Witam wszystkie netkobiety:)
Zdarza mi sie podczytywać wasze forum i w wielu wątkach natknęłam się na bardzo sensowne odpowiedzi, oceny sytuacji, porady itp... Mam nadzieję, że ja również na takowe z waszej strony mogę liczyć:)
Już prawie od pół roku tkwię w bardzo dziwnej relacji z panem X, która staje się dla mnie coraz większym problemem, to znaczy: nie wiem jak ją czytać, nie wiem czego chce on, a nawet czego chcę ja sama… do tego dochodzą moje specyficzne problemy z emocjonalnością (mam diagnozowany BPD, dwubiegunową i inne tym podobne sprawy) i pomyślałam, że jak przedstawię wam sytuację, próbując oprzeć się jak najbardziej na faktach, to może pomożecie mi jakoś to wszystko wyklarować.
Zacznę krótkim wstępem, że jak najbardziej wierzę w przyjaźń męsko-damską, wszyscy moi znajomi i przyjaciele to faceci i jak dotąd zawsze potrafiłam rozróżnić "intencje" osoby, która chce mieć ze mną coś do czynienia… z panem X poległam na tym froncie, to znaczy nie mam pojęcia czego ode mnie chce.
Do tego dochodzi dosyć abstrakcyjna otoczka całej naszej relacji, która przypomina bardzo tanią komedię romantyczną (co dodatkowo wypacza mi obraz sytuacji). Jesteśmy sąsiadami praktycznie "przez ścianę" od ponad 2 lat, ale jakoś tak wyszło, że poznaliśmy się dopiero pół roku temu. Od tamtego momentu, widujemy się prawie c o d z i e n n i e, siedząc u siebie do 2-3 nad ranem. Mam poczucie, że jego mieszkanie to naturalne przedłużenie mojego. Nawet nie zamykamy już drzwi na klucz, większość naczyń i sprzętów domowych totalnie się przemieszała. Regularnie też chodzimy razem coś zjeść na miasto, znam jego znajomych, ba, nawet poznałam jego rodziców, którzy każą mnie za każdym razem pozdrowić.
Mam parę naprawdę dobrych przyjaciół, którzy wiedzą o mnie praktycznie wszystko, ale stopień intymności i szczerości rozmów, jaki osiągnęłam z panem X to level hard. Z drugiej strony, z racji naszej "branży" (oboje mamy związek z teatrem), nigdy człowiek nie jest do końca pewny co jest grą, zabawą i ćwiczeniem się w roli, a co jest "naprawdę", a co jeszcze dla odmiany stanowi jedynie wprawkę, żeby sprawdzić "czy tak też się da". W ten sposób ileś razy w rozmowach padało z jego strony bardzo głupie pytanie "czy chciałabyś, żebym się w tobie zakochał?", po czym wszystko obracało się w żart. W ramach bardziej poważnych rozmów na ten temat, nieraz poruszaliśmy mój problem z zaakceptowaniem mojej "kobiecości" (a problem mam i to zdecydowanie niemały); przede wszystkim potrzebuję być traktowana jak drugi c z ł o w i e k i czuję ostry dyskomfort, kiedy ktoś zwraca uwagę na moją płeć (chociaż wiem, że brzydka nie jestem, nie narzekam na brak powodzenia, ale z reguły udaję, że tego nie widzę). Nie wiem, czy pan X robił to po to, aby mi pomóc, sprawdzał jak się zachowam, czy faktycznie tak uważa, ale… po tym, jak się dowiedział o tym moim problemie zaczął bardzo często podkreślać, że jestem bardzo atrakcyjną kobietą i że czego bym sobie nie wymyślała, to że będzie mnie traktować jak kobietę.
