czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » RELACJE Z PRZYJACIÓŁMI, RELACJE W RODZINIE » czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 27 ]

1 Ostatnio edytowany przez ponja (2015-05-05 22:20:23)

Temat: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Chciałam wam opisać pewną sytuację, o której jakoś nie mogę zapomnieć i od czasu do czasu wraca do mnie we wspomnieniach i ją kolejny raz "rozkminiam". W zasadzie to juz sama doszlam do pewnych wniosków, ale jednak chciałabym usłyszeć jak osoby postronne by taką sytuację odebrały, bo może to ja jestem przewrażliwiona, czy coś w tym stylu...
No więc, mam taką przyjaciółkę, z którą znamy się od maleńkiego. Nazwijmy ją kolezanka A. Z kolei jakiś czas temu była sytuacja, że ja się zdecydowałam urwać kontakty z dwoma moimi innymi znajomymi. Te 2 osoby po prostu w mojej ocenie nie zachowywały się jak przyjaciółki - jedna mi często kłamała o sobie, ukrywała tez rożne informacje, żebym nie wiedziała o niej pewnych rzeczy i żyła w jakimś złudzeniu co do wspaniałości jej osoby, no a druga mnie zwyczajnie olewała (typu odpis na e-mail po roku czasu, a w tym okresie tylko raz sie odezwala jak mi posłała zdjecie i 2 zdania w e-mailu, żeby było śmieszniej zbiorowym jeszcze, adresowanym do 7 osób - wiec nawet tyle jej sie nie chciało do mnie odezwać, czy zapytac czy żyje, czy jestem zdrowa - przez rok czasu zero zainteresowania moją osoba, SMS tez nie odpisała, choć mógł nie dojść akurat, wiem, ale nieważne, to juz raczej inna historia z tą koleżanką i nie o tym chciałam). Nazwijmy te 2 koleżanki: koleżanka B (kłamca) i koleżanka C (olewka). O tych koleżankach wspominam temu, bo tamta rozmowa z A się zaczęła właśnie od tego tematu. Ja musiałam powiedzieć A, ze z tamtymi urwałam kontakt, bo kolezanka B jest naszą wspólną znajomą, więc nie chciałam żeby głupio coś wyszło, no a o drugiej już wspomniałam tak po prostu, jak temat wyszedł, bo akurat się tak złożyło, że z nimi oboma sie pożegnałam w krótkim odstępie czasu i temu wtedy o tym mówiłam. Ta pierwsza, B, co kłamala, to nie jakaś bliska przyjaciółka A, po prostu wspólna znajoma, bo wszystkie się razem kumplowałyśmy w dzieciństwie, ale najbardziej ja i B, a i poźniej zdecydowanie to ja byłam bliżej z B. No i z A też ja bliżej, niż one obie ze sobą (mam nadzieje, ze nie robi sie to juz za bardzo skomplikowane:-) Po prostu A i B ze sobą miały sporadyczny kontakt, może raz do roku mniej więcej, plus może jakieś życzenia na święta. Jak chodzi o koleżankę C z kolei, to moja "prywatna" koleżanka była i A niewiele z nia miała wspólnego, pare razy tylko jak ja zaprosiłam je obie, to tyle co sie znały, pare razy w życiu sie widziały dosłownie. No dobra, ide juz do sedna. Jak mówiłam już A o tych dwóch pozostałych przyjaciólkach, że postanowiłam z nimi urwać kontakt, to było jakoś mi łyso tak bez wyjaśnienia to powiedzieć i wyjaśniłam w skrócie najpierw o B, że po prostu za dużo kłamstw złapałam u niej i że zwyczajnie fałszu nie trawię, bo to dla mnie nie jest żadna przyjaźń, jak ktoś mnie usiłuje robić w głupią. Nie chciałam się tam wdawać w szczegóły jeszcze co wiem o B, bo nie chodziło mi o obgadanie jej (a mogłabym powiedzieć sporo jeszcze, jakbym chciała, bo