Ostatnio rozmawiałam z narzeczonym o ślubie. Mamy 23 lata, jesteśmy narzeczeństwem 3 lata i mamy roczną córeczkę.
Oboje zdecydowaliśmy, że wesela nie chcemy - głównie ze względów finansowych, głupotą dla nas jest zadłużać się na lata tylko po to, aby jednej nocy pobawić się z gośćmi.
Plan jest taki: skromny ślub kościelny, po ceremonii obiad dla najbliższej rodziny, a wieczorem wyjazd nad morze na kilka dni. Oboje mamy bardzo małą rodzinę, więc na obiedzie byliby tylko następujący goście: nasze mamy, mój wujek który jest mi bardzo bliski, moja siostra z mężem i świadkowie. Większej rodziny nie mamy - no może jeszcze dziadek i chrzestny mojego narzeczonego, ale nie mamy z nimi za częstego kontaktu i oboje nie czujemy potrzeby celebrowania z nimi tego szczególnego dla nas dnia. Z racji tego, że cały ślub i obiad mają być skromne, sukienkę również chcę bardzo prostą, skromną. Do kościoła chcemy zaprosić znajomych, ale też tylko tych z którymi utrzymujemy kontakt, w sumie największą część gości na naszej liście zajmują koledzy narzeczonego z pracy. Obiad ma być skromny, bez muzyki.
Co o tym myślicie?
Początkowo ten pomysł wydał mi się super - po pierwsze kwestia finansowa, po drugie nie czuję potrzeby celebrowania tego dnia po ceremonii ślubnej jeszcze z kimś z wyjątkiem najbliższych mojemu sercu, a po trzecie nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, więc spokojniejszy ślub jest bardziej w moim stylu, no i po czwarte nie sprawiałoby mi przyjemności załatwianie tylu rzeczy związanych z weselem. ALE, no właśnie... Szperałam w necie, czytałam o ślubach bez wesela i zdania są podzielone - dla jednych tak nie wypada, dla drugich to wygląda tak, że chce się tylko wyciągnąć kasę od gości i do widzenia. Jeśli któryś z gości miałby się tak poczuć - nie zmuszam do przyjścia. Chciałabym tylko, aby byli świadkami tej ważnej dla nas chwili, a hucznej imprezy nie potrzebujemy. Z kolegami narzeczony zamierza napić się tydzień przed ślubem, na tzw. kawalerskim i tyle.