Opiszę moją historię i chciałabym poznać Wasze opinie.
Ja i mój mąż byliśmy parą od zawsze - szkolna miłość z podstawówki. Szkoły średnie różne, ale na studia poszliśmy razem. Jeszcze podczas studiów wzięliśmy ślub, potem urodzili się po koleji nasi 2 synowie. Chociaż nie mieluśmy łatwo, dobrze nam się w życiu wiodło: zdrowe dzieci, ja mogłam liczyć na niego, on na mnie, wspieraliśmy się. Przez kilka pierwszych lat po studiach postawliśmy na karierę męża - praca wymagająca dużego zaangażowania i częstych wyjazdów służbowych. Gdy podrósł nasz młodszy syn, postanowiliśmy, że teraz czas na mnie - zaangażowałem się w pracę, dokształcałam się. Z pewnością miałam dla niego, jego spraw mniej czasu, bo jeszcze dzieci i dom trzeba ogarnąć. Chociaż przyznaję, że on starał się pomagać. Zaczęłam odnosić sukcesy, awansowałam. Nigdy go nie kontrolowałam i nie sprawdzałem, nie weryfikowalnym tego co mówił, chociaż miałam dziwne przeczucia i czasami pytałam wprost, czy kogoś ma. Odpowiedź zawsze była przecząca. Jednak te odczucia się pigłębiały, próbowałam rozmawiać, zaczęłam czuć się samotna, niekochana. Parę lat temu zaproponowałam separację. Chciałam nim wstrząsnąć, ale również przekonać się, czy mu na mnie i mi na nim zależy i czy zatęsknimy do siebie. Do separacji jednak nie doszło, bo szalał strasznie i miotał się. Pomyślałam, że jednak mu zależy.
W ubiegłym roku poczyniliśmy dużą inwestycję, co wiązało się z wydaniem wszystkich naszych oszczędności i kredytem na kilkanaście kolejnych lat. Gdy zaczęliśmy po wakacjach nasz nowy dom wykańczać, on najpierw przejaskrawiał i wytykał moje wady, przekręcał słowa, aż wreszcie zaczął mówić wprost, że on czuje, że w tym nowym domu nie zamieszka, ale chce go wykończyć dla mnie i chłopaków. Zaczęłam mu się baczniej przyglądać, ale również starałam się być bardziej wyrozumiała - doszłam do wniosku, że praca, ten kredyt i konieczność pilnowania prac na budowie go przytłaczają.
Nie wchodząc w szczegóły, na początku grudnia odkryłam, że nie był na wyjeździe w tym miejscu, w którym mówił, że będzie. Nie odpuściłem. Przyciśnięty przeze mnie, przyznał, że spotkał się tam ze swoją kochanką (nazwijmy ją X) i właśnie tam definitywnie zakończył swój trwający kilka lat romans. SZOK! Oszalałym, nie wierzyłam, że to wszystko się dzieje. Wyrzucałam go z domu i pozwalałam żeby wrócił. Zupełnie sobie nie radziłabym i zupełnie nie byłam sobą. Dużo rozmawialiśmy, chciałam wiedzieć wszystko o tym... związku. Oczywiście zapewnił mnie, że wszystko skończone było już kilka m-cy wcześniej przed inwestycją, ale ona nie odpuszczała i stąd tylko to ostatnie spotkanie. Tego dnia do niczego nie doszło, dla niego to skończone już dawno. On żałuje, kocha mnie, ale zaakceptuje każdą MOJĄ decyzję. Drążyłam. Napusałam do X widomość na FB z prośbą o kontakt. Wbrew swoim zasadom włamałam się na jego skrzynkę mailową. Była wyczyszczona, ale moją uwagę zwróciła wiadomość od koleżanki ( nazwijmy ją Y) wysłana na adres, na który właśnie się włamałam i kolejny, którego nie znałam. Umawiam nas na terapię rodzinną.
Po kilku dniach przypomniałam sobie o tym fakcie i weszłam na skrzynkę, wpisałam standardowe hasło, które używamy w sklepach internetowych i byłam w środku. Skrzynka totalnie pusta, ale za minutę wskoczyła wiadomość od Y, że ona kocha i tęskni i już się wspólnych lat doczekać nie może. SZOK NR 2. Pokazuję mu tę wiadomość. On mówi, że faktycznie z sobą puszą, że jej wieloletni związek się sypie i ona jest w trudnej sytuacji i szuka u niego wsparcia, ale seksu między nimi nie było (dla facetów nie ma seksu=nie było zdrady). Kończy definitywnie tę znajomość jeszcze tego samego dnia. Znowu szaleję, znam Y, więc z nią rozmawiam. Ona potwierdza jego wersję. On teraz już bardziej gorliwie prosi o wybaczenie, zapewnia o miłości, mówi, że się pogubił.
Odzywa się X. Rozmawiamy. Wtedy się dowiaduję, że nie spotkali się w grudniu. Ich ... związek zakończył się w maju. Po nitce do kłębka ojazało się, że od września M ma romans z Y. SZOK NR 3. Umieram.
Ciężka sytuacja.
Tłumaczenie Twojego męża, że się pogubił, jest dla mnie nie do przyjęcia. Pogubić się można, owszem, ale nie można być zagubionym przez kilka lat i jeszcze po kilku miesiącach od zakończenia romansu pakować się w kolejny. Miał chyba wystarczająco dużo czasu, aby dojść ze sobą do ładu.
Y potwierdziła wersję Twojego męża. Okej, ale chyba jej słowa o zaplanowanym wspólnym życiu nie wzięły się znikąd? Musiał jej dawać do zrozumienia, że ma takie plany. Nie twierdzę, że chciał je zrealizować, mógł jej naopowiadać bajeczek, by ją zbajerować. I znowu tutaj świnia z niego wychodzi, bo takie działanie musiało być obmyślane i prowadziło tylko do jednego...
Nie znam Twojego męża, więc trudno powiedzieć, na co liczył. Może, gdy zaczął się jego pierwszy romans, polubił życie typu "z jednej strony kochanka i adrenalina, z drugiej spokojna przystań w postaci rodziny"?
Może myli miłość z przywiązaniem? W końcu to tyle lat... Bardzo ciężko to zostawić, ale też "przyjemności" są dla niego nie do odparcia.
Co teraz zamierzasz zrobić?
Co teraz zamierzasz zrobić?
Jeszcze nie wiem, co zrobię i prawdę mówiąc/pisząc po przeczytaniu na tym forum wielu postów nie jestem pewna, czy kiedykolwiek będę wiedziała.
Wiesz, ja zawsze byłam bardzo silna i teraz czuję, że jest we mnie tyle samo sił, aby odejść lub dać mu szansę. Więc ostatecznie pewnie postawię na jedną kartę.
Póki co chodzimy na terapię, rozbieramy nasz związek na części, przyglądamy się każdej z nich uważnie.
Wydaje się, że M zrozumiał, jak wielką krzywdę mi wyrządził, jak pokiereszował nasze małżeństwo, co sam utracił.
Ja wciąż jestem w żałobie po utracie mojego wymarzonego, wyidealizowanego związku. Cierpię i daję mu to odczuć a on znosi to świadomy tego, że jest to konsekwencją jego czynów.
Ale jak będzie, nie wiem.
Ja sadze ze fakt ze po rozstaniu z x związał sie z y świadczy o tym ze on już nie potrafi żyć bez adrenalinki...
Ja sadze ze fakt ze po rozstaniu z x związał sie z y świadczy o tym ze on już nie potrafi żyć bez adrenalinki...
Tak może być.
Ale jeśli dam mu szansę a on znowu to zrobi (teraz już nie zignorowałabym sygnałów) to nie będzie mi szkoda "związku idealnego" - bo go już nie ma, ani jego jako człowieka, który zbłądził i przez to traci najlepszego przyjaciela (nikomu nigdy tak nie ufał jak mi-wiem to na pewno) - bo on na tę przyjaźń z pewnością nie zasługuje. Będzie mi szkoda czasu, dzieci, naszych rodzin, przyjaciół.
Łał, wiedziałam, że niektórzy faceci są perfidni, ale ten tu to mistrz w swoim fachu.
End_aluzja o tak masz rację. Faceta podnieca to, że może mieć laskę na boku. Nie ta, to inna. Żonie ładnie powiedział co się wtedy standardowo mówi: to był błąd, kocham tylko ciebie. On chwilę będzie grzeczny, aż się Przyszłość uspokoi.
Przyszłość ależ on to zrobi jeszcze nie jeden raz. A wiesz dlaczego: bo on tak naprawdę nie żałuje. Dowiedziałaś się i teraz musi cie ugłaskać, byś była grzeczna jak do tej pory. Przebaczysz mu dla dzieci, dla kredytu, a przy każdym jego wyjeździe będziesz odchodziła od zmysłów czy on na pewno jest ci wierny, czy nie posuwa laski numer Z, Ź, Ż.
