Witam po przerwie...
ten sam watek, ta sama kobieta, nadal ten sam problem... szczerze mówiąc to witki mi opadają, ale przejdę do rzeczy - październik - przeżyliśmy bez większych zmian - mniej więcej tak jak to opisywałem we wcześniejszych postach - a więc co jakiś czas wspólny wypad to tu to tam - atmosfera również w kratkę - raz cud miód i orzeszki, a raz okres "zimnej wojny"... i tak jakoś dotrwało się do listopada - miesiąc ten to w moim odczuciu - moja emocjonalna katorga
- opisze kilka sytuacji które najbardziej mi się wbiły w pamięć - spróbuje nakreślić jak to wszystko postrzegam. Początek listopada - wspólny wypad na łyżwy z "Nią" i moimi 2 kolegami - co było w tym specyficznego? Pierwszy raz od dawien dawna nie bylem samochodem - nie prowadziłem i w dodatku mogłem sobie pozwolić na napoje wyskokowe - których to zażyłem wystarczająca ilość (nie chodziłem po ścianach, aż tak ostro nie imprezuję) by mieć nieschodzący wyszczerzony uśmiech na twarzy... po łyżwach partyjka billardzika, a po wszystkim już we własnym łóżku seria SMSów miedzy nami do rana - w których to ponoć "byłem bardziej wylewny uczuciowo". Dzień później dowiedziałem się od "Niej" - że jak jestem wstawiony to potrafię się zachować (w sensie, być bardzo wręcz miłym, uprzejmym i słać komplementami na prawo i lewo) i stać mnie na większa szczerość (tu chodziło o serie smsów jakie wypłynęły ode mnie, bo tam co nieco chlapnęło mi się co czuje względem "Jej" osoby). No niby wszystko fajnie - tyle tylko, że osobiście odebrałem to w ten sposób - jakbym miał zawsze wpierw się wstawić nim się z "Nią" spotkam, a w dodatku - na trzeźwo jakbym był do dupy :], no ale nic jakoś to przyjąłem bez większych skutków fizyczno - prawnych
tak dotrwaliśmy do kolejnego weekendu listopada - znów wspólny wypad gadka o wszystkim i o niczym - standardowo zmiana nastroju co 20 min - to raz ona się złościła o coś na mnie (a ja jakiś chyba ograniczony - bo ni w ząb nie kumałem o co może jej chodzić), to gadka się tak klei ze nie możemy od siebie oczu oderwać
- osobiście wole te momenty bez odrywania oczu, a do tych drugich to się stopniowo zacząłem przyzwyczajać... wspólny spacer, a potem zakończenie wieczoru w restauracji - gdzie coś wypiliśmy, zjedliśmy i sobie pogadaliśmy w sumie to owijając ostro w bawełnę - ale "Ona" zaczęła drążyć temat naszej znajomości - tylko że problem w tym - gdy ktoś nie zada mi pytania wprost - w dodatku w kwestii w której musiałbym się odkryć - to nie dostanie również ode mnie jasnej odpowiedzi
(no chyba że to ja rozdaje karty to wtedy jestem bezpośredni, ale tutaj po miesiącach jak tak myślę to chyba "Ona" własnie te karty rozdaje). Tak więc po 2 godzinach gadki i owijania w bawełnę - w końcu "Ją" to zmęczyło i stwierdziła bym odwiózł Ją do domu - mówi ma - pod domem tylko stwierdziła, że "mi to jak dziecku trzeba podać wszystko na talerzu" i "że jestem bardzo niedomyślny i chyba będzie mi musiała mejla napisać", nie powiem nieco mnie to ubodło to porównanie do dziecka, ale się pożegnaliśmy i ja pojechałem w swoją stronę... Po 3 minutach jazdy dojeżdżając do skrzyżowania - natrafiłem na czerwone światło... (przez te 3 minuty analizowałem cały ten dzień razem spędzony i z różnymi myślami się biłem, i pewnie teraz wywołam fale śmiechu ale wierzę w jakąś tam symbolikę i znaki - w tym i znaki drogowe