kłamstwa ukrywały dość "ciekawe" rzeczy o niej) tylko chciałam tak pokrótce wyjaśnić o co poszło. Tak że A nie wiedziała dużo na ten temat i może temu zbagatelizowala problem, w każdym razie stwierdziła z filozoficzną miną, że ludzie często kłamią i że ona sama nawet może była kiedyś tam fałszywa. Dość mnie to zaskoczyło, bo jak można samemu o sobie tak mówić, okazało sie jednak, że chodzilo jej tylko o ludzi ze studiów, że usiłowała sie wpasować w grupę, w której tak na prawde miała mało wspólnego. Potem jednak zeszłam na temat koleżanki C, że z nią też urwałam kontakt dopiero co. Tutaj tez chciałam pokrótce wyjaśnić, więc powiedziałam jak wyżej pisałam, że nie odzywała się do mnie, a poza tym wcześniej też miała okresy nie odzywania się, co spowodowane było fochami, więc to nie był tez pierwszy raz (kiedyś sie 3 lata prawie nie odzywała, bo tam coś jej odbiło). Stwierdziłam więc, że ja nie mam nerwów na nią i że dla mnie nie jest przyjacielem, czy nawet jakimś porządnym znajomym, osoba, która do mnie sie odzywa raz na pół roku, jak akurat sie nudzi i sobie nagle przypomni, że ktoś taki jak ja w ogóle istnieje. Na to przyjaciółka A stwierdziła, że właściwie to czym ja sie denerwuję, że ona (znaczy A) też koresponduje ze swoimi - i to najbliższymi - znajomymi raz na pół roku, czy nawet i raz na rok, i wszystko jest OK z jej przyjaźniami, wcale nie muszą sie interesować wzajemnie sobą. Wtedy ja próbowałam wyjaśnić, że nie chodzi też o samo to, ze tamta nie pisała, bo też o to, że czułam cały czas, że nie moge na tej osobie polegać. Podałam jej taki przykład na to. Kiedyś, jak wynajmowałam mieszkanie, raz mi sie zatrzasneły klucze w mieszkaniu, jak chciałam na chwile wyskoczyć do sklepu wieczorem. A wspołlokatorów miało nie byc do poniedziałku, a to była sobota. Nie miałam przy sobie nic - tylko portfel z niewielką ilością pieniędzy (nawet bym rzekła: bardzo niewielką) i nie byłam tez za ciepło ubrana, a robił sie wieczór. Nie miał mi kto pomóc, bo w tym czasie studiowałam w dużym mieście i nie miałam tam za wiele znajomych. Tylko znałam w pobliżu jedną taką starszą panią, ale dochodziła godzina 22, a zanim bym doszła tam, juz by nawet było po 22 i do tej pani bym na pewno nie poszła o tej godzinie, raczej bym na ulicy spala, jak juz. No ale jednak, zaświtała w mojej głowie myśl - mam przecież przyjaciółkę! Hurra, nie bede spała na ulicy, od czego są przyjaciele, jak nie żeby "poznawać ich w biedzie". No super, ucieszona, uderzyłam do niej. Ale ona, co tu dużo gadać, po prostu mnie nie wpuściła do mieszkania :-( Nie chciała mnie wysłuchać nawet, z czym przyszłam o takiej godzinie, bo akurat jakiegoś gacha przyjmowała. No więc nawet drzwi nie uchyliła, żebym jej mogła wyjaśnić, że nie przychodzę ot tak sobie, na "plotki" (o 22 na plotki i bez zapowiedzi...? też trzeba nie mieć wyobraźni, żeby tak pomyśleć, zwłaszcza, że juz mnie na tyle znała, żeby powinna wiedzieć, że to nie jest w moim stylu, bo ja sie nie lubie narzucać, a i korzystać w telefonu umiem, zeby sie umowić, wiec jak nie dzwoniłam - to widac nie mogłam?). Też nie jestem typem, co sie bedzie po nocy awanturować pod czyimś oknem, wiec odpuściłam, skoro kilka razy próbowałam, a ona dalej nie chciała mnie wpuścić. Taka