własnie tak, jak wyżej
Witam wszystkich i pytam o radę jak żyć
Krótko, chodzi o relacje z facetami tak generalnie i o relacje z facetem sztuk jeden. Od początku.
Jestem tzw. kobietą po przejściach- prawie 20lat w jednym związku, ostatnie kilka lat w separacji, obecnie już sporo czasu po rozwodzie, z dzieckiem prawie nastoletnim, ja przed czterdziechą.
Generalnie mam się dobrze, pracuje, rozwijam się, żyję sobie w moim małym "4 członkowym stadzie"(zwierzaki) + znajomi i rodzina i... od ponad 5 lat jestem sama.
Na początku mnie to uwierało dość mocno, męczyło, cisnęło i wierciło dziurę w sercu i brzuchu, od czasów przejścia przez terapię jak ręką odjął.
Z jednej strony, czuję się z tym dobrze- niezależna, bez stresu, bez ciśnienia, bez oczekiwań, bez potrzeb itd, z drugiej- czuję się jak ufo.
Co prawda przez te kilka lat, przewinął się 2 razy jakiś facet w moim życiu, dwaj kolejni bardzo chcieli ale to nie było "to"... i na czym się łapie- traktuję mężczyzn bardzo mechanicznie, nie jestem miła, tzn jestem, tak ogólnie rzecz biorąc jestem ale bywam zwyczajnie chamska, dumna, wyniosła i przedstawiająca postawę mocno anty.
Nie, nie obrażam mężczyzn, nie jestem feministycznie pokrzywiona ani nie oceniam ich, to są raczej luźne sarkastyczne teksty, taka lekko ironiczna postawa, która wynika nie wiem skąd... Czy ja czuję się wtedy lepiej? nie, nic z tych rzeczy. Nic nie czuje. Trochę jakbym była zupełnie pozbawiona "środka".
Czasem mam wrażenie, że to jakieś testy, że prowokuję mężczyzn ale to dzieje się jakby poza mną, nie potrafię tego kontrolować ani nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie- dlaczego.
Idealnym przykładem, jest relacja z facetem równie pokręconym jak ja- młodszy o kilka lat, człowiek sukcesu, siedzi w branży rozrywkowej, trochę medialny, lubiący szum wokół ale jednocześnie spokojny, inteligentny, wrażliwy... i do tego... były ćpun.
Czysty od kilku lat (nie pije, nie pali, nie ćpa, nie baluje mimo, że jego praca mogłaby się opierać głownie na tym), terapię ciągnie nadal ze względu na różne naleciałości, nie potrafiący budować relacji, bo jak sam mówi, wtedy kiedy był czas się uczyć, on dryfował w świecie równoległym czując się Bogiem. Sam.
Twierdzi, że wobec kobiet ma wysokie wymagania (jednocześnie pociągają go dziewczyny ze środowisk patologicznych- dla mnie trochę brak spójności), oziębłe emocjonalnie i nieuchwytne- typ cierpiętnika ale silny, chyba, sama nie wiem...
Poznaliśmy się pół roku temu przez net, pisaliśmy często, długo, fajnie, inteligentnie, zwykle bez podtekstów ale czuć w tym było jakąś chemię. Po 2 miesiącach spotkaliśmy się i czar prysł. Spotkanie było miłe ale wszytko co wcześniej obiecywał- że skoczymy tu i tam, że zrobimy to i tamto- nic się nie sprawdziło. Jedno spotkanie trwające 2 godziny, szybki spacer na autobus i cześć. Dalszej komunikacji brak.
Jak zapamiętałam go z tamtego okresu? typ mocno depresyjny, nie widzący szans na szczęście, postawa na zasadzie "wszystko co robimy jest bez znaczenia dla kosmosu"
dla mnie był super, jak miałam złe dni i pisałam do niego zryczana- potrafił ciągiem pisać do mnie przez 2-3 godziny i stawiać mnie do pionu.
Były zdjęcia, komplementy, opowieści o tym jak mija dzień, czasami zarywaliśmy noce żeby gadać ale... nigdy nie zadzwonił, nigdy nawet nie chciał zadzwonić. Podałam mu mój numer ale on mi swojego nigdy.
Miałam wrażenie, że to szczery facet, wrażliwy, że nie udaje, nie wybiela się, nie kombinuje, autentycznie cieszył się, że przyjadę, były buziaki, był "misiek', uśmiechy i trochę zawstydzenia a potem miałam wrażenie, że zwyczajnie zwiał. Jakby się wystraszył. Ale ja byłam tego wieczoru bardzo miła, serio i nie wiem czemu tak się to stało.
A potem ja mu wygarnęłam, nie jakoś tam mocno i bez wylewania żalu czy coś, wygarnęłam, że nie tak miało to wyglądać i że właściwie nie wiem jak to odebrać.
On się wnerwił i powiedział, że najwyraźniej się różnimy, że piszę tak jakbym siedziała w jego głowie i wiedziała co czuje i myśli i że on jest najwyraźniej inny i działa inaczej- takie tam, już nawet nie pamiętam dokładnie.
