Cześć,
Jest to mój pierwszy post na forum, chciałabym opowiedzieć swoją historię (muszę się wyżalić), może znajdzie się osoba, która przeżywała coś podobnego i będzie mogła mi pomóc? Z góry dziękuję każdemu, kto poświęci chwilę na przeczytanie mojego postu.
Od wielu lat zmagam się z wiecznym uczuciem smutku, do tej pory nie przeszkadzało mi to w codziennym funkcjonowaniu, czasem miałam gorsze dni (chyba jak każdy), czasem sobie popłakałam, ale generalnie było w porządku.
Poważne problemy zaczęły się ok. dwóch miesięcy temu. Pojawiły się dokuczliwe problemy ze zdrowiem - na początku piszczało mi w uchu, pojawił się także lekki niedosłuch. Neurolog podejrzewał nerwiaka (rodzaj łagodnego nowotworu w mózgu), dostałam skierowanie na MRI głowy...i tu zaczął się koszmar. Na badanie czekałam jak na szpilkach, samo badanie wspominam jako koszmar, zwłaszcza moment, gdy lekarz przerwał badanie, usłyszałam, że jest wskazanie do podania kontrastu. Byłam pewna, że podejrzenia neurologa okażą się słuszne, że spełni się mój najgorszy koszmar - guz mózgu. Oczekiwanie na wynik badania to czas wyjęty z życia. Nie spałam, nie jadłam, w kółko płakałam, było mi słabo. Wynik na szczęście wykluczył guza w mózgu, ale wskazał na inną zmianę w twarzoczaszce. Nie było jasne co to jest, zostałam skierowana na operację, bardzo denerwowałam się oczekując na wynik badania histopatologicznego, obawiałam się, że wycięta zmiana okaże się złośliwą W tym czasie zdecydowałam się na zasięgnięcie pomocy psychologa i psychiatry. Nie byłam w stanie poradzić sobie z emocjami, tak bardzo się bałam. Gdy wynik badania histopat. okazał się pomyślny, byłam pewna, że od tej chwili wszystko będzie w porządku, że wszelkie tematy medyczne mam za sobą i mogę żyć jak dawniej. Niestety do chwili obecnej nie udało mi się oddalić od tematów medycznych, przeraziłam się tym wszystkim do tego stopnia, że ze każdym razem, gdy coś mi dolega, bądź gdy lekarz stwierdzi jakąś nieprawidłowość - rozpaczam, że to może być rak. Nie daje mi to normalnie żyć i funkcjonować.
Kilka lat temu na raka zmarła moja mama, była młoda, miała zaledwie 39 lat. Podejrzewam, że to doświadczenie jest przyczyną moich obecnych problemów. Z jednej strony zdaje sobie sprawę z tego, iż zachowuje się jak hipochondryczka, która ze wszystkim lata do lekarzy, z drugiej strony boje się, że przeoczę jakiś ważny objaw choroby, jeśli od tego odstąpię.
Jestem załamana, nie daje sobie z tym rady. Widzę, że zamęczam swojego partnera. Boje się, że w końcu odejdzie od wiecznie zaryczanej, smutnej wariatki. Eh, mogłabym tak pisać i pisać o tym co się dzieje ):
Może coś doradzicie?