Facet czasem zdradzi, bo z żoną coś nie tak, bo był pijany i inne tego typu przyczyny. Twój mąż to typ hobbysty. Ledwo skończył jeden romans, a już zaczął kolejny. To jego styl życia. To nie nie był skok w bok, albo 3miesięczny romans. Byłaś zdradzana latami z premedytacją i bez żalu z jego strony.
Najważniejsze byś swoje decyzje podejmowała świadomie, a nie na podstawie innych przeczytanych tu historii. Bo to byłoby nierozsądne. Ważne byś nie postrzegała tego co tobie się przytrafiło przez pryzmat odczuć twojego małżonka.
Spójrz w głąb siebie i odpowiedz sobie na pytanie czy umiesz( czy będziesz umiała) mu wybaczyć i żyć dalej u jego boku. Jeśli to miłość to pewnie wam się uda.
Wiesz, najłatwiej jest odejść ująć się dumą, honorem- natomiast sztuka polega na tym, by ( jeśli obojgu wam zależy) powalczyć o małżeństwo. Rozejść się można zawsze.
Myślę,że jeśli jest cień szansy na uratowanie związku należy podjąć wszelkie próby, by kiedyś nie mieć do samej siebie żalu,ze w emocjach podjęło się pochopną decyzję. Jemu tez chyba rozum wrócił...
Może warto to wykorzystać. Czasami takie zakręty życiowe wbrew wszystkiemu zbliżają ludzi. Może oboje zrozumiecie swoje błędy i uświadomicie sobie jak bardzo jesteście dla siebie ważni..
A może dojdziecie do wniosku,że nie ma już nic..
Jeśli widzisz cień szansy- spróbuj .. Nie będzie łatwo- to pewne ale czasami trzeba się mocno napocić, by dojść do celu Powodzenia;)
Najważniejsze byś swoje decyzje podejmowała świadomie, a nie na podstawie innych przeczytanych tu historii. Bo to byłoby nierozsądne. Ważne byś nie postrzegała tego co tobie się przytrafiło przez pryzmat odczuć twojego małżonka.
Spójrz w głąb siebie i odpowiedz sobie na pytanie czy umiesz( czy będziesz umiała) mu wybaczyć i żyć dalej u jego boku. Jeśli to miłość to pewnie wam się uda.
Wiesz, najłatwiej jest odejść ująć się dumą, honorem- natomiast sztuka polega na tym, by ( jeśli obojgu wam zależy) powalczyć o małżeństwo. Rozejść się można zawsze.Myślę,że jeśli jest cień szansy na uratowanie związku należy podjąć wszelkie próby, by kiedyś nie mieć do samej siebie żalu,ze w emocjach podjęło się pochopną decyzję. Jemu tez chyba rozum wrócił...
Może warto to wykorzystać. Czasami takie zakręty życiowe wbrew wszystkiemu zbliżają ludzi. Może oboje zrozumiecie swoje błędy i uświadomicie sobie jak bardzo jesteście dla siebie ważni..
A może dojdziecie do wniosku,że nie ma już nic..
Jeśli widzisz cień szansy- spróbuj .. Nie będzie łatwo- to pewne ale czasami trzeba się mocno napocić, by dojść do celuPowodzenia;)
Basia, Dzięki za post. Próbuję na TO spojrzeć tak właśnie jak piszesz, tj. nie unosić się dumą, nie podejmować życiowych decyzji pochopnie, ratować związek, jeśli jest szansa na w miarę szczęśliwą przyszłość.
Problemem jest to, że ja nie wiem komu miałabym wybaczyć. Sobie? Bo go wyidealizowałam, bo nie kontrolowałam, bo pozwoliłam aby się ode mnie oddalił?
Jemu? Bo zbłądził, bo mnie nie szanował, bo zaczął kobiety traktować jak zabawki seksualne?
I z kim miałabym żyć? On już nie jest tym facetem, którego pokochałam, któremu ślubowałam, któremu się oddałam całkowicie. Wciąż próbuję idpowiedzieć sobie na pytanie kim on jest.
Ogromnie to trudne.
Z tego co napisałaś wynika, że uczucia Twojego m. do Ciebie są uczuciami ojca do matki jego dzieci, a nie męża do żony. Gdyby było inaczej to romans nie trwałby tak długo i jego zachowanie po wsypie byłoby inne. Przynajmniej tak to wygląda. I teraz musisz odpowiedzieć sobie na pytanie "Czy mi to wystarczy? Czy to się kiedyś zmieni?"
Poza tym fakt, że byliście parą od zawsze też sprawia, że on szukał kogoś nowego (taki typ) i raczej nadal szukać będzie.
Kochana.. masz rację to trudne i wymagające czasu.
Nic już nie będzie takie jak kiedyś - wy jesteście inni.
Dlatego w takich trudnych chwilach pośpiech jest złym doradcą. Lepiej ochłonąć, przemyśleć i rozmawiać - szczerze bez ogródek i okazywać swoje uczucia, emocje.. nie chować się z tym-Zranił cie i musi to widzieć, wiedzieć i ponosić odpowiedzialność.
Wiesz myślę,że do końca go nie skreśliłaś, bo gdyby tak było nie chodziłabyś z nim na terapie, nie napisałabyś tego postu tutaj.. Jeśli odnajdziesz w sobie takie pokłady siły aby spróbować z nim żyć- zrób to.. jeśli nie uda się - będziesz miała pewność,że zrobiłaś wszystko( na tę chwilę) co mogłaś aby mu wybaczyć. Może idźcie do mediatora. Moja znajoma korzysta waśnie z usług takiego człowieka i jest zadowolona. A też przeżywała ze swoim mężem małe piekło. Ale ona walczy i on tez podjął to wyzwanie. Bo oboje uświadomili sobie,że chcą spróbować. Może i tak będzie z wami.
Basia. Jako zdradzona Zona powiem jedno. To nie prawda ze zdrada cementuje związki ze ludzie wychodzą bardziej związani.
Prawda jest taka ze masz racje przyszłość. Ze zanim będziesz gotowa pokochac faceta który jest przy tobie. Musisz przeżyć żałobę po byłym mężu. Bo jego już nie ma.. I nie będzie.
Wasz związek nigdy nie będzie taki jak kiedyś.
To doskonale ze rozumiesz ze na sobie musisz sie skupić.
I tak. Wybaczenie musi dotyczyć ciebie.
End -aluzja ale ja nie twierdzę,że cementuje.. Napisałam,że może się tak zdarzyć. Wiesz każdy związek jest inny, ba każda z nas jest inna w innej sytuacji życiowej .. I wiesz. ja nie jestem orędowniczką ślepego wybaczania i trwania za wszelką cenę przy mężu tylko dlatego,że mu przysięgałam przed ołtarzem.
Jednak uważam także,że nie można pochopnie podejmować decyzji, od których zależy nie tylko moja przyszłość ale jak w przypadku autorki wątku i jej dzieci.
Jeśli uzna,że nie umie z nim żyć odejdzie ale to będzie jej świadoma, przemyślana decyzja.
A tak na marginesie zastanawiam się po jakie licho ludzie tak sobie komplikują życie jesuu. Mąż autorki- miał wszytko mądrą żonę, zdrowe dzieci, dom, pracę ect.. czyli w zasadzie wszystko o co człowiek zabiega .. ech i jednak to mało.. szukanie wrażeń na boku .. PO co?????????
Basia. Jest tak
J
Z jednej strony trzeba podjąć mądra decyzje i mieć na nią czas.
Ale im dłużej siedzisz w tym-- zobaczymy jak bedzie-- tym trudnej powiedzieć-- jednak to koniec.
Ja jestem zwolenniczką "dawania szansy" ale pewne warunki muszą być spełnione.
I jedno jest pewne przyszłość. Od razu ustal warunki. Jasne i konsekwentne.
Jeden kontakt z nią. Koniec naszego związku. Spotkanie z nią. Koniec.
Ustal wszystko.
I pamiętaj tego sie trzymaj.
Jak nie zrozumie co przeżywasz i co dla ciebie ważne-- nie odbudujesz...
Mam trochę inne podejscie do tej sprawy-skoro jestescie ze sobą od zawsze to praktycznie nie mieliście okazji się wyszalec,tzn on bo rozumiem że Tobie jako kobiecie rodzina , dwójka dzieci i jeden facet w zupełności wystarczają,jemu natomiast nie.
