Takich wątków jest już pewnie mnóstwo i każdy ma swoją osobistą historię, od kilku dni ja mam i swoją, nie mogę sobie poradzić z tym co się wydarzyło, więc postanowiłam się wypisać ze swojego cierpienia i bólu, czasem zdanie osób postronnych pomaga spojrzeć na sprawę z innej strony, nie ukoi bólu, ale może w jakiś sposób pomóc się z nim oswoić...więc od początku ...
Miesiąc temu, po 15 latach związku i roku próby ratowania tego - rozpadło się moje życie - pierwszy cios. Na początku sądziłam, że będzie łatwo się pogodzić z tym, sama proponowałam rozstanie, próbowałam przyzwyczaić się do takiej myśli, że ułożymy się oddzielnie, niezależnie,przecież i tak kiepsko było między nami, a my i tak nie potrafiliśmy tego dźwignąć, chociaż bardzo nam zależało, ale z tej miłości zaczęliśmy się w końcu ranić nawzajem.
Całe życie razem, pierwszy poważny związek, poświęcenie z mojej strony, przeprowadzka do innego miasta, nowe życie z nim, wspólne plany no i ...zaczęło się psuć coś w którymś momencie, a później tylko narastało, zamiast to naprawiać kumulowaliśmy problemy i tyle się tego nawarstwiło, że ciężko było to już później ogarnąć, ja poznałam kogoś, on poznał kogoś, przez chwilę spotykaliśmy się z innymi osobami, później powrót, on walczył, ja walczyłam i tak w kółko.
W końcu do tego doszło, on podjął decyzję, której już nie cofnie, a ja nie umiem i nie potrafię sobie uświadomić, że już tego nie będzie, że nie będzie wspólnego bycia ze sobą, nawet tych masakrycznych kłótni, wracam do naszego wspólnego jeszcze, ale pustego domu i wpadam w rozpacz, nie umiem się odnaleźć. W dodatku parę dni temu dowiedziałam się od niego (chciał być fair), że spotyka się już z kimś innym i świetnie się dogadują - drugi cios. Jego nie ma, a ja od dwóch tygodni chodzę jak cień, próbuję żyć normalnie, pracować, jakoś funkcjonować, ale nie daję rady. Ataki płaczu dopadają mnie co chwilę, próbuję sobie wmówić, że było źle i tak się miało stać, ale nic to nie daje - ciągle płacz i ból, ból podwójny bo nie dość, że go nie ma to jeszcze jest już tak szybko dla kogoś innego ...poznanego przypadkiem ...Obojgu jest nam ciężko to przetrwać, rozmawialiśmy i staramy się jakoś wspierać i przeżyć to wszystko, nawet odseparowaliśmy się na prawie dwa tygodnie od siebie bez kontaktu spotkań, niczego, ale widać, że oboje się męczymy i tak :-(, bo jednak w którymś momencie i jemu i mnie brakuje i chcemy się po prostu przytulić do siebie, mimo, że on rzekomo z tym kimś nowym jest.
To była moja i jego pierwsza i wielka miłość, ponieważ mimo wielu różnic, kochaliśmy się bardzo i nadal coś tam się tli, więc i ból większy :-(
Wiem, że powinnam otworzyć się na ludzi teraz, spotykać ze znajomymi chociażby po to żeby nawet podnieść swoją samoocenę a za jakiś czas próbować ułożyć sobie życie, ale nie potrafię, nie wyobrażam sobie bliskości z inną osobą, bo będzie inaczej napewno, ale to już nie będzie to samo, nie ten dotyk, nie takie odczuwanie siebie, nie taka więź, będzie porównywanie, to nie będzie już nie to.
Są jakieś sprawdzone sposoby jak się wyciągnąć z takiego dołka? To pytanie do osób, które to przeżyły, są i czują się wygrane, bo ten ból obezwładnia mnie całą :-(