to wiec była "przyjaciółka". Nic ją nie obchodizło, bo ona akurat przyjmuje kolegę, no a nie pomyślała, ze ktoś po nocy to moze puka w potrzebie, a może jakby nawet coś gorszego sie działo, niż tylko, że nie ma sie gdzie spać, różne są sytuacje w życiu, wydaje mi sie, ze prawdziwy przyjaciel by chociaż sie dowiedział czy coś sie nie stało. Mimo wszystko, popełniłam taki błąd (dziś to wiem, ze był to błąd) i wybaczyłam jej to. Jednak po latach nazbierało sie tyle różnych sytuacji, że coś we mnie pękło i rzekłam jej w końcu "goodbye" (a i dostałam na koniec jeszcze w prezencie sporo fajnych określeń mojej osoby - w stylu: wariatka, dziwna, idź lecz się, boje sie takich wariatów itp - tylko temu, ze nie chce miec z nią nic wspólnego, no tak, zdecydowanie musze być nienormalna, jak z taką zajefajną osobą zrywam kontakt i na pewno jest to powód do bania sie mnie, bo jestem niepoczytalna najwyraźniej:-) Zgadza sie, to mnie szajba odbiła, ale raczej pod względem ile czasu się z nią kumplowałam i za jaką miałam ją wyjątkową osobę. Ale, odbieglam od tematu. Opwiedziałam tą powyżej sytuację przyjaciółce A, dodając na koniec, że to zupełny traf, że nie spędziłam tej nocy z panami alkoholowymi na ławeczkach dworcowych, słuchając dywagacji na temat wyższości "Kuszącej Wisienki" nad "Baryłką", albo co podobnego;-) Ale, mało brakowało. Kolezanka A na ten moment wysłuchała mojej opowieści i stwierdziła mniej więcej tak "ale wiesz co, przecież nie ma obowiązku kogoś wpuszczać do mieszkania, ja to jakbym warunków nie miała, to bym też moze kogoś nie wpuściła". Na co już mi troche szczęka opadla, bo wygląda na to, że cokolwiek bym nie powiedziała, że mnie sie nie podoba - czy to kłamstwo, czy olewka, czy w końcu kiedy sie bardzo zawiodłam na osobie, na którą liczylam w potrzebie - to wszystko jest wg A OK po stronie tych osób, a chyba z tego wniosek, że to ja wydziwiam? Jeszcze rozumiem obrone osoby B, którą obie znamy od maleńkiego i która jest świetna w stwarzaniu pozorów - OK, mogła sie dać jej podejść (jak sama się dałam), no i ja o niej powiedziałam też bardzo skąpo, więc mogło wyjść na to, że rzeczywiście to ja jakies problemy z dupy wyciągam i temu staneła po jej stronie. Ale kolezanka C, której ona prawie nie zna -? Tak mnie to zastanowiło. Zwlaszcza, ze mówiłam o 2 rzeczach u niej, co mnie wnerwiły. Gdyby sprzeczała sie ze mną tylko np. co do tego niepisania, nieodzywania sie - OK, to jeszcze bym pomyślała, ze temu, bo sama tak nie lubi sie odzywać do ludzi. Ale czy to nie z lekka podejrzane, że az 3 sytuacje, co dla niej są OK i w porządku, kiedy mnie inne osoby źle traktuja? Najpierw, ze kłamała koleżanka B - to mówiła na to A "ja też kiedys byłam troche fałszywa", jakby to usprawiedliwiała. Potem, ja mówiłam, że C mnie olewa i na koniec, że C mnie olała nie tak normalnie, ale w okolicznościach specjalnych, jak bardzo liczyłam na jej pomoc. To dla A jest w porządku z B i z C, tylko tak domyślam sie (tego nie powiedziała, ale czy nie taki troche wniosek?) że to ze mną raczej coś nie teges, że bez powodu niektóre osoby wykluczyłam z kręgu znajomych. Ale, to właściwie dopiero początek opowieści i tym bym sie nie przejmowala samym w sobie, bo pewnie bym nie myślała za wiele