Teo napisał/a:kocurek102 napisał/a:Teo napisał/a:1. A ile on miał lat?
2. Dziewczyno, prawda jest taka, że naiwnie uwierzyłaś, że dasz radę go zmienić. Terapia?! Jaka terapia?! Po co? Jeśli był w Twoim wieku, albo młodszy, to on nie potrzebuje terapii tylko wyszalenia się i to jest normalne.
Wydaje mi się, że skoro byłaś jego pierwszą, to on się jakoś dowartościował i poszedł dalej, niestety Twoim kosztem. Ty już snułaś plany, budowałas dom, liczyłaś dzieci. Sam Ci powiedział, że związek i Twoje oczekiwania go przerosły.
Nie skreślanie ludzi, a wierzenie im bezgranicznie i infantylnie wręcz, to dwie różne sprawy. Ty sądziłaś, że jesteś dla niego tą jedyną i cudowną, a on tak nie uważał.
Jak przeżyć i przetrwać? Zajmij czymś mózg, oglądaj TV, wszystko jak leci, a w trakcie oglądania podjadaj coś. Jak trzeba idź do lekarza i poproś o łagodne środki nasenne i antydepresyjne (ziołowe z apteki nie działają) i postaraj się wysypiać. Z każdym dniem będzie lepiej.
1. W marcu dobiegnie równej 30-stki. No to już chyba się dość wyszalał.Ja mam 25 lat, ale bardzo dojrzałam przez ost lata, wiem na pewno czego chcę- rodziny, domu, bezpieczeństwa, stabilności, odpowiedzialności.
2. Do tej pory nie chciałąm go zmienic, ale teraz, po rozstaniu już mi właściwie wszystko jedno. Zdaję sobie sprawe, że on ma osobowość autodestrukcyjną (nałogi, brak chęci leczenia się), więc nikt go nie pchnie ku zmianom, a mi szkoda tego człowieka, nie zasługuje na stoczenie się...Wiem, może to naiwność, może moje uzależnienie, ale czuję, że byłam z nim bardzo blisko, oddałam mu się cała i w pewnym sensie ponoszę odpowiedzialność za to co oswoiłam. Jak tego nie przyjmie, cóż, będzie mi na pewno przykro.
Ponadto nie umiem się skupić na filmie, książce etc. To forum mi trochę pomaga, ale nie uleczy mnie. Myślałam o lekach z apteki, ale skoro nie działają, to nie ma sensu po nie sięgać. Nie wiem kiedy w końcu prześpię noc, wyglądam jak mara, do tego zjedzenie każdego kęa jedzenia kosztuje mnie niesamowicie dużo. Wciąż przed oczyma mam te dobre chwile, jak na złość. Płącz na przemian z lękiem. Mam w rodzinie lekarza, stwierdził że mam stan depresyjny, choć nic ni mówiłam o moich aktualnych problemach, chyba wpędziłam się w anemię, dodatkowo tuż przed zerwaniem mój ukochany zaraził mnie rotawirusem i wymioty+ biegunka dobiły mnie. Nie wiem jak wrócic do normalnosci, myslę o biofeedbacku. Jestem póki co u rodziców, ale niebawem wrócę tam gdzie i on będzie...
Noale on dobiegał 30 i był prawiczkiem. A to zupełnie co innego w myśleniu faceta.
Wiesz co, to nie człowieka Ci szkoda, tylko siebie. Jest dorosły, ponosi odpowiedzialność za swoje wybory. Ciebie Ci szkoda, bo włożyłas w ten związek za dużo siebie i zaangażowania.
Taki trochę masz chyba syndrom matki, nie? Bo pisałaś, że z poprzedniego małżeństwa wyniosłaś to, że powinnaś bardziej się starać i zaangażować, więc popadłaś w skrajność i oddałąś całą siebie w sumie pierwszemu lepszemu.
Co do Twojego stanu, to kup sobie w aptece magnez i potas, to działa na system nerwowy, a Ty teraz tego bardzo potrzebujesz. Skoro masz lekarza to poproś o delikatne środki nasenne na recepte, powiedz, że te ziołowe z apteki nie działają.
Musisz się skupić na czyms innym, spróbuj jakiś serial, film, cokolwiek.
Nie sądzę, aby podejście do rozpoczęcia współżycia było ściśle skorelowane z dojrzałością emocjonalną, zapewne są osoby, które mają pewne zahamowania w tym aspekcie, ale np. jednocześnie pracują, myślą o założeniu rodziny, są odpowiedzialni. W tym przypadku niesamowicie dużą rolę odgrywała jego wrażliwość i fakt, że w poprzednim długoletnim związku był z kobietą, która nie chciała uprawiać seksu przed ślubem, a on to szanował. Cieszę się, że byłam tą pierwszą, zresztą w łóżku było nam bardzo dobrze.
Jego problem to syndrom Piotrusia Pana, ja niestety jak słusznie zauważono- wcieliłam się w rolę Wendy, a to nie jest dobre. Starałam się czytać na ten temat, wiem że ciężko żyć z takim przypadkiem, ale nie jest to niemożliwe. Raczej mu nie matkowałam, owszem- czasem ganiłam, ale chyba to normalne w każdym związku... Zwłaszcza ostatnio pokazywałam mu, że sam bierze odpowiedzialność za siebie np. skoro nie chce mojej pomocy, to niech koledzy lub koleżanka poda mu herbatę w czasie choroby (był okrutnie zły), nie budziłam do pracy, jak zaspał jego problem, nie robiłam sniadanek itp., jednym słowem nie usługiwałam mu jak jego matka. Starałam się wcielać rady z książki, w której opisywano ten syndrom, ciągle siedziałam w psychologii, także naprawdę dużo zrobiłam, aby zrozumieć jego psychikę, pomóc mu. Może gdyby moje problemy mnie tak nie przygniatały, postępowałabym racjonalniej.
Może rzeczywiście przeszłam w skrajność;( Ale od momentu rozwodu nie potrafię być innym człowiekiem, wolę być dobra niż zła (w małżeństwie sama byłam jak dziecko), i jak kogoś to boli, przeraża -to nic na to nie poradzę. Mam swoje wymagania i nie mogę z nich zrezygnować, ponieważ mam małą córkę.
Opisałam tę ciemną stronę mojego chłopaka, ale jednocześnie mam masę pozytywnych wspomnień z nim związanych. Cieszę się, że problem jest nazwany- on już chyba wie, że ratuje go tylko psycholog. Chciałabym, żeby kiedyś dojrzał do tej decyzji, ale skoro on 'nic nie wie', to zastanawiam się, czy sięgnie po pomoc. Znam takich chłopców jak on i przeraża mnie skala tego zjawiska.
Żal mi chyba nas obojga, sama nie wiem kogo bardziej. Pewnie mnie samej, bo ja mimo wszystko chciałam przebaczyć i ratować nas.