Mija właśnie 20 lat naszego małżeństwa. A ja właśnie uświadomiłam sobie że chyba to było 20 lat pomyłki.
Od 20 lat robię wszystko aby nasze małżeństwo było zgodne, abyśmy byli szczęśliwi. Wspieram męża, dbam o dzieci, pracuję, zarabiam, nie trwonię pieniędzy, nie piję, nie palę, nie zdradzam, nie latam po koleżankach, nie latam po świecie, czasem za dużo czytam książek (niezbyt to lubi), czasem za dużo siedzę na ogródku. Nie jestem zbyt piękna ale dbam o siebie, mam sporą nadwagę po ostatnim dziecku ale do tej pory to nie stanowiło dla niego problemu.
Zaproponowałam mojemu mężowi abyśmy z okazji rocznicy ślubu wyjechali gdzieś na weekend - sami we dwoje, w domyśle seks, może jakieś spa (wspólna kąpiel w bąbelkach jaśminowych), może jakiś spacer brzegiem morza, spokój, oderwanie się od rzeczywistości, skupienie się na sobie wzajemnie, bez dzieci, bez telefonów, bez tysiąca rzeczy do zrobienia. Ofert weekendów romantycznych w necie jest full - łącznie z kolacjami przy świecach, przejażdżkami bryczkami, śniadaniami do łóżka. Rzucałam różne propozycje, kasa jest ale ciągle słyszałam jakieś ale. I niby już był za ale ... ale co z dziećmi? Syn ma 18 lat, córka 4 lata, sami wykluczone mimo że syn świetnie sobie z nią radzi, z moimi rodzicami też nie bardzo bo ... w zasadzie nie wiem dlaczego, ale to miejsce za daleko ale tam nic nie ma, ale to za blisko a w ogóle to on nie bardzo CHCE!
Nie chce ze mną spędzić trochę czasu?
Nie chce ze mną zjeść kolacji romantycznej przy świecach?
Nie chce zjeść ze mną śniadania w łóżku?
Nie chce ze mną kąpać się w jaśminie?
Nie chce?
Zabolało. Bardzo.
Dodatkowo usłyszałam że kiedyś się zgodził na jakiś tam wyjazd i nie wspomina go miło (sylwester w Pradze), bo łóżko było za twarde, bo menu było skromne, bo autobus długi jechał.
Odechciało mi się i rocznicy i małżeństwa
Dwadzieścia lat małżeństwa... Czasem jesteśmy tak pochłonięci codziennością, obowiązkami, problemami, dzieciakami, że nie zwracamy uwagi na partnera. Z każdym dniem stajemy się bardziej obojętni, mijamy się - nie jesteśmy już razem ale obok. I dzieje się to niepostrzeżenie, jakby mimochodem. Myślimy, że wszystko jest normalnie, jak zawsze, dzień jak każdy. Ale tracimy tą wieź.
O związek trzeba dbać zawsze. Liczą się drobiazgi i szczegóły, one są najważniejsze - bo małe rzeczy budują te wielkie.
Johna, czy gdzieś po drodze wspólnego życia nie straciliście właśnie tej więzi, tej bliskości w byciu razem?
Ciężko później oczekiwać nagle entuzjazmu, gdy każdy dzień niósł wcześniej obojętność i stagnację.
Nie zrozum mnie źle, absolutnie daleka jestem od oceniania - bardziej chcę spojrzeć na pewne sprawy z innej perspektywy.
A ja właśnie uświadomiłam sobie że chyba to było 20 lat pomyłki.
Warto to wszystko tak szybko przekreślać? Żal nie jest dobrym doradcą. Powiedz mu co czujesz, porozmawiaj. Powiedz, ze zabolało.
Mówić mu że coś mnie boli mija się z sensem - usłyszę że znowu się czepiam.
Owszem rozeszły się nasze drogi ale chyba na początku.
Problem polega na tym że ja mam wrażenie że tylko ja dbam o związek. Tylko że nie bardzo to odpowiada mojemu mężowi. Ja staram się być miła, ciepła, tworzyć dom uśmiechnięty, przyjazny, spokojny. Ja staram się wspierać go jak tylko się da.
