Cześć wszystkim :>
Zdecydowałam się opisać tu swój problem. Dla niektórych pewnie błahy, ale mnie jednak bardzo męczy? Mam nadzieję, że mi pomożecie :> Z góry baaardzo dziękuję, kochani.
Poznałam W. jakieś pół roku temu. Nowa szkoła, nowi ludzie. Od początku bardzo się polubiliśmy, chociaż to chyba za mało powiedziane. Po prostu coś nas połączyło, jakaś więź. Na początku nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym się w nim zakochać czy poczuć cokolwiek więcej niż zwykłą sympatię, przyjaźń. Byliśmy po prostu, hmm bardzo dobrymi znajomymi, po tak krótkim czasie nie mogę go nazwać przyjacielem. To dla mnie zbyt duże słowo. Jednak stopniowo zaczęło do mnie docierać, że robi się dla mnie coraz ważniejszy. Codzienne rozmowy, kilkugodzinne, które zresztą mogłyby trwać całe dnie, spędzanie razem czasu. Czułam, ze zależy mu na mnie. A mi zależało na nim. W. ma specyficzny charakter. Ciężko do niego dotrzec, mało kto chyba wie, jaki jest naprawdę. Ludzie go lubią, ale wiedzą o nim tylko tyle, ile sam chce, żeby wiedzieli. Ale przede mną się otworzył, to było takie naturalne, wszystko wychodziło samo z siebie. W zeszłe wakacje, powiedzmy, rzuciła go dziewczyna. Po prostu się znudziła, nie wiem, jak to nazwać. Przeżył to bardzo. To była pierwsza dziewczyna, na której naprawdę mu zależało, jego pierwsza miłość. Zraniła go i długo nie mógł się pozbierać, wydaje mi się, że ciągle pamięta. Jest bardzo wrażliwy, choć nie chce dać tego po sobie poznać. Znacznie mu się poprawiło, od kiedy go poznałam. Do, bodajże stycznia byłam pewna, że NIC do niego nie czuję. Ale coś się zmieniało, on też. Zaczął bardziej okazywać mi zainteresowanie. Wcześniej często słyszałam komentarze typu: ?O! Ja wiem, że będziecie razem!?, ?Tak, tak, tylko kolega. Też tak mówiłam!?, ale raczej mnie to nie obchodziło, swoje wiedziałam. A jednak okazało się, że ludzie mieli rację. Coś zaiskrzyło. W końcu zdałam sobie sprawę, że to, co do niego czuję to coś więcej niż zwykła sympatia. Czułam, że on też myśli o mnie inaczej. Niestety, mam bardzo ciężki charakter. Powiedzmy, kiedy jakiś chłopak mi się spodoba, nie mam problemu w zdobyciu go. A chłopaków miałam wielu, ale co z tego skoro do żadnego nic większego nie poczułam? Zaczęłam być o W. zazdrosna, o jego koleżanki, a ma ich sporo, a w szczególności o jedną. Nie daję tego po sobie poznać, jestem na to zbyt dumna. Tak samo nigdy nie napiszę pierwsza smsa, na gg czy nie zadzwonię. Nie potrafię po prostu. Oprócz tego dosyć często się kłócimy. Choć może to złe słowo. Przez pewien czas obrażałam się na niego, bez powodu, ot tak żeby sprawdzić czy mu zależy, czy będzie się starał żebym mu wybaczyła niewiadomo co, wiem? jakie to dziecinne. W koncu doszło do tego, że miał mnie dość. Nie raz zdarzyło się, że nie rozmawialiśmy przez tydzień, czasem dwa. To było dziwne i trudne dla obu stron, tym bardziej, że codziennie widzieliśmy się w szkole. Głównie te sytuacje powstawały z mojej winy, cierpiałam, płakałam, złościłam się, czekałam, ale nie potrafiłam zdobyć się na przeprosiny, na to żeby się pierwsza odezwać, a może na to czekał... Nigdy jednak nie pokazywałam przy nim tego, co czuję. Kiedy był akurat ten okres, gdy nie odzywaliśmy się do siebie, zawsze zachowywałam się przy nim dumnie, chciałam go jak najbardziej zranić, nie wiem po co, nie wiem po co w ogóle się w to ?bawiliśmy?, ale jednak? Gdy tylko znikał mi z oczu, znowu cierpiałam, może też trochę żałowałam, że nie przeprosiłam? Jednak w końcu zawsze nie wytrzymywał i odzywał się pierwszy. I znowu było dobrze, nawet bardzo dobrze. Czułam nie raz, że mimo wszystko moglibyśmy spróbować, bałam się jednak, że go skrzywdzę, jak to miałam w zwyczaju, że się znudzę?
