Beyondblackie, zdecydowanie nie chcę spędzić zycia robiąc za mamusię rozwydrzonego bachora, a raczej... egoistycznego narcyza.
Zaczęłam temat od słowa "foch", ale dotarło do mnie, ze to złe słowo, to jest zwyczajna przemoc psychiczna, tylko mocno sprawę wybielałam (ale to chyba klasyka gatunku).
Dziękuję za wszystkie porady i wsparcie.
Pomogły i cóz, juz jest pozamiatane:D W sumie jestem z siebie dumna i juz mówię jak to wyglądało.
W tym tygodniu jechał po mnie w sumie juz cały czas - za moje posiadanie własnego zycia i jego wyimaginowane obawy (na przemian z przeprosinami i tłumaczeniem, ze ma się zle).
Szkoda, ze dopiero teraz, ale widzę jakie to było bez sensu (intuicja _v_ była słuszna, ze trzeba uciekac) i jak wypierałam to, ze MNIE to wszystko krzywdzi. Jak idiotka ubzdurałam sobie, ze jak będę taka dobra i wspierająca, znosząc wszystko, to mu pomogę. Gie prawda. I jak sobie tak podsumuję, to naprawdę duzo tego do "znoszenia" było.
W piątek faktycznie wreszcie się postawiłam. Myślałam, ze załatwię to spokojnym wyjściem z jego domu, ale zapytał co jest moim zdaniem w relacji nie w porządku, no to pomyślałam, ze ok, wymienię co jest ka mać nie w porządku. To zapoczątkowało takie wrzaski z jego strony (m.in. że był dla mnie za dobry), ze w sumie sąsiedzi mogliby policję wezwać.
Usłyszałam, ze jak teraz wyjdę, to mogę już nie wracać... Natychmiast więc skierowałam się do drzwi:D
Nazajutrz oczywiście smsy (bo telefonu nie odbieram), ze wie, że ja cały czas byłam w porządku, że widzi ile dla niego robiłam, że przeprasza, że już wszystko rozumie (tia, nagła magiczna przemiana, wręcz iluminacja). Ze musi nad sobą bardzo popracować, ze dziękuje, że dzięki mnie to widzi, ze jestem jego najblizszą osobą blablabla itd...
To w sumie mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że to klasyka patologii.
Sama teraz czuję ulgę...no, czuję się tez trochę oszołomiona, ale cieszę się, że na obecny moment mój mózg nie podsyła mi dobrych wspomnień, tylko same złe (będę pilnować, zeby to się nie zmieniło).
Beyondblackie, pisałaś, ze trzymam się tej relacji, bo boję się być sama. Sęk jest w tym, ze ja nie byłam przed tą relacją w związku przez ponad 5 lat i nie czułam się samotna (mam psa i dobrych przyjaciół). Pracowałam sama i na terapii nad zaburzeniami odzywiania, autoagresją, nad moim BPD i Chadem. Od dawna mam świadomość, jakie doświadczenia z dziecinstwa zapoczątkowały takie a nie inne strategie radzenia sobie. Nie tylko stosowałam acting-in, ale niestety tez acting-out, a teraz po prostu sobie ubzdurałam, ze tym razem zrobię inaczej i będę tak dobra, ze bardziej się juz nie da.
Szkoda tylko, że nie zauwazyłam jak bardzo ON w swoim zachowaniu jest podobny do mojego narcystycznego ojca i ze znowu staram się "zasłuzyć" sobie na miłość. U ojca juz wiem, ze nie ma czego szukać, ale pewnie potrzeba gdzieś tam zostaje i wyemanowała w taki chory sposób.
No błąd, przez jakiś czas na pewno nie będę szukać nowej relacji, a kiedyś moze będzie inaczej.
Mam nadzieję, ze nie będę musiała do tego wątku wracać... ale tez wiem, ze róznie moze być, bo nie sądzę, zeby on odpuścił. I nie do konca sobie ufam, jeśli chodzi o bycie konsekwentną, więc jak pojawią mi się obawy to będę pisać, ok?
Jeszcze raz dziękuję wam:)