Mąż jak sądzę ma depresję (lekką), parę lat temu usłyszał diagnozę która zwaliła go z nóg, byłam przy nim w każdej chwili ale zamiast wdzięczności słyszałam jedynie pretensje o to że traci wzrok. Wstrzymywałam się z reakcjami, obchodziłam się jak ze śmierdzącym jajkiem, ważyłam każde słowo tylko aby go nie ranić.
Jakieś parę miesięcy temu już nie dałam rady. Jego depresja dopadła mnie. Stałam się współuzależniona od jego choroby. Całe nasze życie obraca się tylko wokół jego choroby. I nie chodzi o to że staje się niesamodzielny i trzeba mu pomóc. Z tym nie ma nikt problemu. Chodzi o jego rzyganie codzienne i na każdym kroku pretensjami do całego świata ale przede wszystkim mi że jest chory, że coraz gorzej widzi, że nie jest w stanie robić tego czy tamtego. Te ciągłe oskarżanie mnie (bo mi jest lepiej bo widzę) zmęczyło mnie. Odechciało mi się być tak strasznie przyjemna i ostrożna. Parę razy warknęłam, nerwy puszczały. Usłyszałam że się oddalamy, że jestem nie przyjemna, że jest między nami mur, że nie pragnę go (mało seksu).
Szczerze wtedy mu powiedziałam co czuję i dlaczego. Powiedziałam jak bardzo mam dość jego depresji, że powinien się leczyć, że nie jest tym samym człowiekiem. Że mam dosyć chodzenia na palcach i wstrzymywania oddechu, że potrzebuję żyć.
Odniosłam wrażenie że zrozumiał, przynajmniej powiedział że postara się coś z tym zrobić.
Przez moment było trochę lepiej. To znaczy mi lekko przeszło, nadeszło lato, zrelaksowałam się w ogrodzie (to moja odskocznia) i wydawało się że wróciliśmy do siebie. Ale wychodzi na to że nie. Że to było złudne. Że to ja robię krok aby coś dla NAS zrobić a on nadal myśli o SOBIE. Wszędzie ON i tylko ON. Ja i moje potrzeby się nie liczą.
Problemów jest więcej i więcej powodów jego frustracji:
1. ja zarabiam więcej i jestem lepiej wykształcona, lepsza praca (on fizyczny - uczyć się nie chciał, kariery zawodowej też bał się robić)
2. strach przed podejmowaniem decyzji (to ja w domu "rządzę" a on udaje że rządzi, ja trzymam kasę - dał mi ją na początku związku i za nic w świecie nie chce wziąść tego obowiązku na siebie ale pretensje o wydatki potrafi mieć) - boi się podjąć decyzje, zawsze okazuje się że to ja na nim wszystko wymuszam - drugie dziecko (w późnym wieku), budowa domu, wcześniej przeprowadzki nawet do innego kraju, nawet to że w domu coś zrobi to też niby na nim wymuszam (bo sama nie zrobię albo nie ma pieniędzy na fachowca)
3 ma niską samoocenę - jakieś kompleksy związane z wyglądem, chudością itp. Mnie się podoba i mu o tym nie raz mówiłam, koleżanki nie raz określały go jako przystojnego faceta, ale to na nic - on wie swoje a swoje kompleksy przenosi na syna który w niego się wrodził i też szczuplutki - dopiero gdy zrobiłam mega awanturę ja i syn to przestał na niego wygadywać i wmawiać mu że jest chudy i że powinien więcej jeść itp.
4 nie do końca spełniam jego oczekiwania - jakie one dokładnie są to nie wiem do tej pory - coś pośredniego między kurtyzaną a kurą domową oraz milionerką.
Mam dosyć - rozwód nie wchodzi w grę - prędzej separacja. Jest dobrym ojcem (pod warunkiem że syn nie palnie czegoś głupiego a jest już w tym wieku że dużo widzi a nie koniecznie rozumie a córcia nie będzie za bardzo histeryzowała), dba o dzieci nawet swoim kosztem co może nie jest bardzo wychowawcze ale ważne że dba.
