Dziewczyny jak to jest. Facet od początku bardzo o mnie walczył, starał się, robił szalone rzeczy, żeby tylko pokazać mi, jak bardzo kocha. Zapewniał mnie o tym zawsze, w złości, kłotniach i wtedy, gdy było perfekcyjnie. Ja lubiłam za to ponarzekac, pozaczepiać się bez powodu, z początku stwarzałam między nami dystans, bo trudno było mi zaufać i uwierzyć, że on nie będzie kolejnym, który mnie skrzywdzi. Często się kłóciliśmy, ale to z reguły nie było dla nas aż tak wielkim problemem. Tacy już jesteśmy i tyle. On był za to bardzo zazdrosny, chwilami zaborczy i powtarzał, że jestem dla niego wszystkim i że nie da sobie rady beze mnie, że nie zniósłby, gdyby ktokolwiek poza nim mógł mnie mieć. Po mniej więcej roku zaczęło się u nas psuć delikatnie... doszły nam nowe obowiązki i jakos się oddaliliśmy, dużo między nami było nieporozumień. On zaczął pisać z dziewczyną, która dawno temu poznał na wyjeździe i ona w tym samym czasie rozstala się z chłopakiem z tego samego powodu. Od tamtego momentu mniej więcej mój zaczął mieć jakies wątpliwości, przestał walczyć, kontakt się rozluźnił, ja byłam bezradna... Zapewniał o swej miłości, ale to były tylko słowa... Zostawił mnie mówiąc, że kocha, ale po prostu tego nie widzi, nie czuje że możemy być jeszcze razem, zarzekał się, że nie potrafi być ani ze mną, ani z nikim innym... Ja walczyłam o ten kontakt mimo, że mnie ignorował, udaał zajętego, zapracowanego i zmęczonego. Po jakimś czasie wydawało się, że coś w nim ruszyło, że chce dac nam szanse, ale to ciągle było nie to i w końcu pokłóciliśmy się o coś i on powiedział, ze jednak nie będziemy w to brnąc... i znów ten sam tekst, że kocha, ale nie potrafi ze mną być.. Dodam, że był zazdrosny o mnie przez ten cąły czas mojej "próby"... Nie wiem jak powinnam się zachowac... Teraz nie kontaktujemy sie już jakiś czas... Czy mozna kochac i nie chcieć być z ta osobą? Boję się, ze im dłużej nie bedę obecna w jego zyciu, tym bardziej on straci do mnie tą "słabość"... co robic?? Mam mu sie narzucać? Czuję, że się poniżam od pewnego momentu...
Z autopsji wiem, że może nie być prosto i łatwo....
Moja rada - nie narzucaj się, nie poniżaj. Powiedziałaś, że Ci zależy, że kochasz?! Myślę, że tak. A więc facet wie co czujesz. Może cisza między Wami na jakiś czas coś zmieni, może on zrozumie, przemyśli. Moim zdaniem "kocham, ale nie mogę z Tobą być" oznacza otwarcie sobie furtki.