Faceci czasami mają takie słabości do innych kobiet nawet będąc w związku,nie wiem czym to jest spowodowane ,byc może tym o czym napisałem wyżej,byc może w łóżku wkradła wam się nuda,każdy ma swoje indywidualne myślenie ,oczywiście nie usprawiedliwia go to pod żadnym pozorem.szkoda że faceci tak robią mając kochającą żonę i dzieci ,niektórym naprawdę nie jest dane kochac i byc kochanym,nie mówiąc o założeniu rodziny.
Dziewczyny, bardzo Wam dziękuję za wypowiedzi, stanowiska i opinie. To dla mnie ważne i cenne.
Endi, Ja oczywiście na samym początku postawiłam warunki, które moim zdaniem są niezbędne, abyśmy mogli choćby myśleć o dalszej wspólnej przyszłości - zdaje się, że bardziej restrykcyjne i wymagające niż te wymienione przez Ciebie.
Adi, na mój obecny stan wiedzy, to przyczyn zdrad/y było wiele, m.in. te których piszesz, ale i inne. Zresztą równie banalne (przepraszam za to określenie, nie kieruję go do Ciebie, tylko TO dla mnie tak żenująco żałosne i małe).
Ja nie uważam, że żona jest winna w jakikolwiek sposób zdrad męża. Relacja mąż-żona to jeden świat, a romanse poza tym światem są w innej rzeczywistości. Problemem jest jeśli relacja mąż-żona traci z powodu romansu.
Gdyby mnie żona zdradziła i gdybym się o tym dowiedział, to zamiótłbym temat pod dywan. Skupiłbym się wyłącznie na tym co dzieje się w małżeństwie. Nie jest to moja odosobniona opinia -- google: "kup kochance męża kwiaty miller katarzyna".
Ja nie uważam, że żona jest winna w jakikolwiek sposób zdrad męża. Relacja mąż-żona to jeden świat, a romanse poza tym światem są w innej rzeczywistości. Problemem jest jeśli relacja mąż-żona traci z powodu romansu.
Gdyby mnie żona zdradziła i gdybym się o tym dowiedział, to zamiótłbym temat pod dywan. Skupiłbym się wyłącznie na tym co dzieje się w małżeństwie. Nie jest to moja odosobniona opinia -- google: "kup kochance męża kwiaty miller katarzyna".
Gaty,
Dzięki za męski głos w tym wątku.
Wydaje mi się, że rozumiem Twój punkt widzenia. Jeszcze zanim to wszystko się wydało, czułam w naszym małżeństwie rutynę, zwolnienie i próbowałam na nowo rozniecić ten dawny ogień.
Ale teraz czuję się jak idiotka, gdy sobie przypomnę, jak dla niego wskakiwałam w seksowne ciuszki, wymyślałam akrobacjie w łóżku, jak w tajemnicy organizowałam nam wyjazd do Paryża, gdzie wychodziłem z siebie, żeby było NAM wspaniale, a on następnego dnia po powrocie pojechał do niej.
Próbowałam wyrwać nas z tego letargu, czułam się odpowiedzialna za JAKOŚĆ naszego związku, ale widocznie to było za mało.
On teraz mówi, żebym porzuciła tamtego M, bo on był niedojrzały, nie wyszumiał się i nie potrafił docenić. Teraz mam dać szansę temu nowemu M, który już nie chce zdradzać, bo dojrzał, bo ma inny system wartości niż stary M.
Jednak trudno mi tamto zamieść pod dywan.
Gary, ale do tego trzeba po pierwsze dojrzeć, a po drugie znaleźć się w takiej sytuacji, aby zweryfikować swoją dojrzałość. W tych kwestiach teoria z praktyką nie przepadają za sobą.
19 2014-03-06 12:12:01 Ostatnio edytowany przez Kutek (2014-03-06 12:13:17)
Ale teraz czuję się jak idiotka, gdy sobie przypomnę, jak dla niego wskakiwałam w seksowne ciuszki, wymyślałam akrobacjie w łóżku...
Ale farciarz, ja mogę tylko o tym pomarzyć. A z uwagi na między innymi brak takiego zaangażowania, zeszła już ze mnie para i teraz tylko dbam o żonę i dzieci. I do niedawna o kochankę, bo bardzo ją kochałem i pewnie nadal kocham, ale to już inna para kaloszy. Miłość do żony zmieniła się w miłość, jak do siostry lub najstarszej córki...
No tak klasyczne tłumaczenie nałogowego zdradzacza: bo miał tylko jedną kobietę, bo się nie wyszumiał, bo było nudno w związku. Ale sam nic nie robił żeby to zmienić, no chyba, że podciągniemy pod to zdradę. To było jego lekarstwo na wszystkie bolączki. Teraz się okazuje, że wczoraj był niedojrzały, ale że skoro się wydało to postanowił dojrzeć. A ty skakałaś jak małpka przed nim, choć wyczuwałaś, że coś jest nie tak. Teraz robisz tak samo: jesteś w fazie zaprzeczania. Widać to po tym, że uczepiłaś się nadziei, ludzi którzy piszą, że wszystko będzie dobrze tylko się mocno postaraj. Czy już szukasz winy w sobie za to co się stało?
Przyszłość nie piszę tego, żeby cie obrazić czy zdenerwować. Nie nakłaniam cie, że masz już dziś wystawić walizki za drzwi.
Namawiam cię, żebyś przestała się przejmować jego uczuciami, a zajęła się swoimi. Bo tylko piszesz jaki on pokrzywdzony.
To ON ma się postarać żeby między wami było dobrze.
Czy ty myślisz w ogóle o sobie? Zacznij myśleć głową. Odrzuć sentymenty i te zdjęcia z albumu, które miętolisz i ściskasz tęskniąc za tym co było. Bo tego nie ma. Widać w ogóle przez te lata nie było, skoro przez lata mąż miał podwójne życie.
Teraz masz inne życie i inną rzeczywistość. I żadnej gwarancji, że będzie lepsza od tej, która już była.
21 2014-03-06 15:02:34 Ostatnio edytowany przez Kutek (2014-03-06 15:03:19)
Zacznij myśleć głową. Odrzuć sentymenty i te zdjęcia z albumu, które miętolisz i ściskasz tęskniąc za tym co było. Bo tego nie ma. Widać w ogóle przez te lata nie było, skoro przez lata mąż miał podwójne życie.
Trudno byłoby to trafniej ująć - święta prawda.
To, o czym Aniaa34 napisała, to sposób na okłamywanie samego siebie. Nie ma nic gorszego, jak rozpamiętywanie. Nie trzeba patrzeć w tył, tylko w przód. I wyciągać odpowiednie wnioski.
Aniaa,
Ależ ja właśnie na własnych uczuciach i potrzebach się teraz koncentruję. Okres zaprzeczania mam już za sobą, teraz jestem w żałobie, bo zrozumiałam, że coś straciłam na zawsze.
Małpką byłam i czuję się z tego powodu idiotycznie, ale już nią nie jestem. Wprost przeciwnie patrzę jak on teraz skacze i małpuje wokół mnie. I to wcale nie jest przyjemny widok.
Jednak jest prawdopodobne, że on faktycznie przejrzał na oczy, że on też poczuł jak jego świat wali się w gruzy, że jemu bliskie osoby z jego powodu cierpią, że on też przeszedł traumę. I ta trauma go zmieniła, tak samo jak moja trauma zmieniła mnie.
Jeśli faktycznie tak jest, to mogę temu NOWEMU M pozwolić się pouwodzić tak samo, jak każdemu innemu facetowi, który wpadłaby mi w oko. Nie muszę od razu wiązać się z nim. Teraz właśnie to robię. Randkuję z nim, poznaję go, sprawdzam i często okrutnie testuję, ile jest w stanie znieść.
Ale jeszcze zaręczynowego pierścionki na palec nie chcę założyć, ani tym bardziej ślubnej obrączki. Bynajmniej nie zamierzam również kończyć teraz tej znajomości, dlatego, że STARY M mnie skrzywdził i sponiewierał.
23 2014-03-06 16:22:16 Ostatnio edytowany przez Kutek (2014-03-06 16:22:35)
A mówią, że do tej samej wody się nie wchodzi ponownie, a tu masz...
24 2014-03-06 17:00:51 Ostatnio edytowany przez Gary (2014-03-06 17:05:05)
Jeszcze zanim to wszystko się wydało, czułam w naszym małżeństwie rutynę, zwolnienie i próbowałam na nowo rozniecić ten dawny ogień.
Sensem życia jest rutyna. Życie z drugą osobą. Dzień w dzień... spędzanie razem czasu. Chęć spędzania razem czasu. Niestety czasami w małżeństwach też chcemy pobyć sami. Ja ze swoją żoną jestem 18 lat i jakoś nie mamy rutyny. Może przez dziecko trzyletnie, a może żona w końcu przestała ulepszać małżeństwo, wyluzowała...
