Tak mi się kilka dni temu urodziło w jednym z wątków. I niewykluczone że warto sobie podyskutować o tym. Czasami jak czytam, to mam wrażenie że niektóre/niektórzy przy pierwszym problemie/wątpliwościach już myślą o końcu. I czasami kończą. Bez walki. Inni walczą za długo ze szkodą dla siebie. Inni w ogóle nie walczą, chociaż wydaje im się że tak robią. Inni za krótko, albo od razu się poddają i potem żałują.
Jaka jest ta granica ?
Jeśli kogoś naprawde kochasz to nie ma granic....nawet duma idzie na drugi plan.
Walczyć mozna, gdy partner daje nam szanse i gdy oboje chcą być razem.
Odpuścić trzeba, gdy ta druga osoba po prostu nie chce, olewa nas i żyje swoim życiem. Nie ma sensu się narzucać i płaszczyc, bo to nic nie da.
Bo do tanga trzeba dwojga i nie da się nikogo zmusić do związku....
Niektórzy popełniają ten błąd, że walczą nie wiadomo po co. Próbują za wszelką cenę być z kimś kto ich po prostu nie kocha.
Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, kto jest odpowiedzialny za problemy w związku. Jeżeli oboje, to oboje powinni się starać... Najczęsciej przecież wina leży po stronie obojga. Jeżeli natomiast to jeden z partnerow zawinił, to on powinien walczyć. Jeżeli nie walczy, to druga osoba powinna tym bardziej odpuścić. A czasami jest na odwrót - jedna strona krzywdzi drugą, a ta druga jeszcze widzi światełko w tunelu i stara się coś zrobić... Na siłę.
Fairytale mnie uprzedziła. Ja też uważam, że granicę walki o związek wyznacza druga osoba. Jeśli partner wyraża chęć rozwiązywania problemów i pracy nad tym, żeby było lepiej - walka ma sens. Inaczej nie ma żadnej walki.
Moim zdaniem nie ma takich granic. Granice są wymyślane przez nas same, w zależności od tego, jaka jest nasza sytuacja i jak bardzo chcemy walczyć o związek, jedna dla swojego mężczyzny zrobi wszystko, inna nie kiwnie palcem i powie "a niech się wypcha, znajdę sobie innego".
6 2012-09-04 13:32:21 Ostatnio edytowany przez klarek (2012-09-04 13:33:08)
Sami wyznaczamy granicę ? Tylko czy we właściwym czasie. W moim ostatnim związku z miłośniczką samotności, a jednocześnie świetną koleżanką-przyjaciółką od 20 lat (chyba w tym roku), przekroczyłem granicę. I po 1,5 roku po kolejnym rzuceniu zaprzestałem dla własnego dobra.
Wspominając z kolei małżeństwo to oboje nie dotarliśmy do granicy. Chcieliśmy oboje uratować ale nie razem. Teraz bym chyba inaczej postępował.
Jak czytam historie na forum dziewczyn które latami walczyły żeby być z partnerem to się po prostu serce boli. Ale czy one znały granicę ? Czy to nie trąci o obłęd "miłości". A z drugiej strony dziewczyny, które przy pierwszym "ale" spontanicznie urywają bo im nie pasuje. Które są normalne ?
Co do ost. wypowiedzi...... ogólnie zachowania GRANICZNE nie są zdrowe
Dla mnie jest to granica własnej godności w związku.
Fairytale mnie uprzedziła. Ja też uważam, że granicę walki o związek wyznacza druga osoba. Jeśli partner wyraża chęć rozwiązywania problemów i pracy nad tym, żeby było lepiej - walka ma sens. Inaczej nie ma żadnej walki.
Wiesz, w moim wypadku było trochę inaczej. Walczyłem. Walczyłem zbyt długo w przegranej walce. Mimo, że właśnie ta druga osoba deklarowała chęć współpracy. Ale na deklaracjach się kończyło....
Granica jest w nas. To granica własnej godności, woli walki i siły naszych uczuć.
vinnga napisał/a:Fairytale mnie uprzedziła. Ja też uważam, że granicę walki o związek wyznacza druga osoba. Jeśli partner wyraża chęć rozwiązywania problemów i pracy nad tym, żeby było lepiej - walka ma sens. Inaczej nie ma żadnej walki.