I gdy tylko takie myśli pojawiały się w mojej głowie, automatycznie znowu się psuło. Znowu traciliśmy kontakt na parę dni. Unikałam go, nie włączałam żadnych komunikatorów, chociaz tak gdzies w głębi czekałam na jakiegoś smsa, telefon, mimo że nie chciałam się do tego sama przed sobą przyznać. I znowu się odezwał? Czasami mam wrażenie, że się bawi. Ale z drugiej strony wydaje mi się to niemożliwe? Pamiętam, jak cierpiał, gdy naprawdę sytuacja była poważna. Doszłam wtedy do wniosku, ze trzeba to skonczyć, bo inaczej się wykończę, a przy okazji i jego. Chciałam zakończyć znajomość zupełnie, było mi strasznie ciężko, ale wiem, że dałabym radę. Nie miałam wyjścia, a może nie chciałam widzieć innego. Niestety, znowu pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć. Znowu się zaczęło, znowu byliśmy bardzo blisko. Postanowiłam sobie, że nie pozwolę sobie samej znów tak bardzo się zaangażować. Wiedziałam, że będę przez to cierpieć. Ale postanowiłam także, że się zmienię. Nie będę się obrażać, nie będę ?stroić fochów? i to akurat mi się udało. Nie wiem jednak czy on zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jest dla mnie ważny, jak bardzo mi zależy. Rzadko kiedy mu to okazuję, rzadko kiedy w ogóle okazuję mu jakieś uczucia. On zresztą też. Moznaby to nazwać takim mechanizmem obronnym. Po prostu boję się pokazać mu, co czuję. Często się ranimy, robimy to świadomie. Nauczył się tego ode mnie. Wcześniej nigdy tak nie robił. Nie mam mu tego za złe, mimo wszystko życzę mu, jak najlepiej. Jest dla mnie zbyt ważny. Chciałabym żeby był szczęsliwy. Może nawet z jakąś inną dziewczyną. Myślę, że byłabym w stanie po prostu odejść. Jego szczęście jest dla mnie ważniejsze od mojego. Ostatnio było naprawdę wspaniale. Ostatnie dwa tygodnie. Starał się, już dawno nie czulam, ze tak mu zależy. Znowu zakwitła we mnie jakaś nadzieja, ale nie pozwoliłam sobie ?puścić wodzy fantazji?, zbyt wiele razy to przerabialiśmy. Ale oczywiście znów sama nawet nie zauważyłam, że znowu jestem od niego zależna. Mój humor, mój dzień ? wszytsko zależy od niego. Byłam bardzo szczęśliwa. Ale przy nim nie pozwalałam sobie, żeby mnie poniosło, oczywiście? Przecież nie musiał wiedzieć, ze caly czas o nim myślałam. Nie mogłam się skupić. Przy nim chcę być silna, niezależna, taka jaka zawsze byłam! Tylko, teraz jestem zależna od niego, o czym on, mam nadzieję, nie wie. Tak też, całe dwa tygodnie miło zleciały. Nawet poszliśmy na spacer, któregoś dnia. Długi spacer, podczas którego okazywaliśmy sobie, że naprawdę nam zalezy, były to bardzo delikatne gesty. Dotknięcie dłoni, pogłaskanie po ramieniu, po włosach. Żadnych pocałunków, na to chyba nie byliśmy jeszcze gotowi, obydwoje mieliśmy mętlik w głowie. Z jednej strony chciałabym z nim być, z drugiej strony nie do końca, boję się, że skrzywdzę jego albo siebie. Czuć to wahanie. Gdyby do tej pory było tak kolorowo, nie sądzę żebym was tu zamęczała moimi ( MATKO, JAKŻE DŁUGIMI!) wypocinami. Jednak w tym samym dniu, pod wieczór W. poszedł z przyjaciółmi na imprezę. Wlasciwie bylam zadowolona, że poszedł, lubię gdy spędza czas z przyjaciółmi. Ja nie byłam zaproszona, bo po prostu to nie moja paczka ?. Mimo wszystko czekałam po południu, zanim poszedł na imprezę, na jakiegoś smsa, ale nic. Trudno, może był zajety, może nie miał ochoty, nie miałam mu tego za złe. Odezwał się dopiero w nocy. Wysłał smsa, ale W. nie był raczej trzeźwy . Spałam, nie słyszałam, a rano jak się obudziłam, nie odpowiedziałam, bo no nie miałam na co, właściwie ?. Nie odezwał się cały weekend. Ja nie włączałam nawet komputera, bo nie miałam jakoś ochoty. Ale sądziłam, że napisze mi jakiegoś smsa, zadzwoni? Ale nic. W niedziele wieczorem dopiero odezwał się na gg, tez nie od razu, dopiero po kilkunastu minutach, opowiedział trochę o imprezie. Wlasciwie zamieniliśmy parę zdań i to by było na tyle? Urwała się rozmowa, a on już nie pisał, ja tym bardziej. Rozmawiałam z innymi, ale jakoś nie miałam ochoty i po godzinie wyłączyłam wszytsko. Znowu to uczucie odrzucenia zaparło mi, dosłownie, dech w piersiach. Rozkleiłam się, cały wieczór zleciał mi na płaczu. Dzisiejszy dzień nie był lepszy. Zachowywałam się dosłownie jak zombie, chociaż zwykle po prostu szaleję ?. Ale nie dzisiaj. Byłam wykończona. Wiem, że wreszcie muszę podjąć decyzję. Albo to wszystko zakończyć i zapomnieć o nim, albo spróbować jeszcze raz. Nie wiem, co zrobić. Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez niego. Nie jesteśmy razem, więc wiem, ze nie mam prawa wymuszać na nim czegokolwiek, wymagac czegoś i nie robię tego. Ale już po prostu mam dosyć, jestem wykończona. Postawiłam sobie dwie opcje i którąś z nich muszę wybrać. Bycie zwykłymi znajomymi nie wchodzi w grę, próbowałam. Kończy się na tym, że jedna ze stron za bardzo się angazuje. Poradźcie mi coś, proszę. Przemówcie mi wreszcie do tego mojego rozumu. Nie chcę żeby cierpiał? Ale, w końcu, sama nie wiem, co on tak naprawdę czuje. Czasami wydaje mi się, że zupełnie mu na mnie nie zależy.
Przepraszam, ze tak długo! Mam nadzieję, że coś niecoś zrozumiecie.
PS MÓJ BOŻE, NAPRAWDĘ WYSZŁO OPOWIADANIE. WYBACZCIE!