Powiedział mi niedawno, że chciałby jednocześnie "miłości i niezależności"... Bardzo się zmienił, kiedyś mówił więcej o uczuciach. Kiedy ja płakałam, umierałam z tęsknoty, on zajmował się wszystkim innym. W ogóle nie przejmował się jakby moim stanem... To ja pozbierałam się do kupy, zaczęłam aranżować spotkania "po przyjacielsku", żeby potem uświadamiac mu powoli, ze cos ciągle jest między nami. On za to udawał biernego. Miałam wrażenie, że przede mną jest wszystko inne : praca, uczelnia, obowiązki, kumple, a ja, gdy wszystko już zrobi... On w ogole nie czuł się winny, nie okazywał skruchy. Jego zdaniem, mniej więcej tak to interpretuję - miał prawo mnie zostawić i nie powinnam mieć żalu. Ba, powinnam zapomnieć i skoro chciałam dac nam 2gą szansę w ogóle o tym nie rozmawiać.... Dopiero po jakimś czasie zauważyłam minimalne zaangażowanie z jego strony, jednak odkryłam, że cały czas gdy był "zmeczony, zapracowany i zablokowany" pisał z tamta w jednoznaczny sposób... posłałam go w diabły, ale znów uległam, znów pierwsza zadzwoniłam... Miał się starać, wszystko naprawić, ale to były tylko słowa. Pierwsza lepsza kłótnia okazała się dla niego okazją, by znów mnie zostawić tymi samymi słowami... Bardzo go kocham, chcę jego, ale z drugiej strony czuje się skrzywdzona, oszukana i ponizona... nie wiem, czy potrafiłabym tak żyć. Mam bałagan w głowie... Jak mam postępowac? Dać mu się wyszaleć, posmakowac tej "niezależności", tamtej laski z neta i czekać, by na własne oczy zobaczył, co stracił?? Coś, na co tak cięzko pracowaliśmy oboje...?
Daj sobie spokój dziewczyno. Mój też to mówi ciągle że mnie Kocha ale dla mojego dobra nie chce być ze mną... co to za gadka, chyba jedna z tych wyuczonych Wczoraj już na randkę poleciał a dzisiaj mi mówi, no właśnie "Kocha ale nie chce być ze mną". Ja staram się jakoś radzić sobie w życiu bo nie ma co liczyć, mi wszyscy tak radzą i ja Tobie również, jak Kocha to przyjdzie, a Ty nie zaprzątaj sobie głowy. Pozdrawiam ciepło i wesołych świąt życzę
Dla mnie to dość oczywiste, że można kochać i nie móc być ze sobą, bo charaktery po prostu na to nie pozwalają i już. Tak miałam z pierwszym poważnym partnerem - co z tego, że się kochaliśmy jak wariaty, jak więcej czasu byliśmy pokłóceni niż pogodzeni? Można próbować się dotrzeć, dopasować, iść na kompromis, ale jak mija kilka lat i ciągle jest źle, to chyba jasny sygnał, że się za wiele nie zmieni. Kilka lat nam to zajęło, bo byliśmy młodzi, teraz by pewnie zajęło kilka miesięcy.
Ja czytam Twoje posty i mam wrażenie, że Ty nie chcesz tego faceta takim, jaki jest, tylko chcesz go, ale żeby był inny niż jest. Tak się nie da. To tak jakbym poszła do restauracji i zamówiła zupę ogórkową, ale żeby smakowała jak czekolada.
Jak dla mnie powinnaś poszukać sobie faceta, dla którego będziesz Ty, potem Ty, potem długo długo nic, potem cała reszta, skoro takiego chcesz. Też pewnie będzie miał wady, ale może takie, które będziesz umiała zaakceptować. Z kolei Twój były-niedoszły powinien sobie znaleźć dziewczynę, dla której też on będzie ważny, ale równie ważna będzie praca, koleżanki, hobby etc. i która nie będzie miała do niego żalu, że stale o niej nie myśli.
Dać mu się wyszaleć, posmakowac tej "niezależności", tamtej laski z neta i czekać, by na własne oczy zobaczył, co stracił??
Jak dla mnie to totalnie zły sposób myślenia, Ty będziesz tkwiła w miejscu w oczekiwaniu, że on przejrzy na oczy, że Ty jednak byłaś najwspanialszym, co go mogło spotkać, a on już będzie uważać na najwspanialszą kogoś innego. On będzie żyć, Ty tracić czas kisząc się w swoim żalu i obudzisz się po X czasu sfrustrowana, że on był takim bucem. Odradzam.
Zazdrość to choroba a nie skala milosci. W efekcie ogranicza wolność w związku któts polega na świadomym wyborze a nie na kontroli.
