W obliczu czyjegoś cierpienia (np. po stracie kogoś bliskiego, bolesnym rozstaniu z partnerem, czy w wyniku ciężkiej choroby) bardzo często czujemy się bezradni i bezsilni, nie wiemy jak reagować i jak się zachować, aby takiej osobie jakoś ulżyć czy pomóc. Wielu z nas nie wiedząc jak sobie z taką sytuacją poradzić po prostu zaczyna unikać kontaktu z osobą, która tak naprawdę potrzebuje wsparcia i zrozumienia, aby nie czuła się w tym bólu osamotniona. I jest to tylko nieumiejętność odnalezienia się w sytuacji, w której tak naprawdę chcemy, ale odnaleźć się jednak nie umiemy.
Impulsem do napisania tego tematu była moja niedawna rozmowa z panią, która trzy lata temu straciła dziecko. Kilka lat trwała walka z chorobą, niestety zakończona porażką. Ta kobieta zaczyna żyć normalnie, ale mówi, że w najtrudniejszych momentach najbardziej brakowało jej obecności drugiego człowieka. Okazało się, że najważniejsza była sama świadomość, że kiedy zajdzie taka potrzeba będzie mogła do kogoś zadzwonić czy zwyczajnie wypłakać się na ramieniu. Zbędne były tu nawet słowa. Jednak nikt taki się nie znalazł. Smutne to bardzo...
Myślę, że to niestety wina pewnych kulturowych schematów. Zwykle w życiu pielęgnujemy swoją intymność nie chcąc wpuszczać do niej innych, szczególnie postronnych osób. I każdy to wie. Dlatego w sytuacjach krytycznych wydaje się, że to nadal jest bardzo intymna sytuacja i wolimy się nie mieszać. Sęk w tym, że gdybyśmy byli większymi obserwatorami i nie gonili tak za własnym życiem być może dostrzeglibyśmy, że ktoś oboka nas potrzebuje pomocy i to choćby tak prostej jak wysłuchanie go. Kto wie ile dusz możnaby wówczas uratować?
Ja w takich sytuacjach zachowuję delikatność. Mam świadomość, że obcuję z kimś kto jest w wyjątkowym momencie życia. Ale nabieram głęboko powietrza w płuca i pytam czy mogę jakoś pomóc, choćby wysłuchać. Na pewno nie chowam głowyw piasek i nie udaję, że nic się nie stało. Ale wiem, że osoba pokrzywdzona musi mieć moment żeby się otworzyć. Trzeba go wyczuć. Należy tylko pamiętać żeby mieć dystans i nie zacząć żyć problemem tej osoby. Zdrowy, chłodny dystans daje najlepsze efekty.
Nikt do niej nie zadzwonił bo jej tragedii media nie "rozdmuchały"... Tragedia (nie medialna) ma mniejsze znaczenie,mówiąc cynicznie oczywiście..
Tak to BARDZO smutne że często ludzie widzą tylko kształt swojego nosa ,nawet wychodząc z kościoła...W Egipcie jest takie miejsce,gdzie płynąc rzeką po jednej stronie brzegu przepych,najdroższe hotele świata itd. A po drugiej szałasy z epoki kamienia łupanego ,a ludzie przepasani liśćmi..
TO bardzo ślicznie obrazuje mentalność naszych czasów, oraz ogrom osobowości merkantylnej..
Jak reagować? Zapytać: Czy chcesz porozmawiać, Pomoc Ci w czymś? Najgorzej jest zostawić taką osobę samą sobie lub uznać, że lepiej nie będę z nią rozmawiać bo jeszcze powiem coś źle. Trzeba być blisko i zachowywać się naturalnie.
Na to nie ma konkretnej odpowiedzi... każdy z nas jest inny i chce przeżywać tą straszną tragedie na swój sposób. Jedni chcą rozmowy inni spokoju... Na pewno ważna jest w takich sytuacjach empatia, powinniśmy próbować zrozumieć tę druga osobę i można się zapytać czy czegoś nie potrzebuje czy możemy jej jakoś pomóc.
W dzisiejszych czasach jest wielu ludzi egoistycznych, których drugi człowiek kompletnie nie interesuje ale nie tylko bo sa też ludzie o wielkim sercu...tylko trzeba poznać tych właściwych.
