Witam
Borykam się z depresją od paru lat i nie raz miałam ochotę już ze sobą skończyć żyje chyba jedynie dla swojej ośmioletniej córki. chodziłam do specjalistów (psycholog, psychoterapeutka), biorę leki ale czułam się nie rozumiana szczególnie przez tą drugą i Obiecałam sobie sama przed sobą że postaram się zmienić swoje życie i zrobić wszystko aby było lepiej do komunii mojej córki. Nie udało się, sama sobie nie radzę, nie mam pracy, ważę już chyba ze 120 kg i nie wiem już gdzie szukać pomocy. A wracając komunia była wczoraj przez 7 godzin gdy byli goście nie odezwałam się ani słowem tylko się głupio uśmiechałam a moje dziecko najpierw się rozpłakało a później poszło spać (nigdy nie widziałam żeby jakieś dziecko płakało na swojej komunii, serce mi pęka jak o tym myślę) dodam że na jej komunii nie było żadnych dzieci oprócz niej oczywiście to też moja wina bo zaproszenia wysyłałam tydzień przed komunią. A gdy goście poszli rozryczałam się jak bóbr, gdy moja matka zobaczyła że płaczę spytała się czego ryczę i się zaczęła na mnie drzeć. Jednym słowem czuje się beznadziejnie i wiem że ten przymiotnik najlepiej opisuje moją osobę. Ta komunia miała być dla mnie sprawdzianem z moich relacji towarzyskich, zawaliłam go, nikt mnie nie odwiedza i po tej imprezie na pewno to się nie zmieni. Chyba się poddam bo nie wytrzymuję już ciśnienia w mojej głowie. Nie wiem po co to piszę.
Pozdrawiam