Wiecie co? Czytałam sobie ten wątek, dużo myślałam na ten temat.
Zawsze byłam osobą, która szanowała prywatność innych, tak samo jak szanowała i oczekiwała szanowania swojej prywatności przez innych.
Dlatego też miałam (i mam nadal) hasła do komputera i tel., nie daję ich nikomu, nie pozwalam wchodzić na moje profile itp itp.
Zmieniło się to, gdy zaczęłam być w toksycznym związku. Trzy razy zdarzyło mi się przejrzeć komputer i telefon moje partnera. Miałam oczywiście zawsze wyrzuty sumienia, że nie powinnam tego robić, że powinno być zaufanie. Ale co z moją intuicją, która krzyczała, alarmowała, którą uparcie starałam się zagłuszyć? Ona wiedziała i próbowała mi to powiedzieć wszystkimi możliwymi sposobami. Za sprawdzenie komputera czy telefonu sięgnęłam dopiero wtedy, kiedy przestałam wierzyć w wyjaśnienia psychopaty.
Tak, bo najpierw były rozmowy, próby wyjaśnienia, słuchanie usprawiedliwień. W normalnym związku różne rzeczy mogą się zdarzyć, człowiek czasem ma chwilę słabości itd. Przykre, bolące, ale się zdarza. Ale w związku z psychopatą jest zupełnie inaczej. On nie umie inaczej, jak tylko kłamać, usprawiedliwiać się, wymyślać niestworzone historie itd.
Pierwszy raz, kiedy sprawdziłam jego komputer to był czas, kiedy powiedział mi, że jego była kochanka nie daje mu spokoju, nawiedza go na FB, uwodzi, prosi o spotkanie itd. Nawet na początku proponował mi przeczytanie tych rozmów. Ale gdzie tam ja! Ja będę czytać prywatne rozmowy? Nie! Przecież wierzę misiowi, nigdy mnie nie okłamał, przyznał się do tego, że inna kobieta go uwodzi. Gdyby miał coś do ukrycia przecież nie robiłby tego.
I tak sobie żyłam przez jakiś czas, ale moja intuicja nie dała się zagłuszyć. Krzyczała i krzyczała, aż w końcu jej uległam i przeczytałam te rozmowy. No i wyszło na jaw... nawet jeśli ona na początku rzeczywiście zaczęła uwodzić jego, tak później sytuacja odwróciła się o 180 stopni. On uwodził ją, spotykali się - mnie okłamywał, że nie odzywał się, bo spał, albo był na spotkaniu z klientem, całowali się. Tego w swej uczciwości nie raczył mi powiedzieć.
To był pierwszy raz, kiedy zaufałam mojej intuicji i sprawdziłam komputer. Oczywiście wszystkei rozmowy zostały usunięte, a miś wmawiał mi, że przecież nie było nic takiego, że coś źle przeczytałam, że na pewno opacznie zrozumiałam, pytał mnie o daty i godziny tych słów, a kiedy poprosiłam: to pokaż! to on oświadczył, że rozmowy usunął, bo już nie chciał ich mieć... no super. Wybaczyłam, wytłumaczyłam sobie, że przecież jesteśmy ze sobą krótko, że każdy inaczej rozumie zdradę i że w sumie togo rozumienia zdrady nie dogadaliśmy. Więc mu wytłumaczyłam, że dla mnie coś takiego też jest zdradą i jeśli ode mnie wymaga bezwzględnej wierności i monogamii (a wymagał bardzo), to ja nie życzę sobie takich rozmów z kobietami i uwodzenia ich, całowania i potajemnych spotkań.
Potem jakiś czas było dobrze, potem niedobrze, potem poważne rozstanie - po epizodzie przemocowym spakowałam się w środku nocy, rano wzięłam urlop na żądanie w pracy i wyniosłam się na ulicę. Dosłownie. Nie miałam żadnego mieszkania zabukowanego, nic. Przede mną była perspektywa nocowania na korytarzu koleżanki, z kotem i wszystkimi rzeczami (mam sporo książek). Cudem znalazłam mieszkanie i jeszcze tego samego dnia się wprowadziłam. Uff, miałam gdzie spać.