Ale teraz czuję się jak idiotka, gdy sobie przypomnę, jak dla niego wskakiwałam w seksowne ciuszki, wymyślałam akrobacjie w łóżku, jak w tajemnicy organizowałam nam wyjazd do Paryża, gdzie wychodziłem z siebie, żeby było NAM wspaniale,
Zrobiłaś tutaj potężny błąd. Wiesz jaki? Taki, że czujesz się jak idiotka. Twoim błędem nie były seksi ciuszki, twoim błędem nie było rozpalanie namiętności, ani organizowanie wycieczki -- super z Ciebie kobieta. Problem jest w tym, że teraz się z tym źle czujesz. A mąż jak się zachowywał? Chodził z kwaśną miną? Może mu było wtedy dobrze z żoną... innymi słowy "jechał na dwa fronty". Jak facet zdradza, to nie znaczy, że od razu odrzuca swoją żonę. Zwłaszcza, że Wam małżeństwo by się nie rozsypało, gdyby te jego zdrady nie wyszły na jaw.
Próbowałam wyrwać nas z tego letargu,
Super. Naprawdę.
czułam się odpowiedzialna za JAKOŚĆ naszego związku,
A to mi się nie podoba. Odpowiedzialna? Nie rozumiem... to błąd -- jak uporczywe ratowanie życia komuś, kto powinien umrzeć. Tak jakbyś mówiła "Nie chcę organizować wycieczki do Paryża, ale muszę...". A przecież chciałaś jechać do Paryża.
ale widocznie to było za mało.
Zupełnie nieprawda. Wcale nie za mało. On i tak by zdradził. Przestań siebie winić.
o prezydencie stanów Zjednoczonych Johnie Calvinie Coolidge'u: Pewnego razu zwiedzał fermę drobiu wraz z żoną. Ta na wieść, że kogut może odbywać dziesiątki stosunków dziennie, powiedziała: Proszę powtórzyć to panu Coolidge'owi!. Gdy to zrobiono - prezydent spytał: A czy za każdym razem z tą samą kurą?. Usłyszawszy: Nie - ciągle z innymi, polecił: Proszę szybko powtórzyć to pani Coolidge!
Po kilkunastu latach małżonek patrząc na żonkę:
- Tyłeczek masz zgrabny, cycusie też niczego sobie... Ehh... Żebyś Ty chociaż troszkę obca była...
On teraz mówi, żebym porzuciła tamtego M, bo on był niedojrzały, nie wyszumiał się i nie potrafił docenić. Teraz mam dać szansę temu nowemu M, który już nie chce zdradzać, bo dojrzał, bo ma inny system wartości niż stary M.
Dobra, dobra! Guzik prawda. Facet jest taki sam, tylko mu się grunt pod nogami pali i nie chce stracić fajnego małżeństwa.
Ale jeszcze zaręczynowego pierścionki na palec nie chcę założyć, ani tym bardziej ślubnej obrączki. Bynajmniej nie zamierzam również kończyć teraz tej znajomości, dlatego, że STARY M mnie skrzywdził i sponiewierał.
Nie zakładaj obrączki już nigdy.
Teraz Wasz świat bedize inny. Zakończenie związku wg mnie nie jest dobrym wyjściem. Związek kończy się jak już nic WAs nie łączy. Jak jest obojętność. Można być związanym miłością, ale też nienawiścią.
masz w sobie dobre podejście
rozumiesz, że stare się skończyło
rozumiesz też, że ten stary mąż juz nie istnieje
teraz -to nowy człowiek, którego jeszcze nie znasz
a i ty sie zmienisz. bardzo
okaże msię, czy powstanie związek dopiero
czy on stanie na wysokości zadania, a ty - czy będziesz w stanie zaakcpetowac nowe życie
inne
w innych relacjach, innych uczuciach
Endi, dziękuję za słowa otuchy. Doceniam tym bardziej dlatego, bo po lekturze forum wiem, że przeszłaś i nadal podążasz trudną drogą. Jesteś dla mnie przykładem na to, że nie szybko i nie łatwo można udźwignąć balast, którym jest zdrada dla związku nawet jeśli się jest tak wrażliwą osobą jak Ty.
Gary, nie we wszystkich punktach mogę się z Tobą zgodzić - pewnie wynika to z różnicy naszych temperamentów. Ale masz rację, że nie powinnam się czuć jak idiotka za swoje starania "uatrakcyjnienia" mojego małżeństwa. Przecież ja też się wtedy dobrze bawiłam :-)
Odnośnie odpowiedzialności za jakość związku, to może nieodpowiedni dobór słów przeze mnie. Chodzi o to, że nie chcę, żeby było jakoś. Chcę kochać i być kochaną, chcę pożądać i być pożądaną - tak samo jak nie chcę zdradzać i nie chcę być zdradzaną.
27 2014-03-07 19:39:33 Ostatnio edytowany przez Damiann (2014-03-07 19:48:17)
Mam trochę inne podejscie do tej sprawy-skoro jestescie ze sobą od zawsze to praktycznie nie mieliście okazji się wyszalec,tzn on bo rozumiem że Tobie jako kobiecie rodzina , dwójka dzieci i jeden facet w zupełności wystarczają,jemu natomiast nie.
Faceci czasami mają takie słabości do innych kobiet nawet będąc w związku,nie wiem czym to jest spowodowane ,byc może tym o czym napisałem wyżej,byc może w łóżku wkradła wam się nuda,każdy ma swoje indywidualne myślenie ,oczywiście nie usprawiedliwia go to pod żadnym pozorem.szkoda że faceci tak robią mając kochającą żonę i dzieci ,niektórym naprawdę nie jest dane kochac i byc kochanym,nie mówiąc o założeniu rodziny.
Tyczy to nie tylko mężczyzn ale także kobiet
@Gary Znam dwie kobiety które zdradzają i też mają takie podejście. Ja mam żelazną zasadę nie rozwalam związków(nie wydaję zdrajcy) jeśli wiem wiem że druga strona nie wybaczy zdrady. Ale generalnie jak ktoś kocha,nie tylko w swoim rozumieniu, to nie zdradza.
Ale jeśli kiedyś sam zostanie zdradzony to jeśli jej kochaś będzie w innym związku to ma gwarancję że to się wyda.
Tyczy to nie tylko mężczyzn ale także kobiet
@Gary Znam dwie kobiety które zdradzają i też mają takie podejście. Ja mam żelazną zasadę nie rozwalam związków(nie wydaję zdrajcy) jeśli wiem wiem że druga strona nie wybaczy zdrady. Ale generalnie jak ktoś kocha,nie tylko w swoim rozumieniu, to nie zdradza.
Ale jeśli kiedyś sam zostanie zdradzony to jeśli jej kochaś będzie w innym związku to ma gwarancję że to się wyda.
Jak to dobrze, że na tym zapyziałym świecie nie wszyscy są taaacy nowocześni.
29 2014-03-08 01:10:09 Ostatnio edytowany przez Gary (2014-03-08 01:12:41)
@Gary Znam dwie kobiety które zdradzają i też mają takie podejście. Ja mam żelazną zasadę nie rozwalam związków(nie wydaję zdrajcy) jeśli wiem wiem że druga strona nie wybaczy zdrady. Ale generalnie jak ktoś kocha,nie tylko w swoim rozumieniu, to nie zdradza.
Ale jeśli kiedyś sam zostanie zdradzony to jeśli jej kochaś będzie w innym związku to ma gwarancję że to się wyda.
Czy ktoś zdradził, czy został zdradzony, to związku się nie rozwala. Związek to wszystko co ludzi łączy. Zdrada jest na boku, gdiześ-tam daleko i nie powinna mieć wpływu na związek. A jak ktoś jest świadkiem zdrady, to niech nie wpycha nosa w nie swoje sprawy, tylko skupi się na swoim świecie.
Można kochać i krzywdzić osobę którą się kocha. Można kochać i pójść na seks z kimś innym. Tak się dzieje w świecie. To nie morderstwo. Tutaj na forum przychodzą ludzie jak mają z tym problem.
30 2014-03-08 13:14:36 Ostatnio edytowany przez czasymira (2014-03-08 17:37:49)
Witaj. Ja wpisałam dziś w wyszukiwarce tu "nuda", bo tak się dziś czuję...i wyszedł mi twój post i żółta gwiazdka w nim. Twoja historia typowa do historii tutaj, po pewnym akapicie, nie chciało mi się już jej czytać. Masz ładny awatar, jesteś tu nowa. Z pewnością znajdziesz sprzymierzeńców i przeciwników. To co mi się rzuciło to "coś przeczuwałam"..ale to "olałam"....tzn..sorry że tak porównałam...ale coś w tym stylu....czyli od razu mi się włącza coś w głowie pt. "No tak ma kochankę, ale niech pracują razem na nasze gniazdko, a jak skończą pracować to ja sobie w nim zamieszkam." Przepraszam jeśli Cię to zrani co piszę, ale ten portal nie jest tylko po to, żeby cedzić sobie czułe słówka.