nad tym, jakby nie to, co potem. Bo "główny punkt programu" nastąpił później. Piłyśmy piwko, a ja moze troche nawet ciut za dużo, w każdym razie po tych zwierzeniach (dość jednostronnych, bo z A to wołami trzeba wyciągać zwykle, żeby cos o sobie powiedziała osobistego - ale ona tak ma ogółem, nie tylko ze mną, taki typ raczej mało wylewny, wiec jestem przyzwyczajona, że musza troche za język pociagnąć, jak nie chce monologu prowadzic) naszło mnie na takie troche rozwazania o ludziach i powiedziałam, że dla mnie to jak czlowiek sie nie umie nikim poza samym sobą zainteresować, to tak jakby był na poziomie rozwoju 5-letniego dziecka. Wiem, że troche tu przywaliłam A, bo ona sama zdaje sie uważa taką cechę za zaletę, więc może ją uraziłam, porównując takie zachowania (a jak sama przyznała, ona do najbliższych znajomych sie odzywa raz na kilka miesiecy, wiec chyba logiczne, ze do niej sie to też tyczyło) ale wydaje mi sie, ze samo to chyba nie mogło byc powodem tego, co nastąpiło później. Zebrałam sie bowiem na szczerość i zapytałam, czy jej na mnie zależy. Zaczęła się mocno wykręcać, mówiąc, że ona nie wie. (Chciałam w tym miejscu jeszcze dodać, że ona nie ma 15 lat, tylko 30, to tak na marginesie, bo 15 lat to bym rozumiała takie dylematy u nastolatki, co sama nie wie co od życia chce i co sama czuje, na kim jej zależy, a na kim nie). Ja się nigdy ją tak wprost nie pytałam, ale byłam wtedy jakaś rozżalona i alkohol też pewnie swoje zrobił, do tego poczułam sie samotnie, kiedy musiałam sie pozbyć 2 przyjaciółek z mojego życia, na których bądź co bądź mi zależało przez wiele lat i łatwe to dla mnie nie było, więc chciałam tylko sie dowiedzieć, czy chociaż w A mam jakies oparcie. No więc "nie wiem" usłyszałam. Ja sie uparłam jednak, ze nie ustąpię, aż nie powie prawdy i pytałam uparcie "tak, czy nie? -decyzja. Nie ma >>nie wiem<< Tak, albo nie" -To tylko się uśmiechała i nic na to nie mówiła. W końcu sie wkurzyłam tak, że poszłam do kibla i sie popłakałam. Potem jednak stwierdziłam, ze musi mi powiedziec, bo nie zasne i w ogóle sie uparłam bardzo, to powiedziała w końcu "niech będzie, ze tak". Ale tym "niech będzie..." to mnie na nowo wkurzyła. W końcu zaczełam sie pakować, że rano pojade (bo byłam u niej wtedy w innym mieście i miałam zostać jeszcze na drugi dzień, ale tak mnie wkurzyła, ze postanowiłam pierwszym autobusem o 6 rano jechac, a juz była prawie 3 w nocy, to duzo nie zostało do rana do autobusu). No i rzeczywiscie pojechałam. Ona poszła spać, ale jak rano slyszała, ze łaże po kuchni, koło 5 rano, to wstała i chciała mnie zatrzymać, jakoś ułagodzić sytuację, ale ja powiedziałam, ze myślałam, ze jej zależało na moim towarzystwie i że po co mnie zaprasza, jak jej nie zależy i rownie dobrze dla niej to może mnie tam nie być? To też sie prawie że  popłakała troche i powiedziała, ze po prostu chciała miło czas spędzić i temu mnie zaprosiła. I że była zmeczona, spać jej sie chciało, wtedy co gadałyśmy. No tak, ale to tłumaczenie to takie było jednak, hm... Nie rozumiem tego wszystkiego po prostu. Jeśli jej zależy na mnie, to czemu nie mogła tego normalnie powiedzieć? Czy zmęczenie powoduje, ze człowiek nie moze normalnie odpowiedzieć? A potem też nie sprostowała