Nie sądziłam, że może mnie to spotkać... Do tej pory sama radziłam sobie z problemami, i to całkiem nieźle. Ogólnie radziłam sobie dobrze w życiu. I teraz niby też sobie radzę, tak przynajmniej twierdzi otoczenie. Ja tego tak nie czuję... Mam fajną pracę, daje mi dużo satysfakcji. Mam męża od lat kilkunastu. Miał to być szczególny związek, ważny dla nas obojga. Z czasem zaczęło się rozwalać... On stracił pracę, nieszczególnie szukał następnej, wolał spędzać czas przed kompem. Myślałam, że to przejściowe, że jakoś się zmobilizuje i ogarnie. Marzyłam o dziecku, udało nam się po kilku latach. Był świetnym ojcem, mężem średnim. Ja utrzymywałam rodzinę, on ciągle "szukał" pracy. Nie potrafiłam go zmobilizować... Zaczęło mnie to dobijać. Zaczęłam zaglądać na czaty, by pogadać z ludźmi (z kobietami także). Przekroczyłam parę razy granice w tych znajomościach poprzez intensywniejsze malowanie ale nigdy go nie zdradziłam. Dowiedział się o tym i zaczęły się jazdy (żale, pretensje, szpiegowanie). Sprawa przycichła. Zaczęliśmy się starać o drugie dziecko, choć daleko nam było do sielanki. W pewnym momencie odpuscilam, zaprzestałan leczenia i... Okazało się, że jestem w upragnionej ciąży. Radość wielka, kocham dzieci. Gdy byłam w 3 msc ciąży u męża wykryto nowotwór, już na etapie przerzutów... Wspierałam go, jeździłam do szpitali, lekarzy, pomimo zagrożonej ciąży. Urodziłam szczęśliwie zdrowe dziecko. Mąż ma pretensje, że otrzymuje ode mnie za mało, że zaglądam na czaty szukając odskoczni, że ten jego rak to właśnie dlatego, że nawiazuje te wirtualne znajomości... Jest mi po prostu ciężko z tym wszystkim...
Wiesz... Dzieci niestety nie zrekompensują Ci nieszczęśliwego małżeństwa. Zawsze będzie Ci czegoś brakowało, będziesz tego szukała poza związkiem.
Naprawdę chcesz tak żyć? W poczuciu winy, czując ciągłą pustkę i presję ze strony męża? Myślę, że każdy zasługuje na szczęście, więc nie wpędzaj się w kozi róg na własne życzenie...
Faceci.. ech.
Wiem o tym... Często myślę tak, jak Ty... Ale później przychodzi inna refleksja - to mój mąż, ojciec moich dzieci. Nie chcę być egoistyczna w swej decyzji. Tym bardziej, że lekarz ostatnio dał mężowi rok życia... Jakim byłabym człowiekiem myśląc teraz jedynie o własnej satysfakcji z życia?
5 2018-02-05 15:21:57 Ostatnio edytowany przez BelleDeNuit (2018-02-05 15:23:28)
Wiem o tym... Często myślę tak, jak Ty... Ale później przychodzi inna refleksja - to mój mąż, ojciec moich dzieci. Nie chcę być egoistyczna w swej decyzji. Tym bardziej, że lekarz ostatnio dał mężowi rok życia... Jakim byłabym człowiekiem myśląc teraz jedynie o własnej satysfakcji z życia?
Egoistycznym - powiedziałoby społeczeństwo potępiając Cię jako kobietę, matkę i żonę.
Jesteś rozdarta pomiędzy dwiema opcjami - z jednej, jesteś wyczerpana psychicznie, chciałabyś w końcu żyć swoim życiem, a z drugiej zwykła ludzka przyzwoitość i sumienie nie pozwala Ci na odejście.
Słuchaj, każda opcja jaką wybierzesz będzie zła: Odejdziesz od męża - wyrzuty sumienia będą Cię dobijać, inni ludzie będą Cię oceniać i krzywo patrzeć, a męża egoistycznie zostawisz w chorobie, gdy ma przed sobą rok życia. To jeden scenariusz.