Ja wydam zdrajcę jeżeli mnie spotka zdrada, bo jeśli zdrajca będzie miał wybaczone u mnie to zakładam że także u tamtej osoby a tedy więź zdrajczyni i zdrajcy zostanie zerwana.
To co mi się rzuciło to "coś przeczuwałam"..ale to "olałam"....tzn..sorry że tak porównałam...ale coś w tym stylu....czyli od razu mi się włącza coś w głowie pt. "No tak ma kochankę, ale Nich pracują razem na nasze gniazdko, a jak skończą pracować to ja sobie w nim zamieszkam." Przepraszam jeśli Cię to zrani co piszę, ale ten portal nie jest tylko po to, żeby cedzić sobie czułe słówka.
Hmmm... Interpretacji, jakie były powody, dla których olawałam swoje przeczucia jest pewnie tyle, ile osób czytających moją historię. I ocen mojej postawy również.
Ja sama długo zastanawiałam się DLACZEGO. Sądzę, że wynika to z tego, że wyidealizowałam w swojej głowie mojego M, nasze małżeństwo. Postawiłam, go na piedestale, ale także byłam pewna, że nie mógłby mnie zdradzić. Jestem przecież atrakcyjna fizycznie, przebojowa,z szerokimi zainteresowaniami. Jak się wierzy w coś z przekonaniem to To się staje naszą rzeczywistością. Wszystkie sygnały potwierdzające naszą wiarę - umacniają nas w tym przekonaniu. Wszystkie sygnały ją podważające - ignorujemy.
Ale już się pozbyłam klapek na oczach. Już wiem, że niczego i nikogo nie można być pewnym.
życzę ci jak najlepiej...
wrzucę swoje 3 grosze, jeżeli będziesz czuła się ODPOWIEDZIALNA za swoje małżeństwo a z tej drugiej strony, tej potrzeby odpowiedzialności nie będzie lub będzie pojawiać się okresowo,któregoś dnia staniesz w takim miejscu, jak ja dzisiaj
pogubiona, zmęczona ...i może żałująca minionych lat
34 2014-03-08 19:52:08 Ostatnio edytowany przez kattyen (2014-03-08 19:52:31)
Kobieto, przestan sie winic, doszukiwac przyczyn, analizowac. To on ma problem- jest skonczonym idiota, ktory mysli tym co ma miedzy nogami. Nie zaslugujesz na kogos takiego.Wywal to scierwo na zbity ryj! Jezeli jestes fajna, atrakcyjna laska predzej czy pozniej spotkasz kogos normalnego z jakimis wartosciami w zyciu.Sorry adrenalina mi sie podniosla
życzę ci jak najlepiej...
wrzucę swoje 3 grosze, jeżeli będziesz czuła się ODPOWIEDZIALNA za swoje małżeństwo a z tej drugiej strony, tej potrzeby odpowiedzialności nie będzie lub będzie pojawiać się okresowo,któregoś dnia staniesz w takim miejscu, jak ja dzisiajpogubiona, zmęczona ...i może żałująca minionych lat
Dzięki in_ka za życzliwą radę :-)
Tak, do tanga trzeba dwojga.
Moim problemem w tej chwili jest coś wprost przeciwnego. Wymagam od M, właściwie żądam ciągłego zabiegania o mnie, pełnego zaangażowania w dbałość o naszą relację, znoszenia bez mrugnięcia okiem złośliwości, humorów i gniewu zdradzonej kobiety, gotowości do odpowiadania na każde moje pytanie, spełnianie moich życzeń.
Ile coś takiego można wytrzymać? Ja już miałabym dość.
Ale może właśnie o to mi chodzi. Może chcę, żeby to on podjął decyzję. On odszedł.
a nie jest to z twojej strony rodzaj kary ...za zdradę
niech odkupi
a jak odejdzie naprawdę...
i będziesz wtedy powalona jak drzewo
lepiej samemu podjąć decyzję, bo potem można iść przed siebie, odbić się
sama szukam dla siebie odpowiedzi ...błądzę w ciemnym lesie
Najważniejsze byś swoje decyzje podejmowała świadomie, a nie na podstawie innych przeczytanych tu historii. Bo to byłoby nierozsądne. Ważne byś nie postrzegała tego co tobie się przytrafiło przez pryzmat odczuć twojego małżonka.
Spójrz w głąb siebie i odpowiedz sobie na pytanie czy umiesz( czy będziesz umiała) mu wybaczyć i żyć dalej u jego boku. Jeśli to miłość to pewnie wam się uda.
Wiesz, najłatwiej jest odejść ująć się dumą, honorem- natomiast sztuka polega na tym, by ( jeśli obojgu wam zależy) powalczyć o małżeństwo. Rozejść się można zawsze.Myślę,że jeśli jest cień szansy na uratowanie związku należy podjąć wszelkie próby, by kiedyś nie mieć do samej siebie żalu,ze w emocjach podjęło się pochopną decyzję. Jemu tez chyba rozum wrócił...
Może warto to wykorzystać. Czasami takie zakręty życiowe wbrew wszystkiemu zbliżają ludzi. Może oboje zrozumiecie swoje błędy i uświadomicie sobie jak bardzo jesteście dla siebie ważni..
A może dojdziecie do wniosku,że nie ma już nic..
Jeśli widzisz cień szansy- spróbuj .. Nie będzie łatwo- to pewne ale czasami trzeba się mocno napocić, by dojść do celuPowodzenia;)
dziekuje basiu za te slowa
Kobieto, przestan sie winic, doszukiwac przyczyn, analizowac. To on ma problem- jest skonczonym idiota, ktory mysli tym co ma miedzy nogami. Nie zaslugujesz na kogos takiego.Wywal to scierwo na zbity ryj! Jezeli jestes fajna, atrakcyjna laska predzej czy pozniej spotkasz kogos normalnego z jakimis wartosciami w zyciu.Sorry adrenalina mi sie podniosla
Ja takiej postawy zupełnie nie rozumiem. Nie mogę go "wywalić na zbity ryj", bo "to ścierwo" jest ojcem moich dzieci i osobą, z którą spędziłam wiele cudownych chwil.
Tak, zawiódł jako mąż. Przyrzekał troszczyć się o mnie i dbać o nasze małżeństwo a w rezultacie skrzywdził mnie najbardziej na świecie a nasze małżeństwo podeptał, gdy na horyzoncie pojawiły się chętne kurewny (zapożyczyłem określenie od Sol).
Ja z nim nie jestem. Może będę, może nie. Ale jak się rozstaniemy, to ja chcę widzieć w nim człowieka z zaletami i wadami, z którym nie razem ale wspólnie wychowuję dzieci. I na pewno nie chcę patrzeć na niego przez pryzmat krzywdy, którą mi wyrządził i pielęgnować w sobie ból, żal i gniew.
niech ci się uda ...
Na końcu pierwszego postu w tym wątku napisałam, że umieram.
Jednak to nie ja umierałam, ale moja miłość do M. Czułam, że sama umieram, bo to uczucie było osią mojego życia. Wokół tej osi zbudowałam cały mój świat.
M dalej jest mi bliski, jest kimś ważnym w moim życiu, ale już nie jest na dobre i na złe, po prostu jest. I dobrze, że jest!
Chcę spędzać z nim czas, ale od czasu do czasu - już nie jest moim powietrzem.
Chcę wiedzieć, co u niego słychać, ale już nie muszę być częścią jego życia - już go nie potrzebuję, żeby sama żyć.
Chcę, żeby był szczęśliwy, ale to nie ja muszę dawać mu szczęście - żeby być szczęśliwą już go nie potrzebuję.
Myślałam, że bliżej jest mi do decyzji, abyśmy dalej przez życie jechali w tandemie. Ale chciałabym mieć swój własny rower i ruszyć w nieznane w swoim własnym rytmie. Z M. chcę się przyjaźnić, bo wiele nas łączyło i łączy.
Zaczynam tu prowadzić rodzaj bloga.
Ale czuję, że pomaga mi przelewanie myśli w konkretne sformułowania i zdania.
Zatem dopóki mi to nie przejdzie, albo nie pogonicie mnie z formum - to pozwólcie, że to będę kontynuowała.