uznałem że to czerwone światło nie pojawiło się przypadkowo...) tak więc zawróciłem samochodem i za dzwoniłem do "Niej" by jeszcze raz wyszła bo chce pogadać. Podjechałem raz jeszcze - wyszła do samochodu, zapytała się mnie o co chodzi, więc powiedziałem ze chcę coś powiedzieć ważnego(stwierdziłem że jeśli dobrze myślę co mi w tym mejlu wyśle - to wyjdę na na prawdę wielce niedomyślnego - to sobie powiedziałem "One Kozie Death" i do dzieła). Przyznałem sam bez bicia - że " nie traktuje jej już jak zwykłej koleżanki, że stała się dla mnie ważna osobą i..." nastała niezręczna cisza... Spodziewałem się w sumie jakiejkolwiek reakcji niz żadnej - liczyłem że dowiem się cokolwiek nie wiem - "Fajnie, spoko, Okey, Ciesze się, czuje podobnie , nic do Ciebie nie czuje, Źle to zrozumiałeś albo nawet "ch... ci w d..." " - i w sumie tak dokładnie słowo w słowo tę cisze przerwałem - odpowiedziała mi tylko, że jest zaskoczona tym moim wyznaniem... Normalnie nogi się pode mną ugięły... Zadała mi jeszcze kilka pytań min. od kiedy traktuje Ją inaczej... nagle ni z gruszki ni z pietruszki stwierdziła, że się dzisiaj dałem jej "podejść" - w tym momencie żołądek osiągnął poziomu kostek - bo zbaraniałem - co to znaczy że się dałem podejść? I nagle najlepsze moim zdaniem na zakończenie wieczoru... - zaproponowała "To może się przytulmy" - no i nagle wyglądało to tak i miałem odczucia zbliżone do imienin gdzie przytulałem się na pożegnanie do 70 - letniego wujka Wieśka
kosmos ile razy to wspominam to mnie to rozwala... No ale dobra wróciłem do domu - w sumie ciśnienie to mi głowę chciało roznieść, włączyłem sobie muzyczkę odpaliłem kompa, zobaczyłem że jest 00:50 a na 5:00 do pracy i stwierdziłem z przekąsem "że jest jedwabiście"... za moment puk puk - klient GG się odzywa - To "Ona" napisała... i cóż takie słowa mniej więcej " że tez mnie nie traktuje już od wakacji razem spędzonych - jak kolegę, że to i tamto się jej podoba, ale ma WIELKIE obawy o naszą znajomość"... a z rzeczy które się jej nie podobają to to, że jestem "ironiczny"... normalnie OMG... No ale dobra mieliśmy jakąś konkretniejsza rozmowę za sobą nawet się cieszyłem i liczyłem że będzie jakoś z górki.... kilka następnych dni w tygodniu pracującym - rozmowy na GG no szło jak po grudzie... masakra totalna i ciągle wyjeżdżała mi z tekstem że ironizuje i nie potrafię się zmienić choć mi o tym już pisała... Tyle tylko, ze ja no qurcze starałem się jak mogłem nie wiem nie ironizować nie pisać niczego z sarkastycznym zabarwieniem - pilnowałem się jak zakonnica w burdelu (oczywiście ta praktykująca), ale nie ciągle coś było nie tak źle itp itd... a to pisałem niezrozumiale dla niej, a to coś tam... doszło do tego że zacząłem się obawiać by napisać cokolwiek... a jak pisałem to bylem tak stremowany jak na przesłuchaniu do 1 pracy... tak mniej więcej upłynęło 1.5 tygodnia w którym się nie widzieliśmy i tylko GG po równi pochyłej - Ja starałem się jak mogłem, każdego dnia z nadzieją - Ona każdego dnia dawała mi kopa po żebrach - tak to przynajmniej