Najgorsze jest to że mam to na własne życzenie. Na początku małżeństwa mieliśmy kryzys - nawet na terapię chodziliśmy. Doszliśmy do porozumienia - on powiedział że będzie egoistą i będzie myślał przede wszystkim o sobie a ja głupia to zaakceptowałam bo bardzo mi na nim zależało. Głupia byłam.
Przez te lata dałaś mu przyzwolenie na bycie egoistą.
Nie bardzo rozumiem na jakiej zasadzie się na to zgodziłaś. Czy to z powodu wielkiej miłości, strachu przed samotnością, czy innego?
Wiesz, ja nigdy nie poszłabym na taki układ - bo dla mnie to właśnie układ. Bycie razem, tworzenie rodziny - nie ma tu dla mnie miejsca na egoizm. Dawać musimy oboje, niekoniecznie po równo, bo to indywidualne preferencje - ale budować związek, a tym bardziej rodzinę, nie da się w pojedynkę. W pewnym momencie mu chyba trochę odpuściłaś. Czy nie zaczęłaś mu matkować?
Odnoszę wrażenie, ze przyzwyczaił się do takiego życia - ale to troszkę się stało za Twoim przyzwoleniem. Do tego choroba.
Wiesz, pewne zdarzenia w życiu, potrafią bardzo zmienić człowieka, często pogłębić pewne cechy lub wydobyć takie, o których się nie wiedziało. Jeśli ma depresję to warto może udać się specjalisty.
Ciężko jest mi tak pisać na temat uczuć, które tak naprawdę rodziły się w Tobie od lat, prawda? Nie dziś czy wczoraj, nie w związku z rocznicą - to było tylko katalizator. Musisz przemyśleć czego Ty chcesz. Czy warto przekreślić wspólne życie, czy wady męża są nie do zaakceptowania? Czy nie ma czego ratować? Czy na pewno sobie nie masz nic do zarzucenia? Czytając Twoją opowieść mam chwilami wrażenie, że działasz zrywami - czasem oczekujesz, dopominasz się, dbasz, a za chwilę odpuszczasz, jesteś obok, zajmujesz się czymś innym, swoim ogrodem.
Myślę, że tez nie przyszłaś tutaj po radę, bardziej podzielić się żalem. Nic w tym złego, każdy ma swoje bolączki.
Ja tylko mogę szczerze doradzić szukania odpowiedzi w sobie. Zawsze w życiu najważniejsze jest życie w zgodzie z samym sobą - bez tego nie da się nic zbudować. I postarać się spojrzeć na problemy z tej drugiej strony, w tej sytuacji, ze strony męża.
Nie chce jechać ze swoją sprzątaczką i opiekunką. Skoro zgodziłaś się na egoizm u niego, to czemu się dziwisz? Myślę, że to forma kary dla Ciebie, bo lepiej widzisz, bo jesteś lepsza, sprawniejsza i wgl.
Ty się dziewczyno zastanów, czego Ty chcesz dla SIEBIE. Może pora olać egoizm męża i zacząć być egoistką dla siebie? Może pora ruszyć się z ogródka i wyjść na miasto? Może pora zacząć chodzić na tę kawę z koleżankami? Może pora wyjechać do SPA w babskim gronie?
Może czas zacząć uśmiechać się do siebie?
Wiem czego chcę: normalnego, spokojnego życia, miłości, wsparcia i zrozumienia.
Tylko tyle i aż tyle.
Działam zrywami? Tak, czasem po prostu już odpuszczam, czasem znowu nabieram sił na walkę. Tylko co raz częściej zastanawiam się po co. Może faktycznie nie ma sensu.
Czy moja decyzja wtedy te kilkanaście lat temu była zła/błędna?
Nie wiem. Wtedy myślałam że nasz kryzys to po części moja wina. Byłam jakiś czas w depresji, wyszłam z niej odmieniona nieco, pewniejsza siebie, bardziej niezależna. Mąż wtedy był niemile zaskoczony - mówił że zmieniłam się, że nie z taką się żenił. Stąd kryzys, zmiana oczekiwań, poszłam na studia, zaczęłam się realizować a on został gdzieś w tyle. I pewnie stąd jego egoistyczne podejście.