Wiesz, w moim wypadku było trochę inaczej. Walczyłem. Walczyłem zbyt długo w przegranej walce. Mimo, że właśnie ta druga osoba deklarowała chęć współpracy. Ale na deklaracjach się kończyło....
Granica jest w nas. To granica własnej godności, woli walki i siły naszych uczuć.
Właśnie granica własnej godności. Ja walczyłam tak jak bym jej nie miała i teraz tego bardzo żałuje bo zrobiłam z siebie kretynke.
Mam teraz cudownego faceta i bardzo żałuje że wcześniej się tak poniżałam gdy bym wiedziała co mnie czeka później na pewno bym tego nie robiła i teraz uświadomiłam sobie że to wcale nie była jakaś wielka miłość. Teraz mam swój honor i jak nie ten to inny na pewno już nie będę się tak przed kimś płaszczyć.
yoghurt007 napisał/a:vinnga napisał/a:Fairytale mnie uprzedziła. Ja też uważam, że granicę walki o związek wyznacza druga osoba. Jeśli partner wyraża chęć rozwiązywania problemów i pracy nad tym, żeby było lepiej - walka ma sens. Inaczej nie ma żadnej walki.
Wiesz, w moim wypadku było trochę inaczej. Walczyłem. Walczyłem zbyt długo w przegranej walce. Mimo, że właśnie ta druga osoba deklarowała chęć współpracy. Ale na deklaracjach się kończyło....
Granica jest w nas. To granica własnej godności, woli walki i siły naszych uczuć.
Właśnie granica własnej godności. Ja walczyłam tak jak bym jej nie miała i teraz tego bardzo żałuje bo zrobiłam z siebie kretynke.
Mam teraz cudownego faceta i bardzo żałuje że wcześniej się tak poniżałam gdy bym wiedziała co mnie czeka później na pewno bym tego nie robiła i teraz uświadomiłam sobie że to wcale nie była jakaś wielka miłość. Teraz mam swój honor i jak nie ten to inny na pewno już nie będę się tak przed kimś płaszczyć.
Godność. Dokładnie. Ale czy warto tego żałować ? Walczyliśmy do upadłego. Może i obdarci z godności ale walczyliśmy. Pewnie mały powód do dumy ale zawsze.
Ja przyznam się, że chyba już nie mam siły jak się zdarzy kolejny koniec kolejnego związku walczyć. Powoli godzę się z myślą, że wydzielam chyba jakieś toksyczne feromony, które wcześniej czy później powodują koniec "związku".
Niema co walczyć bo i tak zawsze kończy się to niczym.
Jak na moje tak owszem są pewne granice.No ale my ludzie często je przekraczamy w każdej dziedzinie życia.Każdy ma prawo do walki o bycie szczesliwym.Jednak w wiekszosci przypadkach walka jest na nic.W moim przypadku tak było( chociaż walka tego nie nazwe) raczej naiwnością ,że cos się jeszcze może zmienić.Poki co wiem ,że to nie jest mozliwe. Gdzies tu na forum przeczytałam ze aby wrócić trzeba najpierw odejść.Ja narazie odeszłam od przykrych wspomnien i ulatniam sie z życia mojego byłego.Kiedyś jednak uopmne się o znajomość jak będę gotowa i kto wie być może wtedy będąc stabilna emocjonalnie uda mi się bez wysiłku odzyskać stare uczucia.Pozdrawiam wszystkich
majka7 Znam takie przypadki którym się udało.Wszytsko zależy czemu tak naprawdę para się rozstaje.W moim wypadku byliśmy za młodzi.Ja jego pierwsza dziewczyna.Ostanio usłyszałam od kogoś ,że to tak dziwnie mieć 1 partnerke do końca życia.Mój były widocznie też gdzieś to usłyszał Tak mam pretensję do losu.Bo wiem i on wie ,że bylismy świetna para.Ale to było z góry skazane na rozstanie(bylismy razem 3 lata+ kilka lat wczesniejszej znajomosci). 1 para na 100 które poznaja sie w tak młodym wieku zostaja ze soba juz na zawsze...w takim wypadku jak mój granica powinna być.Bo to walka z wiatrakami
herbatka - a mi się wydaje, że 1szy związek może przetrwać, ale to zalezy także od wieku, związki małolatów sie łatwiej rozpadają, bo są jeszcze oni niedojrzali emocjonalnie.