Wczoraj powiedziałam M o tym, że chciałabym rozpocząć nowy etap w swoim życiu, bez niego, że już nie chcę być częścią jego codziennego obecnego życia i nie chcę aby on na codzień uczestniczył w moim.
Lubię używać sugestywnych porównań, a ponieważ ostatnimi dniami pokonuję dziesiątki km na rowerze, to rower stał się moją przenośnią dla życia we dwoje.
Niemal 20 lat temu wsiedliśmy na wspólny rower, tandem, którego stan techniczny, prędkość oraz kierunek, w którymi podążaliśmy zależał od nas. Uznaliśmy wówczas również, że jesteśmy świetnym zespołem, jedynym takim duetem na świecie, który może dojechać gdziekolwiek zechce, ale tylko przy obopólnym zaangażowaniu.
Nie, nie "uznaliśmy". to było tak naturalne, że możemy wyruszyć tylko i wyłącznie na tandemie, że innego rozwiązania nie braliśmy pod uwagę. Obiecaliśmy sobie, że jedno będzie dbać o drugie.
Wyruszyliśmy. Droga była prosta i piękna, jechaliśmy niezłym tempem. Zdecydowaliśmy się dołączyć dwóch małych pasażerów i dowieść ich w piękne miejsce, w którym zechcą zejść z naszego tandema.
Potem zaczęły pojawiać się wyboje, codzienne problemy. Trzeba było ostrożniej prowadzić rower, omijać dziury lub znosić niewygody, uważając na małych pasażerów. Było ciężej, bo pod górkę. Krajobraz przestał już zachwycać, bo chociaż nadal piękny, to już nużący. I wtedy M. przestał
ochoczo naciskać na pedały, wspólna jazda rowerem zaczęła mu może nie wystarczać, może ciążyć, siodełko uwierało.
Przy drodze siedziała uśmiechnięta, nie zmęczona pedałowaniem, świeża dziewczyna. Wreszcie coś innego, nowego, nieznanego. Postanowił, że niezauważenie dla mnie dołączy ją do naszego zespołu, sadzając na ramie roweru. Zatopił się w niej, zapomniał o tym, że jedziemy w tandemie, zapomniał o mnie, bo mnie nie widział - ona przesłaniała mu widok na mnie. Przestał pedałować, tylko od czasu do czasu ruszył nogą. Dla mnie droga była coraz trudniejsza do pokonania, czułam, że mi sił brakuje, że ciężej ten rower się prowadzi. Pytałam, czy on nadal pedałuje, czy potrzebuje przerwy, czy czasem ktoś na gapę się nie dosiadł. Zaprzeczał. Nie odwróciłam głowy żeby sprawdzić. Wierzyłam, jechałam dalej. Wciąż było jednak trudno, więc starałam się jeszcze mocniej pedałować.
W tym czasie M. znudziła się pasażerka, wysadził ją z roweru. Jechaliśmy dalej. Chwilę pedałowało mi się lżej, rower przyspieszył.
Jednak nagle znowu zaczął zwalniać, znowu czułam, że sama pedałuję. Dodatkowo M. mówił, że ja słabo naciskam na pedały i rower może już nie ten. Zaczęłam myśleć, co jest nie tak, przecież tak się staram trzymać tempo.
Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć co robi M. Na ramie między nami siedziała nowa dziewczyna. Gdy M. to spostrzegł, szybko ją zrzucił z roweru.
Przeprosiny, żal, skrucha, pedałuje teraz jak szalony. Chce dalej tandemem wspólnie jechać.
Jednak w tamtym tandemie przekładnia łańcuchowa jest już zniszczona tak bardzo, że na tym rowerze nie da się dalej jechać.
M. proponuje nowy rower, nowy tandem.
Ale ja już nie chcę tandemu, chcę swój własny rower. W tandemie razem z nim już byłam. Co z tego, że on się dużo nauczył i może faktycznie zmienił. Co z tego, że ja już nie jestem naiwna i w przypadku spadku tempa mogę sprawdzić, co jest grane.
Teraz przyszedł mój czas. Tylko mój czas!
Nie mam siły ani ochoty na jazdę w tandemie. Nie potrzebne mi TO.
On mi nie wierzy. Nie może znieść myśli, że to koniec z mojej strony, że cytuję: "poddałem się bez walki"
trzymam kciuki...
43 2014-03-14 19:44:18 Ostatnio edytowany przez stokrotka1978 (2014-03-14 19:44:39)
Przyszłość
obyś się tego trzymała, ale pamiętaj jesteś dopiero na początku drogi.
Cały czas myślisz o nim, masz go w głowie, Twój rower opisuje głównie jego a nie Ciebie.
Życzę Ci powodzenia, naprawdę, zacznij żyć Dziewczyno, ratuj siebie!
Przyszłość
obyś się tego trzymała, ale pamiętaj jesteś dopiero na początku drogi.Cały czas myślisz o nim, masz go w głowie, Twój rower opisuje głównie jego a nie Ciebie.
Życzę Ci powodzenia, naprawdę, zacznij żyć Dziewczyno, ratuj siebie!
Stokrotka, masz rację, ż siedzę w jego głowie.
Wciąż wracają do mnie pytania: Jak JA mogłam być tak naiwna, tak zaślepiona? Jak mogłam komuś tak bezgranicznie ufać? Przecież to trwało kilka lat!
I chyba szukam usprawiedliwień jego zachowania, żeby sobie samej udowodnić, że nie jestem skończoną kretynką in ile wybrałam na męża, partnera, kochanka skończonego drania.
Bo przecież on nie szukał przygód - oba romanse zostały zainicjowanego przez kochanki.
A z tą pierwszą tylko tak długo się związał, bo gdy ich romans wydał się w firmie, to ją z pracy wywalili, pomagał jej a potem bal się, że ona mi doniesie i zniszczy jego życie.
A druga z kolei, zręcznie go zmanipulowała, bo chciała facetowi, z którym się właśnie rozstawała udowodnić, że od razu znalazła kogoś nowego (nie przewidziała tylko, że sam seks nie wystarczy aby on dla niej zostawił rodzinę).
Ja wiem, że on nie jest bezwolny i sam się wpakował w to bagno, ale jak trochę umniejszę jego winie - to może własnemu poczuciu wartości pomogę.
nie pomożesz jeszcze sobie zaszkodzisz
spojrzenie prawdzie w twarz jest trudne i nikt tego za ciebie nie zrobi...
nie jesteśmy za wszystko winni i na wszystko nie mamy też wpływu...
spróbuj popatrzeć na siebie i swój związek z boku, jak to widzą inni - nieraz pomaga takie spojrzenie
nie pomożesz jeszcze sobie zaszkodzisz
spojrzenie prawdzie w twarz jest trudne i nikt tego za ciebie nie zrobi...
nie jesteśmy za wszystko winni i na wszystko nie mamy też wpływu...
spróbuj popatrzeć na siebie i swój związek z boku, jak to widzą inni - nieraz pomaga takie spojrzenie
Cóż In_ka, napisałaś okrutną prawdę, niestety.
Sama sobie szkodzę i się oszukuję. Mimo że tym razem mam na to wpływ.
To chyba typowe, ale jakby ktoś mi kilka miesięcy temu opowiedział tragedię w 3 aktach, to tej zdradzonej kobiecie powiedziałabym, że trafiła na wyjątkowo paskudnego drania, który jej uczucia miał głęboko w dupie i żeby sobie go odpuściła.
Nie można kogoś kochać, później nie kochać i znowu kochać, ...
można, można - bo to jest w tobie w twojej...osobowości spróbuj może to ci pomoże
http://www.enneagram.pl/ - mnie ...pomogło
Nie można kogoś kochać, później nie kochać i znowu kochać, ...
mozna
można, można - bo to jest w tobie w twojej...osobowości spróbuj może to ci pomoże
http://www.enneagram.pl/ - mnie ...pomogło
5w6, tak wyszło z testu i wiele w tym prawdy
Piszecie, że można...pokochać kogoś na nowo.
Pamiętacie piosenkę Marysi Sadowskiej " bo kiedy nie ma miłości co dalej, co dalej" ?
Ja szukam odpowiedzi na to pytanie.
Pokazujące jedną z dróg?
stokrotka1978 napisał/a:Przyszłość
obyś się tego trzymała, ale pamiętaj jesteś dopiero na początku drogi.Cały czas myślisz o nim, masz go w głowie, Twój rower opisuje głównie jego a nie Ciebie.
Życzę Ci powodzenia, naprawdę, zacznij żyć Dziewczyno, ratuj siebie!
Stokrotka, masz rację, ż siedzę w jego głowie.
