Święta Bożego Narodzenia dla mnie przynajmniej, to wzruszenie, pamięć mojego dzieciństwa i okresów, gdy odchodzili moi bliscy. Córka najpierw. Potem, żona.
Teściowie pierwsi, moi rodzice i teściowie drudzy.
Nie chcę się kłócić, ale "ci ostatni będą pierwszymi", przestało do mnie przemawiać.
Chcę wciąż wierzyć. Tylko, jak to pogodzić z tym, co wiemy teraz, z zapowiedzią, że "spotkamy się po drugiej stronie"? Kto kogo będzie pamiętał i cieszył się?
Wyobrażam sobie narodziny Zbawiciela, przekazywane mi przez Mamę i mądrego, choć maminsykowatego Ojca.
Roraty, nabożeństwa oczekiwania, ze wspaniale ozdobionym sklepieniem kościoła i kolumnami wspierającymi główną nawę.
Stajenka z naturalnej wielkości figurami ludzi i zwierząt.
I Jasełka. Z ręcznikiem na głowie i opaską z tektury owiniętym kolorowym papierem, pastuszkiem byłem. 
Mikołaj wtedy, do biskupa z Miry, czy Myrry z wizerunków późniejszych był podobny. Z tiarą biskupią i tą lagą, pastorałem.
Tęsknię za tym.
Edit:
Polskie kolędy w języku angielskim. Brzmią wspaniale w wykonaniu pani Ewy Angeli. Polecam, bo nastrój i oddający kołysanek formę w kilku z nich.. Oraz, delikatny "szeptany", można powiedzieć, wokal artystki.
Oraz nie nachalny akompaniament.
Wzruszam się zawsze przy "Lili, lili laj", które w każdym języku chyba, brzmią tak samo. 