Powiedziałam okej, jeśli odebrałeś to jako atak to przepraszam, nie taki był mój cel, chciałam być szczera i tyle.
Wtedy wydawało mi się, że dobrze robię, on jest typem faceta, który chce, potrafi i lubi rozmawiać, czułam, że tak będzie fer. W skrócie- on to odebrał jako zarzucenie mu chyba nierozgarnięcia i braku stabilności\męskości, być może pewności siebie.
Co jeszcze zapamiętałam, mówił, że nie jest typem babiarza i raczej zależało mu żeby na takiego nie wyjść a że tak jak pisałam, jest osobą publiczną, mamy się w znajomych na rożnych platformach społecznościowych itd- faktycznie takie miałam o nim zdanie.
A potem nastała cisza.
A cisza trwała 4 miesiące. Napisał bo skomentowałam jakieś jego zdjęcie ale miałam wrażenie, że czekał- słuszne? nie wiem.
I pisaliśmy 6-7 godzin ciurkiem, o nas, o życiu, o zmianach, o planach... wysyłał mi zdjęcia i rozpuścił się jak lód na słońcu. Byłam miła i grzeczna, nie wracałam do tematu sprzed kilku miesięcy bo wpadł już dawno u mnie do tzw rozdziału zamkniętego.
Wiedział, że spotkamy się jak będę w jego mieście na urlopie, bo wybieramy się na tą samą imprezę. Ja jednak nie wyszłam z propozycją ustawienia się, on też i znowu miałam wrażenie, że czekał na mój krok. Nawet kiedy powiedziałam coś w stylu- przyjeżdżam w zestawie, odczułam że go zaskoczyłam i że coś jest nie tak a kiedy uściśliłam, że będę z ekipą bardzo się ucieszył i odczułam to trochę jakby kamień mu spadł z serca.
Pojechałam, wpadliśmy na siebie już na wejściu- ja dystans, on rozanielony, nie poznałam faceta, inny typ- pewny siebie, stanowczy, przyciągnął mnie do siebie, przytulił, pocałował w policzek i gdybym nie wyrwała się z uścisku to pewnie nadal byśmy tak stali- ja w szoku a on w amoku
Ta impreza trwała 3 dni (to masowa impreza a on jest jednym z organizatorów), nie byłam z nim w trakcie jej trwania, byłam z własną ekipą ale on zachowywał się jakbyśmy byli parą, przychodził, obejmował, wypytywał, pisał, szukał mnie, czasami miałam wręcz wrażenie, że mnie trochę kontroluje. Jak stałam i gadałam z kolegą, potrafił podejść i pocałować ot tak w szyje, jakby dawał znać- ona jest tu ze mną.
Ja z imprezy zmywałam się szybko, zwykle koło 20 siedziałam w taksie do domu a wpadałam dopiero pod wieczór, pisał i pytał jak mija dzień, kiedy będę itd.
Ostatniego dnia zaszyliśmy się gdzieś na chwile (dotychczas nie byliśmy sami) pogadać, pytałam co się stało, skąd ta zmiana w jego zachowaniu, on pytał czy mam faceta, takie tam... i tak staliśmy z tymi maślanymi oczami, ciężkimi oddechami i tą cała chemią, która wręcz spadała na stopy, ja zaczynam się zastanawiać co dalej, jak to rozegrać, co się jeszcze stanie a ten nagle wyskakuje mi z tekstem, że on to taki casanowa, że laski za nim latają i wręcz żyć mu nie dają a sex to on uprawia rekreacyjnie i takie tam i powiem wam, że w tej jednej chwili, cały ten ciężar tego co się działo i co miało się być może zadziać, spadł ze mnie jak 100kg gruzu.
Wszystko odeszło w jednej chwili, wskoczyłam na tryb "zatem mam to w dupie" i zaczęliśmy się całować- szok? heh, no tak, bo skoro ja już wiem, że to nie o relacje chodzi a mieszkamy od siebie 800km to co mi wisi?
A potem ja byłam w mieście jeszcze tydzień, świetnie się bawiłam, zwiedzałam, podróżowałam, żyłam mega aktywnie a on pisał, pytał, zapraszał 3 razy na różne wypady (ale nie nachalnie, raczej mocno dyskretnie i zachowawczo) - za każdym razem odmawiałam a sama go nie zapraszałam, czasem pisałam jako pierwsza ale zwykle on. Nie było powrotu do tematu, poza ostatnim dniem przed spotkaniem, kiedy na tapecie pojawił się sex i oboje wiedzieliśmy jaki jest cel spotkania.
Umówiłam się z nim dopiero przed wyjazdem do domu, czyli po tygodniu. Chciał mnie najpierw gdzieś zabrać ale chciałam iść od razu do niego. Dlaczego? bo ja już w tym spotkaniu widziałam tylko sex, taką sobie przygodę na zakończenie lata, bez zobowiązań i bałam się spotykać, widywać, gadać- bałam się, że się wkręcę, że wpadnę jak śliwka i zamiast powrotu w skowronkach, będę miała powrót poczuciu żalu.
