Witajcie,
mam 27 lat, postanowiłem opisać w miarę krótko swoją historię. Prawie 1.5 roku temu poznałem wspaniałą (tak mi się wtedy wydawało) dziewczynę, kilka spotkań i totalnie zadurzyliśmy się w sobie. Do tego stopnia, że po niecałych dwóch miesiącach wprowadziłem się do niej. Było idealnie, pasowaliśmy do siebie bardzo i mieliśmy podobny pogląd na wiele spraw. Często się kochaliśmy, okazywaliśmy sobie bardzo dużo czułości. Ona wcześniej była w kilku związkach, w tym w jednym dwuletnim. Dla mnie to był pierwszy prawdziwy związek. Nasze życie płynęło sielankowo, wynajęliśmy kawalerkę, wyjeżdżaliśmy razem w różne miejsca i ogólnie wiele rzeczy robiliśmy razem. Było jednak kilka sytuacji, które chyba zbagatelizowałem. Na przykład w dniu jej urodzin wyszliśmy na kolację, śmialiśmy się, wspominaliśmy i było fajnie. Tylko, że po wyjściu zadzwonił telefon, ona odebrała i cała w skowronkach rozmawiała przy mnie jakieś 10 minut ze swoim byłym (jak mi później powiedziała), nawet w czasie tej rozmowy wspominała coś o spotkaniu. Bardzo mi się to nie spodobało, a ona na moje pretensje stwierdziła: "dla mnie to nie ma już żadnego znaczenia". Kochałem ją i dlatego dałem temu spokój, chociaż uważam, że źle mnie potraktowała. Później były też różne sytuacje, w których zwracała się do mnie bez szacunku, np. któregoś dnia miała do mnie ogromne pretensje, że mój pociąg się spóźnił. Bardzo często też krytycznie oceniała innych, jednak ja to bagatelizowałem. Przejdźmy jednak do sedna. Pod koniec czerwca wyleciała za granicę na 6-miesięczne stypendium do USA, do którego dodatkiem miał być 2-miesięczny kurs doszkalający (w innym miejscu). Czyli łącznie 8 miesięcy osobno. Kochaliśmy się bardzo (tak myślałem przynajmniej), także nie widzieliśmy w tym jakiegoś ogromnego problemu. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, ale też że damy radę. Z resztą później zaproponowałem jej, że mogę przylecieć do niej na miesiąc, jak już będzie na tym "właściwym" 6-miesięcznym stypendium. Bardzo się ucieszyła, a ja nie spodziewałem się niczego złego. Stało się, poleciała na te pierwsze 2 miesiące i po dwóch tygodniach zaczęła się zmieniać. Nowi ludzie, nowe perspektywy, imprezy i sporo luzu. Tak jak na początku często rozmawialiśmy przez skype, tak później coraz rzadziej miała czas. Tłumaczyła to natłokiem rzeczy i kilkugodzinną różnicą czasu. Dzwoniłem do niej na komórkę przez skype'a, zwykle raz dziennie w przerwie między jej zajęciami. Trudne były te rozmowy, ona nawet często w trakcie śmiała się do jakiegoś gościa, co mnie strasznie zaniepokoiło. Ogólnie ciężki to był dla mnie czas, widzieć jak kochana przeze mnie osoba się oddala. W końcu nie wytrzymałem i zacząłem ją naciskać, czy rzeczywiście chce żebym przylatywał czy nie, żeby się określiła. Ona wyraźnie unikała szczerej rozmowy. Poza tym okazało się, że w miejscu do którego ma lecieć na swoje stypendium nie ma praktycznie opcji na mieszkanie we dwójkę, nikt się na to nie godził. Dla niej jednej był pokój, ale ja uważałem, że nie zależy jej za bardzo na tym, żebyśmy byli tam razem. Wyraźnie wolała mieć już problem z głowy i mieć załatwiony pokój. Przysyłała różne zdjęcia mailem lub wstawiała na fb. Na większości zdjęć była obok jednego gościa. Dla mnie to było już czerwone światło, zapytałem wprost czy mnie zdradza. Postawiłem też sprawę bardzo jasno, że jeżeli jej na mnie zależy to oczekuję szczerej rozmowy. Gdy przyleciała do nowego miejsca mieliśmy taką rozmowę. Przed wylotem do USA mówiła o naszym związku ze łzami szczęścia, a teraz zaczęła mówić że spojrzała z innej perspektywy i odczuła, że jej czegoś brakowało. Chodziło jej o kontakt ze znajomymi, zasugerowała że ją ograniczałem, ze boi się monotonii. Prawda jest taka, że sami mieliśmy bardzo mało czasu dla siebie, a i tak wykorzystywaliśmy go na maxa. Z resztą ona często wyjeżdżała i mogła się spotykać ze znajomymi, podobnie jak ja. Mniejsza ... zaczęła też