Według mnie należy randkować z kilkoma facetami/dziewczynami przed 1szym związkiem, żeby trochę poznać płeć przeciwną Ale jak juz się spotka odpowiednią dla nas osobę... To czego chcieć więcej?
Masz racje.Ja przed moim ex miałam kilku facetów to nie było to.Lecz mój były nie chodził na randki zanim mnie poznał.Prawda jest taka ,że wizualnie nie był atrakcyjny dla pań.Co się teraz zmieniło powiem tak wyrobił się Sam teraz przyznaje ,że nie wie czego oczekuje od zycia i że zdaje sobie sprawe ,że może popełnić wielki błąd ale że musi sie przekonać.Nie pozostaje mi nic innego jak mu na to pozwolić.Wiem jedno powrotu do tego co było nie będzie.Chciałabym jednak nie palić tego mostu ze sobą tym bardziej ,że mamy wspólnych znajomych i możliwość przypadkowych spotkań.Wielu z was pewnie to czytając stwierdzi ,że sama go usprawiedliwiam.To nie prawda.Zranił mnie jak nikt inny lecz staram się zrozumieć kazdego człowieka na świecie mimo ,że moje poglądy na zycie mogą być zupełnie inne.Przez 4 miesiace nie dałam mu żyć jak chciał.Prawda jest taka ,ze poniżałam sie przed nim prawie za kazdym razem.Wstyd mi za t co robiłam.Dlatego musze to totalnie wymazać z pamięci.Na wszytsko potrzeba czasu:)
herbatka90 masz zupelna racje ze jesli ta druga osoba nie chce byc z nami to trzeba jej odpuscic dla jej i naszego dobra nic na sile nie wskuramy lecz tylko pogarszamy sytuacje i sprawiamy iz ta druga polowka moze nas nawet znienawidzic za utrudnianie odejscia. a jesli pozwolimy odejsc w spokoju zyskujemy szacunek w oczach tej drugiej osoby.
Mysle, ze jak czuje sie, ze trzeba walczyc o zwiazek, to on jest juz z gory przegrany. Nie da sie zmusic partnera do milosci, do szacunku, do kooperacji jezeli on nie czuje ich w stosunku do nas. Wiele kobiet wierzy w cudowne przemiany i moze podswiadomie nawet sa uzaleznione od dramatow, ale nie ma to nic wspolnego z ratowaniem zwiazku.
Generalnie wydaje mi sie, ze jak w zwiazku jest milosc, nie ma miejsca na walke, a raczej jest ona zastapiona dialogiem. Oczywiscie problemy sa nie do uniknienia, ale w zdrowym zwiazku obie strony staraja sie je rozwiazac.
Walka kojarzy mi sie z desperacja- bardzo nieatrakcyjnym i ego niszczacym uczuciem.
Hmmm... jestem tu nowa.. i nie wiem od czego zacząć dlaczego weszłam akurat w ten temat ?? Bo chcialam opowiedzieć o mojej walce o zwiazek. Z moim mężem znamy się 7 lat, a przeszło 4 lata jesteśmy po ślubie. Początki były oczywiście stereotypowe, jak w większości świeżych malżeństw. Poznałam go na imprezie, zaczęliśmy się spotykać, motyle w brzuchu, bezsenność, nie jadlam , nie piłam. Liczyl się tylko On. Po zaledwie kilku miesiącach znajomości podjęliśmy decyzje o wspólnym zamieszkaniu. Wtedy, uważałam to za jedyne rozwiazanie, aby być blisko Niego. Było jak w bajce, śniadanka, obiadki, czule chwile, świetny, baaa boski seks... Szybko odkryłam jednak, że moj kochany, wymarzony, wysniony mężczyzna ma wady. Zdziwicie sie pewnie i powiecie "eh..każdy ma wady, Ty zapewne też dziewczyno ".. Owszem akceptowałam w pelni skarpetki, brudne naczynia i tym podobne męskie "odchyły". Nie o takie wady mi chodzi. M,ój wtedy narzeczony zaczął krok po kroku, dzień po dniu pokazywać swoje drugie oblicze... Najgorsze były awantury po tzw.kieliszku. Myslałam sobie, nerwowy jest, wiem to i akceptuje, muszę przymknąć