Moja córka ma 15 lat i kompletnie nie słucha rodziców. Nie jesteśmy żadną patologią, normalna rodzina, szczęśliwa i nieszczęśliwa, bo brakuje córki. Ania od dziecka miała wszystko co chciała, oczywiście wydzielane, zasłużone itp, żadne zasypywanie prezentami ani rozpieszczanie. Wychowanie normalne, z kontaktem, oczywiście były problemy ze sprzątaniem pokoju, ale ze wszystkim szło się dogadać. Aby być z nią bliżej, zrezygnowałam z wyniszczającej korporacji i otworzyłam firmę, żeby pracować w domu. Pierwsze dwa lata gimnazjum chodziła do prywatnego, ale było tak dużo lekcji i zadawane, że nie miała czasu na nic. Wspólnie ustaliłyśmy, że pójdzie do publicznego.
Już wcześniej, tak ok ok 12 roku życia zaczęła pyskować i obrażać się o cokolwiek, ale jeszcze się słuchała.
Teraz po przejściu do nowej szkoły hamulce puściły. Od początku szkoły praktycznie nie ma jej w domu. Wygląda jak tania dziwka, kolorowe paznokcie, sylwestrowy makijaz do szkoły, włosy na wietrze, chociaż nie zgadzałam się na mocny makijaż, pozwalałam na delikatny, bo inne dziewczyny się malują, miała co chciała. Teraz wygląda dosłownie jak galerianka.
Zawsze inteligentna, ze świadectwem z paskiem i wysokimi ocenami wpadła do grupy powtarzających klasę osobników o kiepskiej reputacji w szkole (seks, alkohol itp). Tłumaczyłam grzecznie, argumentując, sami wiecie, każda matka się załamuje, jak widzi, że jej się dziecko marnuje.
Niestety im bardziej się ja starałam wraz z mężem, tym bardziej ona się zacina. Spędza z nimi 9-% czasu wyglądając coraz okropniej. Nie robi w domu nic, dodam, że odpuściłam po ostatnich dwóch latach walk o jakąkolwiek pomoc w domu. Usłyszałam, czy to jest prawnie dozwolone, żeby dziecko pracowało w domu (??). Oczywiście w pokoju slams i syf. Na początku jak się zaczynała coraz więcej czasu spędzać poza domem, tolerowałam, pod warunkiem że będzie w domu o określonej godzinie. Kiedy przegieła, dostała karę. Nie przejęła się tym. Przegięła kolejny raz nie wracając ze szkoły na czas, wymyślając jakieś durne powody (naprawdę durne, bo szkołę ma obok), myśląc że jestem tak naiwna, że kupię jej wkrętki. Kiedy chciała iść na kolejna imprezę ale nie do kogoś do domu, tylko gdzieś pod stację benzynową i odmówiłam - normalnie UCIEKŁA Z DOMU. Wsadziła swoje ciuchy pod kołdrę, że niby śpi i się wymknęła (jest taka możliwość, bo mieszkamy w dosyć dużym domu). Od tego czasu jak stwierdziła, że może się nie słuchać i nie ma żadnych konsekwencji, praktycznie ma nas gdzieś. Wraca po nocy, do domu przychodzi zmienić ciuchy i wziąść coś z lodówki. Dodam, że ma 7-letnią siostrę, która ją uwielbia i ciągle o nią pyta.
Napisałam to wszystko, bo mam taką uwagę. Zdaję sobie sprawę z niektórych błędów wychowawczych, które być może popełniłam i które procentują. Nikt nie jest idealny, a dzieci może mieć każdy bez licencji psychologa. Jednak uważam, że kręcimy sobie bat na własne dupsko hodując te dzieci jak królewny, chodząc koło nich słuchając, ufając itp. Mamy je utrzymywać, wychowywać, dbać, pilnować, dawać pieniądze na przyjemności (no bo jeszcze pójdzie kraść, albo dupy dawać), kupować ciuchy, rowery, komputery). Mamy obowiązek na to wszystko znaleźć pieniądze, ale nie wolno nam za dużo pracować, bo mamy też obowiazek być do dyspozycji, kiedy nasza zbuntowana w naturalny sposób nastolatka nas potrzebuje. Jak my jej potrzebujemy, to jej nie ma, bo to my jesteśmy żeby jej służyć, a nie dziecko ma dawać rodzicom radość.
To jest jakaś paranoja!
Teraz jest tak: 15 lat poświęciłam gówniarze, żeby miała dobry start, matkę do dyspozycji w domu, nie miała kompleksów itp itp. Teraz kiedy ona się buntuje i ma wszystko w d... i postanawia po prostu się nie słuchać, bo uważa nie nie mam racji, bo ona ma rację i potrafi o siebie zadbać, ja nie mam ŻADNYCH NARZĘDZI i żadnej pomocy z zewnątrz. Po prostu mogę tylko siedzieć i płakać, i czekać czy się uzależni od narkotyków, czy ktoś gdzieś ją dopadnie, czy przyjdzie w ciąży i zmarnuje sobie życie w więzieniu, jak się zacznie bawić w głupie zabawy. I tak siedzę i zamiast pracować, zamartwiam się.
Przecież tłuc jej nie będę, zamykać na klucz też nie. Rozmowy, argumentacja i spokojna i kłótnie, rozmowy z dziadkami nie dają nic. Nie można jej ukarać, zabierając jej coś, bo jej na niczym nie zależy.
Ja nie uważam, że jestem całkowicie winna. Uważam, że społeczeństwo, internet, gdzie dzieciaki udają dorosłych, cały ten syf naokoło w reklamach i operach mydlanych pierze im mózgi. Że dzisiejsza konsumpcja nastolatków i ich nastawienie do życia to po prostu dramat. Żadnych wartości, poza hipsterską negacją rodziców.
To co, ja mam się stoczyć, żeby poprzez zanegowanie mnie, uratowała się przed zagrożeniem??
Aj się rozpisałam, w dzisiejszych czasach pisma obrazkowego, pewnie i tak nie dotrwa nikt do końca. Ale dziękuję za to że jesteście i że mogłam to napisać, to w tej sytuacji bez wyjścia już mi trochę lepiej .
Zmieniłam tytuł na taki, który jest bardziej powiązany z treścią wątku - poprzedni tytuł mógł sugerować inny problem.
Moderatorka Anemonne