Dzisiaj przeczytalam, ze odszedl niezapomniany Franek Dolas. Moj drugi, zaraz po Wojciechu Pokorze, ulubiony aktor, ktory potrafil rozbawic mnie do lez. Aktor legenda. Genialny i niedoceniany.
Miesiac temu pan Marian pozegnal ukochana zone. Gdy wtedy o tym czytalam od razu naszla mnie smutna mysl, ze wkrotce do niej dolaczy. Czesto jest tak, w pewnym wieku, ze po stracie ukochanej osoby, czlowiek traci motywacje do zycia. A on tak kochal zone. W wywiadach zawsze z taka czuloscia i wrazliwoscia o niej mowil...
Przypomnialo mi sie, gdy kiedys, w dawnej pracy, zmarla zona starszego pana, ktory z nami pracowal. Byl zawsze wesolym czlowiekiem, czesto dowcipkowal ze swojej zony, ze stara maruda i zrzedzi. Ale widac bylo, ze dalby sie pokroic za te swoja zrzede. Kiedy wiec odeszla do krainy wiecznosci, nie zdziwilo nas, ze 2 miesiace pozniej juz go nie bylo...Gasnal w oczach i choc sie usmiechal, to jego oczy byly martwe.
Smutno mi tym bardziej, ze zaledwie miesiac temu ogladalam Franka Dolasa w niezapomnianej trylogii, do ktorej uwielbiam wracac, bo zawsze swietnie sie bawie, i tym razem tez tak bylo. Dzieki niemu. Moge ogladac go bez konca w tej roli. Moze to niesprawiedliwe, bo mial wiele innych, wspanialych rol, ale zdobyl moje serce jako Franek Dolas.
Poza tym, ze mial wielki talent, jako aktor, to posiadal urok i jakis niesamowity magnetyzm, cos, co sprawialo, ze byl cholernie pociagajacym mezczyzna. Coraz mniej takich...
Franek, wroć! :-(