Jestem tutaj praktycznie nowa, ale mam problem i z tego co czytałam parę wątków, potraficie rzeczowo doradzić.
Jestem z partnerem prawie 3 lata, oboje jesteśmy koło 30. Mieszkamy razem, naprawdę fajnie nam się życie, nie narzekam na nudę. Oboje mamy mocne charaktery i kłóciliśmy się od zawsze, ale nigdy mi to nie przeszkadzało, bo dobre chwile znacznie przeważały, kochamy się i planujemy razem życie. Od paru miesięcy nie wiem, czy już nie mam siły, czy to kłótnie stały się gorsze... W sumie oboje jesteśmy nerwowi, ale chyba on bardziej i ostatnimi czasy nie potrafimy sobie poradzić z tymi kłótniami. Są one zawsze o pierdoły, ale w ciągu 5minut z miłej atmosfery może wyjść napięta. Naprawdę staram się zachować spokój i jak on podnosi głos, to to ignorować i na spokojnie tłumaczyć, że nie ma się co złościć. Czasem pomaga, ale czasem sama też nie wytrzymuję. Jemu niewiele trzeba, żeby się poddenerwował. A jak już zdarzy się kłótnia, to wygląda naprawdę czasem niemiło - według mnie można się kłócić bardziej "po ludzku". On potrafi coś chamskiego powiedzieć, jakiś niemiły komentarz, niepotrzebnie wypomnieć coś. Na przykład, jak chcę się pogodzić, to zamiast "ok, pogódźmy się" mogę w nerwach usłyszeć "to nie trzeba było zaczynać". Albo jak chcę porozmawiać to słyszę "rozmowa z Tobą nic nie daje" albo "wczoraj próbowaliśmy i nie wyszło, nie chcę już więcej rozmawiać" - gdzie dla mnie to w ogóle nie świadczy o dążeniu do rozwiązania problemu. Na spokojnie zachowuje się inaczej i wie, że trzeba współpracować, jednak w nerwach potrafi powiedzieć takie rzeczy. Ja mu logicznie staram się wyjaśnić, że dojść do porozumienia tak czy siak trzeba, czy to będzie wymagało rozmowy godzinnej czy dwugodzinnej, bo skoro chcemy ze sobą być to trzeba i koniec. W rezultacie zawsze się dogadujemy i wyjaśniamy wszystko, jednak teksty "próbowałem się z Tobą dogadać, nie da się" albo "i tak zaraz znowu będziesz miała pretensje" nie są miłe i zapadają mi w pamięć. Jeśli już mowa o pogodzeniu się - to mamy zupełnie inne podejście do tego. Ja bym mogła dyskutować o problemie, dla niego każda dyskusja to męczarnia i po 15min ma dość, musi odpocząć i np. za pół godziny czy godzinę możemy kontynuować, albo najlepiej wcale. Ja wolałabym załatwić wszystko szybko, bo mnie to stresuje. On potrzebuje ciszy, ja rozmowy i przytulania. Przez to tworzą się większe konflikty, bo nie potrafimy znaleźć kompromisu. On jest zły, bo nie ma ciszy lub ma jej za mało, ja rozgoryczona, bo potrzebuję bliskości, a on mi tego nie może dać. W takich chwilach myślę jak bardzo jesteśmy niedopasowani i jak to nie ma prawa bytu i jak bardzo nienawidzę takiego stanu rzeczy i czekania albo proszenia się o przytulanie. Mam wtedy wrażenie ze wszystko na nic. Z kolei jak sytuacja się uspokoi, to jest tak idealnie, że nie możemy sobie życia bez siebie wyobrazić. No ale ile można znosić taką huśtawkę nastrojów, przecież nie można całe życie tak, chciałabym czegoś stabilnego, a nie martwienia się czy za 5min nie będzie tak okropnie, że znowu się popłaczę z bezradności. On też zdaje sobie sprawę z problemu, no ale co innego na spokojnie a co innego w złości. Nie mam pojęcia, co w takim wypadku zrobić, zakładając ze jeszcze nie chcemy się poddać i mamy nadzieje jakoś to naprawić.
Czy udało się którejś z Was zaprzestać nadmiernych albo niemiłych kłótni w związku? Miała może któraś z Was sytuację, że któreś z Was w związku było nerwowe i czasem kłótnie mogły wyniknąć naprawdę w parę minut o jakąś bzdurę, albo mogły stać się nieprzyjemne z powodu nerwów jednej z osób? Jak tak, to jak sobie radzicie z takimi sytuacjami? A może udało Wam się to zmienić?
Pomóżcie.