wcale, że jej zależy, a tylko tak powiedziała jakoś bez sensu to wszystko. Bo jeszcze mnie to męczyło potem i jej wysłałam po 2 lub 3 dniach maila, żeby mi wyjaśniła swoje zachowanie. To odpisała tylko "nie będę na ten temat rozmawiać". Potem mnie było bardzo, ale to bardzo przykro i szukałam po necie, bo swoją drogą znam A nie od dzisiaj i wiem, ze ona jest osobą raczej oschłą w okazywaniu emocji, nie miała nigdy chłopaka nawet, ani bliskiej przyjaciółki. Umie sie zaprzyjaźnić, ale w sensie koleżanki, koledzy, wszystko ma na dystans w swoim życiu. (Ja z kolei się przywiązuję do ludzi, do zwierząt, a nawet do miejsc czasami... Nie mam wielu znajomych, ale każdego co mam traktuję jak kogoś wyjątkowego i staram sie, żeby osoby czuły, że nie sa mi obojętne, tylko raczej myśle, ze każdy chce być doceniony, że jest jednak kimś szczególnym, no tak uważam ja przynajmniej, nie każdy sie musi ze mną zgadzac oczywiscie). W każdym razie na internecie znalazłam, że jest pewne zaburzenie psychiczne, choć właściwie to nie tyle nawet zaburzenie, co typ charakteru, nie można tego brać jako chorobę, bo ludzie mają po prostu taki charakter, ale mogą być z tym szczęśliwi i żyć normalnie, pracować, no może jedynie ciężko im czasami bliższe relacje nawiązać, przez to, ze sie trzymają na dystansie emocjonalnym (choć czasem to bardziej jest zaleta, nawet powiem szczerze zazdroszcze takim osobom tego). Posłalam jej linka do tego opisu i bardzo grzecznie, starałam sie na prawde taktowanie, zapytałam, czy to jest o niej, bo jesli tak, to że ja zrozumiem wobec tego jej zachowanie i wiecej nie będę ją o nic takiego osobistego pytać. Bo jeśli taka sie urodziła, to przecież nie ma na to wpływu, widocznie na prawde nie zna własnych uczuć. No ale niestety, potwierdziła tylko częściowo, bo napisała, że dużo się zgadza, ale dużo też się nie zgadza, bo ona z ludźmi przebywa bez problemu, np. w pracy (a w tym linku była opisana osobowość, która też stara sie ludzi unikać). I zebym nie rozkminiała jej słow, bo była zmeczona. No ale teraz nie wiem jak to usprawiedliwić, czemu tak sie zachowała, bo tłumaczenie zmeczeniem do mnie nie przemawia jakoś. Staram sie o tym nie myśleć tak na codzień oczywiscie, mam inne sprawy, wiadomo, ale jednak to wspomnienie do mnie wraca od czasu do czasu, jak pomyśle o A, a najbardziej chyba ta chwila mnie z równowagi wyprowadziła, kiedy ja prawie płakałam ze zdenerwowania, a ona z takim spokojnym uśmiechem sie tylko patrzyła i nic nie chciała powiedzieć. Powiem po prawdzie, że to mnie naprowadziło najbardziej na ten temat zaburzeń psychicznych, bo skojarzyło mi sie to z brakiem empatii, wręcz przyjemnością z patrzenia jak ktoś cierpi. Chociaż z drugiej strony, może wg niej ten uśmiech miał być wyrozumiały/uspokajający/coś innego...? Albo w stylu, że ona jest uduchowiona taka i ją przyziemne emocje nie wzruszają, bo jest mądrzejsza, umie sobie radzić z emocjami, bez potrzeby ich uzewnętrzniania? A tylko ja to tak odebrałam bardzo niedobrze? No i nie powiedziała w sumie tego, że jej nie zależy. Ale te jej "nie wiem" i "niech będzie, że tak" - to dla mnie nie wiem czy nie bardziej wkurzające nawet, to tak jakby na odczep sie to powiedziała "niech ci będzie". No i nie chce o tym