Zgadzam się z Wami, Bożenko i Mirabelko, w 100%. Najlepiej wprost zapytać jak takiej osobie pomóc, czego jej trzeba i zapewnić, że jesteśmy z nią, zawsze tuż obok, więc gdyby tylko chciała porozmawiać lub pobyć z kimś to może na nas liczyć. Najgorsza w cierpieniu jest samotność. Czasem taka osoba zamyka się w swojej skorupce i udaje, że sobie radzi, a w środku toczy walkę z tym bólem, który często bywa gorszy od fizycznego.
Ja w takich sytuacjach zachowuję delikatność. Mam świadomość, że obcuję z kimś kto jest w wyjątkowym momencie życia. Ale nabieram głęboko powietrza w płuca i pytam czy mogę jakoś pomóc, choćby wysłuchać. Na pewno nie chowam głowyw piasek i nie udaję, że nic się nie stało. Ale wiem, że osoba pokrzywdzona musi mieć moment żeby się otworzyć. Trzeba go wyczuć. Należy tylko pamiętać żeby mieć dystans i nie zacząć żyć problemem tej osoby. Zdrowy, chłodny dystans daje najlepsze efekty.
Pięknie napisane... I tak mądrze. Rzeczywiście ludzie bardzo boją się konfrontacji z ludzkim cierpieniem, bo wydaje im się, że cokolwiek nie powiedzą coś może być nie tak, odnieść odwrotny do zamierzonego skutek. Z drugiej strony wydaje im się, że wszystkie słowa w takiej chwili brzmią banalnie. Boją się więc nie tylko śmieszności, ale i urażenia. Najważniejsze w takich chwilach to pozwolić przeżywać każdemu ten ból po swojemu, nie narzucać się, ale dać poczucie obecności i wsparcia. To wymaga ogromnej sztuki, ale posiada wielką moc.
Wiesz olina nauczyłem się już brać sprawy w swoje ręce. Nie ma mowy żebym nie zapytał ale o wiele bardziej ważna jest dla mnie odpowiedź. Wtedy wiem czy mogę pomagać czy jeszcze poczekać Ale masz rację, że trzeba pozwolić na przeżywanie bólu lecz reagować gdy przyjmuje to niepożądaną postać.
Myślę, że czasami sama deklaracja "Zadzwoń, jeśli będziesz mnie potrzebować" bardzo dużo daje. A ze słowami zawsze trzeba bardzo uważać - zwłaszcza tam, kiedy nie jesteśmy pewni, jakich słów oczekuje osoba cierpiąca. I przede wszystkim, jeśli mówimy o osobie dorosłej, w żadnym wypadku nie powinniśmy "zabierać się do działania!" czyli za plecami zainteresowanej/-ego umawiać się np. na rozmowę z partnerem, który odszedł, zarzucać ulotkami leków, które "na pewno Cię wyleczą!" i wpadać w niezdrowy stan "Matki Teresy": Ja Cię wyleczę! Ja Cię uratuję!
Mogę mówić tylko za siebie, ale kiedy sama przez wiele lat ciężko chorowałam, najbardziej raniące były skrajne komentarze. Mojej mamy "Nigdy nie wrócisz do zdrowia!" albo niektórych znajomych "Nic Ci nie będzie". Wiedziałam, że sprawy się pogarszają i wcale nie czułam się lepiej, gdy ktoś to negował czy umniejszał albo dla odmiany nadmiernie rozdmuchiwał.
Podobnie rzecz się miała z poważnymi rozstaniami - słowa "Wróci, wróci!" albo "Nie myśl już o tym" były bezskuteczne. Za to jedyną osobą, którą mogłam tolerować po jednym z najbardziej bolesnych rozstań w moim życiu był mój przyjaciel, który kiedy ja płakałam albo odsypiałam płakanie bez słowa siedział na łóżku obok mnie... Z książką, z której uczył się na uczelnię
Chciałam porozmawiać - odzywałam się, a on odkładał książkę, ale co najważniejsze, zachowywał stoicki spokój.
i tu sprawdza się stare dobre przysłowie: "prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie"....
niestety czasy w jakich przyszło nam funkcjonować mają jedną zdecydowanie złą cechę....znieczulicę na ludzkie cierpienie...
człowiek, który przeżywa złe chwile potrzebuje ciepła, oparcia i dobrego słowa...i chociaż na okrągło opowiada o swoim problemie to prawdziwy przyjaciel wytrwa i słuchać będzie tak długo jak trzeba...
najgorsze chyba jest to,jak ktoś Cię klepie po ramieniu i mówi,ale mi Ciebie szkoda,a to dań,jak on mógł,
pozbierasz się itd.Wtedy jeszcze bardziej chce mi się płakać.
