adlernewman napisał/a:No tak, bo facet ma cale zycie poswiecic uwielbianiu swojej kobiety...
Nie, nie całe. Jeszcze musi mieć czas na pracę (jeśli nie jest rentierem) i dbanie o siebie, Żeby nie skapcanieć. Żeby jego szczęśliwe życie z wybranką było długie i wciąż piękne.
adlernewman napisał/a:Zgadzam sie z Yoghurtem. Jak ludzie razem mieszkaja to powinni oboje placic ze swojej kieszeni (chyba, ze w gre wchodza dzieci, studia czy po prostu brak pracy).
Zauważ - Ty jesteś w związku z zaangażowanym mężczyzną, który nie grymasi tylko Ci pomaga, bo tego teraz potrzebujesz. Jak odróżnić tego, co obiecuje a w razie W się wypnie, od tego co obiecuje i obietnicy dotrzyma? Kiedyś nie wiedziałaś i masz za sobą niefajne przejścia. Ja nie wiedziałam i też mam za sobą niefajne przejścia. Po co inne kobiety mają się uczyć na swoich błędach, skoro mogą na naszych? Jak odróżnić cwaniaczka, który udaje związek od takiego, który faktycznie się angażuje (zwłaszcza gdy się tyle mówi o swobodach)? Prosty test. Zależy mu - daje. Nie wylicza, nie żałuje. Prezentuje postawę: co moje, to Twoje, kochana moja Kobieto. Nie ma pretensji gdy ona otuli się jego ulubionym swetrem, a gdy rozbije jego samochód, bardziej się zmartwi jej samopoczuciem niż blachami.
Dodatkowa premia: gdy mężczyzna daje, angażuje się bardziej. A piszą kobiety zaangażowane. Niech więc wiedzą, czy warto nadal się angażować CZY LEPIEJ DAĆ SOBIE SPOKÓJ.
Autorce jest nijak brać od partnera. Przy czym on chce dawać. Jest zaangażowany. I ja proponuję, żeby to budowała, nie psuła. Żeby z wdzięcznością przyjmowała to, co on chce dać. Bo to wyraz jego miłości. Chęci budowania. Odrzucenie w imię fałszywie pojmowanej dumy jest nonsensem.
Wmawianie kobietom, że nie powinny brać, gdy partner chce dawać jest... Sama nie wiem bardziej głupotą czy bardziej złą wolą. [to nie do Ciebie, nie posądzam Cię ani o jedno, ani o drugie]
Gdy on daje, czuje się silny i męski. Gdy ona bierze (nie mówimy o patologii, pijawce czy bluszczu), odczuwa wdzięczności i ma potrzebę okazania jej. Poza tym widzi w nim ten męski pierwiastek - to czego można pożądać. Dla mnie to mieszanka siły, zaradności, spokoju, stabilności emocjonalnej i hojności dla wybranki. Dla mnie zupełnie aseksualny jest niuniuś, który miesiącami albo latami szuka pracy (tak, żeby nie znaleźć) i robi awantury gdy ona go próbuje zmobilizować. Ale wiele dziewczyn daje sobie zrobić wodę z mózgu i pakuje się w kłopoty albo tworzy kłopoty. Z tym próbuję walczyć.
adlernewman napisał/a:Ten przyklad z zona wydajaca fortune na manicure jest zupelnie nieodpowiedni- ja bym sie zastanawiala, czy taka kobieta ma rowno pod sufitem.