rozmawiać, jak próbowałam wtedy na żywo, i potem poprzez maila, to ona nie chce ani tak, ani tak. Łaskę mi zrobiła w ogóle, że sie odniosła do tego artykułu o tych ludziach z niezbyt społecznymi cechami charakteru. Ale nie potwierdizła tego też, bo skoro pasuje tylko częściowo, to nawet do mnie jedna z cech tam wymienionych pasowała, to teraz ja nie wiem na ile ona jest taka, jak w tym artykule, a na ile to po prostu ma mnie gdzieś. Acha, no ale z kolei ona zawsze pamieta o moich urodzinach, dzwoni i mi prezenty posyla (bo teraz mieszka od paru lat gdzie indziej, w innym mieście) i nawet raz też na świeta mi posłała słodycze różne, poza tym zapraszała do siebie. Jednak nie wiem sama... czy to jest dowód na to, ze komuś zależy tak na prawdę? Na osobie, nie tylko na znajomości (ze znajomości czasem ma sie jakies korzyści, w stylu dana osoba może czasem w czymś nam pomóc, a to nie musi znaczyć, ze jakby ta osoba stała sie calkiem bezużyteczna, to że dalej by ta znajomość trwała). Tylko czemu jak sie ją pytam czy jej na mnie zależy, to nie chce powiedzieć normalnie jak dorosły człowiek? I w ogóle nie chce rozmawiać o sobie pod tym względem, o swoich uczuciach. Dla mnie to dziwne, bo jeszcze jak chodzi o wielkie słowa jak "kocham" to mnie też trudno przez gardło przechodzą, ale że tylko zależy mi, to dla mnie nic wielkiego do przyznania nie jest. A nawet nie musiała tego mówić, tylko potwierdzić na pytanie moje.
W ogóle ona zawsze była raczej zamknięta w sobie. Kiedyś pamietam, dawno temu, próbowałam ją skłonić do jakiejś tam wymiany poglądów na jakieś głębsze tematy, a ona w pewnym momencie sie tak w sobie zamknęła, że nie chciała o swoich myślach nic w ogóle powiedzieć, to ja sie tak dziwiłam czemu tak jest, skoro przecież jestem jej życzliwa i sama mówie otwarcie, w końcu udało mi sie z niej wtedy wydusić takie stwierdzenie, że wg niej ludzie inni jej nie są w stanie zrozumieć. Albo może to było nawet bardziej ogólne (było to juz ładnych pare lat temu- to tak co do słowa nie pamietam) i może chodziło jej nawet o to, że ludzie w ogóle sie nie są w stanie porozumieć, wszyscy, nie że tylko z nią. Hm, ja się też interesuję filozofią, ale moim zdaniem jeśli nawet głębokie zrozumienie nie jest możliwe, to czy to powód, żeby się w ogóle całkiem wycofać i traktować innych ludzi jak idiotów, co w ogóle nic nie rozumieją? Bo ja myślę jednak, że ludzie się czasami potrafią zrozumieć, może i nigdy tak do konca, nie w 100% idealnie, a tylko częściowo, bo nikt w cudej głowie nie wejdzie jednak, ale nic na tym świecie nie jest idealne. Nie oczekujemy od życia czegoś, co nam to życie nie może dać, wiec czemu nad takim czymś sie załamywać i zamykać sie w sobie, bo "nie ma zrozumienia"...? Albo jeśli ktoś nawet nie chce o czymś mówić, wgłębiać sie w jakis temat, to OK, ale żeby określił sie chociaż ogólnie co sądzi. Jak z tym, co sie pytałam, była odpowiedź "tak/nie", a nie żeby jakieś cuda robić, jakbym zapytała o nie wiadomo co i jakie skomplikowane....
No więc, wybaczcie, ze tak sie rozpisałam, ale chciałam poznać opnie kilku osób, co by sobie w tej sytuacji pomyślały i jak by sobie tłumaczyły takie zachowanie jak wyżej opisałam.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

