byle się przywitać, nawet nie próbujesz mnie wspierać widząc że mi ciężko z tym że moja mama ma chemioterapię. Czy tak się kocha ?"
Dodam że wczoraj, był buziak na przywitanie, sam pytałem jak sie czuje, jak jej mama się czuje jakie ma wyniki itp. normalna rozmowa była w której to ona powiedziała że tam "mama to kręci i nie wie o co chodzi do końca, na szczęscie mam pełnomocnictwo to jutro się dowiem" i było właściwie koniec tematu. Po za tym ona wczoraj była sobie na urodzinkach u tej koleżaneczki z małym wystrojona jak lala, on tak samo i ja tam żadnej żałoby nie odczułem czy troski o matkę. Prócz tego że była mega zmęczona.
No więc widzę, że się zaczyna. Nie kocham bo nie daje buziaków wystarczająco dużo i nie przytulam wystarczająco dużo.
Teraz to widzę tak, znowu mnie wciąga. Choć teoretycznie było dobrze. To wciąga, pokazuje gdzie wina leży "bo przeciez nie kocham jej, bo przecież ona tak czuje"... i oczekuje że będę się tłumaczył..