Poględzę.
Ogólnie sceptycznie podchodzę do psychologów, czy terapeutów, którzy twierdzą, że DDA to coś, co wymaga własnej kategorii. Sprawa wygląda tak, że DDA to wymysł, który w zasadzie na celu miał chyba tylko sprawić, że ludzie zaczną w sobie odkrywać odpowiednie cechy i często niepoprawnie się leczyć. DDA oficjalnie za granicą nie istnieje. Jest tylko jako taki skrót myślowy, który nie odnosi się do określonych cech tak jak u nas. U nas przyjmuje się, że DDA to zlepek określonych, bardzo ogólnych cech, które coś tam definiują, ale tak naprawdę da się je przypisać każdemu człowiekowi na Ziemi. Zamiast DDA można określić ten rodzaj problemów, jako "problemy dzieci z rodzin dysfunkcyjnych". Chodzi głównie o to, że wielu psychologów ma wytyczone ramy działania, ścieżki postępowania dla DDA, traktując to wszystko, jako pewnik, czyli uważają, że większość osób ma w sobie WSZYSTKIE cechy określane, jako główne. Tu jest problem. Każda rodzina jest inna, każdy alkoholik ma swoje wzorce zachowania, my sami mamy w sobie masę cech indywidualnych i predyspozycji, które potem rozwijają się na zasadzie przypadku, że nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić, że ktoś z rodziny alkoholików będzie miał identyczne problemy, jak inna osoba z innej rodziny o podobnym charakterze. Wystarczy, że rodzice będą surowi, niesprawiedliwi i chamscy, by dziecko nabyło negatywnych cech, które obecnie przypisuje się DDA.
Dlatego właśnie terapia musi opierać się nie na tym, jakie są wyznaczniki ogólne w DDA, tylko na tym, jakie cechy NAPRAWDĘ w sobie posiadamy. To z nimi trzeba walczyć i tylko taka terapia da skutek wieloletni. Często jest tak, że błędne "leczenie" sprawia, że przez kilka lat jest ok, ale potem wracają te mroczne myśli, rzeczy, które nawet sami w sobie widzimy, ale nie umiemy z nimi walczyć. Właśnie dlatego, że terapia mogła być zbyt ogólna.
Piszesz, że skupiasz się na terapii na sobie. To dobrze. Tak właśnie ma być. Pytanie, czy skupiasz się na odpowiednich cechach. To pytanie musisz już sobie sama zadać, bo nie znam Twojej historii.
"Wyleczyć" się nie można nigdy. Można się rozwinąć na tyle, by móc się lepiej kontrolować, w skrajnych przypadkach nawet dasz radę normalnie żyć, ale cząstka Ciebie pozostanie "skrzywiona" i może się czasem odezwać. Nie piszę tego, żeby Cię zniechęcić, po prostu nie możesz być dla siebie zbyt surowa.
Dawno temu chodziłem do psychologa. Młoda osoba, która była w zasadzie świeżo po magisterce. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że to chyba była jej potężna zaleta, bo wtedy jeszcze nie była "zepsuta" tak, jak część tych starszych psychologów. Jej sposób terapii polegał na tym, by trafić do mojej podświadomości i ją przeprogramować. Poniekąd. Cierpliwie mnie znosiła i po jakimś czasie poczułem się bardziej normalnie.
Można powiedzieć, że po "przygodzie" z moją byłą dziewczyną większość tych cech, które mnie przytłaczały, powróciła, ale staram się z nimi walczyć. 