Jak widać wolnością uczuć obdarzyl tylko siebie a milosc o której piszesz to bardziej zaspokojenie swoich potrpotrzeb jak chęć obdarowania kogokolwiek. W jego mniemaniu liczy się on. Twoje uczucia to margines.
Zostawił sobie furtkę? Masz usychac z miłości kiedy on sprawdza co mu się bardziej opłaca.
Chcesz aby zobaczył co traci? Zapomnij o tym facecie najlepiej przy pomocy innego.
Wiem że to nie takie proste... Jednak nie daj sie wyciągnąć w związek w którym musisz "kombinować" co zrobić żeby bylo dobrze.
Kochaj i bądź kochaną bo jednostronna miłość nie zbuduje związku.
Zazdrość to choroba a nie skala milosci.
W sensie, że co - najbardziej kochają najmniej zazdrośni czy najbardziej zazdrośni?
8 2013-12-25 16:48:04 Ostatnio edytowany przez piekny_nick (2013-12-25 16:49:35)
Wiesz, Vian, Ty to widzisz tak, bo jesteś kobietą- a większość (żeby nie było, że mówię "wszyscy", choć każda myśli, że trafiła na ten wyjątek, hehe... ) facetów tego typu gadki wciska masowo kobietom, by uniknąć poważnej relacji. Tak w większości mówią faceci, którzy szukają niezobowiązujących relacji, wciskają niestworzone historie kobietom, a one to łykają za przeproszeniem jak pelikany...
Takie stękanie "chcę ale nie mogę", to sobie można wsadzić wiadomo, gdzie. Dobrymi chęciami to jest piekło wybrukowane, a facet niech się jasno określi... Nie wiem, jak Wy, ale ja nie lubię grząskiego gruntu pod nogami
czy jestem? napisał/a:Zazdrość to choroba a nie skala milosci.
W sensie, że co - najbardziej kochają najmniej zazdrośni czy najbardziej zazdrośni?
Moim skro zazdroś nie m nie ma nic wspólnego z miłością .
Prawdziwa Miłość nie zazdrości i nie szuka poklasku.
Czy innymi słowy z tą jego wolnością jest tak że on może mieć setki koleżanek, czy nawet kochanek a ona nic , to jest chore.
Daj sobie z nim na luz .sama widzisz
To nie tak, że ja nie chcę go takiego, jakim jest. Byliśmy ze sobą półtora roku, to ja od początku chciałam przestrzeni między nami. Chciałam mieć czas dla koleżanek, kolegów (bo mam ich bardzo wielu), chciałam rozwijać swoje pasje, a z jego strony była chęc spędzenia ze mną jak największej ilości czasu. Zawsze bylam ja, ja, ja, bombardowanie mnie smsami, wyrzuty, gdy nie znalazłam w ciągu dnia chwilki na spotkanie, za to spotkałam się ze znajomymi. Był zaborczy i zawsze, praktycznie do końca powtarzał, że nikomu mnie nie odda. Że jestem dla niego całym światem. Zatracił siebie, nagle zaczął uwielbiac wszystko, co związane ze mną, za wszelką cenę chciał się zaprzyjaźnić z moimi przyjaciółmi. Kazdy powtarzał, że to wymuszona chęc zaimponowania mi, ale ja ślepo zapatrzona w niego tkwiłam w przekonaniu, że po prostu ma taki specyficzny sposób okazywania miłości. Był praktycznie wszędzie, rzekłabym, że nie odstępował mnie na krok. To było odrobinę przytłaczające, ale między nami była też bliskość, zrozumienie, czułam się potrzebna, kochana, czułam, ze moge liczyć na niego a on na mnie. Dobrze się ze sobą czuliśmy, spędziliśmy czas na wszytskie możliwe sposoby, nigdy się nie nudzilismy. Aż w pewnym momencie on się zniechęcił, odpuścił... Przekonywał do ostatniej chwili że kocha... ja walczyłam za dwoje, tak to można porównac do walki za dwoje, wydawało mi się, ze w pewnym momencie znów do niego wszystko wróciło, ale powiedział mi na ostatnim spotkaniu, że sam już nie wie co czuje do mnie, że nie chce już drugi raz próbować, że jest totalnie zniechęcony...Że on sie odcina. Koniec. Jakby to wszystko nic nie znaczyło... moje uczucia, to, co razem przeszliśmy. Pierwszy ostry zakręt i wszytsko przepadło.... Szczerze... załamałam się wewnętrznie, ostatni wspólny, cudowny wieczór spędziliśmy 2 tyg temu, a dziś dowiaduję się, że on ma na oku już kogoś innego...