A drugi jest taki, że odchodzisz, że w końcu skupiasz się na sobie i dzieciach. Z tego co piszesz utrzymujesz rodzinę sama i co? Jak chcesz połączyć pracę, wychowywanie malutkich dzieci i opiekę nad śmiertelnie chorym mężem? W tym nie ma miejsca dla Ciebie. Kiedy mąż odejdzie, kiedy dzieci podrosną Ty zrozumiesz jak bardzo nieszczęśliwa jesteś i byłaś w małżeństwie. Teraz jesteś sama, masz dzieci i jesteś zmęczona życiem po walce o męża, o małżeństwo, o jego zdrowie, o wasze dzieci, o utrzymanie, o w miarę godne życie i nie starczy Ci sił by pomyśleć o sobie. Potem zostanie tylko poczucie krzywdy, bólu i gniewu, bo zrozumiesz, że Twoje szczęście skończyło się lata temu, a później już nie będziesz chciała zaczynać wszystkiego od nowa. Jakiej drogi nie wybierzesz, będziesz miała wyrzuty sumienia i czuła złość - z jednej strony: bo odeszłaś od męża, a z drugiej - bo zostałaś kosztem siebie.
Jedyne co możemy zrobić to przesłać Ci słowa wsparcia i osobiście mogę tylko powiedzieć co JA bym zrobiła - Ja bym odeszła od męża, dużo wcześniej nim dowiedziałabym się o chorobie. Bo trudności się zdarzają, ale mąż który pozwala by żona utrzymywała cały dom, mąż który nie kwapi się do poprawienia Waszej sytuacji bytowej, a przede wszystkim - mąż, który nie dba o Ciebie jak o kogoś z kim zdecydował się stworzyć rodzinę nie jest mężem. Obecnie to mam wrażenie, że mąż Tobą manipuluje i gra na Twoim sumieniu i emocjach, wykorzystując swój stan.
Dziękuję za Wasz punkt widzenia i słowa wsparcia... Nie chcę rozmyślać o przeszłości, o tym "co byłoby, gdyby..." bo czasu nie cofnę. Nie zostawię męża bo przysięgałam mu coś innego, a ma to dla mnie znaczenie. Zakochałam się w jego inteligencji, poczuciu humoru, troskliwości (tej niestety już nie ma). Pojawiły się inne rzeczy, na które się nie pisałam (jak brak odpowiedzialności, egotyzm). Próbowałam coś z nimi zrobić, bezskutecznie. Trudno... Nie wiem, jak teraz będzie wyglądało nasze życie... Może beznadziejnie. A może wreszcie uświadomi sobie, że jednak warto inwestować w rodzinę. Nie wiem... Czas pokaże.
Dziękuję za Wasz punkt widzenia i słowa wsparcia... Nie chcę rozmyślać o przeszłości, o tym "co byłoby, gdyby..." bo czasu nie cofnę. Nie zostawię męża bo przysięgałam mu coś innego, a ma to dla mnie znaczenie. Zakochałam się w jego inteligencji, poczuciu humoru, troskliwości (tej niestety już nie ma). Pojawiły się inne rzeczy, na które się nie pisałam (jak brak odpowiedzialności, egotyzm). Próbowałam coś z nimi zrobić, bezskutecznie. Trudno... Nie wiem, jak teraz będzie wyglądało nasze życie... Może beznadziejnie. A może wreszcie uświadomi sobie, że jednak warto inwestować w rodzinę. Nie wiem... Czas pokaże.
On też Ci przysięgał.
Pamiętaj o tym.
Właśnie... Ale nie odpowiadam za niego, za siebie tak...
Właśnie... Ale nie odpowiadam za niego, za siebie tak...
Tak i za życie swoje i Waszych dzieci.
Dzieci... Nie zrobię nic, co mogłoby być dla nich zagrożeniem. Zobaczymy, może życie ma dla nas jeszcze coś fajnego w zanadrzu.
Jak uważasz. Ja natomiast uważam, że dorastanie w domu, w którym na codzień widzi się nieszczęśliwą matkę, to jest właśnie zagrożenie.