Wciąż wracają do mnie pytania: Jak JA mogłam być tak naiwna, tak zaślepiona? Jak mogłam komuś tak bezgranicznie ufać? Przecież to trwało kilka lat!
I chyba szukam usprawiedliwień jego zachowania, żeby sobie samej udowodnić, że nie jestem skończoną kretynką in ile wybrałam na męża, partnera, kochanka skończonego drania.
Bo przecież on nie szukał przygód - oba romanse zostały zainicjowanego przez kochanki.
A z tą pierwszą tylko tak długo się związał, bo gdy ich romans wydał się w firmie, to ją z pracy wywalili, pomagał jej a potem bal się, że ona mi doniesie i zniszczy jego życie.
A druga z kolei, zręcznie go zmanipulowała, bo chciała facetowi, z którym się właśnie rozstawała udowodnić, że od razu znalazła kogoś nowego (nie przewidziała tylko, że sam seks nie wystarczy aby on dla niej zostawił rodzinę).Ja wiem, że on nie jest bezwolny i sam się wpakował w to bagno, ale jak trochę umniejszę jego winie - to może własnemu poczuciu wartości pomogę.
nie wiem czy to żarty czy piszesz to serio, o tym, że utrzymywał kontakt z pierwszą kochanką bo się bał, a druga go zmanipulowała. To jest naprawdę żałosne co piszesz. On jest taki biedny misio, normalni żal mi się go zrobiło. Może jeszcze napisz, ze jesteś winna, ze musiał mieć te dwie larwy. Umniejszasz jego winę to podstawowy błąd. Powiem Ci jak było, on miał Cię gdzieś jak z nimi się spotykał, po prostu nie istniałaś, nie istniały Twoje uczucia. I jak się z tym czujesz? Może wreszcie przejrzysz na oczy? Naprawdę chcesz być z kimś takim? Gdzie szacunek do samej siebie?
nie wiem czy to żarty czy piszesz to serio, o tym, że utrzymywał kontakt z pierwszą kochanką bo się bał, a druga go zmanipulowała. To jest naprawdę żałosne co piszesz. On jest taki biedny misio, normalni żal mi się go zrobiło. Może jeszcze napisz, ze jesteś winna, ze musiał mieć te dwie larwy. Umniejszasz jego winę to podstawowy błąd. Powiem Ci jak było, on miał Cię gdzieś jak z nimi się spotykał, po prostu nie istniałaś, nie istniały Twoje uczucia. I jak się z tym czujesz?
Nie do końca zrozumiałaś moją wypowiedź, ale słusznie doszukujesz się w niej rodzaju żartu, sarkazmu, drwiny, kpiny,...
Powiem Ci jak było, on miał Cię gdzieś jak z nimi się spotykał, po prostu nie istniałaś, nie istniały Twoje uczucia. I jak się z tym czujesz?
100% prawdy na temat tego, gdzie ja wtedy byłam, albo raczej nie byłam w jego myślach.
Może wreszcie przejrzysz na oczy? Naprawdę chcesz być z kimś takim? Gdzie szacunek do samej siebie?
Nie, z kimś takim nie chcę być i już nie będę. Nie masz pojęcia, jak bardzo od momentu ujawnienia zdrady oboje się zmieniliśmy i ten proces wciąż trwa. Mimo, że tak mało czasu minęło, to przeszliśmy kawał drogi.
Wiem, czego nie chcę, zrozumiałam dlaczego pewne zachowania miały miejsca, a niektórych pewnie nigdy nie zrozumię.
Moje życie diametralnie zmieniło się podczas ostatnich miesięcy. Ale przeszłość nie daje o sobie zapomieć. Dla mnie to element teraźniejszości, który wciąż nie pozwala skupić się na tym, co jest i będzie.
Jedną z wielu prób uporania sobie tym, zaprezentowałam w poście, który sądząc po Twojej reakcji poruszył Cię.
Przyszłość jeszcze stronę wcześniej chodziliście na terapię małżeńską, więc sądziłam, że chcecie ratować związek.
A teraz piszesz ''Nie, z kimś takim nie chcę być i już nie będę.''. Czy to znaczy, że spawa skończy się w sądzie? Czy mieszkacie wciąż razem?
Przyszłość jeszcze stronę wcześniej chodziliście na terapię małżeńską, więc sądziłam, że chcecie ratować związek.
A teraz piszesz ''Nie, z kimś takim nie chcę być i już nie będę.''. Czy to znaczy, że spawa skończy się w sądzie? Czy mieszkacie wciąż razem?
Chodzimy cały czas na terapię. Celem terapii jest znalezienie rozwiązania dla naszej relacji na przyszłość, tj. albo rozstanie, albo próba zbudowania wspólnie nowego związku. Do tego czasu trochę obok siebie, ale jednak razem mieszkamy, wychowujemy dzieci, dużo rozmawiamy, rozwiązujemy codzienne problemy, śmiejemy się. Czasami jest nawet tak, jakby nic się nie stało.
Ale z tamtym facetem, który mnie zdradzał i oszukiwał ja już nie chcę być. Aby myśleć o wspólnej przyszłości on musi się zmienić. Jego system wartości musi się zmienić. A jego zachowanie i postawa ten system wartości musi potwierdzać. I ja muszę uwierzyć, że ta zmiana się dokonała. Wtedy będę gotowa spróbować i dać szansę. Niby tej samej osobie, ale jednak zupełnie innej.
Póki co przeszłość nie pozwala mi patrzeć na niego inaczej niż przez pryzmat zdrady, oszustw i braku szacunku do mnie.
Ale może trzeba więcej czasu.
A może nigdy nie będę mogła "być ponad tym" co się wydarzyło.
Stoję na krawędzi.
Niby bym chciała, ale się boję spróbować, zaufać na nowo.
I wtedy myślę łatwiej jest odejść, zamknąć ten rozdział mojego życia i zacząć pisać nowy, rozdział bez zdrajcy.
55 2014-03-19 14:12:39 Ostatnio edytowany przez podobna (2014-03-19 14:16:12)
Przyszłość wygląda na to, że potrafisz dość szybko dostosowywać się do sytuacji, które życie ze sobą niesie. To bardzo ważna cecha. Niewątpliwie świetnie poradzisz sobie sama, jeśli taką decyzję podejmiesz. Dla mnie mąż również był pierwszym mężczyzną, znamy się od dziecka. Rozwodzimy się, ponieważ on, w przeciwieństwie do Twojego męża, nie ocknął się, trzyma sie kurczowo swojej decyzji, nie biorąc pod uwagę żadnej formy ratowania naszego związku. Oczywiście i u nas zdrada jest główną przyczyną. Pierwsza 4 lata temu, druga teraz. Minęło kilka miesięcy, w trakcie których uświadomilam sobie, że z tej mąki chleba już nie będzie. Jeśli chodzi o zmianę systemu wartości - nie wierzę w cudowną przemianę człowieka. Żeby się zmienić potrzebne jest chyba przeżycie traumy w stylu "otarłem sie o śmierć, wiem co teraz jest ważne", nawrócenie, głęboka wiara.
Przyszłość wygląda na to, że potrafisz dość szybko dostosowywać się do sytuacji, które życie ze sobą niesie. To bardzo ważna cecha. Niewątpliwie świetnie poradzisz sobie sama, jeśli taką decyzję podejmiesz. Dla mnie mąż również był pierwszym mężczyzną, znamy się od dziecka. Rozwodzimy się, ponieważ on, w przeciwieństwie do Twojego męża, nie ocknął się, trzyma sie kurczowo swojej decyzji, nie biorąc pod uwagę żadnej formy ratowania naszego związku. Oczywiście i u nas zdrada jest główną przyczyną. Pierwsza 4 lata temu, druga teraz. Minęło kilka miesięcy, w trakcie których uświadomilam sobie, że z tej mąki chleba już nie będzie. Jeśli chodzi o zmianę systemu wartości - nie wierzę w cudowną przemianę człowieka. Żeby się zmienić potrzebne jest chyba przeżycie traumy w stylu "otarłem sie o śmierć, wiem co teraz jest ważne", nawrócenie, głęboka wiara.
Podobna, ściskam Cię mocno. Chyba wiem, jak Tobie teraz źle.
W mojej historii również są dwie zdrady, ale traktowane jak jedna, bo dowiedziałam się o całym pakiecie jednorazowo.
Podziwiam Ciebie, a jednocześnie strasznie mi Ciebie żal. Dałaś mu szansę 4 lata temu, a on znowu Cię zdradził i Ty znowu chciałaś spróbować.
Ja wiem, że w moim przypadku kolejna zdrada byłby definitywnym końcem nie tylko naszego związku, ale znajomości.
Jak zrozumiałaś, że z tej mąki chleba nie będzie?