Po pierwsze - jeśli by kochał to nic nie stanęłoby n przeszkodzie, ani praca ani pozostałe wymówki.
Kolejna sprawa, narzucanie się niezainteresowanemu facetowi jest żenujące, jeśli sama nie będziesz się szanowała to nikt inny też nie będzie. Jeśli chcesz walczyć - walcz o siebie, nie kogoś
14 2013-12-26 15:53:58 Ostatnio edytowany przez myszka50 (2013-12-26 15:54:26)
To nie tak, że ja nie chcę go takiego, jakim jest. Byliśmy ze sobą półtora roku, to ja od początku chciałam przestrzeni między nami. Chciałam mieć czas dla koleżanek, kolegów (bo mam ich bardzo wielu), chciałam rozwijać swoje pasje, a z jego strony była chęc spędzenia ze mną jak największej ilości czasu. Zawsze bylam ja, ja, ja, bombardowanie mnie smsami, wyrzuty, gdy nie znalazłam w ciągu dnia chwilki na spotkanie, za to spotkałam się ze znajomymi. Był zaborczy i zawsze, praktycznie do końca powtarzał, że nikomu mnie nie odda. Że jestem dla niego całym światem. Zatracił siebie, nagle zaczął uwielbiac wszystko, co związane ze mną, za wszelką cenę chciał się zaprzyjaźnić z moimi przyjaciółmi. Kazdy powtarzał, że to wymuszona chęc zaimponowania mi, ale ja ślepo zapatrzona w niego tkwiłam w przekonaniu, że po prostu ma taki specyficzny sposób okazywania miłości. Był praktycznie wszędzie, rzekłabym, że nie odstępował mnie na krok. To było odrobinę przytłaczające, ale między nami była też bliskość, zrozumienie, czułam się potrzebna, kochana, czułam, ze moge liczyć na niego a on na mnie. Dobrze się ze sobą czuliśmy, spędziliśmy czas na wszytskie możliwe sposoby, nigdy się nie nudzilismy. Aż w pewnym momencie on się zniechęcił, odpuścił... Przekonywał do ostatniej chwili że kocha... ja walczyłam za dwoje, tak to można porównac do walki za dwoje, wydawało mi się, ze w pewnym momencie znów do niego wszystko wróciło, ale powiedział mi na ostatnim spotkaniu, że sam już nie wie co czuje do mnie, że nie chce już drugi raz próbować, że jest totalnie zniechęcony...Że on sie odcina. Koniec. Jakby to wszystko nic nie znaczyło... moje uczucia, to, co razem przeszliśmy. Pierwszy ostry zakręt i wszytsko przepadło.... Szczerze... załamałam się wewnętrznie, ostatni wspólny, cudowny wieczór spędziliśmy 2 tyg temu, a dziś dowiaduję się, że on ma na oku już kogoś innego...
Wiec z czym masz problem .jaki sens tego dyskutowania .jestes wolna mozesz sie realizowac i nikt nie sledzi kazdego twojego kroku.tak mocno byl niby toba zafascynowany i zobacz jak szybko sie pocieszyl nowym modelem a byc moze OFIARA .
Powiem ci, że wiem dokładnie co teraz przechodzisz, bo sama tkwię w takim gównie.