Nie czuje się nieszczęśliwa w życiu. Jedynie nie do końca spełniona w małżeństwie. Mój starszy syn ma obraz matki odnoszącej sukcesy zawodowe, oddanej dzieciom i ojcu, lubianej i uśmiechniętej. Na ile mogę trzymam dzieci z dala od swych dorosłych problemów.
Właśnie o małżeństwo chodzi.
A dzieci widzą więcej, niż Ci się wydaje.
Wiem, że są bacznymi obserwatorami. Ale też sądzę, że mimo swych dylematów małżeńskich, daję im dom szczęśliwy, jak to tylko możliwe. Czują się kochane przez mamę i tatę. Mimo, że mąż jest teraz w złej formie i nasze relacje są, jakie są, nie mówię o nim źle ani przy nich, ani do nikogo innego. Podkreślam, że je kocha. Tak naprawdę nikt z mojego otoczenia nie wie, że tak różnie nam się układa....
Rozmawiacie o śmierci?
Trudno uniknąć tego tematu... W przypływie jakichś cieplejszych uczuć mąż powiedział mi nawet, żebym po jego śmierci ułożyła sobie z kimś życie, z kimś kto zadba o mnie na tyle, bym miała szczęśliwsze i spokojniejsze życie niż z nim...
że ten jego rak to właśnie dlatego, że nawiazuje te wirtualne znajomości...
No tak, bo rak jest skutkiem wirtualnych znajomości. Prędzej już siedzący tryb życia.
Rak to rak. Nie masz żadnego wpływu na to, że on jest chory. Nie rozumiem takiego wpędzania w poczucie winy.
Nie? Też nie daje się w to wkręcić. Uważa, że to przez stres, którego mu dostarczam... Jakby pn mi go nie dostarczał...
20 2018-02-05 20:29:18 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2018-02-05 20:29:30)
Może to jest jego sposób na pogodzenie się z chorobą - zrzucenie winy na Ciebie.
Przykre to i egoistyczne bardzo, bo nie dość, że musisz go pielęgnować, on źle Cię traktuje, a po jego śmierci zostaniesz sama z dziećmi.
Też tego nie rozumiem... Tłumaczę sobie, że jest rozgoryczony, ma poczucie krzywdy i dlatego kąsa gdzie popadnie...
A próbowałaś mu opowiedzieć o swoich uczuciach, porozmawiać, zapytać, dlaczego tak się zachowuje?
Przecież Tobie jest ciężko podwójnie...bo on odejdzie, a Ty zostaniesz...
Rozmawialiśmy wielokrotnie... On jest skupiony na swym bólu. Wie, że sobie poradzę, jestem silniejsza psychicznie.
A jak Ty widzisz przyszłość? Czego Ty byś chciała?
Chciałabym, żebyśmy odgrzebali w sobie to co w nas jeszcze się tli, i spędzili ten czas w bliskości... Mnie jest łatwiej, bo potrafię wybaczać, racjonalizować pewne rzeczy. On czasami też się stara ale jakoś brak mu w tym wytrwałości. Chciałabym, by starszy syn zapamiętał tatę takim, jakim bym dla niego przez lata - oddanym, opiekuńczym, poszerzającym horyzonty. Chciałbym odzyskać poczucie bezpieczeństwa, bo szlag je trafił i poczucie, że jakoś wszystko się ułoży...
Chciałabym, żebyśmy odgrzebali w sobie to co w nas jeszcze się tli, i spędzili ten czas w bliskości... Mnie jest łatwiej, bo potrafię wybaczać, racjonalizować pewne rzeczy. On czasami też się stara ale jakoś brak mu w tym wytrwałości. Chciałabym, by starszy syn zapamiętał tatę takim, jakim bym dla niego przez lata - oddanym, opiekuńczym, poszerzającym horyzonty. Chciałbym odzyskać poczucie bezpieczeństwa, bo szlag je trafił i poczucie, że jakoś wszystko się ułoży...
A mówiłaś o tym mężowi, w ten właśnie sposób?
Próbowałam... Naprawdę dużo w ten związek zainwestowałam. Doszłam do momentu, w którym czuje się bezsilna.
