Hej,
nigdy nie miałam szczęścia w miłości. Trafiałam na nieodpowiednie osoby. 6 miesięcy temu poznałam Jego. Pierwsza randka - 7h przegadane. Od razu było wiadome, że trafiło nas to 'coś' Nie miałam żadnych wątpliwości, że mu się spodobałam. Druga randka - rozmowy, rozmowy i rozmowy. I pierwszy pocałunek. Potem każda kolejna randka była czymś niesamowitym, czymś wspaniałym. Jego zakochane spojrzenia, czułe gesty, dotyk. Dostawałam ogromne bukiety kwiatów - przesyłka do pracy albo dawał mi je w domu. Spotykaliśmy się średnio 2-3 razy w tygodniu. Przytulaliśmy się, całowaliśmy namiętnie, gotowaliśmy razem, oglądaliśmy przytuleni filmy itp. Codziennie prawie 3h rozmowy przez telefon.
Od początku miałam problemy z zaangażowaniem się, bałam się tego i tego, że mu się odwidzi. Uprzedziłam go, że mogę robić kroki do tyłu. Zrozumiał i starał się, abym mu zaufała. Prosił, żebym uwierzyła i zatraciła się w tym uczuciu, bo mu strasznie zależy, że zakochany jest we mnie.
I stało się - ze spotkania na spotkanie nabierałam coraz większego zaufana, skracałam dystans, widziałam, że mu się podoba, że ja go pierwsza pocałowałam. I zakochałam się bardzo. Potem wyznaliśmy sobie miłość po 2 miesiącach - on pierwszy mi to powiedział (zabawne, bo akurat zamierzałam mu to samo powiedzieć pierwsza). Ze szczęścia wręcz fruwałam nad ziemią. Potem po prawie 2,5 m-cu nastąpił nasz 'pierwszy raz' (i mój przy okazji tak w ogóle pierwszy.... mimo, że mam prawie 26 lat. Chciałam to zrobić tak jak zrobiłam - z miłości i w pełni poczucia zrozumienia - był wręcz dumny, ale i zdziwiony, że taka atrakcyjna dziewczyna... ale też i podejrzewał to. Na nic nie naciskał, nie było żadnej presji). Generalnie ta sfera życia ułożyła się bardzo ok:) On dalej był kochany, czuły, troskliwy. Ja to odwzajemniałam. Rozmawialiśmy o przyszłości - ale nie takiej dalekiej. Takie tam plany, wspólne cele itp.
Jednak 2 miesiące temu coś zaczęło się psuć. Ma dosyć wymagającą pracę, która już wcześniej zajmowała mu sporo czasu, ale jednak był w stanie coś wygospodarować dla mnie. Jednak wtedy zapisał się jeszcze na studia. Dzienne (facet ma 27 l.). Ok, ale zapewniał, że przecież to będzie w dzień, dla mnie zawsze znajdzie czas itp. I co? Doszło do tego, że czasami jak wyjdzie z domu o 8, to wraca o 22. W tym czasie i praca i uczelnia. W ciągu dnia pojedyncze smsy. Rozmowy tel. coraz krótsze... Cały czas tylko ta szkoła i szkoła. Nie spotkamy się, bo musi referat zrobić, projekt, nauczyć się do wejściówki, do egzaminu, do kolokwium. Albo musi przygotować się do pracy. Spotkania odbywają się tylko w weekendy - przyjeżdza w sobotę i zostaje na noc. Weekendowy związek:/
Jeszcze bym to zniosła... ale chciałabym mieć poczucie, że mam partnera też w tygodniu. Miły sms czy telefon... a tu i jedno i drugie coraz rzadziej... już nie ma 'kochanie', 'skarbie' i innych czułych słówek (przez długi czas ja się do niego tak zwracałam, a ten nic:/). Gdy jesteśmy razem, to mam wrażenie, że nie na 100% - nie tuli się, nie pocałuje. Brakuje mi tej bliskości. Ja muszę się do niego łasić. Gdy mu powiedziałam o tym, że mi tego brakuje i zapytałam co takiego zrobiłam, to odpowiedział, że jestem wręcz idealna, ale już te pierwsze emocje, hormony opadły i że przecież nie będzie jak na początku. No ręce opadają. Znam pary zakochane w sobie po uszy, nieszczędzące czułości po 2 i więcej latach związku! A tu? zaledwie 6 miesięcy związku i już żadnych namiętnych buziaków bez okazji? nic?
Widzę, że jest zmęczony i ledwo wyrabia. Staram się go wspierać, tyle, że... ja też pracuję i studiuję drugi kierunek (już prawie kończę). Myślałam, że czułości wszelakie z kobietą, która kocha, go zrelaksują... coraz bardziej czuję się samotna w tym związku. Ba, dochodzi jeszcze to, że sobie wkręcam, że jestem dla niego nieatrakcyjna, nie wystarczająco dobra, niekochana itp. Mówiłam mu o tym już parę razy, a on 'przyjmuje do wiadomości' i nie potrafi mi tego wyjaśnić. Coraz rzadziej też zostaje na noc w weekendy, bo woli ze mną spędzić jakoś ten czas, a nie śpiąc. Tyle, że jak on spędza ten czas ze mną?? że oglądamy filmy (wtedy mnie łaskawie obejmie), coś tam ugotujemy, seks (i tu akurat jest czuły),coś tam pogadamy. I wraca do siebie (bo przecież rano się pouczy), a ja płaczę, bo poduszka nim pachnie...
ostatnio udało mi się go wyciągnąć na spacer - to wręcz owszem szliśmy trzymając się za ręce, ale gdy usiedliśmy to wszystkie pary dookoła wtulone i całujące się, a ten usiadł obok jak z koleżanką:/ I po niecałej godzinie już chciał wracać, bo musi się uczyć.
Rady w stylu - zrób kolację, ładna bielizna, makijaż itp. - nic nie dadzą, bo to wszystko jest.
A ja 'lubię płakać' i stwarzać sobie problemy. Myślałam, że wczoraj (1.05) się spotkamy, to nie, bo obiecał coś pomóc rodzinie - ok, rozumiem, bo też mają pretensje, że za mało czasu im poświęca. Może 'łaskawie' jutro znajdzie dla mnie czas. Jego życie to praca, szkoła, praca, szkoła i potem trochę czasu dla mnie. Wszystkie uczucia przelał na tą uczelnię:/ On mi powiedział, że z jednego ani drugiego nie zrezygnuje. Tyle, że momentami ma wrażenie, że zrezygnuje ze mnie, bo będzie mu lżej tak. A ja mam już pomału dość tego pracoholizmu, braku czasu dla mnie, braku czułości i bliskości, braku jakichkolwiek wspólnych planów (np. wakacje). Owszem mam swoje sprawy, swoje zajęcia - ale jednak brakuje mi go w codziennym życiu. Chyba na tym polega związek...
Nie wiem już totalnie co robić, jak dać do zrozumienia, że może mnie stracić...? kocham go bardzo, ale jak ma ten nasz związek się rozwijać skoro widzimy się tak rzadko? Nie wiem czy on się pogubił już, przytłacza go ilość obowiązków, ale na litość boską - ja też chcę być w jego życiu ważna i być mu potrzebna
Boli mnie to, że gdy tak się mocno w to zaangażowałam i nabrałam pewności (prosił i zapewniał), on się zaczął oddalać. Boli. Mogłam się tak nie angażować.