Potem niestety dałam się ubłagać i wróciłam do misia... standardowy schemat w związku z psychopatą: błagania, płacze, kwiaty, prezenty, wystawanie pod domem, bombardowanie smsami, telefonami, mailami, gdzie tylko nie byłam w stanie go zablokować. Obiecywanie szacunku, miłości, poprawy zachowania. Dałam się nabrać po raz kolejny, uwierzyłam, zaufałam, tamto zdarzenie i kłamstwa odeszły w niepamięć. "Przecież skoro zaczynamy od nowa, to przeszłość się nie liczy, musimy być wobec siebie szczerzy i uczciwi, nie okłamywać się" - to słyszałam bardzo często. I jeszcze: "jeśli ty nie będziesz mnie okłamywać? (WTF? nigdy nie okłamałam, ograniczyłam lub zakończyłam wszelkie potencjalnie "niebezpieczne" znajomości z płcią przeciwną), to wtedy będzie dobrze".
No i było dobrze przez jakiś czas. Ale w pewnym momencie pan mi się przyznał, że podczas rozstania zaczął kręcić z pewną panią. Ok, jego prawo, nie miałam broń boże żadnych pretensji o to, że kogoś sobie szukał, w końcu ja się z nim rozstałam. Ale... moja intuicja znów zaczęła krzyczeć. Tym razem miałam już mniejsze opory, żeby sprawdzić jego rozmowy z tą panią. I sprawdziłam. Ogólnie rzecz biorąc te rozmowy nie byłyby złe i nie wpłynęły na mnie, gdyby nie jeden szkopuł... To były kopie rozmów ze mną. Dosłownie. Słowo w słowo. Ten sam schemat, to samo słownictwo, np. nazywał ją królewną - ale dosłownie: mówił jej DOKŁADNIE to samo, co i mi. Zapraszał w te same miejsca, nawet zaprosił ją na film, na który zaprosił później mnie, mówiąc, że go nie widział jeszcze, ale z opisu wie, że to na pewno o nas i naszej miłości. Wtedy jeszcze nie do końca miałam świadomość, że jestem w związku z psychopatą (chociaż jego komentarze w stylu: skoro na ciebie zadziałało, to postawiłem zastosować na innej - powinny mi już zapalić ostrzegawczą lampkę). I znowu... tłumaczenia, łzy, wyznawanie miłości, że tylko ja i nikt inny, bla bla. No i znowu ja: dałam sobie z tym spokój, przemieliłam to w sobie, odpuściłam. I żyliśmy sobie dalej. Aż do sytuacji sprzed bodajże miesiąca.
Zwykła rozmowa na FB z nim. I nagle... jego wtrącenie o czerwonym winie, że będzie najlepsze - ni z tego, ni z owego - rozmawialiśmy zupełnie o czym innym.
No i znowu... moja intuicja zaczęła się drzeć. Zagłuszyłam ją na jakiś czas, nawet żartem mu wspomniałam, że mam wrażenie, że pewnie rozmawiał z jakąś kobietą. Też się zaczął śmiać i powiedział, że nigdy w życiu. A jednocześnie wspomniał mi mimochodem, że on chce być ze mną uczciwy i dlatego mówi mi, że odezwała się kolejna jego była kochanka, która właśnie przylatuje do Polski, chce się z nim spotkać, a w ogóle to się mu oświadczyła. Ale on powiedział NIE i urwał kontakt, a na pewno się z nią nie spotka. No super! - pomyślałam - znowu jakaś kobieta go nagabuje, on nie chce, a ona nie daje mu spokoju, no jaki on może mieć na to wpływ. I jeszcze jest na tyle uczciwy, że się przyznał, że mu się oświadczyła. Teraz nie wierzę, że naprawdę dałam się nabrać na kolejne tłumaczenia, te same co zawsze, na to hipnotyzowanie mówieniem tylko części prawdy, żeby niby pokazać swoją uczciwość, ale tak naprawdę ukryć więcej rzeczy.