28 2018-02-05 21:35:52 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2018-02-05 21:39:39)
Ostatnie chwile spędzone z mężem zapamiętasz jako te najgorsze.
BARDZO Ci współczuję.
Mam nadzieję, że jednak tak nie będzie... -odzywa się mój życiowy optymizm. Dziękuję Ci za te słowa. Za wszystkie...
Masz chociaż wsparcie od rodziny?
Otrzymuję dużo pomocy, np. W opiece nad dziećmi czy transporcie męża do szpitala. Ale o moich rozterkach małżeńskich otworzyłam się tylko tutaj... Chciałam obiektywnego spojrzenia. Wiem, jak wyglądałyby opinie rodziny czy przyjaciół.
Le81na, współczuję Ci trudnej sytuacji. Ale myslę też, że na ten kiepski kontakt z mężem to chyba oboje po części zapracowaliście. Nie chciałabym być niemiła, ale popatrz też na to od tej strony - co mógł sobie pomyśleć Twój mąż, kiedy Ty wiele czasu spędzałaś na czacie, gdzie pisałaś z mężczyznami (tak, wiem, że nie tylko, ale jednak)? A może on chcial ten czas spędzić z Tobą i żebyś to z nim rozmawiała? Może on nie wie jak Ciebie sobą zainteresować, ale może chciałby tego, zwłaszcza teraz, jak jest chory, nie ma już wiele życia przed sobą...
Czemu nie sprobujecie porozmawiać tak od serca?
Czat to ułuda, ludzie, którzy Ciebie nie znają, ani Ty ich, wirtualne tożsamości, namiastka życia. Mąż jest prawdziwy, a przez to nieidealny, pełen wad i słabości. Jednak każdy ma wady, nie ma ludzi idealnych...
Nie chcę przedstawiać się tu kryształowo, bo jak każdy, mam swoje za uszami. Z mojej perspektywy wyglada to tak, że przez lata próbowałam, starałam się, proponowałam wspólne spędzanie czasu, mówiłam co mnie boli. Czułam, że moje potrzeby są ignorowane a on prowadzi wygodne, dostatnie życie. Mąż stał się odległy i oziebły, nie chce rozwijać tego bardziej bo nie lubię wyciągać o nim publicznie takich rzeczy.... Zaczęłam czuć się źle w tej relacji, powrót do domu zaczął łączyć się z dolegliwościami somatycznymi. Może to był znak, że trzeba zrobić jakiś radykalny krok ale nie potrafiłam. Bo go nadal kocham, tylko nie akceptuje tego, jakim się stał. Szukałam jakiejś przestrzeni, odskoczni i wpadłam na czat. Nie jestem z tego dumna ale wydawało mi się, że to bezpieczne rozwiązanie. Że dzięki temu przetrwam gorszy czas. Wiem, że go to raniło ale nie robił z tym nic, żeby naprawić nasze relacje tylko miał pretekst do dalszego dąsania. Ja odpuszczam wirtualne rozmowy a w moim związku poprawiło się raptem na parę dni... I znów było tak samo. Ciężko być w takim związku... Teraz, w chorobie, staram się być dla niego jeszcze wiekszym wsparciem, trzymam za rękę, przykrywam kocem gdy zaśnie na kanapie, gotuję co lubi... W tym wszystkim są przecież jeszcze małe dzieci. Czasami czuję, że poświęcam się tak, że znikam. Za chwilę, że nie potrafiłabym inaczej, i że postępuje właściwie...
Mąż ma pretensje, /.../ że ten jego rak to właśnie dlatego, że nawiazuje te wirtualne znajomości...
...innymi słowy, internet to zło... gdyby nie było internetu, nie byłoby nowotworów SPRYTNE!
chociaż wtedy mogłoby się okazać, że ludzie umierają... z nudów.
Ciekawe co byłoby gorsze... Możemy trywializować ale przykro się tego słucha.
Znasz takie powiedzonko apetyt rośnie w miarę jedzenia?