Jak jest mi źle,to najlepiej jeżeli bliska mi osoba jest obok mnie.
najlepiej sprawdza się przyjaciółka.Ona nic nie mówi,milczy, i to wystarczy.
i tu sprawdza się stare dobre przysłowie: "prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie"....
niestety czasy w jakich przyszło nam funkcjonować mają jedną zdecydowanie złą cechę....znieczulicę na ludzkie cierpienie...
człowiek, który przeżywa złe chwile potrzebuje ciepła, oparcia i dobrego słowa...i chociaż na okrągło opowiada o swoim problemie to prawdziwy przyjaciel wytrwa i słuchać będzie tak długo jak trzeba...
A czy nie wydaje Wam się, że jest tak (co zresztą napisałam na samym początku tematu), że to niekoniecznie wynika ze znieczulicy, braku zainteresowania, ale również z nieumiejętności radzenia sobie w obliczu czyjegoś cierpienia? Znieczulica, owszem, występuje, ale chyba głównie w odniesieniu do osób obcych, ale znajomi, przyjaciele- oni przecież są dla nas ważni.
Rzeczywiście niektórzy nie mają wyczucia, nie zastanawiają się co mówią. Wkurzają mnie wyrażenia typu: Jak mi ciebie szkoda, Dasz sobie radę, Będze dobrze, zobaczysz; nie przejmuj się. Jak mi ktoś tak mówi od razu milknę i wolę unikać tej osoby. Co ona może wiedzieć... Co innego gdy ktoś powie: Jeśli cię coś trapi, możemy pogadać, może wspólnie znajdZiemy dobre rozwiązanie. Od razu potrafię się otworzyć...
Inna sytuacja, gdy ktoś stracił kogoś bliskiego, najlepiej jest wtedy zachować dystans, nie rozczulać się nad tą osobą, z pewnością by jeszcze bardziej ją to dobiło. Ważne, aby ważyć słowa, aby nie zranić niepotrzebnie tej osoby. należy wyczuć moment, kiedy ta osoba jest gotowa na rozmowe. W pewnym sensie sama powinna zacząć tą rozmowe, aby nie czułą się atakowana z naszej strony...
W dzisiejszym ,,Świecie kobiety" jest artykuł, do którego komentarz napisała pani psycholog i ona podsuwa nam następujące rady jak się zachować w obliczu czyjegoś cierpienia (tu chodziło o chorobę, ale myślę, że spokojnie można te rady zastosować w każdym wspomnianym przypadku):
- jeśli można coś jeszcze zmienić należy podtrzymywać na duchu, sprawiać, aby taka osoba nie traciła nadziei
- jeśli jednak osoba jest skazana na przegraną nie należy tworzyć iluzji, że nic się nie dzieje, nie pocieszać, nie obiecywać, że wszystko będzie dobrze. Powinno się po prostu być, słuchać i okazywać empatię, pokazać całym sobą (mimiką, postawą ciała, wyrazem twarzy), że cała uwaga jest skupiona na tej osobie
- zaoferować praktyczną pomoc: załatwienie sprawy w urzędzie, zrobienie zakupów, przekazanie wiadomości. Niektóre osoby potrzebują wówczas takiej właśnie pomocy, ale nie mają odwagi o nią poprosić
- niektórym ulgę przynosi otwarte mówienie o przyczynie cierpienia, jeśli więc wyczujemy, że tak jest w tym przypadku porozmawiajmy o tym, okażmy zainteresowanie, nie bójmy się zadawać pytań.
Oczywiście zawsze należy zachować ogromną delikatność i empatię oraz, jak już wspominałam wcześniej, jeśli wyczujemy, że nasza pomoc jest nieporządana nie narzucajmy się, gdyż nasze chęci mogą przynieść odwrotny od zamierzonego skutek. A jak się zwykło mówić ,,dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane".
Rzeczywiście niektórzy nie mają wyczucia, nie zastanawiają się co mówią. Wkurzają mnie wyrażenia typu: Jak mi ciebie szkoda, Dasz sobie radę, Będze dobrze, zobaczysz; nie przejmuj się. Jak mi ktoś tak mówi od razu milknę i wolę unikać tej osoby. Co ona może wiedzieć... Co innego gdy ktoś powie: Jeśli cię coś trapi, możemy pogadać, może wspólnie znajdZiemy dobre rozwiązanie. Od razu potrafię się otworzyć...
Lub gdy ktoś powie: uśmiechnij się, wszystko się ułoży, nie martw się. To mnie wcale nie przekonuje a raczej denerwuje.
