Jestem z chlopakiem od marca, tyle tez sie znamy. Widzimy się praktycznie codziennie. Zazwyczaj u mnie w domu, na spacerach, czasem u niego. U niego tez zostaje na noc, bo mieszka sam. Rzadko tam śpię, bo problemem jest jego okropny syf w domu, taki rodem z funpage "chujowi wspollokatorzy". Czesto tez sie przez to klócimy, bo ja mu ogarniam ten syf a potem zastaje to samo.
Ale do meritum. Jak jestem u niego to nie uprawiamy seksu, bo wprowadzam zly nastroj narzekaniem na syf oraz przez kota, odkąd go ma to troche jakby male dziecko bylo w domu, ogladamy film i zmęczeni idziemy przytuleni spac. U mnie tez tego nie robimy,bo rodzice czesto są, czasem cos sie zrobi, ale rzadko. P. mowi, ze wczesniej jego dziewczyny tez narzekaly na to, ze za rzadko jest seks. Do tego nie calujemy sie z językiem. W ogole! Moze z 15 razy w ciagu tych miesiecy sie tak calowalismy. Doszlo do tego, ze ja sie dziwie czuje jak to w koncu robimy, ale zmusic go do tego to nielada wyzwaniem. Kocham go bardzo, on mnie tez, podobamy sie sobie, przytulamy, calujemy w usta etc. Ale zazwyczaj jest tak ze to ja czesto probuje cos zainicjowac ale bez skutku no, bo rodzice obok w pokoju, ostatnio tez byly tlumaczenia zwiazane ze stresem (praca) albo cos tam innego. Z tego co wiem, to jak byl singlem to pieprzyl duuuzo. A w zwiazku ze mna tlumaczy, ze on mnie kocha i nie potrzebuje seksu do milosci, ze on moglby tak cale zycie.
Obawiam sie co z tego wynikniem, czy da sie tak zyc, czy to nie bedzie gwoźdź do jakis zdrad z jego strony w poszukiwaniu seksu z kobieta. Jak to zmienic? Jego podejście? Da sie z tym walczyc? Czy odpuscic i zaakceptowac?
Tak czytalam podobne wątki o facetach którzy nie "dają", ale dziwi mnie to ze on w czasiw singlowania byl ogierem i wyrywaczem, a w zwiazku no to 3 razy na miesiąc to sukces