Twojemu mężowi - rośnie: lata całe zaniedbywał rodzinę, nie pracował, ok - trafiła go teraz choroba... ale teraz jazdy, bo za mało mu dajesz siebie?
Może za mało, skoro przyzwyczaił się, że może wejść ci na głowę i nasr***, a ty będziesz się jeszcze z aprobatą patrzyć się na to.
Myślę, że będzie jechał po tobie, bo pozwalasz mu na to, poza tym, on chyba zaczyna być przyparty do ściany (poprzez swoją chorobę, bezrobocie, poczucie bycia niewartościowym(?)).
Jest faktycznie przytłoczony. Staram się być wyrozumiała ale pisanie o "wchodzeniu na głowie..." uważam za nadużycie. Nie jestem bierną czy uległą osobą, nikt kto mnie zna w realu tak o mnie nie myśli. Po prostu odpuściłam pewne tematy bo stwierdziłam, że nie mam już siły walczyć z wiatrakami, głową muru nie przebiję.
Staram się być wyrozumiała ale pisanie o "wchodzeniu na głowie..." uważam za nadużycie.
albo tak ci się wydaje (albo ja się mylę)
Miał to być szczególny związek, ważny dla nas obojga. Z czasem zaczęło się rozwalać... On stracił pracę, nieszczególnie szukał następnej, wolał spędzać czas przed kompem. Myślałam, że to przejściowe, że jakoś się zmobilizuje i ogarnie. /.../ Ja utrzymywałam rodzinę, on ciągle "szukał" pracy. Nie potrafiłam go zmobilizować... Zaczęło mnie to dobijać. Zaczęłam zaglądać na czaty, by pogadać z ludźmi (z kobietami także). Przekroczyłam parę razy granice w tych znajomościach poprzez intensywniejsze malowanie ale nigdy go nie zdradziłam. Dowiedział się o tym i zaczęły się jazdy (żale, pretensje, szpiegowanie). Sprawa przycichła./.../Mąż ma pretensje, że otrzymuje ode mnie za mało, że zaglądam na czaty szukając odskoczni, że ten jego rak to właśnie dlatego, że nawiazuje te wirtualne znajomości...
Dlaczego jest ci źle w związku, skoro jest tak dobrze? Radzisz sobie z problemami, jeszcze wspierasz męża w chorobie, a wcześniej w jego bezrobociu (w końcu jest dobrym ojcem ), mężem był słabym, nie zajmował się tobą, ale jak przystało na psa ogrodnika, gdy tylko zauważył, że szukasz na boku, to ukrócił ci twoją wolność... a teraz do roboty! zapracuj na dzieci i chorego męża, a nie - na forach tracisz czas!
Nie ma to jak netowe "wsparcie", dziękuję.
Nie ma to jak netowe "wsparcie", dziękuję.
Tak, internetowe wsparcie (jeśli ktoś jest wystarczająco dojrzały, by zrozumieć) polega również na tym, by pokazać sytuację z innego pkt widzenia, a nie tylko pogłaskać po główce i pochwalić jaka dzielna dziewczynka, mimo iż nic ją nie łączy z mężem, to trawa jako żona i matka-polka.
Jakiego wsparcia oczekiwałaś?
Nie ma to jak netowe "wsparcie", dziękuję.
Nie obrażaj się. Averyl ma sporo racji w tym, co pisze.
Nie obrażam się. Dla mnie przywołana tu dojrzałość to też empatia czy sposób dobierania słów w wypowiedziach, które dotykają ważnych dla kogoś spraw. Skoro piszę tu o prywatnych sprawach, daję Wam prawo do wypowiadania się na nie, co nie jest jednoznaczne z moją akceptacją wszystkiego co tu i jak pada.
43 2018-02-06 14:40:54 Ostatnio edytowany przez Averyl (2018-02-06 14:45:20)
po co piszesz? jakiego wsparcia oczekiwałaś?
... zaraz wyjdzie, że nosisz maskę twardej baby, a w środku jesteś jak szkło - rozpadasz się na tysiące kawałeczków.
