witam,
mój związek jest beznadzieją ... a mimo to trwam w nim, chociaż coraz bardziej mnie to przytłacza.
Pożalę się ... nigdzie nie wychodzimy bo mu się nie chce, jesteśmy w domu - on leży bo jest zmęczony, wychodzę gdzieś sama - dogadywanie i podejrzenia - forma żartu, na których się podobno nie znam, wszytsko robimy osobno.
On narzeka, że już mógłby mieć żonę ( odniesienie do jego byłej, która dołożyła mężowi do samochodu ), narzeka na wszystko począwszy od zdrowia (do lekarza nie pojdzie, bo mu się nie chce), przez moje wady, do ustawicznego braku pieniędzy. Mowi, że ja do związku się nie nadaję, nie umiem pocieszyć i normalnie porozmawiać, więcej z żadną studentką by się nie związał (bo ja widzę tylko szkołę, ale jest też to motto jego kuzyna), żałuje, że do mnie wrócił i twierdzi, że on jest dla mnie taki dobry, że lepszego nie znajdę. Co do mojego wyglądu też ... a to włosy mam nie tak ułożone, a to nie tak chodzę, nawet majtki źle zakładam...a jak pytał jaki jest mój typ faceta, po uzyskanej odpowiedzi odpowiedział, że taki to potzrbuje "konkretnej" dziewczyny (nie mnie). Ogólnie zawsze coś jest nie tak, ale wszytko i tak jest moją winą, ja wszytsko psuje. Nasze rozmowy nawet jak są o czymś innym niż pieniądze lub praca, to i tak do tematu pieniędzy wracają. Od raku słucham co on by to miał jakby pracy nie zmienił i to dzień w dzień.
Ostatnio non stop się kłocimy, ja już nawet nie prowadzę z nim dyskusji, bo z nerwów tylko później źołądek mnie boli. Na drugi dzień jak mu przejdzie, to mowi, że to przeze mnie, bo go zdenerwowałam i że on tak tylko w nerwach...tylko w tych nerwach wypamina mi cały czast tą samą serię, więc chyba faktycznie ma do mnie takie żale.
Ja ideałem nie jestem, nie jestem niańką, bo ja też oprócz wykanywanie masażyków, chciałabym też je mieć, nie jestem czuła, bo już nie potrafię, nie pocieszam, bo już nie wiem czym, a ciężko mi wymyślać już 365 wersję odpowiedzi na codzienne biadolenie. Kiedy mówię, że będzie dobrze, że nie takie ludzie mają znartwienia i żeby postarał się myśleć optymistycznie, odpowiada: " Ty i tak masz wszystko gdzieś", bo najważniejsza jest zabaweczja, samochodzik, którego koledzy pozazdroszczą. Ideałem fizycznym też nie jestem, chociaż mnóstwo facetów uważa mnie za atrakcyjną lub ogląda się za mną.../ brzmi nieskromnie, ale może jest to potwierdzenie na to, że nie ma co narzekać/.
Słyszę jeszcze, że nie jestem jedyna, nie myśle poważnie o przyszłości.... to prawda kiedyś myślałam, ale wiem, że mogłabym nie wytrzymać z nim:(( najgorsze jest jednak to, że boję się jeszcze większej samotności, że prawdziwej miłości już nie spotkam. Bo i kiedy ... może już za późno...zaraz kończę 24 lata ( wogóle to wątpię, że istnieją prawdziwe miłości bez tego co wymieniłam.
Proszę o trzeźwe spojrzenie, bo czuję, że już dłużej nie potrafię:(, a boję się skończyć to "coś"....