na to oko, w końcu każdy z nas ma jakieś mniej lub bardziej uciążliwe wady. Ok...potem był wspaniały ślub i wielkie wesele i znowu chwilka Pięknej Milości Aż Po Grób.. Ktoś mi kiedyś powiedział, że faceci po ślubie się zmieniają na gorsze... To prawda. Wiem, że to jest kwestia charakteru człowieka, ale w moim, a raczej w Naszym przypadku naprawdę tak było.. A było coraz gorzej, awantury, wyzwiska, pierwszy raz w życiu podniosł na mnie rękę w stanie upojenia alkoholowego po jakiejś ostrej kłótni, juz nawet nie pamiętam o co ;( Przepraszał, kupil kwiatka i idylla dalej trwała.. Trwala kilka dni.. Mimo tego, że pamietałam o tym co zrobił, starałam się nie zauważać problemu.. Nie chcę pisać co sie działo potem krok po kroku, bo to bez sensu..Prawda jest taka, że mój mąż jest poprostu bardzo nerwowym, zaborczym człowiekiem..To nie wymysł tylko obiektywne opinie ludzi z naszego otoczenia. Od części osób słyszałam "odejdź od niego, nie macie dzieci, zrob to teraz, tak dłuzej nie może być, jak on Cie traktuje? ". Druga część (zdecydowanie mniejsza) powtarza mi do dzis, żebym dala nam szansę..już kolejną... może 10, 20, 30 ? Juz nie pamietam ile bylo tych szans. Najbardziej bolała mnie zdrada... zdrada z moja znajomą..A ja głupia co zrobiłam? Kilka dni placzu, milczenia i wróciłam po ognistych przeprosinach. Namowy na psychologa nic nie dały, grozenie rozwodem tez nie... Moj mąż nie chce się zmienic...Albo brakuje mu siły...albo mnie nie kocha... Ba, ja widzę, że to nie jest miłość...moze przyzwyczajenie? Więc tak naprawdę chyba sie właśnie zblizam wielkimi krokami do mojej granicy walki o związek.. bo juz nie mam siły... bo juz nie chce plakac...bo chce byc szczesliwa...Jaka mam podjąć decyzję ? To bardziej czysto retoryczne pytanie, bo nie spodziewam sie odpowiedzi...:) Czasem lepiej wyrzucic z siebie to wszystko co leży na sercu...
Ajakanulka, odpowiedz na Twoje pytanie jest bardzo prosta- nie ma sensu sie meczyc. Jezeli maz Cie wyzywa, zdradza, urzadza awantury i podnosi na Ciebie reke, to wyraznie Cie nie kocha. W dodatku wcale nie chce zmienic swojego postepowania i wejsc w jakakolwiek kooperacje. Nie zmusisz go ani do milosci ani do zmian. Jedyne wyjscie z tej sytuacji to...wyjscie przez drzwi (albo wystawienie jego walizek za drzwi) i podanie o rozwod.
Nie daj sie terroryzowac facetowi, ktory z braku jaj wyzywa sie na kobiecie psychicznie i fizycznie, usparawiedliwiajac to "nerwowym charakterem". To padalec a nie mezczyzna.
adlernewman...Przez wiele lat jednak walczyłam o związek, bo wydawało mi sie że tak trzeba, w Naszych rodzinach nie było rozwodów, wielu ludzi mnie przekonywało że musimy się dotrzeć... ale przez to "docieranie" straciłam poczucie własnej wartości, dume i godność. Często wychodziłam przez drzwi, ale zawsze wracałam.. i to był błąd. Jestem zagubiona, bo nie wiem czy dam sobie radę sama i boje sie tego co będzie...
adlernewman...Przez wiele lat jednak walczyłam o związek, bo wydawało mi sie że tak trzeba, w Naszych rodzinach nie było rozwodów, wielu ludzi mnie przekonywało że musimy się dotrzeć... ale przez to "docieranie" straciłam poczucie własnej wartości, dume i godność. Często wychodziłam przez drzwi, ale zawsze wracałam.. i to był błąd. Jestem zagubiona, bo nie wiem czy dam sobie radę sama i boje sie tego co będzie...
