Zeby bylo jasne tip top to nikt tu silky do rozstania nie NAMAWIA. Ja tylko jestem swiecie przekonana, ze do niego dojdzie i tak. A kiedy i jak to wlasnie wczesniej pisalam - silky sama do tego dojrzeje. Albo jej maz. Bo ten zwiazek juz sie kupy nie trzyma.
Guzik zgadzam sie z opiniami, ze meza nie wolno zmieniac i takie tam i ze malzenstwo to jakas meka i droga krzyzowa. Charakteru mu nie zmieni ale moze postawic wymagania do jego udzialu we wspolnym zyciu. I do tego jak ja traktuje, oraz ich rodzine. Poki co dom to dla tego pana noclegownia z restauracja a nie dom.
Zwiazek ma przynosic szczescie i radosc, zadowolenie z bycia razem, a nie jakies takie hustawki emocjonalne: dzis bylo milo, jutro cholera wie jak.
I o co kaman z tym biednym przyzwyczajonym do full wypasu mezem? To co z tego, ze sie byl przyzwyczail, zbiesil i rozbojarzyl w domu jak nie powiem kto? Co z tego, ze silky jak durna od lat uslugiwala i "pochwal" w stylu - jak Cie nie op..to z rytmu wypadniesz" sluchala? Ona sie zmienila, moze i on. Nie widze w opisach silky zadnych scen dantejskich jaki by obecnie mezowi urzadzala, przeciwnie wykazuje iscie stoicki spokoj i anielska cierpliwosc biorac pod uwage zachowanie Patata. Co, ze poprosi - posprzataj swoj balagan albo wroc wczesniej z pracy to sa te DRASTYCZNE zmiany i wymagania? Zwiazek to nie skamielina, zaden constans, jak bylo dekade temu tak ma na wieki wiekow pozostac, amen. Ludzie zyjacy razem pod jednym dachem razem sie dogaduja, docieraja tak aby bylo im razem dobrze. A nie jednemu dobrze a drugiemu jak w ruskim czolgu.
I teraz kiedy silky spokojnie, w rozmowach, wyluszczajac jak krowie na miedzy, tlumaczy swemu panu i wladcy, ze tak dalej byc nie moze, ze ona tez czegos dla siebie chce, ze jest zmeczona tyloma obowiazkami, ze fajnie byloby aby ja zauwazyl, kiedy ona stara sie i obiadkami i wyjazdami i psychologiem - on co daje? Tylkiem sie wypial i focha odstawil.
No to Ci napisze krynolina, silky zrobi jak ona zechce i kiedy zechce, bo jeszcze tego bucyfala za cos kocha, choc szczerze to nie wiem za co - za te kase co domu znosi razem ze swoim zmeczeniem i humorkami, za te wspolne wyzebrane po latach wakacje, za te czule noce spedzone po drugiej stronie lozka, za te "cieple" spojrzenia, gesty..kurde nie wiem za co go kocha ale kocha. Jeszcze. Ale ja uwazam, ze traci czas i energie poki on palcem w bucie nie kiwnie i nie pokaze, ze on tez ich WSPOLNEGO szczescia chce. I na takiego goscia szkoda zycia. Co tam zreszta teraz - jak czytam o ich narzeczenstwie, o ich "romantycznym"slubie, o jego zachowaniu wobec silky od samego poczatku ich znajomosc, to az sie dziwie, ze wytrzymala cale 11 lat.
Ja sama nie bawilabym sie juz w zadne hocki klocki za sprawdzianami tylko zawlokla go do psychologa albo do stolu i zazadala wyjasnien o co mu w malzenstwie chodzi, jakiej wspolmalzonki sobie zyczyl przez te wszystkie lata i w czym majestatowi ubedzie, jak kibel po sobie wytrze. Obawiam sie, ze gdyby on powiedzial szczerze i na glos jak widzi swoja role i role silky w domu, to ona nie mialaby juz zadnych watpliwosci za kogo wyszla. Teraz to on sobie pogrywa udajac biednego zapracowanego i skrzywdzonego misia obarczakjac cala wina silky a pod nosem mruczy sobie wieczorne mruczando: bedzie tak jak ma byc silky albo zobaczysz - rozwodem Cie postrasze. I ona boi sie, co pisze od gory do dolu w swoich postach. A on o tym doskonale wie i gra sobie swoja wlasna melodyjke, do ktorej silky mu tanczy jak marionetka.
Moze i sa kobiety, ktorym na wiecznym malzenstwie zalezy az tak bardzo, ze wor konopny na siebie i pochwe od miecza zawiesza, byleby sie wspolnie do konca dni swoich przemeczyc, ja za leniwa i egoistyczna na takie rozwiazania jestem. Nie chce sie meczyc tylko zyc. A widocznie nie z kazdym da sie zyc. Z mezem silky za cholere nie da sie zyc. Tyle mojej opinii.