Kilka dni temu mój partner zupełnie nieoczekiwanie oznajmił mi, iż chce zakończyć nasz związek. Byliśmy ze sobą nieco ponad rok, może ktoś powie, że krótko, ale, mimo moich 30 lat, był to mój najpoważniejszy związek jak do tej pory, byłam bardzo zaangażowana emocjonalnie, pierwszy raz w życiu kogoś naprawdę pokochałam i w związku z tym bardzo boleśnie przeżywam rozstanie. Tym bardziej, że nic na to nie wskazywało, nie było między nami kłótni, wydawało mi się, że jest nam ze sobą dobrze? I że jeszcze w weekend byliśmy razem i było super, a zaraz w poniedziałek taki news?
Powiedział, że nie ma w tym żadnej mojej winy, że nie chodzi o mnie, ale o niego. I że nie chodzi też o żadną inną dziewczynę. Powiedział, że on po prostu nie wie, czy chce być w stałym związku. Zapytałam czy nie jest ze mną szczęśliwy ? odpowiedział, że jest ze mną szczęśliwy i że jestem najlepszą dziewczyną, z jaką do tej pory się spotykał, że lubi jak ze mną rozmawiamy, jak chodzimy na spacery, jak jeździmy na wycieczki, jak się kochamy, ale on musi się zastanowić nad sobą, zrozumieć siebie, bo właściwie sam nie wie czego chce. Zapytałam czy mnie nie kocha ? odpowiedział, że kocha, ale tak właściwie to nie wie, czym jest prawdziwa miłość, czy kiedykolwiek kogoś naprawdę kochał i czy właściwie potrafi kochać. Powiedział, że czuje się tak, jakby jedna jego połowa chciała być ze mną, a druga nie. I że chce się zająć sobą, swoimi sprawami, że chce być wolny. Zapytałam czym jest dla niego wolność i co się w jego życiu zmieni na lepsze, gdy nie będziemy już razem ? właściwie nie potrafił odpowiedzieć. Płakałam, mówiąc, że nie zauważyłam, iż między nami coś się popsuło ? a on, że nic się nie popsuło między nami, tylko on ma po prostu takie silne poczucie, że chce zakończyć ten związek i kontynuowanie go byłoby udawaniem z jego strony, a ponieważ jestem dla niego bardzo ważna, on nie chce mnie okłamywać i udawać. I oczywiście pojawiło się też standardowe: ?Zostańmy przyjaciółmi.?
Cierpię strasznie ? szok, niedowierzanie, potworny smutek, żal, poczucie beznadziei, ogromny, niemal fizyczny ból, bezradność, utrata poczucia sensu życia. I w kółko uderzające w myślach pytanie: Dlaczego? Sądzę, że było by mi łatwiej się z tym pogodzić, gdyby w naszym związku były problemy, kłótnie, pretensje, zaborczość, chora zazdrość, a może obojętność? A było wręcz przeciwnie: wzajemny szacunek, zaufanie, czułość, wzajemne zainteresowanie, a także sporo wolności i przestrzeni dla siebie. Ale wiem, że przecież jakby naprawdę mnie kochał, to by nie odszedł, prawda? Wiem też, że może nie warto się zastanawiać dlaczego ten związek się rozpadł, bo to przecież i tak nic nie zmieni. Ale jak się z tym pogodzić i nie zwariować? Jak przestać kochać? Jak przestać myśleć? Jak to pojąć, że ukochany człowiek tak bardzo zranił? Jak zrozumieć, że nie żal mu tych pięknych chwil, jakie razem przeżyliśmy? Każdy dzień jest dla mnie męczarnią, wszystko mi się z Nim kojarzy, wszystko mi Go przypomina. Przeraża mnie myśl o każdym kolejnym dniu, brakuje mi sił. Jak żyć dalej, gdy to tak bardzo boli?? Czy to w ogóle możliwe, żeby kiedyś się z tym pogodzić?