W sumie nie wiem nawet od czego zacząć. Trafiłem na to forum, żeby móc po prostu się wygadać, wyżalić i jednocześnie być przy tym anonimowy, gdzie ocena ze strony ludzi nie będzie na tyle bolesna. Są takie dni kiedy czuję się jak gówno. Mam na karku już 29 lat i kompletnie nie wiem co powinienem zrobić ze swoim życiem. Myślę, że wszystko zaczęło się jeszcze gdy miałem 20-21 lat . Wtedy rozstałem się z dziewczyną, którą kochałem nad życie i bardzo długo nie potrafiłem zaakceptować faktu, że już nigdy nie będziemy razem. trwało to w sumie jakieś 6 lat. W międzyczasie pojawiały się jakieś przelotne znajomości, krótkie związki, ale gdzieś tam w środku cały czas miałem nadzieję, że jeszcze kiedyś się z Nią zejdę. Może byłoby łatwiej gdybym nie miał z Nią kontaktu, ale było to trudne ponieważ nasi rodzice są bliskimi przyjaciółmi. Więc przez cały ten czas, gdzieś zawsze się widywaliśmy. Dopiero 2-3 lata temu postanowiłem unikać Jej za wszelką cenę i zerwać kontakt kompletnie. Ostatecznie udało mi się zaakceptować fakt, że już nigdy nic z tego nie będzie dopiero po jej ślubie. Wtedy zrozumiałem, że to koniec. Wbrew pozorom wcale nie czułem się z tym lepiej, wcale nie było mi lżej. Wręcz odwrotnie, ponieważ
dotarło do mnie, że zmarnowałem kupę swojego życia czekając na coś co nie miało się wydarzyć. Zamknąłem się w sobie, przestałem wychodzić z domu, i tak małe grono znajomych/przyjaciół zawężyło się jeszcze bardziej. Każdy zaczął układać sobie życie, zakładać rodziny i zostałem tak naprawdę sam, zanim zdałem sobie w ogóle z tego sprawę. Zawsze marzyłem o rodzinie, miłości, kobiecie z którą będę mógł dzielić życie i cieszyć się zwykłą, szarą codziennością. Myślałem, że nie są to jakieś wygórowane marzenia, teraz widzę jak bardzo się myliłem. Dosyć długo udawało mi się żyć tak po prostu z dnia na dzień, wegetować. Już nawet zacząłem się do tego przyzwyczajać i to akceptować. Wtedy pojawiła się w moim życiu nowa osoba, którą szczerze pokochałem całym sercem. Zauważyłem, że od tego momentu dostałem takiego pozytywnego kopa. Chciałem działać, planować, cieszyć się życiem! Zrozumiałem, że to jest to czego brakuje w moim życiu. Miłości, po prostu. Niestety szybciej niż się poznaliśmy okazało się, że okłamywała mnie od samego początku znajomości, bawiła się i manipulowała. Przykra sprawa, że to wszystko jest bardzo świeże i wciąż mi ciężko. Wciąż próbuję zrozumieć dlaczego, zastanawiać się jak spróbować tej znajomości jeszcze raz, ale może trochę z innej strony. Mimo iż , wiem , że to niemożliwe i pewnie głupie. Najgorsze jest jednak to, że Ona obudziła
we mnie wszystko co sprawia mi ból. Dzięki Niej ponownie uświadomiłem sobie co znaczy smutek, żal, samotność.
Jestem w totalnej rozsypce.
Bliscy mówią mi "skup się na sobie, nie myśl po prostu żyj i staraj się tym cieszyć". Niby proste i takie banalne, ale ja nie potrafię.
Znowu wiem czego mi w życiu trzeba. Miłości. Nigdy nie chciałem szukać jej na siłę, ponieważ wychodziłem z założenia, że takie rzeczy
trafiają się ludziom w najmniej nieoczekiwanym momencie. Jednak zacząłem się zastanawiać czy nie powinienem próbować ?
Problem polega na tym, że jestem ogólnie osobą skrytą, wstydliwą i ciężko nawiązującą nowe kontakty. Nie wiem skąd się
to bierze. Mam masę kompleksów, które nie ułatwiają sprawy. Dodam też, że moja atrakcyjność fizyczna raczej jest ok, ponieważ nie raz słyszałem
że jestem przystojny. To nie tak, że kobiety uciekają ode mnie jak mnie widzą. Więc tu problem raczej nie leży.
Zdaję sobie sprawę, że wszystko co napisałem jest pewnie chaotyczne i być może nawet nieskładne. Ciężko w kilku słowach napisać coś o swoich problemach
przemyśleniach i tym co nas trapi, jeśli jest tego zbyt wiele. Mam jedynie nadzieję i prośbę, że może znajdzie się jakaś dobra kobieca dusza, która w tych moich wypocinach dostrzeże coś co sprawi, że będzie wiedziała jak mi doradzić. Jak pchnąć moje życie do przodu...