Tak, tak o sobie właśnie myśle. Że jestem do niczego i że nie warto sobie zawracać mną głowy.
Mam 32 lata, pracę, samochód, mieszkanie i...jestem sam.
Z rodziną od dłuższego czasu jestem we wrogich stosunkach, tak jakoś wyszło, że od kłótni do kłótni. Od żalu do żalu...
Jestem samotny, tzn 3 lata temu rozstałem się z ex, którą dziś bez problemu uznaje za Ku**
Moje zycie, to tylko praca i czasem spotkanie się ze znajomymi z pracy...
Bez większych wartości, bez nadziei na poprawę tego stanu... Nic...
Stało się! Poznałem kogoś. Dziewczyna tryska energią, wesoła, uśmiechnięta, szczera... Spontanicznie wyszło i...kontakt jest.
Zabawną jest osobą, gada głupoty, stara się rozśmieszać, ale widze że potrzebuje opiekuńczego ramienia...
Ogólnie jest niczego sobie, potrafi podnieść na duchu, jest taka żywa, wszędzie jej pełno... Taki ogień, żywioł... A ja cichy, spokojny...
Widzę, że dziewczyna chce podtrzymać kontakt, ale... Nie przeczę, lubię ją Miło mi spędzać z nią czas i przyjemnie jest móc się do kogoś przytulić, mieć czyjąś dłoń w swojej. Czuć ciepło od drugiej osoby...
Ale nie wiem czy dobrze robię. Nie jestem pewny czy chce coś wiecej. Wiele razy zadałem jej małe rany (np. wiem, że ona oczekuje na smsa, ale ja nie mam siły i ochoty pisać, czasem potrafię milczeć kilka dni, a ona się martwi - zastanawia czy to z jej winy). Wiem że w ten sposób ją ranię, przepraszam, ona z uśmiechem odpowiada, że nic się nie stało, daje całusa...
To dobry człowiek, widzę to. Widzę że się stara, ale ja nie wiem czy warto się starać... Co jej odpowiedzieć... Czasem myśle że to za szybko, ale czasem uważam, że może właśnie powinno coś się ruszyć. Jednakże motorem napędowym jest ona - kobieta wybuchowa, mająca wiele pomysłów itp.
Co zrobić? Zaznaczę, że między nami jest odległośc 50 km a z racji mojej pracy, widujemy się rzadko, ale staramy tak często jak to jest możliwe...