Jaką fortunę? Jeśli kobieta się uczy i pracuje na kawałek etatu to zarabia kilkaset złotych. A porządne zrobienie paznokci u dłoni i stóp to 240. I kiedy ma sobie te paznokcie robić? Jak będą dzieci, obetnie na krótko, żeby przypadkiem nie podrapać. Jak dzieci odchowa, to będzie wyglądała głupio ze śmiałym kolorem, raczej dyskretna elegancja, delikatny odcień różu, może beżu. Dlaczego nierówno pod sufitem? Jeśli wie, że jej mężczyzna uwielbia takie paznokcie, a jej to nie przeszkadza (albo też lubi, co byłoby idealne) i stać ich, bo on utrzymuje dom, jest to działanie zupełnie racjonalne.
adlernewman napisał/a:Zwiazek to nie spolka
Właśnie!
adlernewman napisał/a:i wypominanie sobie kazdego grosza jest bez sensu
W rzeczy samej.
adlernewman napisał/a:zwiazek to takze partnerstwo, wiec stawianie kobiety na pedestale (...) jest po prostu smieszne.
A tu mów za siebie. Mnie się podoba, gdy partner jest grzeczny i romantyczny, gdy kupuje kwiaty, podaje płaszcz, otwiera drzwi, kłania się prosząc do tańca, całuje w rękę, czeka aż pierwsza usiądę, odsuwa i przysuwa krzesło, mówi pięknymi słowami, jest zawsze miły, kulturalny i elegancki. Podoba mi się, gdy nie jest przy tym sierotą obrzyganą i nie oczekuje że go za to będę utrzymywać; podoba mi się gdy jest zaradny i ma gest, stać go choćby na to żeby mnie zaprosić na kolację do przyjemnego lokalu. Nie musi dla mnie polować na krokodyle ani dawać co wieczór prezentów. Nie żądam fundowania wycieczki dookoła świata. Ale jeśli nie chce lub nie może zaprosić mnie na przejażdżkę za miasto... No sorki, nie nadaję się na kobietę kloszarda, nieudacznika, skąpca. Nie i już. Bo ja też daję i to niemało.
Zauważyłam, że znaczna część kobiet też by chciała być traktowana z szacunkiem wyrażanym w opisany przeze mnie sposób. A tu ogólne schamienie - i rozsądne wymagania uważane są za coś z Księżyca. Nie dajmy się zwariować. Mamy prawo czuć się cenne, kazać się traktować z szacunkiem. Jeśli ktoś nie chce lub nie może nam okazać miłości tak, jak tego chcemy to może po prostu nie jest partnerem dla nas.
Partner Autorki jest dokładnie dla niej. Kocha. Chce z nią być. Chce mieszkać z nią razem. Planuje ślub - czyli na dobre i na złe. Ona kocha, chce tego związku, chce ślubu. Pełnia szczęścia. A Autorka się waha, bo poprzednio się sparzyła. Nie wie co robić. Rodzice też myślą, że jak z tamtym się popsuło przez wspólne mieszkanie, to i z tym się może popsuć.
Ja zasadniczo jestem przeciwna wspólnemu zamieszkiwaniu, gdy ludzie są niesamodzielni, nie umieją utrzymać się sami (każde z osobna i oboje razem). Bo małżeństwo jest dla dorosłych, związek ze wspólnym mieszkaniem także. Oni wyglądają na dorosłych. Wygląda na to, że mogliby zrobić krok naprzód. Ale...
Wahania wydają się wynikać ze strachu. I tu: z jednej strony strach jest złym doradcą. Jak się nie uda? Jak się popsuje? Jeśli będziemy programować "nieudanie" i popsucie, to się popsuje... Ale z drugiej strony... Strach jest wyrazem niepewności. I ja rozumuję tak: jeśli nie wiem, czy czegoś chcę, to znaczy, że tego nie chcę.
adlernewman napisał/a:i podtykanie jej wszystkiego pod nos jest po prostu smieszne.
Czysta erystyka. Nigdzie nie napisałam, że ON ma JEJ wszystko podtykać pod nos.
Zauważam, że coraz więcej kobiet ma skłonność do traktowania facetów jak bożków i właśnie stawianie ich na piedestale i podtykanie wszystkiego pod nos. Tylko że to nie jest śmieszne. Jest straszne. I często kończy się tragicznie dla kobiety i jej dzieci.