Mimo tego, że wydawało mi się, że mu wierzę, to moja intuicja krzyczała. Krzyczała i krzyczała, nie dawała się uciszyć, a jej głos był wzmacniany przez dawne kłamstwa. No i po dwóch tygodniach od tej rozmowy złamałam się i sprawdziłam jego tableta. Sprawdziłam rozmowę... i okazało się: że umawiają się na spotkanie, właściwie to już jest umówione, że jak ona przyjedzie, to się spotkają na pewno; że umawiają się na wspólne wyjście do klubu erotycznego, że ona pyta go, jaką bieliznę ubrać, a on wybiera i mówi, w której będzie wyglądała bardziej namiętnie; że mówi jej, że na spotkaniu będą sobie patrzeć głęboko w oczy; że zawsze będzie zawsze dla niego ważna. Szlag mnie trafił. Wydawało mi się, że mamy to już obgadane, a tu proszę...
Wiedziałam już wtedy, że to toksyczny związek, wydawało mi się, że wiem, jak działa psychopata, że przeczytałam tyle o tym, że będę potrafiła rozpoznać u niego te same schematy. Ale się myliłam. Znowu dałam się złapać na kłamstwa. A on oczywiście się tłumaczył. Wiecie jak? Że on powiedział jej również, że chciałby ze mną być. WTF? przecież chyba byliśmy razem od wielu miesięcy - on mnie skutecznie w tym utwierdzał. A tu nagle byłej kochance mówi, że jak popracujemy (czytaj: JA popracuję i będę bardziej uczciwa niż do tej pory) nad sobą, to wtedy będziemy mogli naprawdę ze sobą być. I on mi mówił, że powinnam się cieszyć, że takie rzeczy mówi byłej kochance, bo to dowód, że mnie naprawdę kocha.
Jak tłumaczenia nie dały efektu, zaczęły się płacze, jak płacze nie dały efektu, zaczęło się wyzywanie, łapanie silne za ręce, rzucanie sie do stóp, krzyczenie mi prosto w twarz, albo jak sie kuliłam ze strachu, to stanie nade mną i toczenie piany, najgorsze obelgi, wyrzagiwanie wszystkiego, co dla mnie zrobił (łącznie w zaproszeniem mnie do kina w zeszłym tygodniu) i dużo, dużo więcej.
W końcu powiedział, że on nie może żyć z kimś, kto tak go krzywdzi i przegrzebuje jego telefony, komputery itd. Że się pakuje i wyprowadza (nie pozwoliłam mu sie wprowadzić do mnie i zawsze mówiłam mu wprost, że mogę go co najwyżej zaprosić do siebie, ale na pewno tu nie mieszka - miał jednak sporo swoich rzeczy).
No cóż... jak tak, to ok. Wzięłam torby i pomogłam się mu pakować - żeby było szybciej - oczywiście przy akompaniamencie wyzwisk w moim kierunku.
I TERAZ CLUE WSZYSTKIEGO.
Można sobie mówić o uczciwości, zaufaniu, wierze, rozmowach, rozwiązywaniu konfliktów, srutu tutu.
Można pod jednym warunkiem - że to wszystko odnosi się do normalnych ludzi, w normalnym związku.
Nie do związku toksycznego z psychopatą. Związek z psychopatą to walka o życie - DOSŁOWNIE, nie w przenośni.
Zrozumiałam to dopiero dziś, kiedy trafiłam na pewien tekst o psychopatach i toksycznych związkach.
I wiecie co? Wyszło mi, że nie mam najmniejszych wyrzutów sumienia w związku z tym, że sprawdziłam jego telefon i co tam jeszcze. Bo moje życie i zdrowie psychiczne i fizyczne są dla mnie o niebo ważniejsze niż prawo do prywatności jakiegoś chuj**, którego jedynym celem życiowym jest łamanie kobiet, wysysanie energii życiowej, niszczenie ich wartości moralnych, łamanie kręgosłupa, karania i wpędzanie w poczucie winy. Oczywiście na końcu dowiedziałam się, że to ja jestem ta zła, bo znowu sprawdzałam jego rozmowy i że każda kobieta na moim miejscu, by się cieszyła, gdyby mówił innej kobiecie, że chce być ze mną. Aaaa i że nie wiedział, że przeszkadzają mi jego rozmowy o seksie z innymi kobietami.
Tak więc dokładnie dziś, o godzinie mniej więcej 11:46, pozbyłam się jakichkolwiek (jeśli jeszcze je miałam po tym wszystkim) wyrzutów sumienia związanych z czytaniem korespondencji szanownego misia.
Nul, zero, nic, szlus. Moje życie jest dla mnie ważniejsze, niż jego hasło na kompie. Sorry Gregory.