Dzień dobry,
idąc za radą jednej z Forumowiczek, postanowiłam poprosić o opinię odnośnie mojej decyzji rozwiązania ciąży. Zdaję sobie sprawę, że nikt nie może odpowiadać za mnie, nikt nie przejmie także kompetencji lekarza, ale bardzo potrzebuję głosu osoby, która oceni trzeźwo, z boku, czy moje ostateczne stanowisko da się uznać za adekwatne do sytuacji. Historia jest długa, ale może znajdzie się jakaś cierpliwa Czytelniczka.
Jesienią ubiegłego roku zaszłam w ciążę, przekonana, że zostanie ona zakończona drogą cesarskiego cięcia. Mam dość wysoką wadę wzroku i od wczesnych lat nastoletnich byłam pouczana przez okulistów, że nie będę rodziła naturalnie. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszyło - "od zawsze" panicznie bałam się porodu, a z biegiem czasu ten lęk tylko się nasilał.
U progu ciąży usłyszałam, że moje informacje są przestarzałe - już dobrych kilka lat temu Polskie Towarzystwo Ginekologiczne wycofało krótkowzroczność z listy powodów do przeprowadzenia cc. Byłam przerażona i podjęłam decyzję o wykonaniu zabiegu w prywatnej klinice, odpłatnie, bo nie wyobrażałam sobie prób wyłudzenia "cesarski" w publicznym szpitalu.
Pani ginekolog nie komentowała mojej decyzji, prosiła tylko o zastanowienie się. Zaczęłam czytać na temat porodów i tu rozwiały się moje kolejne złudzenia, m.in. co do rzekomej nieinwazyjności operacji - dowiedziałam się zarówno o podwyższonym ryzyku zgonu matki, jak również o potencjalnie gorszej kondycji noworodka. Z drugiej strony nabijałam głowę opisami "porodowej rzeźni" i wspomnieniami typu "wyłam jak zarzynane zwierzę, nigdy więcej". Pamiętam, że w jednym z artykułów ceniony ginekolog ze stolicy zarzucił kolegom po fachu, że promują w gabinetach porody naturalne, a synowym i córkom przeprowadzają "cesarki". Miałam w głowie zupełny mętlik.
Dość szybko przeszłam na L4, bo ciąża początkowo była zagrożona. Wtedy już zupełnie utonęłam w lęku, wyobrażeniach i codziennej lekturze - zaniedbałam nawet kwestie higieniczne, nie mogłam spać, prawie ciągle płakałam. Partner opiekował się mną jak małym dzieckiem, wspierał, tłumaczył. Upragniona ciąża niemal przestała mnie obchodzić, liczyło się tylko to, że kiedyś nastąpi poród. A z nim ryzyko śmierci, powikłań, okaleczenia dziecka z powodu braku sił i obezwładniającego bólu. W połowie ciąży trafiłam do szpitala, gdzie usłyszałam krzyki z porodówki. Przez następne tygodnie śniły mi się po nocach, moje lęki jeszcze się zwielokrotniły. Szpitalna pani doktor nieco drwiąco spytała mnie wówczas, czy nie wiedziałam, że poród boli. Wiedziałam, ale nie sądziłam, że wobec dostępności znieczuleń może to nadal tak wyglądać.
Pomyślałam jednak o porodzie ze znieczuleniem, co trochę uspokoiło mnie do momentu, w którym doczytałam, że anestezjologiczna teoria często mija się z praktyką na porodówkach. Poszłam do szkoły rodzenia, zapytałam o opinię położną. Powiedziała, że znieczulenie zadziała na chwilę, a później dopiero będzie bolało, bo nie znieczula się fazy partej. Z lektur wiedziałam, że dobrze podany lek w fazie rozwierającej powinien "utrzymać się" i na partą , ale zmilczałam. Mojej pani doktor powiedziałam, że podejdę do sn ze znieczuleniem, w pełni zaaprobowała moją decyzję. Psychicznie poczułam się nieco lepiej.
Żeby uniknąć powrotu ataków paniki wybrałam się do psychiatry. Opowiedziałam swoją historię, prosiłam o rozpoczęcie psychoterapii i ewentualne leczenie farmakologiczne, choć obawiałam się, że to drugie raczej nie będzie możliwe z uwagi na ciążę. Pani doktor wysłuchała mnie, zadawała pytania, rozmawiała... koniec końców zaordynowała poród przez cesarskie cięcie. Byłam zaskoczona, spytałam, czy diagnozuje u mnie tzw. tokofobię. Odpowiedziała, że nie, silną nerwicę i zaburzenia obsesyjno - kompulsyjne. Mam pokazać tę opinię mojej pani ginekolog.
Tak sprawa wygląda na dzień dzisiejszy. Czuję, że dla dobra dziecka, a może i własnego, nie powinnam jednak wybrać cc, choć, paradoksalnie, tak o nim wcześniej "marzyłam" i trwam przy opcji znieczulenia. Nie wiem jednak, czy mogę zignorować opinię fachowca, lekarza, z którym byłam zupełnie szczera - może dostrzegł w moim zachowaniu coś niepokojącego, co utrudni poród naturalny... Bardzo proszę zatem o jakąś podpowiedź, co zrobiłybyście będąc na moim miejscu? Może pomoże ona jeszcze komuś, choć żadnej z nas nie życzę podobnych przeżyć i wstyd mi, że nie potrafiłam/nie potrafię opanować lęku.