odczuwałem... nie ironizowałem, mało co się odzywałem, zanim coś już napisałem to analizowałem dane zdanie po 5 - 8 razy (paranoja jakaś), jak mi jechała po ambicji - to się nie broniłem - to i to mi wytknęła że Ona mi jedzie a ja się nawet nie bronie - LOL - sorrry baraniałem coraz bardziej... w końcu przyszedł czwartek 2 może 3 tygodnie temu umówiłem się z przyjacielem na piwo w godzinach popołudniowych... i nagle jak zwykle spontan - ni z gruszki ni z pietruszki nie układa nam się nic a tu telefon od niej - że kończy prace dziś o 21:00 i chce iść na imprezę - no trochę mi to sprawy pokomplikowało, ale nie widziałem jej ponad tydzień - więc nie ma problemu zgodziłem się jak zawsze choć się obawiałem czy się jeszcze bardziej nie pokłócimy... Pech chciał ze z kumplem na piwie się nie skończyło... do tej 21:00 zwarzyłem się strasznie, byliśmy umówieni w lokalu do którego przyszła z koleżanką no i tutaj się nie popisałem... z wielu powodów zawaliłem na całej linii - Gdy mnie zobaczyła to otaksowała takim wzrokiem, ze aż ciarki mnie przeszły po plecach, przywitałem się krótka prezentacja... No i cóż... że nie szlo nam za bardzo w rozmowie przez GG, to uznałem, ze lepiej nie będę się w żadnym temacie narażał tak więc wpadłem w gadkę z ta "Jej" koleżanką... tyle tylko że no trochę głupoty wygadywałem - nagle mój wspaniały obiekt westchnień skwitował do swojej koleżanki "aby się nie martwiła bo za chwile przyjdzie ta lepsza część ekipy" - no i mi wtedy żyłka pękła - dopiłem piwo w miedzy czasie dostałem telefon od znajomej że jest na mieście - więc bez słowa wyszedłem uderzając na 2 imprezę ( stwierdziłem że skoro ma lepsze towarzystwo to niech się z nimi bawi - walnąłem książkowego focha)... Impreze skończyłem o 5 nad ranem - do pracy nie poszedłem ale to nic... tylko wstałem jakoś się ogarnąłem poszedłem od razu na kolejną zabawę i tak do niedzieli... Ją olałem totalnie zresztą - próbowałem się przekonać że to nie ma sensu, tylko się fatalnie zauroczyłem i takie inne bzdety... bez skutecznie, jedynie 4 dniowy kac przynosil taki skutek ze przez parę godzin każdego dnia nie bylem w stanie myśleć o czymkolwiek - przede wszystkim o Niej... Tak wiem - z mojej strony mało dojrzale podejście - człowiek mądry po szkodzie... 2 dni się męczyłem - cholernie było mi źle, głupio, wstyd i ogólnie przezywałem wszystko, 3 dnia z rana wysłałem jej mejla - gdzie wyjaśniłem jej to co chciałem, przeprosiłem i napisałem że nie chce byśmy się do siebie nie odzywali i w taki głupi sposób kończyli znajomość... przed wieczorem dostałem od niej SMSa z pytaniem "Jak długo mam jeszcze zamiar się nie odzywać" - no to się ucieszyłem bo zrozumiałem, ze mejla ode mnie nie przeczytała a mimo to się odezwała - więc pomyślałem sobie ze jednak jej obojętny nie jestem - tak wiec odpisałem by sprawdziła skrzynkę pocztową. Wkrótce dostałem odpowiedź na mejla - Napisała ze przez te parę dni było Jej strasznie brak mojej osoby i oczekiwała jakiegoś dowodu ode mnie że mi na Niej zależy i ponoć ten mój mejl temu miał potwierdzać i że sobie nie wyobraża świata beze mnie... No to się ucieszyłem jak dzieciak po przeczytaniu czegoś takiego - nie dość że mnie nie skreśliła to też jeszcze tęskniła