mówić, że chciałaby zostać w USA, tzn. robić tam doktorat, który zwykle trwa min 4 lata. Zapytałem ją jak widzi nas w rozłące np. dwuletniej (ja też staram się o wyjazd do USA). Ona powiedziała, że nie chce w tej chwili tak wybiegać, ale chce aplikować. Poczułem się strasznie, wcześniej zawsze planowaliśmy wspólny pobyt tam. Zrozumiałem, że dla niej priorytetem stało się "JA" a nie "MY". Długo nie musiałem czekać, w jednej z rozmów zaproponowała, żebyśmy zrobili sobie "przerwę" w związku na czas jej pobyt w USA. Jednocześnie wspominała mi coś o paczce, którą miałem jej wysłać do Stanów, a leżała u "nas" w kawalerce. Poczułem się jak przedmiot odkładany na półeczkę,w sensie miałem czekać an nią w kawalerce, wysyłać jej jakieś paczki i załatwiać dokumenty, podczas gdy ona "musi przemyśleć sobie wszystko, co chce robić". Wspomniała, że chce żebyśmy rozmawiali, wspierali się. Oczywiście chodziło jej o moje wsparcie w jej trudnych momentach. Zawsze ja wspierałem we wszystkim i miała ode mnie ogromnie dużo pomocy. Tego było już za wiele, zadzwoniłem do jej ojca i powiedziałem jak sprawa wygląda. Uznałem, że musi wiedzieć, bo opłaca połowę kawalerki a ja już dłużej nie chce w niej mieszkać. Jej rodzice byli zszokowani, matka napisała mi sms-a, że "ona zachłysnęła się Ameryką". Tego samego dnia wieczorem moja była już dziewczyna zadzwoniła z płaczem, że jestem dla niej najważniejszy na świecie, że pamięta wszystkie chwile spędzone razem i bardzo mnie kocha. Powiedziała nawet, że kupi mi bilet (poprzedni przepadł, nadal nie było miejsca dla nas obojga, a ona wzięła pokój jednoosobowy) i chce wszystko naprawić. Prosiła mnie o szansę. Długo się zastanawiałem, ale ostatecznie powiedziałem jej jakoś koło 12 w nocy, że mogę lecieć za parę dni. Gdy wstałem rano już miała inne zdanie i stwierdziła, że "musi jednak przemyśleć wszystko". Oczywiście w reakcji omówiłem sytuację mieszkaniowa z ojcem (mówiącym przez łzy), czyli wyprowadzka. Z resztą ojciec prosił mnie, żeby to co zrobiła jego córka nie maiło wpływu na kontakty między nami. Dostałem od niej sms-a, że jestem najwspanialszą osobą jaką zna, ale ona musi przemyśleć swoje zachowanie. Zmierzając do końca... odciąłem z nią całkowicie kontakt, w ostatnim mailu napisałem, że zobaczyłem kim naprawdę jest i nie życzę sobie żadnych wiadomości od niej. Życzyłem jej też wszystkiego najlepszego i realizacji marzeń. Jakieś 1,5 tygodnia temu próbowała się ze mną skontaktować na skype przez konto - prawdopodobnie - swojej współlokatorki w USA. Prosiła o dodanie do listy osób,a ja odrzuciłem to. Uznałem, że po tym co zrobiła nie ma szans na dalszy kontakt na jakimkolwiek gruncie, całe lato mnie zwodziła, chciała zatrzymać w rezerwie jak zabawkę. Ostatnio dostałem sms-a od jej szwagra: Trzymaj się stary, przykra sprawa". Ogólnie jestem przybity, chyba najbardziej tym, że człowiek może się tak zachować. Tym, że w jednej chwili można być w niebie, a za chwilę znaleźć się w piekle. Trochę to do mnie nie dociera, naprawdę. Mam teraz dużo obowiązków zawodowych, a teraz jeszcze mi doszła sprawa poszukiwania pokoju. Jej ojciec też ma na głowie przetransportowanie multum jej rzeczy, kilka kursów autem, załamuje ręce. Mam kołatanie serca, czuję się ogólnie niespokojny i słabo śpię. Postanowiłem wytrzymać w postanowieniu: całkowity brak kontaktu, zachowywanie klasy przy ewentualnym kontakcie z jej rodzicami w kawalerce (wywóz jej rzeczy).
Długie to wyszło, mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca Ogólnie czuje się strasznie, nie mogę się skupić na niczym. Pociesza mnie to, że ten wyjazd pokazał jej prawdziwą twarz, tak myślę. Chyba dzięki temu uniknąłem dłuższego związku z nią. Uważam, że do końca walczyłem o nas i może dzięki temu nie będę miał w przyszłości wyrzutów sumienia. Macie jakieś pomysły co jeszcze można zrobić, żeby sobie poradzić z całą sytuacją? Czy zerwanie kontaktu było waszym zdaniem dobrym pomysłem?
Pozdrawiam