Mój były był niesamowicie czuły na początku związku, latał za mną, pisał bez przerwy, jeżeli w przeciągu pół godziny mu nie odpisywałam to zaraz pisał, co się dzieje, albo dzwonił. Rąk ode mnie nie mógł oderwać i każdą chwilę chciał mi poświęcić. Było super. Po ośmiu miesiącach pierwszy kryzys, ale wyszliśmy z tego i znowu było super.. a po pierwszej rocznicy systematycznie szliśmy w dół... dół, dół, dół.. mały wzlot.. dół, dół, dół.. jeszcze mniejszy wzlot. Kompletnie stracił mną zainteresowanie, a ja go tłumaczyłam i działałam za nas dwoje. Błąd. Ja jeszcze bardziej się zaangażowałam, a on miał jeszcze bardziej w dupie mnie i to, co się między nami działo. Ważniejsza była rodzina, znajomi, on.. ja na samym końcu łańcucha pokarmowego. Zaczęliśmy się widywać raz na tydzień, mimo że mieszkaliśmy od siebie pół godziny drogi autobusem, a jak już się widzieliśmy, to albo jak znajomi, na spacerze albo się kłóciliśmy. Kiedy mówiłam, że nie rozumiem, co się zmieniło i czy już mnie nie kocha, to odpowiadał, że kocha, ale wiadomo, że nie będzie tak jak na samym początku.
W końcu nie wytrzymałam.. umówiłam się z nim na poważną rozmowę, ryzykując tym, że z nim zerwę i albo się otrząśnie, albo zrobię to na co nie miał odwagi. Wyszło na to drugie. Na pożegnanie powiedział, że kocha mnie, ale chyba nie tak jak powinien, że nie możemy być razem, ale może kiedyś się zejdziemy i czy możemy być przynajmniej dobrymi znajomymi. Wtedy byłam w stanie w którym zgodziłabym się na wszystko.
Dziś, trzy miesiące po zerwaniu, nie odezwał się ani słowem, a wszystko to co mi mówił przy rozstaniu i w sumie na grubo przed nim okazało się kłamstwem. Nie powiem, że nie tęsknię.. bo tęsknię, ale na szczęście co raz mniej. Poczucie własnej wartości mi spadło i jest jeszcze pod trzymetrową warstwą mułu. Znajomi których z nim dzieliłam olali mnie i wybrali jego.
Ale jedno wiem na pewno.. że nie ma co wracać. Nie ma sensu męczyć się z facetem, któremu jesteś obojętna, któremu nie chce się dla ciebie. Który patrząc na ciebie nie widzi kogoś wyjątkowego. To boli i ciężko jest się z tym pogodzić, ale kiedyś będziesz musiała.. im szybciej tym lepiej dla ciebie.
Dla nas obu.
Bardzo madre slowa.Masz wartosc i to bardzo wielka bo on by do tego nie dorosl zeby to w normatywny sposob zakonczyc .dla niego lepiej bylo wychodowac sobie kopciucha.jestes wielka i bardzo madra .
myszka50, po prostu wyszłam z prostego założenia: nie jestem masochistką. Postawiłam się przed wyborem bycia w związku, w którym przez większą część czasu czuję się zaniedbana, niechciana, niekochana i tylko chwilami jest tak, jak powinno być na co dzień, albo rozstać się, przecierpieć swoje i mieć nadzieję na szczęśliwy, fajny związek z kimś kto będzie mnie chciał, a nie tolerował..
Alicja92, nie warto.
