Monoceros napisał/a:Oczywiście minęło trochę czasu, człowiek podojrzewał sobie. Nie mam już ani chęci zrozumienia, ani chęci nawracania tych, co wierzą żyj i daj żyć innym. Póki mi ktoś za chwilę nie zacznie wciskać, żebym się nie martwiła, i żebym nie płakała po kochanej cioci, bo jest w lepszym miejscu, to być może jakoś zniosę mszę pogrzebową...
Jak rozmawiać? A najlepiej wcale, a przynajmniej nie wtedy, kiedy celem rozmowy jest "przekonanie kogoś do swojej racji". A tak najczęściej jest. Rzadko trafiam na ludzi, którzy naprawdę potrafią wymieniać się poglądami i rozmawiać bez wartościowania i przekonywania.
Co do spowiedzi - nadal mam poczucie, że były naruszane moje granice i chciałabym, żeby w ogóle przestano zmuszać dzieci dochodzenia do kościoła, żeby chrzest był wyborem dorosłego (albo chociaż dojrzalszego) człowieka, a nie przymusem. Moje rozterki z wiarą związane jakoś odeszły. Ale kościoła nie znoszę i tej przebiegłej manipulacji, której nie da się zaprzeczyć, oraz podwójnej twarzy.
Czy komuś w ciągu ostatnich lat też zmieniło się podejście na bardziej wyluzowane?
Trafiłem na ten temat i czytając od początku byłem ciekaw, czy Ci się trochę sytuacja wyklarowała, czy nastał spokój. Dobrze jest przeczytać, że tak się stało.
Jesli chodzi o moje doświadczenia, to odszedłem od wiary dość dawno temu. Nie na skutek wrogości wobec kościoła czy wobec Boga, nie na skutek przekonania, że religia to złudzenia a prawdę podają naukowcy. Po prostu zaczęła mi przeszkadzać moja własna wola, która wybijała się ciągle na pierwszy plan w każdej religijnej inicjatywie (w modlitwach, nawet w samej wierze, którą zrozumiałem jako własne pragnienie tego, kogo lub co sobie wyobrażam). Mam spokój. Czasami powraca temat rozmów o moim odejściu od kościoła z moją mamą. Tłumaczyłem moje powody szczerze, ale nie do końca z tym się pogodziła. Jednak nie unikam tych rozmów z mamą, gdy się pojawia taka potrzeba. Nie są - na szczęście - częste.