Posluchaj, przed poznaniem meza zylas, nieprawdaz? Radzilas sobie. No i po rozstaniu sobie poradzisz
Wierz mi, ja bylam tylko (o, szczescie!) zareczona z klonem Twojego meza i jestem bardzo zadowolona, ze postanowilam sie spakowac i nigdy za siebie nie patrzec. W czasie mieszkania z nim schudlam do 45 kilo, odizolowalam sie od przyjaciol i znajomych i po prostu czulam sie jak smiec. On mi robil awantury (po alkoholu czy bez alkoholu) prawie codziennie, zabranial mi sie spotykac z moim kuzynem (ktory byl jedyna rodzina jaka mialam w moim miescie), uderzyl mnie nie raz i nie dwa i (to najsmieszniejsze) twierdzil, ze to ja mam problem. Jak postanowilam usunac ciaze (kto by chcial miec dziecko w takich warunkach?) to na mnie wrzeszczal przez cala droge do kliniki i z powrotem. Po roku takiego traktowania mialam dosc i bez duzych rozterek sie wynioslam. Jak go widze na miescie, to mi sie niedobrze robi.
Jasne, ciezko bylo. Spalam na kanapie u przyjaciol przez jakis czas, nowa prace musialam znalezc i zalowalam tego calego straconego czasu. Jednak pozbieralam sie. Teraz nie tylko prawie koncze doktorat ale rowniez zyje w harmonii z moim nowym chlopakiem (no, nowym jak nowym, jestesmy razem poltora roku), ktory jest wspanialym facetem.
Ja Ci mowie, uciekaj gdzie pieprz rosnie. Ciesz sie, ze dzieci nie macie.
Tak..racja..żyłam i sobie radziłam.. Widzę, wyraźnie że w pewien sposób uzależnił mnie od siebie ten człowiek..Patrząc na to co piszesz o swoim związku, u mnie było prawie dokładnie to samo.
Podjęłam decyzje kilka dni temu o odejściu, tylko muszę to spokojnie poukładać..
Jednak najbardziej boje sie tego, że decyzję o odejściu od męża podjęłam dzięki mężczyźnie..jeśli wiesz co mam na myśli...;) Poznałam kogoś...(to jednak zupelnie inna historia)
Czy nie jest tak, że powinnam teraz być sama, pobyć sama ze sobą i odrzucić jakiekolwiek związki ?? Chociaż na chwilę ??
22 2012-09-05 15:10:52 Ostatnio edytowany przez adlernewman (2012-09-05 15:50:08)
Dobra decyzja
Bycie samej przez chwile pomoze Ci sobie wszystko w glowie poukladac. Zrelaksowac sie. A kolege zawsze mozesz miec Kto wie, moze cos z tego bedzie w przyszlosci. Jednak ja bym sie zatrzymala na kolezenstwie na razie. Wydaje mi sie, ze za duzo przeszlas zeby sie rzucac w nowy zwiazek tak od razu. Rowniez w przypadku sprawy rozwodowej, maz moglby byc bardzo nieprzyjemny widzac Cie z kims nowym. Jezeli cos Cie juz z tym nowym gosciem laczy (sex itd) zastopuj.
23 2012-09-05 15:56:06 Ostatnio edytowany przez ajakanulka (2012-09-05 16:07:39)
Dziękuję za dobre rady...nic dodać nic ująć..wezmę je głęboko do serca. Masz racje, teraz po tylu upokorzeniach, wiecznych kontrolach, awanturach, spokój jest jedynym rozsądnym azylem... Czas wziąć się w garść i zawalczyć o swoje szczęście
I powiem więcej... wg mnie być szczęśliwą kobietą to wcale nie znaczy być z kimś i kochać, bo to czasem bardziej boli niz samotność...
Chyba wolę być samotna...
Gdzie są granice... gdybym trzymała się swojej teorii to już dawno te granice zostałyby przekroczone....
Kazdy indywidualnie wyznacza sobie te granice, dużo zależy od tego ile człowiek jest w stanie znieść, ile wybaczać, ile dawać szans drugiej osobie...Zależy to przede wszystkim od tego jak bardzo wierzy w dany związek i jak bardzo kocha. Czasem jedna ze stron musi kochać za dwoje, gdy nadchodzi kryzys, gdy trzeba zawalczyć.