Najgorsze jest to w tym wszystkim, że przez ostatnich kilkanaście miesięcy on był dla mnie dniem i nocą. Będąc z nim, tworzyliśmy jakby swój "świat" i nikogo do niego nie wpuszczaliśmy. Po czasie on był właściwie wszędzie, gdy spotykałam się ze znajomymi, on się pojawiał. Na początku mnie to męczyło, czułam się jak w złotej klatce, ale bardzo mi na nim zależało, bardzo go kochałam i kocham do teraz, choć już jednocześnie nienawidzę... Najgorsze są dla mnie wspomnienia, bardzo piękne, jak w bajce, czy filmie. One cały czas powracają wbrew mnie, nasz związek od początku wymagał dużo pracy, jednej i drugiej i obu stron na raz, bo wcześniej obracalismy sie w dwóch innych zupełnie środowiskach. Nie moge się po prostu pogodzić z tym, że osoba tak zapatrzona we mnie, tak zaangażowana w nas, potrafi po prostu przekreślić to wszystko dla "czegoś nowszego". Dosłownie wszystko mi się kojarzy z nami... każda piosenka, bo wspólnie często słuchaliśmy muzyki, filmy, jedzenie, miejsca, wydarzenia, gry, sytuacje... wszystko. Wiem, że muszę się pozbierać do kupy i iść dalej, ale po prostu w środku mam jakiś zapalnik, który rozwala we mnie bombę naładowaną poczuciem swoistej "zdrady emocjonalnej". Bo w sumie ktoś, kogo kochamy może nas skrzywdzić bardziej niz ktokolwiek inny...Zaczynam się często obwiniac, do głowy przychodza mi myśli, że pewne rzeczy powinnam była zrobić inaczej. Już kilka razy się "opamiętałam" i chciałam sama odejść, bo okrutnie cierpiałam i się męczyłam, ale albo on mi nie pozwalał i dostawał tymczasowego "olśnienia", albo ja chciałam sama to "ratować" i nie trzymałam się swych decyzji. Zauważam swoje błędy i czuję się z tym fatalnie, podczas gdy on w ogóle się jakby tym nie przejmuje (powiedział mi o tym w oczy), w trybie ekspresowym, praktycznie z dnia na dzień poukładał sobie wszystko i nastawił stery na nowy rejs... Zrobił sobie "kilkutygodniowe przygotowanie", gdzie dystansował się i mówił, że sam nie wie "co mu jest", a ja w tym czasie jeszcze bardziej się angażowałam i na końcu zostałam na lodzie, a teraźniejszość mnie jakby wyprzedziła... Ja głową i sercem tkwię jeszcze w tym związku, a on już jest krok dalej... Zawsze to jemu się zwierzałam ze wszystkiego, z każdych wątpliwości, problemów. Był moim dobrym przyjacielem, pomagał mi i wspierał dosłownie w każdej sytuacji, ja jego również, a teraz jesteśmy obcy...
Ja się nawet nie domyślam, ale wiem.. że jest ci strasznie ciężko. Ja sama byłam ze swoim dwa lata.. i w ciągu tych dwóch lat NIE BYŁO DNIA w którym bym do niego nie napisała, albo on do mnie. I nagle po dwóch latach kontaktowania się ze sobą dzień w dzień zerwaliśmy i nie odezwał się już ani jednym słowem. Pierwszy tydzień co chwila patrzyłam na telefon czy nie czeka tam na mnie wiadomość od niego, a jak tylko dostawałam sms'a to mi serce tak waliło, że nie chcij.. Drugi tydzień już się nie rzucałam na telefon jak coś na niego przyszło, ale ciągle czekałam. Teraz jak coś do mnie przyjdzie to się zastanawiam, kto to może być.. raz na jakiś czas mi przemknie myśl, że to od niego.. ale potem tylko chce mi się śmiać, że tak pomyślałam.
