hej,
chciałabym abyście powiedzieli czy mam rację czy za bardzo 'analizuję życie'.
Niby mówi się, że nie powinno się przejmować ludźmi, warto robić swoje, wtedy odpowiedni ludzie przyjdą. Jednak to nie jest takie proste jeśli np obecnie- w przyszłośći, mam do czynienia ze znajomymi z przeszłości na skraju zawodowym, są inne korelacje towarzyskie itp.
Mam bardzo duży problem z interpretowaniem pewnych korelacji, ludzi. Wiem, ze to głupie. Jestem singielką od kilku lat. Nie mam faceta. Nie wiem co się dzieje. Wszystko robię sama. Mam uraz do facetów, mam wrażenie, że jak jestem miła to wielu moich kolegów się we mnie zauracza a później i tak odpuszcza- bo jestem za 'normalna' i nie robię fochów.... Potrafię słuchać i normalnie rozmawiać ale w moim wieku 25-28 lat mężczyźni jeszcze są troszkę niedojrzali i chcą wszystko na szybko. Rzadko który potrafi rozmawiać... Ale nie o to mi chodzi.
Chodziłam do liceum ścisłego, matura, studia ścisło artystyczne. Jednak zawsze byłam osobą, która miała szerokie horyzonty. Od zawsze rodzice wpajali mi co się dzieje na świecie, byłam/jestem oczytana, lgnę do najlepszych. W liceum kółka pozaszkolne, informatyczne, poznawanie nowych ludzi spoza liceum, konkursy urządzane przez urząd miasta itp.
Na studiach tak samo. Od początku oprócz studiów samych w sobie interesowałam się czymś więcej, organizacjami, innymi ludźmi, jeździłam na warsztaty, konferencje, brałam udział w jakiś posiadówkach itp. Miałam z tego powodu dużo znajomych.
Kiedy rok temu skończyłam studia okazało się, że albo mam za wysokie mniemanie o sobie, inne wymagania w stosunku do życia, ludzi, rzeczywistości niż moi znajomi. Moi znajomi po skończeniu studiów wyjechali pracować gdzies do innych miast, za granicę. Albo siedzą w domu i nic nie robią. Niektórzy nawet po roku się nie obronili a siedzą w domu.
Ja mam wpojone,że każda minuta w życiu się liczy bo każdy człowiek się starzeje i fajnie jakby z tego życia jak najwięcej brać. I doświadczeń międzyludzkich i zawodowych. Dlatego ja zawsze robiłam dużo. Wiem, że inni robią jedno, później drugie, nie jak ja np 2-3 rzeczy na raz.
Po studiach wpadłam w pewien krag znajomych którzy coś robią dla miasta. Nie mówię, że artystyczna elitka, ale ludzie z dobrych, troszkę bogatszych domów niż moi znajomi z liceum. Tacy, którym też wpajano że praca popłaca i że należy pracować aby coś osiągnąć i że przez pracę a nie TYLKO IMPREZY ludzie się poznają.
I problem jest taki, że dużo ludzi poznało się na mnie jako na bardzo dobrym pracowniku, ładnej dziewczynie. Nie powiem, mam trochę większe powodzenie. Poznałam wiele fajnych osób, które się nie obijają po studiach ( jak moi znajomi), ale którzy czynnie działają w swoich branżach, w swoich działkach.
Niestety wejście w takie nowe kręgi spowodowało to, że obecne tam dziewczyny zaczęły mnie jakby nienawidzieć. Albo od roku przesadzam. Miałam z liceum przyjaciółkę , która znała mnie od moich najsłabszych stron. także mnie opowiadała o sobie. Ona weszła w ten sam krąg ludzi wcześniej ( jest starsza) po studiach, ale przez imprezy, i innych znajomych. Problem jest taki, że miałam wrażenie, że nie chciała mnie z tymi ludźmi poznać bo bała się zagrożenia?
Nie moja wina, że jestem obrotna, robię dużo itp. Ona z każdego środowiska ma faceta i jakby w każdym nowym , fajnym środowisku jest dziewczyną tego najważniejszego... A ja zawsze byłam tą która wchodziła do danego środowiska przez pracę.... I to, że byłam miła, skromna, też uparta dawało mi poparcie męskiej częsci środowiska. Nie oszukujmy się.
Jednak rok temu jej kolega zauroczył się we mnie. Ja w nim też ale miałam wrażenie, że jej jest nie na rękę z tym. To były moje pierwsze kroki w tym środowisku więc wypytywałam się jej o wszystko, pokazywałam słabą stronę. Nie umiałam jeszcze walczyć. I chciałam aby ona mi pomogła w zdobyciu jego. A ona robila wszystko aby być w centrum uwagi jego jako kolegi i mnie odsuwała. Mówiła, że jestem delikatna, sympatyczna, subtelna, miła. Że może nie pasuję do tego środowiska bo jestem miła. A ludzie raczej są ostrzy. I ona tak jakby innym radziła w stosunku do mojej osoby. Dopiero po roku to wyszło.
Chłopak oczywiście nie jest ze mną. Ona ma innego nowego faceta, ale trzyma rękę na pulsie w towarzystwie.
I mam wrażenie, że wie o wszystkich ale nie o mnie. I mam wrażenie, że szykuje się na podbój innego faceta z towarzystwa. Nie wiem tego. ALe jej zawsze chodzi o posadkę i wypromowanie siebie.
I tak jakby widziała,że ja podobam się facetom- wykorzystuje to i robi wszystko aby odebrać mi uwagę... Potrafiła odciągać facetów za rękę ode mnie, odwracać się plecami do mnie z kimś jak ktoś ze mną rozmawiał. Ma jakiś dziwny wpływ na mężczyzn, jakby manipulujący.
też dodam , że ja rok temu też byłam innym człowiekiem. Trochę bardziej nieobytym- dlatego pytałam się jej o wszystko. Teraz jestem bardziej zahartowana, uodporniona towarzysko, życiowo. I mam wrażenie że jej to nie leży. Kiedy dowiedziała się, że ja wspołpracuję z kolegami tego chłopaka i oni mnie znają od razu zaczęła 'bywać' znowu aby podkreślić swoją pozycję w grupie...
A faceci w tym wieku na to lecą bo widać, że jest pewna siebie, intelignetna i potrafi manipulować...
Co mam zrobić aby byc w tym towarzystwie, bo tam pracuję, mam nowych znajomych, kreatywnych , fajnych, ale na drugi raz nie dać się jej, jakiejś innej lasce omamić? Tak abym była bardziej egoistycznie nastawiona do ludzi? CO robić? Ona mnie zna od liceum zna moje słabostki itp. Przestałam się do niej odzywać jakoś w maju, czerwcu. Ona robi swoje, jest egoistyczna i jakby nie rozumie dlaczego ludzie się od niej odsuwają.... Straciła ludzi z liceum, ze studiów. Obecnie ma trochę znajomych swojego faceta. Z wielkiej grupy, stowarzyszenia z jego uczelni. Tworzą rodzinę. I ona tam jest popularna, odbierana jako dziewczyna najwążniejszego...
Mam się przejmować aż tak? Bo widzę, że jak ja coś robię i jest okej nie muszę się chwalić bo i tak ODPOWIEDNI ludzie wiedzą. A ona np wszystko wstawia na facebook, chwali się głupotami i zabiera atencję innym. Faceci zawsze się nią interesują. Naprawdę. Jest jedyną taką osobą w moim życiu...
T