Witam.
Zacznę od tego, że niedawno zakończyłam toksyczny związek. Jestem po nim wyczerpana psychicznie i dopiero od kilku dni odczuwam ulgę, że to zakończyłam choć też nie do końca bo nadal go kocham (głupia ja) i prawie bez przerwy myślę co robi, z kim itp.
Dodatkowo rok temu rzuciłam studia, cały czas jestem bez pracy i nawet nie chcę jej podjąć. Przeraża mnie monotonny schemat pracy od 8 do 16 dla kogoś, z której nic nie będę wynosić, która nie będzie mnie w żaden sposób uszczęśliwiać a obecnie nawet nie mam ochoty o tym myśleć mimo, że ojciec (mieszkam tylko z nim) ciągle mnie przekonuje, ciągle namawia i nie daje z tym tematem spokoju. Myślałam o zaczęciu innych studiów ale nawet nie ma czegoś, co by mnie interesowało - przeglądałam z milion kierunków i żaden, dosłownie żaden nie jest dla mnie.
Tak więc obecnie porzuciłam pomysł na i studia i pracę.
Nie ma niczego co mnie interesuje, nic nie robię, czuję jak życia przecieka mi przez palce a ja siedzę w miejscu i zupełnie nie mam pomysłu na siebie, na moje życie i na moją przyszłość. Wątpię bym znalazła też kogoś, z kim mogłabym dzielić życie, wziąć ślub itd.
Z kolei mój były partner zawsze coś robił, miał też twardy charakter i jestem wewnętrznie tak na niego wściekła na krzywdy jakie mi wyrządzał gdy z nim byłam, tak teraz o to, że on daje sobie radę a ja nie.
Nie mam takiego zainteresowania o które mogłabym się zaczepić i coś z tym zrobić np pociągnąć to dalej i w przyszłości móc się z tego czegoś utrzymywać.
Po rozstaniu zajadam wszystkie smutki i nerwy i jak nietrudno się domyślić przytyłam 6 kg i waga dalej idzie w górę. Siedzę w pokoju, wiecznie sama, w ogóle nie uczestniczę w życiu rodzinnym. I nawet nie przeszkadza mi to... Widzę tylko przez okno jak inni się gdzieś spieszą, mają obowiązki, uprawiają sport lub... co gorsza... parę trzymającą się za rękę, szczęśliwą... on ją przytula, głaszcze jej włosy a ona... ładna, szczupła uśmiecha się do niego. Najgorszy obraz. Ale jednak mimo tych obrazów dalej nie wychodzę z domu, po prostu nie przeszkadza mi to i gdybym mogła to najpewniej właśnie tak spędziłabym życie.
Jest mi ciężko, dawno nie widziałam się ze znajomymi i nawet nie chcę wychodzić w takiej wadze jaką osiągnęłam... Nie biorę udziału w życiu rodzinnym, jestem zamknięta w pokoju.. sama i wiecznie sama. Z jednej strony jestem wściekła, że nikt nie przyjdzie, nie okaże mi choć odrobiny czułości i nie porozmawia ze mną ale z drugiej dobrze, że się to nie dzieje bo musiałabym zacząć się tłumaczyć a tego nie chcę.
Nie chcę wychodzić z domu a jeśli już muszę to staram się to robić wieczorami, byle nie w dzień bo wtedy czuję się... nawet nie wiem jak to opisać.. jakby bez ochrony, każdy dokładnie mnie widzi a to mnie przeraża... Boję i zawsze bałam się ludzi więc jeśli już wychodzę to tylko wtedy jeśli się ściemni. Z tym, że idzie lato i niedługo wychodzenie po zwykłe zakupy przestanie być możliwe ze względu na dłuższe dni.
Przeraża mnie ta pora roku... gorąco, upał i wszyscy odkrywają więcej... nie potrafię sobie tego wyobrazić. Najchętniej zakryłabym się wszystkimi kocami świata i nigdzie nie wychodziła.
Mój były związek nie należał do udanych, było w nim wiele krzywd, wiele cierpienia, łez... Ale były też dobre momenty i tak trudno jest mi się odzwyczaić od "partnerskiego życia"... Byłam wtedy zadbana, szczupła, uśmiechnięta i mimo braku pomysłu na swoją przyszłość to jednak czegoś tam szukałam, chciałam coś robić. Kiedyś interesowałam się jazdą konną (chyba to jedyna rzecz jaka mnie ciekawi) i chciałam coś z tym zrobić ale wydawało i nadal wydaje mi się, że to zbyt niebezpieczny sport jak i zajęcie tak więc to porzuciłam. I niestety gdzieś głęboko w sercu nadal tego żałuję mimo, że to jest rzecz jako jedyna, która dawała mi 'szczęście'.
Czuję się jak kompletne zero - bez pomysłu na siebie, bez chęci do pracy i studiów, bez zainteresowań, bez motywacji i ze stałą myślą w głowie o byłym partnerze czyli co teraz robi, z kim, gdzie itd. Tak naprawdę nie wiem po co i dlaczego żyję....