I z tym się pogodziłam - pewnie zbyt łatwo. Czy go przyzwyczaiłam do takiego życia - nie wiem, ja mam wrażenie że non stop mu marudzę że jest źle, że mam jakieś oczekiwania wobec niego. Tylko może za często i ma to nosie.
Mam pełno wątpliwości. Nie wiem co mam dalej robić. Wiem że tego co oczekuję już w tym związku nie dostanę. Nie chce mi się dalej próbować. Nie chce mi się dalej walczyć.
Ale nie chcę rozwalać dzieciom życia.
Może układ małżeński bez uczuć?
Może ... sama nie wiem.
Nie chce jechać ze swoją sprzątaczką i opiekunką. Skoro zgodziłaś się na egoizm u niego, to czemu się dziwisz? Myślę, że to forma kary dla Ciebie, bo lepiej widzisz, bo jesteś lepsza, sprawniejsza i wgl.
Ty się dziewczyno zastanów, czego Ty chcesz dla SIEBIE. Może pora olać egoizm męża i zacząć być egoistką dla siebie? Może pora ruszyć się z ogródka i wyjść na miasto? Może pora zacząć chodzić na tę kawę z koleżankami? Może pora wyjechać do SPA w babskim gronie?
Może czas zacząć uśmiechać się do siebie?
No akurat z tym nie mam problemu. Wychodzę z domu, spotykam się z ludźmi i to różnymi, mam swoje towarzystwo (on zna te osoby przynajmniej ze słyszenia), ogródek uwielbiam i to też go wkurza, sprzątać nie sprzątam za często (odkąd nie za bardzo widzi to się nie czepia). Nawet trochę działałam społecznie (co prawda teraz przystopowałam ale raczej z własnej woli). Może jestem nienormalna ale obiecałam być przy nim w zdrowiu i chorobie więc teraz nie zostawię go tylko dlatego że jest egoistą.
Staram się być egoistką, staram się myśleć o sobie (no i o dzieciach a potem o nim), ale zawsze mi się wydawało że związek to MY a nie ON i JA.
Przynajmniej czasem.
Do spa na pewno pojadę z kumpelą i nie w tym problem.
Problem w tym że nie wiem jak ustawić wzajemne relacje w tym małżeństwie aby było dobrze. Jak postawię się okoniem to się zatnie, gadania mojego chyba znowu nie zrozumie (bo marudzę), wstrząsnąć nim?
Forma kary? To ciekawe spostrzeżenie.
... ale zawsze mi się wydawało że związek to MY a nie ON i JA.
Ale tak własnie jest, albo powinno być.
Niemniej sądzę, że wina nie jest tylko po jego stronie.
Do spa na pewno pojadę z kumpelą i nie w tym problem.
Problem w tym że nie wiem jak ustawić wzajemne relacje w tym małżeństwie aby było dobrze. Jak postawię się okoniem to się zatnie, gadania mojego chyba znowu nie zrozumie (bo marudzę), wstrząsnąć nim?
Do spa z koleżanką zawsze możesz pojechać, bo związek to nie więzienie.
Przyzwalałaś na wiele przez wiele lat. Twoja bierność na pewno miała wpływ na wasz związek, na wasze relacje. Ciężko nagle oczekiwać, że ognisko buchnie wielkim płomieniem, jak każde z was, zalewało je wodą. Po dwudziestu latach chcesz zmian. Masz prawo.
Usiądź z mężem i zrób tak - zapytaj go jak on się czuje w waszym małżeństwie - nie mów o swoich oczekiwaniach a spróbuj wysłuchać. Pozwól mu wylać swoje żale. Mężczyzna też człowiek, też czuje. Nie bronię go, absolutnie - tylko czasem, okopani w swoich smutkach i pretensjach, nie widzimy czegoś oczywistego a zmiana sposobu komunikacji z "mówienia" na "słuchanie" może pozwolić na otwarcie drzwi a nie na ich wywarzanie.
Wiem, pewnie myślisz inaczej, ale jestem zwolennikiem naprawiania a nie burzenia. I aby naprawiać trzeba czasem dokładnie wszystko obejrzeć.
Wychowałaś syna, wychowujesz córkę. Nie wiesz jak to zrobić z mężem? Tak samo.
