ciekawy temat i...bardzo mi bliski. mój mąż popełnił samobójstwo pół roku temu, powodem była moja zdrada. zawsze w żartach mówił, że największa głupota to odejść przez kobietę, zawsze powtarzał '' pół światu tego kwiatu''. był przystojny, inteligentny, miał dobrą pracę, powodzenie u kobiet. taki facet jak on przez 5 minut nie byłby sam i miał tego świadomość. moja zdrada zabolała go tak, że odebrał sobie życie.
z perspektywy czasu wiem, że gdyby on tego nie zrobił, to ja bym to zrobiła, bo pierwsze myśli samobójcze miałam już 3 lata temu. powodem był mój romans i strasznie skomplikowana sytuacja życiowa w jakiej się znalazłam. on wiedział, że niewiele mi brakuje do tego kroku. nie wiem czy bał się, że ja go zostawię w ten sposób, czy tak miało po prostu być.
teraz walczę o siebie, w zasadzie tylko o siebie, bo nie mieliśmy dzieci. walczę o każdy dzień. tęsknie za nim potwornie. nie gloryfikuję tego co zrobił, ale staram się zrozumieć, wciąż go kocham. czekam na ten czas aż znowu będziemy razem. mój mąż nie był tchórzem. ci co znają naszą historię, mogą powiedzieć, że on odebrał sobie życie po to abym ja mogła żyć. w moich oczach ocalił mnie, moje życie. dał mi taką miłość jakiej już nigdy nie zaznam. jednocześnie mam żal do niego, że skończył to wszystko tak wcześnie, kiedy jeszcze mogliśmy być razem i stworzyć rodzinę, przeżyć jeszcze wiele cudownych chwil.
nie można powiedzieć czy samobójstwo to akt odwagi czy tchórzostwa. ja nie popełniłam tego czynu, nie dlatego, że jestem odważna aby żyć, tylko dlatego, że boję się tego co po śmierci...taka prawda...