Wydaję mi się że to nieprawda że osoba która straciła kogoś bliskiego sama powinna prosić o pomoc, nie lubie nikogo prosić o pomoc i może to źle, ale wszystkim wydaje sie chyba że radzę sobie trzy miesiące po śmierci meża. A ja wyję z bólu i rozpaczy. Czekam na jakikolwiek telefon ze zwykłym zapytaniem jak sie czujesz?
No i stało się, założyłam ten wątek w oderwaniu od własnej rzeczywistości, a wczoraj dowiedziałam się, że moja przyjaciółka jest nieuleczalnie chora. Teraz będę musiała bezpośrednio zmierzyć się z poruszonym tu problemem. Jeszcze się z nią nie widziałam, nie wiem jak reaguje na tę sytuację, nie wiem zatem jaka pomoc okaże się najlepsza- wsparcie, zwyczajna rozmowa, a może tylko zapewnienie, że jestem dla niej kiedy tylko będzie tego potrzebować. Nie wiem, mam w głowie zamęt, tak mi z tym ciężko...
Powiem jak ja to widzę ze swojej perspektywy, jako osoba w żałobie po najbliższym.
Mam już dość ciągłych telefonów z pytaniami jak się czuję, czy czegoś mi nie potrzeba. Mam dość tych spojrzeń, gdy muszę powiedzieć w jakiej jestem sytuacji. Chcę, aby ludzie nie traktowali mnie z litością, jak osobę niepełnosprawną z wypisanymi na twarzy słowami "bo ty taka biedna jesteś". Tego nie chcę! Nie chcę się tłumaczyć z tego co teraz robię i jak przeżywam swoją żałobę, a widzę/czuję, że ludzie (najczęściej dalsi znajomi) czekają na to.
Chcę móc się wypłakać komuś na ramieniu, bez słów. Zwyczajnie przytulić się do kogoś. Tego mi brakuje najbardziej.
A co do Twojej przyjaciółki: wystarczy, że będziesz. Jeśli będzie chciała, sama zacznie mówić co w niej siedzi w tej chwili.
Słowa do wspólnego przeżywania bólu są niepotrzebne......
ja stracilam meza, i wiem, ze mi najbardziej brakowalo ramienia na ktorym bym sie po prostu mogla wyplakac, kogos kto przytuli i bez wzgledu na to co powiesz (bo emocje sa wielkie) po prostu przytuli i nie pusci dopoki sie porzadnie nie wyplaczesz, nie wyryczysz. Mi tego brakowalo najbardzej. Nie mialam takiej osoby. Na Meza pogrzebie, w kilka dni po, w kilka miesiecy tego mi brakowalo silnego ramienia i zamknietej geby co by to nie dawala rad jak zyc po stracie bliskiej osoby. Natomiast wkurzaly mnie kondolencje, i wyrazy wspolczucia. Nie wiedzialam jak reagowac na to, czy dziekowac czy przemilczec..... I denerwowaly mnie komentarze w stylu: poradzisz sobie, musisz byc silna, bedzie dobrze, wszystko sie ulozy. Takie frazesy sa naprawde denerwujace, bo to wszystko wiadomo, ze jakos zycie sie potoczy dalej, ale rozpacz jest wielka i silnego ramienia nigdy za wiele.
I denerwowaly mnie komentarze w stylu: poradzisz sobie, musisz byc silna, bedzie dobrze, wszystko sie ulozy. Takie frazesy sa naprawde denerwujace, bo to wszystko wiadomo, ze jakos zycie sie potoczy dalej, ale rozpacz jest wielka i silnego ramienia nigdy za wiele.
Uważam, że słowa w stylu ,,będzie dobrze", ,,wszystko się ułoży" są puste i nic tak naprawdę nie wnoszą, nie dają ukojenia, a często nawet irytują, to jak obietnice, które dają wyłącznie złudną nadzieję, bo skąd niby mamy wiedzieć, że ,,będzie" czy ,,się ułoży"? Kiedy świat wali mi się na głowę lub napotkam na swojej drodze coś naprawdę trudnego do przejścia, z reguły wolę to przemilczeć, nie opowiadać otoczeniu, nie wypłakiwać się w cudzy rękaw, choćby po to właśnie, aby nikt się nade mną sztucznie nie litował. Są jednak ludzie, którzy właśnie w takich chwilach dają ogromną siłę i wsparcie, już samym faktem, że są tuż obok. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się prosta- są szczerzy i delikatni w swoim postępowaniu.