Witam wszystkich,
głupie szukać porady na forum w takiej sprawie, ale wierzcie... nie mam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć i choć troszkę sobie ulżyć. Mam naturalnie koleżanki, ale one zwykły na każdy związkowy problem razić jedno " "ZOSTAW GO!" , nie starając się nawet głębiej przeanalizować sytuacji.
Wiecie...łatwo jest jednej kobiece poradzić drugiej, by ta odeszła od mężczyzny, gdy ma na uwadze tylko i wyłącznie "dobro" kobiety. Mam wrażenie, że jako jedyna staram się też zrozumieć męża. Ale nie chce też torturować się z litości do niego... więc proszę Was o opinie. Może coś mnie oświeci, bo sama czuję się przyparta do muru.
Jeszcze zanim zacznę dodam, że dokładnie ten temat na tym forum podesłał mi mój mąż, gdy byliśmy w separacji. To był jego sposób by nie mówiąc tego wprost, powiedzieć mi, że zastanawia się nad tym, dlaczego tak się stało ( separacja), że go to też boli.
A więc tak, jesteśmy młodym małżeństwem, niespełna 2 letnim. Mamy 1,5 rocznego synka.
Nie ukrywam, że zaszłam w ciąże młodo i nie do końca planowanie. Ale bardzo się z tego cieszyłam, bo byłam szalenie zakochana w moim mężu. On we mnie także.
Mimo wielkiego uczucia nie dogadujemy się od początku. Mój mąż ma trudne dzieciństwo i przez to wyjątkowo trudny charakter. Jest twardy i to mnie w nim przyciąga, ale czasem zbyt twardy... .
Co się dzieje? Pierwszy raz to on zostawił mnie, jeszcze w ciąży. Po prostu zabrał co najpotrzebniejsze i wyszedł z domu. Wtedy mieszkaliśmy jeszcze u moich rodziców. Byłam zdruzgotana... .
Po jakimś czasie nawiązał kontakt. Tłumaczył się, że źle się czuł mieszkając z moimi rodzicami, ale że mnie kocha... .
Wtedy podjęłam dziwną dla mnie samej decyzję, że wyprowadzę się z nim do innego mieszkania. Tak, żeby czuł się komfortowo. "Przecież w razie czego zawsze mogę odejść. A jak nie spróbuję, będę żałować do końca życia! "
W marcu byliśmy na swoim. Niestety radość nie trwała długo. Okazał się bardzo znerwicowaną osobą, z napadami gniewu bez większych podstaw. Potrafiła do furii doprowadzić go błahostka, np. to że makaron się rozgotował itp. ( on gotuje, jest kucharzem i nie lubi mojej kuchni. Zawsze coś robię źle wg niego, więc przestałam to robić w ogóle).
Za wszelką cenę próbuje dominować i to bezwzględnie. Starał się zrobić ze mnie swoją uczennicę, która we wszystkim będzie go traktować jak autorytet. A na jego nieszczęście jestem silną kobitą, mam swoje zdanie w wielu dziedzinach i chętnie je wygłaszam. To go bardzo zaczęło irytować, czym mnie kompletnie zaskoczył, bo przed ślubem powtarzał, że najbardziej docenia we mnie to, że prócz urody jestem inteligentna i mam swoje zdanie. 
I sytuacja zaogniała się w ten sposób, że on był coraz bardziej poirytowany tym, że nie chce traktować go jak autorytet, a ja byłam coraz bardziej zrozpaczona tym, że mężczyzna moich marzeń wmawia mi głupotę i nie uważa za osobę, która mogłaby być mu równa.
Rozstaliśmy się po raz pierwszy, na 2 miesiące. Po tej przerwie wróciliśmy do siebie ochoczo, zatęsknieni i zmęczeni rozłąką. Po długiej rozmowie wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze...
Ale ponownie po 3 miesiącach rozstaliśmy się. Tym razem miał być rozwód. Michała agresja, pretensje o wszystko i wytykanie najmniejszych rzeczy, żeby tylko udowodnić, że jestem gorsza sięgnęły zenitu.
Pokazywał mi, że mu na mnie nie zależy. Taki typ...duma przede wszystkim.
Kolejne 2 miesiące czekałam na jeden znak od niego, że chce, abym wróciła. Ale on tylko odwiedzał syna. Na mnie patrzył z pogardą.
Wyjechałam na 2 tygodnie w okresie świątecznym do pracy za granicę - była okazja, a u mnie z kas było krucho. Michał dodatkowo wytykał mi, że roztrwoniłam pieniądze, które od niego dostałam na pierdoły ( 2 miesiące - jego 1 tys. ).
