Hermetyczna skorupa nie pozwala mi normalnie żyć. Z jednej strony bardzo pragnę być bliżej ludzi, pragnę bliskości i panicznie boję się samotności. Myśli o samotności zatruwają mi życie, bo tak naprawdę jestem samotna. Jestem jedynaczką, moi rodzice są już wiekowi, a ja mam 26 lat. Nie mam za bardzo przyjaciół. To nie jest tak, że mogę w każdej chwili z kimś pogadać. Gdyby coś sie stało, to nie wiem czy miałby mi kto pomóc. Z drugiej strony nie umiem otworzyć się na ludzi, w grupie nie istnieje, nie ma mnie, znikam w cieniu, to jest moj naturalny stan. Panicznie reaguje na odrzucenie. Ja pierwsza raczej nie proponuje niczego np. znajomym wyjścia gdzieś. Uważam, że to co zaproponuje może okazać się głupie i tam gdzie ich zabiorę wcale nie będzie fajnie. Jeśli raz zobaczę, że ktoś nie chce mojego towarzystwa, absolutnie się nie narzucam, w myśl zasady "nie to nie". W lepszych okresach mojego życia, kiedy kogoś poznaję, na początku jestem pewna siebie, radosna, ciągnie mnie do ludzi i swobodnie się wśród nich czuję. Ale po pewnym czasie wszystko wraca do "normy" i wychodzi moje ekstremalne zamknięcie w sobie i fakt, że nie potrafię funkcjonować w grupie, męczę się w grupie. Czuję jakby szary koniec był moim naturalnym miejscem, choć z drugiej strony czuję, że tak nie powinno być, że to nieprawda i zasługuję na bycie na równym poziomie z innymi. Ciężko mi utrzymać bliższe relacje z ludźmi.
Generalnie bardzo lubię wszelkie początki. Np. kiedy zaczęłam pracę w ogólne mnie to nie stresowało. Czułam wyzwanie, zaczęłam pracować tam gdzie chciałam, bardzo mi się podobało. Byłam zaangażowana, dostawałam pochwały, że dobrze sobie radzę, że szybko się uczę. Teraz, po pół roku pracy czuję się zagubiona, nieogarnięta, a przecież tak powinno być na początku. Tymczasem jestem coraz mniej pewna tego co robię… Boję się, że kiedyś będę musiała wytłumaczyć komuś co robię, nie wiem czy zdołam to zrobić tak jak należy, bo po prostu tego nie ograrniam momentami. Myślę, że może to wynikać z tego, iż na początku mam prawo czegoś nie wiedzieć, bo jestem nowa, mogę się więc zapytać i jest to normalne. Teraz już nie jestem „skrzydłami ochronnymi”, muszę pracować bardziej samodzielnie, co sprawia mi trudność.
Do tego wszystkiego mam ogromny problem z podejmowaniem decyzji. Przejawia się to na każdej płaszczyźnie. Tym bardziej gdy jestem w grupie nie potrafię niczego zdecydować.
Od jakiegoś czasu czuję bezsens w swoim życiu. Przyszłość jawi się w szarych barwach, widzę ją negatywnie. Miałam takie okresy już wcześniej, więc to dla mnie nic nowego, chciałam z tym walczyć, ale to cały czas wraca i uświadamia, że nie potrafię funkcjonować wśród ludzi.
Nie wiem co mam z tym zrobić. Strasznie się męczę. Chciałabym się otworzyć na ludzi, ale z drugiej strony boję się i nie zawsze komfortowo się czuję wśród nich.
Jeśli ktoś to przeczytał, dziękuję. Jeśli nasuwają się Wam jakieś przemyślenia na ten, podzielcie się proszę. Być może Wy widzicie coś czego moje oczy dostrzec nie mogą...
Pozdrawiam,
AbriKot