Jeśli cię uraziłam to przepraszam, ale nie rozumiem sensu twojej historii - jesteś z gościem, który manipuluje tobą, jesteś jeszcze na tym etapie, że wydaj ci się, że jesteś siłaczką i masz władzę nad swoim życiem... a jednak czujesz, że coś zgrzyta cię między zębami niby nic złego nie robisz, ale nie powinnaś używać netu do kontaktu z ludźmi, najlepiej gdyś siedziała wiernie przy nodze męża, a nuż będzie cię potrzebował wysłużyć się tobą... w końcu jest chory.
... i jeszcze jedno - bardziej jestem skłonna uwierzyć, że choroba została sprowokowana stresem... ale nie dlatego, że ty gadałaś na sieci, tylko z własnych kompleksów męża, wiele osób przeżywa utratę pracy, a wielu facetów dodatkowo czuje stres, że nie może utrzymać rodziny (o zgrozo, że żona lepiej zarabia!), myślę, że on nie czuję się dobrze z sobą samym.
Nie obrażam się. Dla mnie przywołana tu dojrzałość to też empatia czy sposób dobierania słów w wypowiedziach, które dotykają ważnych dla kogoś spraw. Skoro piszę tu o prywatnych sprawach, daję Wam prawo do wypowiadania się na nie, co nie jest jednoznaczne z moją akceptacją wszystkiego co tu i jak pada.
Rozumiem, aczkolwiek nie każdy będzie też tutaj Ci robił "tiu tiu". I wcale to nie oznacza, że jest pozbawiony empatii. Ludzie różnie wyrażają swoje myśli, są mniej lub bardziej bezpośredni.
Osobiście uważam, że mąż wykorzystuje swoją chorobę, by jeszcze bardziej uwiązać Cię przy sobie. Wiele wymaga, a nie daje nic od siebie. Do tego regularnie wpędza Cię w poczucie winy. Jestem w stanie zrozumieć to, że postanowiłaś pozostać dobrym samarytaninem do śmierci męża, ale jednak obawiam się, że taki stan wejdzie Ci w krew i już na zawsze pozostaniesz takim swoistym kopciuszko-popychadłem. Zastanów się, czy warto.
Nawet, jeśli zdecydujesz się odejść od męża, to przecież dalej możesz mu pomagać i go wspierać. Jedno drugiego nie wyklucza przecież. Szkoda życia na tkwienie w takiej patowej sytuacji i to na własne życzenie... Tak, wiem, że przysięgałaś, że w zdrowiu i chorobie, i dopóki śmierć Was nie rozłączy... tylko co z tego? To żadna miłość, on się nie zachowuje jak mężczyzna, który kocha. Powinien czcić każdą chwilę razem spędzoną, gdyż może być ostatnią... A on co robi? Traktuje Cię jak.... zresztą Ty to wiesz.
Myślę, że najlepszym komentarzem będzie tu cytat, który pojawia się na koniec każdego Twojego posta. Dodam tylko, że okazuje się, że jestem silniejsza niż sądziłam, choć wiem, że też niezniszczalna. Moje problemy doskwierają mi ale nie jest tak, że determinują całe moje życie. Bo życie to nie jedynie facet... Jestem spokojna o swoje relacje z innymi ludźmi, Wy też bądzcie.
Czyli ogólnie przyszłaś na forum jedynie się wyżalić i nie chcesz niczego zmieniać w swoim życiu.
Trzeba było tak od razu.
Chciałam się wygadać, poznać inne spostrzeżenia na mój problem (pisaliście, co zrobiłybyście na moim miejscu i jest to dla mnie cenne). Nie prosiłam o rady, bo wiem jak łatwo być ekspertem od cudzego życia. Nie chcę ocen bo co one mi pomogą? I tak jestem wystarczająco tym wszystkim zdołowana. Jedynie chciałam, by ktoś mi potowarzyszył w tej sytuacji.
Może jakaś grupa wsparcia dla Ciebie? No wiesz, osób, które mają bliskie osoby w fazie terminalnej, czy coś w tym stylu.
Może coś by podpowiedzieli.
Myślałam o czymś takim ale... Zdecydowałam się od mniejszego kalibru czyli "zwykłego forum". Dzięki...