Hej,
a to moja historia, trochę się rozpiszę:)
Niedziela, szybki ruch po telefon, na wyświetlaczu 12 sta, południe.Chwila zastanowienia co działo się wczoraj, kumple, później jakiś klub, nieznane numery zapisane w kontaktach, we krwi krążą pozostałości alkoholu i syfu który w siebie wrzuciłem. Na zewnątrz piękna pogoda, będzie ze 30 stopni, szkoda marnować takiego dnia, szybka decyzja, wycieczka na moto za miasto, trzeba złapać trochę powietrza w zadymione płuca. Taki upał, ubierać się w kombinezon czy idąc modą podpatrzoną na ulicy starczą krótkie spodenki i tenisówki, wybór pada na skórzany bezpieczny kombiak.W głowie co parę minut uruchamia się komunikat, nie czujesz się dobrze, coś się stanie - nie jedź !!, z drugiej strony optymistyczny głos, mnie nic się stać nie może, bywało gorzej i dawałeś radę, w drogę.
Poza miastem ruch spory, kolumna aut jadących przepisową predkością, w takim tempie ugotuję się w tym kubraczku, szybka decyzja, redukcja, manetka mocno w dół, ryk silnika wywołuje gęsią skórkę, manewr wykonywany setki razy. Niestety w momencie wychylenia się na trzeciego już wiedziałem że to był błąd, nie uniknę wjechania w tył poczciwej skody która zatrzymała się do skrętu.Móżg przyspiesza, czas dziwnie spowalnia, nic nie mogę zrobić....
Co się ze mną stało, co ja wyprawiam, czemu to rozstanie doprowadziło mnie do takiego stanu.
To było zauroczenie, miłość od pierwszego wejrzenia, szybki ślub, rok raju, później już tylko piekło.Ciągła jej zazdrość, wybuchy złości, izolowanie od znajomych, rodziny, wybuchy złości, od jednej zachcianki do drugiej i szantaże. Jednego dnia mnie kochała, drugiego nienawidziła. Im bardziej się starałem tym poprzeczka rosła a szacunek malał. Ciągłe kłótnie i wyzwisku z obu stron.
Chciałem ratować, prosiłem bo to małżeństwo przecież a nie zabawa, bez skutku.Rozwód, zostawiłem wszystko, miałem dosyć wszystkigo, nie miałem siły na przepychanki sądowe.Nierozumiałem i bardzo tęstkiłem, ciężki to był okres.Żal,złość,nienawiść, te uczucia towarzyszyły mi codziennie, tylko nie zrozumienie.Po roku chciała wrócić, nie zgodziłem się, wiedziałem że to nie chodzi o mnie tylko o jej wygodę.Święty nie byłem, wiele rzeczy mogłem załatwić inaczej, użyć innch słów, dać więcej wsparcia, nie przeprosiłem za to.
Naciskam na hamulce, huk, tył samochodu, później asfalt.Zrywam się po sekundzie, adrenalina tak buzuje że podniósł bym się nawet gdyby brakowalo mi nogi.Szarpie za motor który wbił się a tył auta, siła niesamowita, prawie pozbawiam poczciwej skody zderzaka.Straż pożarna, karetka, oprócz lekkiego urazu kręgosłupa i obitych płuc jestem cały.Wszyscy dziwią się że żyję, że to znak.
Natępnego dnia zadzwoniłem do niej, przeprosiłem za swoje błędy, czy dotarło, nie wiem, ja poczułem się lepiej.
Teraz już wiem że trzeba zrozumieć, przeanalizować, dać sobie rozgrzeszenie i czas, wyciągnąć wnioski i pracować nad sobą.
Także głowa do góry, będąc w zgodzie ze sobą napewno przyjdzie czas na szczęście, a w garażu czeka na mnie.... 
Mam nadzieję że nie zanudziłem 