trochę pogadaliśmy na telefonie potem trochę na GG... przyszedł weekend - niestety nie udało mi się jej nigdzie wyrwać bo nie miała nastroju... po weekendzie w kolejnym tygodniu - przyszedł grudzień jego początek - (tak więc mogę napisać że osiągnąłem mniej więcej 60% w tym miejscu tej mojej przy nudnawej opowieści problemowej) pierwszy weekend grudnia - do naszego miasta przyjechała "Nasza" wspólna znajoma - moja koleżanka, a Jej przyjaciółka - w końcu się spotkaliśmy, byłem spięty w sumie nie wiedziałem o czym rozmawiać i jak zagadać żeby nie było spięć... to się po wszystkim okazało że też źle
- opadła mi szczęka kiedy usłyszałem, ze przez cały wieczór zbyt mało się na nią patrzyłem i prawie wcale nie rozmawiałem... bądź tu mądry i pisz wiersze... w dodatku przez polowe wieczoru - we 2 rozmawiały na temat rożnego rodzaju portali randkowych i mężczyzn z którymi się spotykały - po prostu super te gadki przy mnie w szczególności już mogła by sobie darować i dziwić się ze nie podejmowałem żadnego tematu? a Co miałem może jeszcze przyklasnąć? no ale nie wiem jakoś w końcu jeszcze parę kwestii wyjaśniliśmy... mimo wszystko jak się dogadać nie potrafiliśmy do końca tak nadal jest... zresztą problemem jest to, ze ja Ją traktuje bardzo poważnie - to co do mnie mówi to biorę że tak jest - a Ona mi się przyznała że wie że tak jest i niektóre rzeczy mówi/pisze specjalnie - bo lubi się ze mna "droczyć" - wszystko fajnie tylko przez te Jej droczenia - Ja sie czuje jak kompletny cymbal - bo nie wiem kiedy jest powazna a kiedy żartuje... ten ostatni tydzien to tez jakas porażka w kratkę - zostaliśmy zaproszenie na impreze do innego miasta - bardzo chciałem jechać w dodatku z nią - bo w końcu i tak sobie zdalem sprawę, że no nie widze bez niej życia - więc każda sposobność by razem spędzić czas jest zawsze przeze mnie wykorzystana... - przez 4 dni próbowalem dowiedziec sie jasnej odpowiedzi - Czy się wybierze tam ze mną... 4 dni slyszałem odpowiedź że "nie wie" - no myślalem ze dostane kuku ryku... w dodatku w piątek jak sie nieco sprawy zaczeły lepiej ukladac to sie znow jej cos nie spodobalo i w tę sobote z rana ostatnia ledwo co pogadać sie dało więc juz w zasadzie bylem prawie pewien że na impreze nie pojedzie... u mnie załamka sięgneła zenitu... juz w końcu stwierdzilem ze odpuszczam sobie - bo pisalem jej od kilku dni ze mi bardzo na niej zależy i bardzo mi zależy byśmy wybrali się tam razem i jak grochem o ścianę - czułem się olewany, jakbym był obojętny... w końcu na 2.5h przed wyjazdem napisałem jej ze wymiękam i wysiadam (bo już psychicznie miałem dość tych jej nastrojów raz tak, raz inaczej karuzela wrażeń)... Odpisala, że "tak bedzie za łatwo