To co napisałaś jest dokładnie tym, co mnie spotkało. Dobrze to ujęłaś, oni oboje się na to przygotowali już wcześniej, a skurwysyństwo jakie nam zrobili to to, że wszystko to ukrywali, że czułyśmy że jest źle, ale nie na tyle, żeby przewidzieć, że to już koniec. I właśnie to jest najgorsze, że tobie się wydaje, że wszystko było do uratowania, a oni już dawno to przekreślili. Ja też szukałam sytuacji, które bym mogła naprawić, słów, które mogłam sobie darować.. Ale powiem ci inną rzecz.. przy każdym naszym kryzysie, ja mówiłam, że jeżeli chcemy ratować związek, to oboje musimy się zmienić.. i ja się zmieniałam, a on coś nie bardzo chciał i właściwie ciągle kryzys dotyczył tego samego, że co raz bardziej się ode mnie odsuwał. Ale to nie tak powinno wyglądać. On też miał się zmieniać, ale to olał, a ja nie mogę przecież zmienić w sobie wszystkiego i bardzo dobrze, bo tak zostałabym teraz zniszczoną, zostawioną i obcą sobie osobą.
Mi zajęło te dwa i pół miesiąca dojście do tego, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Że nikt nie patrzy na to, ile ty włożyłaś w coś wysiłku, że kogoś kochasz i zasługujesz na bycie kochaną. Rozpamiętywanie nie ma sensu, chociaż wiem, że przychodzi to samo, wbrew naszej woli.. bo nie ma jeszcze dnia, w którym ja o swoim byłym bym nie myślała. Ale już nie myślę o nim w kategoriach powrotu.. bardziej chciałabym żeby coś mu się stało, nie wyszło w życiu, żeby chociaż w części się poczuł tak zniszczony jak ja, kiedy mnie zostawiał.. ale to są myśli tylko dla mnie.
Staraj się zmieniać swoje otoczenie, robić rzeczy, których z nim nie robiłaś. Rozmawiaj z przyjaciółmi o tym, jak się czujesz, tylko też bez przesady, bo w pewnym momencie ich szlag trafi. ;D Oglądaj filmy, czytaj książki i się odzwyczajaj. Najgorsze jest pogodzenie się z myślą, że musisz zacząć żyć od nowa tylko dlatego, że ktoś inny stwierdził, że układ w którym ty byłaś szczęśliwa, nie jest dla niego dobry. Brutalne jest to, że musisz zacząć żyć bez niego, bo on bez ciebie już sobie poradził.
Więc powtarzam ci: nie warto.
To miałas być może gorszą sytuację... Może inaczej. Bolało bardziej, o wiele bardziej, ale trwało krócej. Ja pierwsza odeszłam od mojego, ale to była cholernie męcząca sytuacja, on cały czas się pojawiał ze swoimi tłumaczeniami, ze swoimi czułościami i gestami, a następnie robił swoje, że w końcu powiedziałam sobie "dość!". Kochałam go bardzo, dla mnie nie liczyła się duma, honor, które schowałam do kieszeni, by walczyć o coś, w co włożyłam tak wiele pracy, tak wiele czasu, poświęcenia i miłości. Poza tym, wszystkie te wartości on dawał mi, a ja to doceniałam, naprawdę, mimo, że często nie okazywałam, tak jak powinnam... Różnie między nami bywało, naprawdę, sprzeczek było co nie miara, większych i mniejszych, ale zawsze jakos sobie radziliśmy, obiecywaliśmy sobie poprawę, dochodziliśmy do porozumienia, bo mielismy w sercach siebie nawzajem i szanowaliśmy te wszystkie wspomnienia i wydarzenia, które razem przeżylismy... Dziś byłabym na tym samym etapie co Ty, jednak ja wierzyłam głęboko, że nie jest tak, że on "nie kocha" tylko "nie chce kochać"... Gdy zarzekał się, że odchodzi, że nie ma już motywacji i ostatnia rzeczą, której chce to bycie ze mna, ja jeszcze bardziej podbiłam do walki, aby uzmysłowić mu, że bez siebie nie możemy... Udało mi sie właściwie, tyle, że to ja za nim