Jestem ze swoim chłopakiem wiele lat i tylko my wiemy ile sobie wybaczyliśmy. Byl moment, kiedy to ja walczyłam, potem odwrotnie i wszystko wisiało na włosku. Teraz po wielu problemach dotarliśmy się. Rozumiemy się jak nigdy i nauczyliśmy się wieeele z popełnionych błędów. Warto zawalczyć, nawet gdy czasem wydaje się, ze to nie ma sensu...Granice każdy wyczuje sam o ile nie będzie próbował oszukiwać samego siebie.
24h max
Gdzie są granice... gdybym trzymała się swojej teorii to już dawno te granice zostałyby przekroczone....
Kazdy indywidualnie wyznacza sobie te granice, dużo zależy od tego ile człowiek jest w stanie znieść, ile wybaczać, ile dawać szans drugiej osobie...Zależy to przede wszystkim od tego jak bardzo wierzy w dany związek i jak bardzo kocha. Czasem jedna ze stron musi kochać za dwoje, gdy nadchodzi kryzys, gdy trzeba zawalczyć.Jestem ze swoim chłopakiem wiele lat i tylko my wiemy ile sobie wybaczyliśmy. Byl moment, kiedy to ja walczyłam, potem odwrotnie i wszystko wisiało na włosku. Teraz po wielu problemach dotarliśmy się. Rozumiemy się jak nigdy i nauczyliśmy się wieeele z popełnionych błędów. Warto zawalczyć, nawet gdy czasem wydaje się, ze to nie ma sensu...Granice każdy wyczuje sam o ile nie będzie próbował oszukiwać samego siebie.
A ja sie nie zgadzam z tym.
Jedna sprawa to problemy w zwiazku wynikajace ze stresu, nowo narodzonych dzieci, klopotow w rodzinie czy ze zdrowiem. Zupelnie inna sprawa gdy wiadomo, ze utrzymanie zwiazku jest jednostronna akcja bo partner/ka przestal/a kochac, poniza, zagraza przemoca psychiczna czy fizyczna. Oczywiscie w pierwszym przypadku sa to sytuacje losowe albo w sumie zewnetrzne (no bo dziecko to trzecia osoba) i sa rozwiazywane ze zrozumieniem przez obu partnerow. W takiej sytuacji zeby czasem trzeba zacisnac i pomoc jedno drugiemu (czy to maz zawalony praca, czy zona ktora stracila czlonka rodziny, czy problemy ze zdrowiem). Drugi scenariusz jest niestety z gory przegrana bitwa, i ja sie bardzo czesto na tym forum zastanawialam dlaczego, szczegolnie, kobiety, "walcza" o uczucie, ktorego albo nigdy nie bylo albo wygaslo z determinacja cierpietniczej matki Polki.
27 2012-09-05 20:08:17 Ostatnio edytowany przez samanthab313 (2012-09-05 23:08:35)
A czy po bez mała 40-tu latach, gdy nadszedł bardzo poważny kryzys, gdy miłość się wypaliła, to czy warto jeszcze walczyć, czy już raczej nie? Czy w tak dojrzałym wieku, lepiej być samym, ale za to szczęśliwym? Zdawałoby się że w starszym wieku, lepiej mieć kogoś bliskiego obok siebie. Tylko.. jakim kosztem?
Witam!Moze zaczne od tego ze z zona jestem od 7lat a po slubie 2 lata.I zawsze bylo tak ze to ja musialem walczyc o zwiazek ona prawie nigdy nie okazuje uczuc.Nie wazne czy ja zawinilem czy ona to ja przychodzilem do niej i moze wyda sie to wam smieszne a raczej napewno ale tak bylo.Ostatnio probowalem z nia rozmawiac o tym ze tak nie moze byc,wytlumaczylem o co mi chodzi a ona nadal robi to samo.Naprawde mam dosyc starania sie za dwojga ale nadal ja kocham:(Kiedy chce z nia porozmawiac ona zachowuje sie jak by mnie nie slyszala.Prosze o jakas rade
Nie zawsze granicą jest miłość i chęci drugie partnera. Ja jestem tego przykładem, przeszłam przez bardzo burzliwy związek wielka miłość duzo szczęścia ale też kilka zerwań, kłótnie o sile huraganu walka zarówno z jednej jak i z drugie strony, praktycznie ciągła, żadne słowa i przykrości nie sprawiły że się której poddało. Tylko że ile można? może właśnie na początku, za pierwszym razem trzeba było odpuścić, póki się tak jeszcze nie kochało, nie przywiązało i nie planowało wspólnej przyszłości. Ja nawet teraz po 4 zerwaniu i tym razem bardzo długiej przezwie bo minie na dniach 3 miesiąc bardzo kocham i on mnie też, daje sugnały, zadzwoni napisze coś miłego. Żadne z nas nie ma nikogo nie umawia się.. a to juz 3 miesiące więc fakt że się kocha nie znaczy że nie warto odpuszczać. Kiedyś trzeba i to nawet na przekór sobie
Moja historia jest długa ale proszę o pomoc. To tak jestem po rozwodzie mam 30 , zmarło mi dwoje dzieci i juz jestem inna niż kiedys...