, poza tym mam jej parę rzeczy i nie wie czy pisze poważnie czy się droczę"... odpisalem tylko tyle, ze o "rzeczy" sie martwic nie musi - podrzuce jej najszybciej jak sie da... i nagle zmiana gadki - kolejny sms od Niej "Przywieziesz mi je dzisiaj i razem grzecznie jedziemy na impreze. Okey?" - no dobra zgodzilem się... pojechalismy na te imprezę... zreszta na miejscu okazalo sie ze to grubo przesadzone slowo... My 2 i 2 jej kolezanki... no wspanialy czworokąt... w dodatku... nikt nie chcial pić... więc uuuu... nie to że bez alkoholu nie ma zabawy, ale jak siedzi sie w 4 i panuje ciezka cisza.... to jest na prawde cieżko.... trudno - ja stwierdzilem niech sie dzieje co chce - przygarnąlem flaszke i kilka piw, ale z zachowaniem kultury - jakos zaczeło się rozkrecać w miedzy czasie dziewczyny wpadły na pomysł ze może do klubu pójść, ale ze to mała mieścina i klub 1 konkretny - to w dodatku dnia dzisiejszego (wtedy) była impreza zamknięta... Tak więc zostalismy w sumie moze to i lepiej skazani na pobyt w 4 scianach mieszkania... W trakcie tej posiadówy do mojego obiektu westchnień oczywiscie paro krotnie dobijał sie jakis koleś... ucieszyło mnie to jak diabli, no ale postanowilem sie nie przejmowac i moze i dobrze... tak sie zastanawialem czy w ogole cos z tego bedzie , ale szybko przestalem - zacząlem zabawiac towarzystwo i jakos do 1:00 dotrwalismy... I tu nagle zaskoczenie - 2 imprezowiczki juz zalamka ida w kime - padlo hasło ze idziemy spać... no to ja do plecaczka do toalety - ząbki, prycho, pidzamka
- sie nawet nie zastanawialem kto jak gdzie i z kim śpi... Zostalem postawiony przed faktem dokonanym - 2 pokoje 2 łózka, miałem nawet własna karimatke... ale nie - spie z "Nią" - dobra spoko luzik damy radę - nie pierwszy raz na imprezie - tyle tylko ze znow kłotnia bo ja chcialem od brzegu - no masakra... i to nie dlatego ze zawsze spie od brzegu, ale ze sporo akoholu kupilismy, tylko Ja pilem i w dodatku mieszalem to dla bezpieczeństwa chciałem mieć jak najkrótsza drogę do porcelanowego ucha
(gdyby zaszla taka potrzeba - czlowiek przezorny, bezpieczny)... No i tutaj znowu gwóźdź programu - myślałem że w sumie choć mi zależy - to Jej jednak mniej, kłótnia przerodziła się w 45 min walkę... brakowało tylko kiślu i orzeszków... i nagle co? wzięło Ja na rozmowę - w dodatku o Nas... A Ja nie cierpię dyskutować po alkoholu na poważne tematu - bo jestem zbyt szczery... no i się przyznałem w końcu że ja pokochałem... No i już sie szykuje do spania, a tu nagle jak się nie rzuci na człowieka... tak i znów się przespaliśmy ze sobą... Tyle tylko, ze... nie wchodzac w szczególy, ale normalnie noc mialem jakby ktos mnie wrzucił do klatki z LWEM... (nadal ciężko jest mi wziąć prysznic, jestem cały zsiniaczony, pogryziony, podrapany, nie wiem co w Nia wstapilo - to normalne - Wy tez tak czasami macie?) I teraz znow standardzik... Ja juz nie wiem co mam zrobic z ta kobietą - Ja mam wizje jakiegos normalnego związku, a nie zapewnianie sobie rożnych emocji i gonienia w koło macieja i udowadnianie sobie nie wiem czego ciągle... Juz mnie to wszystko męczy... jak do sylwestra dotrwam to chyba bede musial sobie baypassy wstawić... Ja wiem że to tak nieco chaotycznie opisalem i nie wszystkie nasze spotkania - ale w sumie wybralem te najbardziej kluczowe moim zdaniem - jak ktos dotrwal do końca to gratuluje wytrwalości...
Powiedzcie mi bo Ja ciagle jakis zagubiony... czego Ona w końcu chce? Związku? przygody? a mozesz seksu bez zobowiązan od czasu do czasu? Bo Ja to sie czuje teraz jak tic - tac szukający swojego pudelka...
Nie wiem doradźcie mi coś... bo jak w tym tekscie tak w mojej glowie jeden wielki chaos 