No i stało się, co było do przewidzenia, mianowicie jakiś miesiąc temu zdałam sobie sprawę, że… totalnie się w nim zakochałam. Naprawdę i bez wątpliwości. Ale co z tego, skoro jakieś 20% czasu, który z nim spędzam poświęcam na to, żeby jak najbardziej mu udowodnić, że z kobietą nie mam nic wspólnego?:/
Tu małe sprostowanie: nie żyję w celibacie, nie mam problemu z kontaktami fizycznymi, pod warunkiem, że nie łączą się one z emocjami, relacją i rozmowami na ten temat... Dlatego o dotyku ze strony pana X nie może być mowy, tzn jeśli dystans jest mniejszy niż pół metra, to już czuję, że zbiera mi się na ucieczkę…
Ale cały "problem", który opisuję do tej pory dotyczy tego, jak bardzo ja jestem nienormalna, teraz przedstawię wam "nienormalność" w jego wydaniu;)
Na dotyk co prawda nie jestem w stanie się zdobyć, ale…przed świętami zebrałam się na to, żeby mu zakomunikować o swoich uczuciach. Kiepsko, bo przez mail, ale właśnie wyjeżdżał na święta, po za tym nie chciałam się konfrontować z reakcją. Cóż, kiedy pisałam to miałam poczucie, że przekaz jest klarowny, ale teraz jak o tym pomyślę, to tak… co prawda jasne jest, że się zakochałam, a z drugiej strony dalej mówię, że to bez sensu, że nie chcę tego, że nie będziemy "razem mieszkać" dopóki mi nie przejdzie, że przejść musi bo tego nie chcę i że przepraszam.
Tia.
Nie powiedział mi, że odwzajemnia moje uczucia, tzn w ogóle wprost się do nich nie ustosunkował. Przypomniał mi tylko jakie miał do tej pory beznadziejne związki i że "już nie wie co jest dla niego ważne". Po czym… wkurzył się, że co ja odstawiam, przecież na wakacje mamy razem jechać i że z kim będzie spędzał wieczory.
(tu dodam, że na brak alternatyw z pewnością nie narzeka, sama już poznałam parę kobiet, którym się bardzo podoba, taki typ).
No i jakoś tak się wszystko rozmyło, że od powrotu ze świąt, funkcjonujemy tak jak wcześniej, czyli codziennie razem :/
Raz udało mi się przypomnieć mu o swoim stosunku do niego, mianowicie… bardzo chciał pojechać ze mną do mojej pracowni, a ja bardzo nie chciałam, żeby się tam znalazł. Na dłuższe męczenie mnie o to zabranie go wypaliłam, że "jestem w nim zakochana i potrzebuję chociaż małego skrawka swojej przestrzeni, gdzie go nie będzie, skoro we własnym mieszkaniu na to liczyć, jak wiadomo, nie mogę", No I… Od tego czasu… jeszcze bardziej chce tam pojechać o.O
Ale jakiejkolwiek odpowiedzi na temat jego emocji względem mnie, brak…
Ale z drugiej strony ja cały czas nie pozwalam się dotknąć, nawet chwycić za rękę czy dać się pogłaskać po głowie.
A powiedział ostatnio, że chciałby mnie przytulić, co oczywiście ominęłam szerokim łukiem.
Ale z drugiej strony jak mam się dać dotknąć, kiedy nie mam pojęcia czego on ode mnie chce.
Jeżeli w ogóle czegoś chce.
Może nie chce.
Przecież powiedziałby, gdyby czegokolwiek chciał.
Ale co za facet spędzałby z laską dzień w dzień przez pół roku, jakby nic nie chciał?
Cóż moi przyjaciele są najlepszym dowodem, że tak można…
I ja też jeszcze do nie dawna nic od niego nie chciałam.
A może on nawet nie wie, ze ja czegoś chcę, skoro całą sobą "krzyczę", żeby mnie nie dotykał i że absolutnie nic nie chcę, bo to bez sensu.
Ale przynajmniej powiedziałam mu, że jestem w nim zakochana, a on nie… więc może sprawa jest jasna, tylko ja sobie dorabiam teorię, bo mi zależy i chwytam się nic nie znaczących przejawów zainteresowania bo pasują do mojej wymarzonej wizji?...
To brzmi tak strasznie głupio, że nawet sama siebie czytać nie mogę, przepraszam, że narażam na to was, drogie forumowiczki.
Nie mniej… jak ktoś ma pomysł jak wyjść z takiego pata, to będę wdzięczna za rady:)
Ostatecznie mało zawarłam tu faktów i zapewne wszystko jest i tak przeinaczone przez moje błędy poznawcze, więc na wszystkie pytania o doprecyzowanie i zarzuty o niespójność, chętnie odpowiem:)