U mnie, po tym, jak wydały się zdrady ja widziałam pierwszy raz w życiu jak mój M płacze, gdy kazałam mu się wynieść z domu zanim do niego wrócę.
Teraz widzę przerażenie w jego oczach, czuję jak nie może opanować drżenia, gdy zimnym, pozbawionym emocji głosem mówię, że go nie kocham, że go nie chcę, że on ze mnie zrezygnował już kilka lat temu a teraz ja rezygnuję z niego.
Czuję jak mnie obserwuje.
Jaki jest smutny, gdy mi jest źle.
Jak "walczy" o mój dobry nastrój.
Te wszystkie niewerbalne reakcje pokazują mi, że on faktycznie nie chce mnie stracić. Oczywiście jest cała masa słów i czynów z jego strony, które mają mi udowodnić, jak bardzo mu na mnie zależy, ale nie zwracam na nie tak bardzo uwagi, jak na mowę ciała, gesty, mimikę.
57 2014-03-19 15:34:33 Ostatnio edytowany przez podobna (2014-03-19 15:36:04)
Dowiedziałaś się w pakiecie, więc dla Ciebie to jedna zdrada. Pewnie dlatego jest w Tobie chęć walki o ten związek, tak jak ja walczyłam przed czterema laty. Uważam, ze i tak wykazujesz zdecydowanie więcej zdrowego rozsądku i spokoju, niż ja wykazywałam wtedy. Podziwiam Cię za to. Nam nie udało się po pierwszej zdradzie ocalić małżeństwa. Owszem, przez 1,5 roku po tamtym "wydarzeniu" wszystko jakby się ułożyło, ale to była tylko iluzja. Tak naprawdę niewiele się zmieniło, mimo wielu rozmów jak powinno nasze małżeństwo wyglądać. Z czasem odkryłam brutalną prawdę - to ja miałam się zmienić, on nic nie musiał, uważał, że jest zajebisty. Kiedy się dowiedziałam o pierwszej zdradzie, też wtedy po raz pierwszy widziałam, jak mąż płacze, ale to był płacz nad jego problemami, nad jego "krzywdą", próbą wpędzenia mnie w poczucie winy za jego zdradę!. Kolejne lata wyostrzyły tylko obraz mojego męża - egoisty, zapatrzonego wyłącznie w siebie. To, że wytrzymał jeszcze te ostatnie lata wynikały wyłącznie z wyrachowania, z kalkulacji, że sporo może stracić. Bądź co bądź miał ze mną wygodnie. Obydwoje pracowalismy, nie musieliśmy płacić za mieszkanie (dom moich rodziców), co rok mogliśmy sobie pozwolić na wakacyjny wyjazd. Po jego wyprowadzce i wynajęciu przez niego mieszkania, zderzył się z brutalną rzeczywistością. Nagle okazało się, że nie ma nic za darmo, wynajem dużo kosztuje, nie ma juz obiadków, nie widuje dziecka codziennie, a kiedyś w przypływie szczerości powiedział mi nawet, że nienawidzi wracać do pustego mieszkania. Potrzebowałam czasu, żeby zrozumieć, że raz przekroczona granica będzie przekraczana ponownie, bo człowiek wyzbywa się hamulców. Wiesz, kiedy dotarło do mnie, że nie warto? Kiedy powiedział mi w grudniu, że jego zdrada była konsekwencją mojego zachowania. Innymi słowy, to ja go popchnęłam do zdrady. I że to, że spotyka się teraz z inną kobietą nie jest zdradą, bo przeciez nie jesteśmy już razem. Ręce mi opadły i klapki z oczu też. Pomyślałam wtedy, że jego sposób myślenia nigdy się nie zmieni i że nadal jest tym samym dupkiem, który wszelkie zło zrzuca na innych, sam jawiąc się niczym kryształ bez skazy. Twój mąż jest przerażony, ale czy na pewno wizją utraty Ciebie? A może domu, który wspólnie zbudowaliście, kontaktu z dziećmi, ułożonego życia? Ja sama wielokrotnie myślałam o rozwodzie, ale przypuszczam, ze nie zdecydowałabym się na ten krok. Niemniej jednak myślę, że nadejdzie taki dzień, że podziękuję mojemu mężowi, że uwolnił mnie od siebie.
58 2014-03-19 15:47:20 Ostatnio edytowany przez czasymira (2014-03-19 15:48:25)
Cześć. Bardzo mi się podoba twoje porównanie do roweru - tandemu..No właśnie nasze życie jest taką drogą i albo pokonujemy ją z kimś albo sami, albo w większych grupach. Myślę sobie że jak Ty pragniesz mieć ten swój własny rower, do którego się nikt nie dosiądzie, ewentualnie dziecko na siodełko, to będziesz bardziej swobodna, samodzielna, będziesz mogła sobie skręcić w jakąś uliczkę i dłużej tam zabawić, niż jakbyś była w tandemie i inni musieliby na Ciebie czekać. Uważam że twój mąż boi się Ciebie stracić. Nie dziw mu się , jesteś pewną, sprawdzoną osobą, dobrym doradcą dla niego, przewodnikiem, ochroniarzem dóbr rodzinnych itd..nie dziw mu się, że nie chce Cię stracić. Powiedz mu może, że nie odejdziesz, ale chcesz zmienić styl, przesiąść się na mniejszy środek lokomocji, bardziej niezależny.
Podobna,
Właśnie takiego scenariusza, jaki Tobie życie razem z Twoim mężem zafundowało, chciałabym uniknąć. A to niestety częsty scenariusz wśród histori na tym forum. Chociaż przyznaję, że są i pozytywne historie, przywracające wiarę w ludzką przemianę i/lub dojrzewanie.
Nie znam dokładnie Twojej historii, ale trudno mi zrozumieć dlaczego nie chcesz rozwodu.
Skoro małżeństwo, a w ślad za nim partnerstwo, przyjaźń i namiętność to fikcja, po co je dalej ciągnąć?
Brak mi słów, aby określić zachowanie Twojego męża. Trzeba być pozbawionym wszelkiej empati aby zdradzaną osobę obarczać winą za zdradę, której samemu się dokonało. Typowe zachowanie tzw. ofiary losu, która wszystko i wszystkich poza sobą obwinia za złe, negatywne wydarzenia w swoim życiu.
Nie dałabym rady. Dużo siły Tobie życzę!
Czasymiro, dziękuję za post. Masz rację, że teraz potrzebuję więcej przestrzeni dla siebie i na tandemie brakuje swobody, której dotychczas sobie odmawiałam. Myślę nad ewentualnym rozwiązaniem pośrednim, ale jeszcze je układam w głowie.
Przyszłość, podziwiam i zazdroszczę podejścia i spokoju jaki masz i pewności, że będzie dobrze.
Myślę, że bez problemu pokierujesz swoim życiem, z nim lub bez niego.
Jak Ci sie udało tak odciąć?
Przyszłość, podziwiam i zazdroszczę podejścia i spokoju jaki masz i pewności, że będzie dobrze.
Myślę, że bez problemu pokierujesz swoim życiem, z nim lub bez niego.
Jak Ci sie udało tak odciąć?
Sol o co tam u ciebie ? Napisz cos na swoim wątku .
Przyszłość, podziwiam i zazdroszczę podejścia i spokoju jaki masz i pewności, że będzie dobrze.
Myślę, że bez problemu pokierujesz swoim życiem, z nim lub bez niego.
Jak Ci sie udało tak odciąć?
Sol kochana, ja wcale nie jestem spokojna.
Raczej ZREZYGNOWANA.
Nie chcę walczyć.
Chcę żeby on ALBO mnie kochał, szanował, wspierał i wielbił, ALBO zostawił w spokoju.
Na codzień w pracy zajmuję wysokie stanowisko w męskim świecie, w którym każdego dnia muszę udawadniać, że nie znalazłam się tam przypadkowo.
W domu nie mam już sił na walkę i udowadnianie, że jestem wartościowa.
Mądre podejście ciekawe jakby on zareagował gdybyś to ty miała kochanka, może czas się zapytać, możesz go oszukać że już masz kogoś na boku to taki teścik...
Mądre podejście ciekawe jakby on zareagował gdybyś to ty miała kochanka, może czas się zapytać, możesz go oszukać że już masz kogoś na boku to taki teścik...
Nie, żadnych gierek.
Przyszłość nie chcę, a raczej nie chciałam rozwodu, bo żyłam w fikcyjnej nadziei, że on tak naprawde mnie kocha, ale o tym nie wie wiem, to głupie, teraz myślę juz inaczej. Nie pozostawił mi złudzeń, że jestem kompletnie nieważna w jego życiu. Pozew złożyłam pod koniec lutego, czekam na rozprawę.