Może już dokładnie nie pamiętam czasów szkolnych, ale powiedzcie mi jaki jest sens noszenia książek do szkoły? Chyba nauczyciel jest po to, by omawiać temat? Książki są fajne do tego, żeby ewentualnie doczytać sobie temat w domu, uzupełnić wiedzę i później przygotowywać się do klasówek z określonej partii materiału. Nie kwestionuję może zasadności noszenia np. ćwiczeń do matematyki albo ćwiczeń z danego języka. "Może", bo z tego co pamiętam, to na lekcji zdarzało się nam robienie zaledwie 2-3 przykładów z ćwiczeń, a nauczyciele tłumaczyli teorię na własnych przykładach, które pisali na tablicy. Jednak pamiętam, że moimi największymi "cegłami" były książki do WOSu, historii, biologii itp. Nosiło się to tylko po to, żeby mieć i móc coś wyszukać, gdy nauczyciel zadał pytanie. Jak dla mnie to bez sensu. Rewolucja z tabletami na pewno wymaga dużych nakładów finansowych, ale mniejszych nakładów wymagałoby np. zakupienie projektorów przynajmniej do części sal. Nauczyciel mógłby robić prezentacje i wyświetlać jakieś partie tekstu, które chce pokazać lub przeczytać na głos podczas lekcji. Mam wrażenie, że z tym uprzywilejowywaniem podręczników chodzi wyłącznie o biznes. A przynajmniej ja nie potrafię znaleźć rozsądnego powodu, by codziennie nosić tyle książek. Tym bardziej, że dzieciaki nie noszą jedynie tego, ale jeszcze zeszyty, piórnik, picie, jedzenie, strój na wf itp. Szkoda zdrowia.