Muszę się wyżalić, bo nie wiem już co mam ze sobą zrobić.
Zacznijmy od początku tą całą historię bo to się coraz bardziej komplikuje.
W 2015 poznałam K. Miły interesował się mną, po 2 miesiącach znajomości wyszło że to kobieciarz i ugania się jednocześnie za kilkoma innymi dziewczynami. Zerwałam znajomość, ale zaprzyjaźniłam się z jego bratem — zupełnym przeciwieństwem. Od około 2 lat jesteśmy razem.
W styczniu tamtego roku K poznał dziewczynę, osiem miesięcy później zaręczyny. Już pierwszego dnia C wydała mi się dziwna, takie przeczucie że jest fałszywa. No i miałam rację.
C wręcz wprosiła się, żeby mieszkać z K u jego rodziców. Mówi wszystkim, że dostanie od nich działkę i pieniądze na budowę domu. Ojciec się nie zgadza, bo ma takie nastawienie jak ja — nie trawi jej. Jest pusta egoistyczna i myśli że wszystko będzie miała podane na tacy. Ciągle się żali, jak to nie ma w domu źle, że ojciec jej nie chciał i była nieplanowanym dzieckiem. Moje życie było o wiele gorsze (przemoc domowa) ale nic nigdy nikomu nie mówiłam, tylko mój D wie i to wystarczy.
Przed zaręczynami C spytała się mnie, co myślę o K, a że jestem szczera powiedziałam że to kobieciarz który szuka takiej co mu ugotuje posprzątać i da się podupczyć(sam jest strasznym leniem, nigdy nie pomaga w domu ani przy remoncie ani w myciu naczyń choćby). Zerwała ale jeszcze tego samego dnia do siebie wrócili. Oboje zablokowali mnie na mediach społecznościowych i wszelkich komunikatorach. Nie ruszyło mnie to za bardzo, niech robią co chcą.
Wiele razy słyszałam od osób trzecich albo sama podsłuchałam, jak opowiada o mnie wymyślone historie i robi że mnie bardzo złego człowieka. Ogólnie wyszło na to, że rodzina naszych lubych się podzieliła - ci co stoją za mną murem i ci, którzy jej wierzą i to ona jest ta dobra biedna i tak dalej.
Przyznała się mojemu chłopakowi, że zaprasza mnie na ślub tylko dlatego, że tak wypada. Cały czas się zaysanwiam czy na niego iść. Z jednej strony nie mam na to najmniejszej ochoty, a z drugiej nie chce, żeby jego rodzina miała pretensje że strzelam fochy i nie przychodzę.
Wczoraj to już przegięła. Powiedziała mojemu chłopakowi (on nagrał to po kryjomu) jak mówi, że jestem fałszywa zaklamana, toksyczna, że pewnie go zdradzam i że ona przeze mnie się chciała zabić (za szczerość, przypominam). Przyznała, że modli się żebyśmy zerwali i że ona zrobi wszystko, żebyśmy się rozstali. Tą rozmowę usłyszał ojciec mojego D i nieźle ją dzisiaj skrzyczał.
Dodam, że nasze relacje wyglądają tak, że ona mnie unika jak tylko może, potem wszystkim w koło mówi że ona chce się zaprzyjaźnić a ja ją ignoruje (gdzie przez kilka miesięcy próbowałam z nią normalnie gadać to nie, blok głowa w drugą stronę i obgadywanie dupy).
Jak już musi, bo przy innych, to udaje miłą i troskliwą a do mojego chłopaka gads takie rzeczy na mój temat, że...
Nie mam siły już. Tracę ochotę na kontakt z całą jego rodzina nawet z nim samym. Przecież nie możemy rozstać się przez takie coś jak ona... Nie wiem co mam ze sobą zrobić już.
Dzisiaj i tak się poklocilismy, bo on mimo, że ona wprost mu powiedziała takie rzeczy, chce żebyśmy miały normalne relacje i spędza z nimi czas, chociaż ona daje mu warunek: jak robisz coś z nami to bez niej.
Rozmawialiśmy o tym przed chwilą ale on nie może mnie zrozumieć. Uważa, że mu czegoś zabraniam.