Po moim powrocie coś się w nim zmieniło. We mnie też. Nasza agresja minęła. On w dość nieporadny sposób zagajał co jakiś czas mailowo.
Trochę za szybko do siebie wróciliśmy po tym wszystkim. Ale gdy przeanalizowaliśmy całą sytuację, dalsza rozłąka wydawała mi się pozbawiona sensu.
Pierwszy miesiąc bardzo się starał. Inny człowiek. Często przytulał, mówił że kocha. Naprawdę nie kłóciliśmy się miesiąc czasu!
Potem jak się posypało to jest gorzej niż kiedykolwiek.
- Unika seksu ze mną. twierdzi że to nie moja wina, że ogólnie zmalał mu popęd. O to jest mnóstwo kłótni. Nie chcę być nieskromna, ale zdaję sobie sprawę, że jestem atrakcyjną kobietą. Do tego młodszą od niego o 7 lat! ( '92 i '85) Nie potrafię nawet opisać co czuję, gdy on mnie odtrąca... wiem, że mnie nie zradza, że nie jest gejem... a mimo to mówi mi "nie". Gdyby nie moje żebry, nie kochalibyśmy się wale. Moja samoocena spadłaby do zera, gdyby... no właśnie. Kolejny problem - w pracy, na uczelni... wszędzie kręcą się faceci, którym oczy się świecą i wiem, że są na moje kiwnięcie. To potwornie frustrujące... i wątpię, by tak się dało żyć na dłuższą metę.
Potrzebuje, by ktoś się mną fascynował. 
- Dwa to prócz braku seksu, brak w ogóle ochoty na kontakt ze mną. Mam wrażenię, że gdy przebywam obok to go drażnię. Najgorsze, że on temu zaprzecza...
Gdy pytam, czy chcę być dalej ze mną, że widzę jak ma mnie dość... pytałam wprost " Czy mam odejść"
odpowedź brzmiała "To twoja decyzja" albo " twoja sprawa, to Ty przecież jesteś nieszczęśliwa."
Gdy argumentuję, że widzę że mnie ma dość to twierdzi, że owszem, bo działam mu na nerwy. I się z nim sprzeczam.
Nie uśmiecha mi się powrót do rodziców jako samotna matka, tym bardziej, że mieszkają na wsi zabitej dechami.
Bez perspektyw i ludzi...
Ale nie wyobrażam sobie dalej życia z tym człowiekiem. Tym bardziej, że słyszałam już nie raz " wypierdalaj i nie wracaj", tłumaczone potem, że chodziło mu, żebym po prostu poszła do pracy i go nie dręczyła
Gdy to sama czytam, zastanawiam się co ja tu jeszcze robię? Ale...
1. Ja go kocham. Cholernie mocno, choć on na to nie zasługuje.
2. Nie ufam facetom za grosz. Przekonałam się na własnym mężu, że każdy facet na początku się stara...a po 2 latach, choćbym ubrała się w swoje najseksowniejsze ciuchy i tak nie będę go pociągać. Więc co... seks bez angażowania się? Przykre być tak wypranym z uczuć. I przykre nie mieć nadziei na to, że mężczyzna, z którym się kochasz będzie z Tobą zawsze, będzie Cię szanował i pomagał... Nie wierzę, że coś takiego istnieje dużej niż kilka lat fascynacji i pożądania. Dla mężczyzn nie ma miłości.
3. Sama nie wiem czego miałabym teraz szukać. Facet, który wzbudziłby we mnie pożądanie jak mój mąż musi mieć swoje zdanie, a taki raczej woli kobiety, które z uśmiechem na ustach przytakują jak kukiełki. I wzdychają jaki to on cudowny, że lepiej zna drogę dojazdu do celu.
4. Mój syn. Mąż jest tylko w nim zakochany. Boję się że żaden inny facet nie będzie go tak kochał. I zapewne tak będzie...
Kiedyś czytałam na jakimś forum wypowiedź równie zrozpaczonej kobiety, która mówiła że brzydzi się sobą, bo musi żebrać o seks własnego męża, żeby raz na tydzień się kochać.
Nigdy nie sądziłam, że mnie to spotka. 
Zapisałam nas raz na terapię, na którą w końcu nie poszliśmy z braku pieniędzy.
Zresztą pogodziliśmy się wtedy, więc nie mieliśmy o czym rozmawiać za te 300zł, które mieliśmy zostawić za wizytę.
Czy to normalne, że facetowi w wieku 28 lat ot tak spada popęd? Boże, jesteśmy małżeństwem niecałe dwa lata...
Marzę, by ta sytuacja miała jakieś rozwiązanie, by było jak dawniej... ale chyba sama się oszukuję.
Królowa Naiwności... 