latałam, błagałam, tłumaczyłam, nie czepiałam się go, tłumaczyłam jak krowie na rowie, byłam wyrozumiała, czuła i oddana. Z jego strony było tylko minimum, czułam , że jest na mnie zamknięty, że bardzo się zmienił, jednak tłumaczyłam sobie to tak, że to swoisty "pancerz obronny" i po czasie znów wszystko odżyje. Nie odżyło... okłamał mnie dwa razy, niby w bzdurnych rzeczach, ale w tamtym momencie to dla mnie miało duże znaczenie... Poza tym miał milion innych rzeczy w głowie, nie uwzględniał mnie, nas w swojej przyszłości. Byłam obok, dla niego nie liczyły się moje łzy, bawił się tym, miał mnie kiedy chciał... Ja tak walczyłam, a on podkładał mi tylko nogi... Za 2 kochać nie można. Gdy zagroziłam, że teraz naprawdę odejdę, on obiecywał walkę, prace, starania, zaangażowanie równe mojemu, ale po kilku dniach stwierdził, że w sumie to chyba mnie nie kocha i że jednak nie chce mu się walczyć i że już woli zacząć relację z kimś nowym... Boli, ale wiem, że nie warto. Tęsknię tylko za tym człowiekiem, którym on był przez ten cały czas, gdy byliśmy razem, bo wiem, że gdyby tamten spojrzał na siebie dziś, to nie mógłby uwierzyć... ze tamten nigdy by mnie nie skrzywdził, że walczyłby do ostatnich sił, że dałby nam szansę bez wahania, ale w obecnej postaci, on po prostu mnie nie kocha...
Najgorsze jest uświadomienie sobie tego, że to już koniec i ty nic nie możesz zrobić. Najgorsza jest bezradność, bo nie zmusisz drugiego człowieka do miłości.. I poczucie niesprawiedliwości które przygniata i zniechęca, bo nikt ci przecież nie zagwarantuje, że to się nie powtórzy z kimś innym.
Chociaż ja pocieszam się czymś innym.. kiedy przypomina mi się jak pięknie było na początku mojego związku z byłym to najpierw mi się robi smutno, że było tak pięknie a skończyło się chujowo, ale potem sobie uświadamiam inną rzecz.. że kiedyś będę z kimś innym i przeżyję z nim swoje pierwsze razy wszystkiego i znowu będzie fajnie, będę szczęśliwa, ale żeby do tego dojść, to najpierw trzeba skończyć to, co cię unieszczęśliwiało - a jestem własnie na dobrej drodze.
Będzie dobrze. :3
Dziewczyny muszę sie wygadać, może któraś z Was pomoże mi na to trzeźwo spojrzec . Moj facet zrywając ze mną chyba myslał, że zostanę zakonnica, a mój świat na nim się skończy. Tydzien po ostatecznym zerwaniu kontaktu, poszedł w tany z dziewczyną, którą ledwo znał, smiem twierdzić, że to było ich pierwsze spotkanie, a ona w ten dzień chwaliła się znajomym, że już są razem. Ja jednak przestałam się z nim kontaktowac, faceci zaczęli się mną interesować, zaczęłam się spotykać z różnymi chłopakami, którzy o mnie zabiegają. Wydaje mi się, że on się o tym dowiedział w jakiś sposób. Ostatnio moja znajoma wysłała mi rozmowę, w której on pisze jej, że czuje się nienajlepiej, że popełnił błąd, że żałuje, że już ze mną nie jest i że to nie jest chwilowe, bo trwa już od jakiegoś czasu... I ja znów czuję się rozwalona. Owszem, czuję jakiś stopień satysfakcji, ale tez nastawiłam żagle na nowy rejs, mimo, że coś do niego czuję, potrafię zapominać choćby na chwile, przebywając z innymi ludźmi, nie chcę nic poważnego.... Jednak nurtuje mnie to wsyzstko, jestem ciekawa co u niego i dlaczego nagle się obudził, skoro cały czas mnie zwodził... Dlaczego męzczyźni tak postępują, ciężko mi to zrozumieć i ogarnąc, jest mi źle, a miałam już moment, w którym byłam pewna, że odbiłam się od dna i on dla mnie umarł... ;/