Nagle pojawił się on mój sąsiad 27 , zaczela się przygoda bez zobowiązań i później miłość ( on pierwszy wyznał milosc) on wyjechał za mną do niemiec. Było cudownie dawał z siebie 100% tylko mi coś się stało i przestałam mu mówić o wszystkim. Była sytuacja ze rzuciłam palenie jemu się udało a ja się ukrywałam odkrył prawdę i od tego zaczęło się wszystko ze go oklamuje ze nie mowie mu ze szczegółami co się w pracy dzieje. Zaczęły się podejrzenia o zdradę a ja nigdy w życiu go nie zdradziłam i odrzucałam wszelki podrywy. Tylko właśnie nie mówiłam ze tak owakie były tylko pod wpływem złości mu to wygarnelam i zaczęło z dnia na dzien wszystko się psuc, przestal się starać a jak ja się starałam to byli dobrze tylko na chwilę. On chciał wrócić do kraju i tez tak zrobiliśmy niby nie czuł się dobrze. Próbowaliśmy jeszcze w pl ale on ciągle pretensje ze go oklamywalam ze jestem nie ogarnieta ze nie koduje wszystkiego co mówi. Ja mimo to walczyłam sama z sobą, zaczęłam się odchudzać ale się nie udawało tez miał pretensje bo on uwielbia ćwiczyć, rozpadło się z dnia na dzień. A z w końcu koniec zerwał ze mną po 3 latach. Ale ja się nie podałam i walczyłam on chwila dobrze i znów zastanowienie czemu go oklamywalam i tak w kółko macieja. Był w tym wszystkim seks i nagle pojawiła się jego sąsiadka 19 lat ze go kocha i czekała aż się rozstaniemy. Rozbawiło mnie to. Zaczeli się spotykać a ja ciągle walczyłam a jak się o nich dowiedziałam to już wogole byłam jak lwica. Spotykaliśmy się ale rzadziej kochaliśmy się dalej ale on powie dział ze nie potrafi mi wybaczyć tego ze nie dałam mu całej siebie i nie wie co ma robić bo pojawił się ktoś i zabiega o niego a on nie chce być nie fer dla niej i dla mnie. Nie potrafiłam tego zrozumieć byłam zazdrosna i wscipska płakałam nocami ze go stracę. Ale się nie podałam i powiedzialam mu ze mimo naszych rozstan mam prawo tez mieć szansę jak i ona nie ważne ze setną ja dopiero zrozumiałam ze warto walczyć o miłość jak ktoś się pojawił . A mimo wszystko i tak się ze mną spotykał. Między nimi nic jeszcze nie było są tylko rozmowy . Dałam mu prawo wyboru czy da mi jeszcze jedna szanse i powie jej o mnie bo jeżeli mówi ze jeszcze coś do mnie czuje to chyba jest mała szansa. Jak ona naprawdę go kocha to będzie walczyc tak ja i mu na to pozwoli. Bo on musi wiedzieć czego chce . Czy dobrze zrobiłam ? Czy warto jak wiem ze jeszcze coś nas łączy?. A i on jej to powiedzial ona nie zrozumiała tego tak jak ja i mówi że mu ciężko. Co mam robić nie mogę w kolko powtarzać ze się zmienię i będzie dobrzeczy chce mu to pokazać a zarazem dać mu wolność żeby nie mówił ze go na siłę zmuszam. Pomóżcie prosze