Jestem tu "świeżynką", więc wybaczcie jeśli złamię jakieś ogólnie przyjęte zasady. Zarejestrowałam się 5 minut temu, w akcie desperacji i rozpaczy poszukując wsparcia w wirtualnym świecie... choć mój problem wcale do wirtualnych nie należy.
Otóż... wygląda na to, że zerwałam zaręczyny. Znaliśmy się od 6 lat, byliśmy razem blisko 4 lata... niespełna rok temu się zaręczyliśmy.
2,5 roku temu podjęliśmy decyzję, że zamieszkamy razem... po roku on dostał awans i pracował w innym mieście (dzieliło nas 150km), więc zostałam w tym mieszkaniu na kolejne 1,5 roku sama, a on przyjeżdżał jedynie na weekendy... no i się zaczęło... wszystko się "rozluźniło", każde z nas zaczęło żyć swoim życiem, narastało między nami rozdrażnienie, z czasem stawało mi się obojętne czy przyjedzie czy nie... Nie potrafiłam z nim żyć, wszystko mnie w nim denerwowało... Postanowiliśmy, że na tych wakacjach przeniosę się do miasta, w którym on pracuje - ale jakiś czas temu stwierdziłam, że chyba wcale tego nie chcę...
Kilka miesięcy temu zaczęłam współpracować z bardzo fajnym kolesiem - zaprzyjaźniliśmy się, bo zadziwiająco dobrze nam się ze sobą rozmawiało... ot tak, po prostu. Bez żadnych podtekstów etc. I tak od słowa do słowa stał się moim najlepszym przyjacielem, uświadamiając mi "po drodze" jak wiele moich oczekiwań względem mojego ex-narzeczonego nie było w ogóle spełnianych ani dostrzeganych.
Kocham go, on kocha mnie... ale odnoszę wrażenie, że jesteśmy z dwóch innych światów... oczekujemy od życia czegoś innego, postrzegamy wszystko zupełnie odmiennie. Boli mnie kiedy pomyślę, że to już koniec, nie wiem czy dobrze robię czy źle... trzeba dawać ludziom szanse, ale czuję że to i tak niczego nie zmieni.
Nie wiem jak o tym powiedzieć rodzinie i czy w ogóle potrafię to zrobić. Zwłaszcza, że moim rodzice bardzo się z nim przyjaźnili i niczego jeszcze nie podejrzewają...
Rozpadam się z rozpaczy na 1000000 malutkich kawałeczków...