No wiec był sex, było cudnie blablabla, tego momentu nie będę opisywać- sorry ale starał się i ja się starałam i chemia była taka jak stąd do kosmosu. Słowa też były, wzrok i dotyk i wszystko grało.
A potem leżeliśmy i gadaliśmy i on mówi (tak z rozmowy samo wynikło jakoś- ja o byłym, on o relacjach), że terapeuta nie pozwolił mu się jeszcze wiązać bo nie jest jeszcze gotowy, że je...bie wszystko i że ma sobie odpuścić i mi się włączyło to o czym pisałam wyżej
pocisk leciał za pociskiem, z anielską twarzą powiedziałam mu, że ja natomiast szukam ale najchętniej starszego, z doświadczeniami podobnymi do mnie itd on, że no tak, to dobrze, bo on jest dzieciakiem i kupił sobie ps do grania właśnie a potem dalej...
on, że te ambitne lubi (ja akurat nieskromnie przyznam, że jestem i on mi kiedyś tez powiedział, że za taka mnie ma) go kręcą i najlepiej pato, ja że mój ideał to takie 190 wzrostu i typ zwierza (on jest niski i drobny), on, że ostatni sex miał niespełna 2 tygodnie temu, ja że jesteśmy podobni, tyle, że jak facet chce mieć na orbicie laskę to z nią sypia a jak kobieta chce faceta, to nie idzie z nim do łózka- no powiem wam kurtfa tfa mać- parodia.
Jak dwoje szyli.
A na koniec, powiedział mi tak- jest jedna taka co zrobiła mi sajgon w głowie i ja się gubię w tym strasznie, bo wiesz, zwykle dziewczyny same za mną latają, piszą tak uparcie i proszą o spotkanie, że ja czasami im mówię z grzeczności, że mnie kręci zupełnie odwrotna postawa, chcą sobie robić ze mną zdjęcia a potem umieszczają to na fejsie i mnie oznaczają i ja właściwie nie muszę nic robić a ona mi odmawia spotkań, nie robi ze mną zdjęć, nie oznacza mnie nigdzie, nie imponuje jej chyba to co robię (kiedyś mu powiedziałam, że pracę ma fajną i ciekawą i generalnie to zazdroszczę ale nie chciałabym ani tak żyć ani też nie sikałam z wrażenie, że to TEN typ- wiecie, nie wykazywałam żadnego podniecenia tym faktem) i ogólnie rzecz biorąc, to on nie wie co się dzieje i jest strasznie pogubiony.
A potem wyszliśmy z łóżka, poszliśmy na taxe, daliśmy sobie buzi i odjechałam a wszystko w ciszy.
Następnego dnia on wyjechał z miasta rano a ja wieczorem- nie napisał, kolejnego dnia miałam urodziny- nie napisał, mija niebawem drugi tydzień- nie napisał.
I wiecie co? mnie to nie męczy, nie boli, nie ciśnie ale ja nie wiem nadal co to było, co to znaczy, czy tylko ja jestem nienormalna czy on też, bo ja z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że tak- to mógłby być ten facet, z którym mogłabym próbować, kręci mnie fizycznie, intelektualnie, jest między nami coś fajnego, metafizycznego mam wrażenie i co dziwne, ja czuje, że on to też czuje, że on też ma takie myśli, ja wiem, że ja go kręcę pod tymi samymi względami, że bardzo mu się podobam itd.
ale oboje nic nie zrobimy, ja nie wykonam kroku w jego stronę bo pomimo wszystko, jestem zdania, że facet powinien zrobić pierwszy krok, szczególnie po sexie, poza tym nie jestem pewna czy chcę... zwyczajnie się boję wyjść ze swojej strefy komfortu a on nie zrobi bo wlazłam mu na ego chyba i sam fakt, że dziecko, że 5lat różnicy, że pół polski nas dzieli, że terapeuta mu zakazał- jestem raczej dla niego problemem w głowie, którego lepiej nie rozdmuchiwać.
I właściwie to nie wiem czy ja zdziczałam do reszty, czy może teraz tak się żyje, czy tak wyglądają relacje, czy ludzie są takimi wewnętrznymi dupkami z założenie kiedy ktoś ich skrzywdzi (on był w związku raz ale krótkim i z problemami- odeszła i cierpiał, mnie zdradzał mąż- ja odeszłam ale też cierpiałam), co ja mogę wyciągnąć z tej całej historii dla siebie?
Wiecie, teraz jak sobie pomyślę o sobie sprzed kilku lat, to prawdopodobnie byłabym już mega wkręcona i cierpiąca a ja nie czuję nic, czuję przyjemne mrowienie na myśl o wspomnieniach i pojawia mi się uśmiech na twarzy, że to miało miejsce ale poza tym- zero- i to mnie chyba trochę jednak martwi.