Ja się bardzo zgadzam z Elą i rossanką. Wyjątek: jeśli autorka wątku miała romans z tatusiem młodej w czasie trwania jego małżeństwa z matką młodej, ewentualnie odwalili coś równie epickiego tak, że można stwierdzić, że sami się o brak zaproszenia prosili.
W pozostałych przypadkach... Cóż. Nie zaprasza się osób towarzyszących z sympatii do nich, tylko ze względu na właściwego zaproszonego. I to tego zaproszonego sprawa, z kim przyjdzie. Normalnie przecież młodzi nie decydują, kogo wolno komu zabrać, często nawet osób towarzyszących nie znają. Dlaczego od ojca nagle można oczekiwać szacunku dla decyzji córki, ale jednocześnie traktuje się go gorzej niż przeciętnego gościa?
A argument o zdjęciach przezabawny. Jaki problem poprosić rodziców samych, bez partnerów? Co zmienia w tym układzie ich obecność na weselu? Lepiej ich nie zaprosić niż zaprosić, ale nie prosić do rodzinnych zdjęć?
Poza tym, myślę, to nie chodzi o to, co ten niezaproszony partner o tym myśli. Tzn. wyobrażam sobie, że jeżeli ktoś z rodziny partnera mnie nie lubił i gdzieś nie zaprosił, to w ogóle bym się tym nie przejmowała; nie wylewałabym przecież łez przez to, że ktoś tam nie pała do mnie sympatią (chociaż owszem, oczekiwałabym, że partner nie pójdzie, ale no, wiecie, żadnych histerii, że ktoś mnie gdzieś nie chce). Ale gdyby sytuacja była odwrotna, gdyby to mnie zaproszono bez niego, to już inaczej - bo to by znaczyło, że moi bliscy nie mają szacunku do mnie (do mnie! nie tylko do niezaproszonego partnera). I wtedy sprawa prosta - jak ktoś mnie nie szanuje, to się przecież z taką osobą nie spotykam, a tym bardziej nie latam do niej na imprezy.
I zgadzam się z podanym wcześniej rozwiązaniem: partner autorki sam na ślub, a potem do widzenia, autorka oczywiście niech nie idzie nigdzie. Żale córki? Trzeba było potraktować ojca jak normalnych gości.