Zwyczajnie i spokojnie bierzesz go na rozmowę. Zwyczajnie i spokojnie zapewniasz go, że go nie opuścisz, że ślubowałaś i nie jesteś z nim na siłę. Zwyczajnie i spokojnie oznajmiasz mu, że przestajesz być więźniem jego humorów i depresji, bo on dorosły facet jest i jak widzi, że ma problem to niech uda się do specjalisty. Ty nie masz kwalifikacji i ochoty być jego psychicznym workiem treningowym.
Mówisz, oznajmiasz i wprowadzasz w życie. Wtedy nie będzie zaskoczony, ze nagle się coś zmieniło, a on nie we o co chodzi.
To jak z wrzeszczącym dzieckiem na środku supermarketu. Jak się powie spokojnie, że się idzie i nie zwraca na nie uwagi, to w końcu się uspokaja i zwoje mózgowe zaczynają pracować.
To wymaga czasu i siły, ale jak zależy Ci na szczęściu to tak zrobisz.
Nina ja nigdy na to nie pozwalałam, regularnie oznajmiałam mojemu mężowi że mam uczucia, że mnie coś boli, że mam jakieś oczekiwania wobec niego! Może nie co dzień ale w miarę regularnie. A on na ogół kwitował to stwierdzeniem że znowu marudzę, na koniec na ogół się obrażał i był koniec dyskusji. I następowało życie w którym trzeba żyć, wychowywać dzieci i ze sobą rozmawiać nawet.
I owszem słuchałam go: nawet wczoraj, wyciągnęłam z niego te informacje że będzie się czuł nieswojo, że nie na swoim miejscu, że będzie się bał o dzieci, że szkoda pieniędzy bo on boi się o naszą przyszłość! Tylko że dla mnie to nie są argumenty! To ściemnianie tylko i wyłącznie w celu postawienia na swoim a w przypadku gdybym go zmusiła to miałby argument na przyszłość: znalazłby milion mankamentów wyjazdu, hotelu i otoczenia i wpędził mnie w poczucie winy bo przecież tak go zmordowałam tym wyjazdem.
Uwierz od paru lat nic innego nie robię tylko jego psychoanalizę na bieżąco, gdy dostał diagnozę to posunęłam się nawet do utajnionej sesji z psychologiem (niby moja znajoma była na kawie parę razy w domu), czasem konsultowałam się z psychologiem co przyjmuje w związku niewidomych, staram się mu pomóc stanąć na nogi jak tylko się da - wspieram, chwalę, podsuwam pomysły, pomagam je realizować itp.
Ale w tym wszystkim jest tylko ON i jego choroba! Nie ma NAS, nie ma dzieci, nie ma mnie!
Nie ... ja go pytać o uczucia nie będę - wiem co usłyszę. Ja chcę aby w końcu usłyszał mnie!
Teo - porównanie z dzieckiem wrzeszczącym w markecie bardzo mi się podoba,
na razie jestem w tak podłym humorze że nawet mi się gadać nie chce. Usłyszałam dziś pytanie czy nie zamierzam z nim gadać, a gdy powiedziałam że przecież rozmawiam to powiedział że oficjalnie rozmawiam. I na tym na razie poprzestanę.
Muszę wszystko na spokojnie przemyśleć, przetrawić. Rozwalać małżeństwa nie będę, ale dalej tak się traktować nie dam!
Nie ... ja go pytać o uczucia nie będę - wiem co usłyszę. Ja chcę aby w końcu usłyszał mnie!
Johna... wybacz, ale to tylko Twoje pobożne życzenie... Będąc brutalną, powiem, że widziały gały co brały i tutaj nie ma najmniejszej wątpliwości. On nie będzie człowiekiem jakiego Ty sobie wymyśliłaś tylko będzie sobą - egoistą od 20 lat.
Możesz zaakceptować ten fakt i zacząć żyć dla siebie, albo się z nim rozstać i znaleźć człowieka, który Ci odpowiada. Twój mąż się nie zmieni, bo równie dobrze on może oczekiwać od Ciebie, abyś Ty się zmieniła, zebyś się cieszyła tylko jego życiem, żebyś była usłużna i dzielnie znosiła jego fochy.