błagam, dorób jakiekolwiek akapity. Jak dorobisz to przysięgam, że przeczytam i odpowiem:)

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Nikt tego nie przeczyta, niestety. Polecam napisac jeszcze raz (w tym watku) i zredagowac.

4

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Nie chcę Cię urazić, ale jeśli rozmawiasz w podobny sposób jak piszesz to jesteś bardzo męczącą osobą. Może dlatego Twoje koleżanki utrzymują tak sporadycznie kontakt bo po każdym spotkaniu z Tobą potrzebują dłuższej przerwy. Pewnie A nie lubi rozmyślać o tym, czy zależy jej bardzo na Tobie, czy średnio, czy trochę czy troszeczkę, albo po prostu nie lubi mówić o swoich uczuciach. Dlatego odpowiada Ci wymijająco. Podobnie, gdy Ty opowiadasz jej o B lub C. Oczekujesz od niej, żeby je osądzała w podobny sposób jak Ty. Może ona nie chce jednoznacznie ich osądzać i stawać po jednej stronie na podstawie tego co Ty jej opowiedziałaś, być może ubarwiając. Co do koleżanki B to nie skreślaj jej tak całkiem. Możliwe, że ma jakieś kompleksy albo jakieś bolesne tajemnice których się wstydzi i dlatego kłamie.

5

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

OK, to teraz postaram się opisać to konkretniej i w akapitach.

Sprawa wygląda tak, że jest pewna osoba, na której przyjaźni mi zależy. Znamy się od maleńkiego, w dzieciństwie spędzałyśmy wiele czasu razem i przez 3 lata mieszkałyśmy razem na studiach.

Jest to osoba zamknięta w sobie i mocno introwertyczna, mimo wszystko zawsze sądziłam, że zależy jej na mnie. Dopiero niedawno naszły mnie wątpliwości.

Sytuacja byla następująca.
W trakcie rozmowy późno wieczór (właściwie w nocy już) naszło mnie na gadanie, więc różne tematy poruszałam i jak to zwykle, moją przyjaciólkę za język trochę ciągnęłam, aby o tej czy innej sprawie powiedziała swoje zdanie (z czym ona czasami ma problem, chyba po prostu niezbyt lubi się wywnętrzać).

Pierwsze zgrzyty tego wieczoru pojawiły sie, kiedy wspomniałam o moich 2 koleżankach, z którymi urwałam kontakt.

Wyjaśniając jej powód, dla którego tak postąpiłam, podałam dla koleżanki nr 1 jej fałsz i częste kłamanie, a dla koleżanki nr 2 że mnie olewala (odpis na mail po roku czasu na przykład, a z kolei SMS 2 razy z rzędu nie doszedł - ?) oraz, że nie mogłam na niej polegać (tu podałam przyjaciółce taki przykład, że kiedyś zatrzasneły mi sie klucze w mieszkaniu, co wynajmowałam, a współlokatorzy mieli wrócic dopiero po weekendzie, był wieczór, ja nie byłam dobrze ubrana na nocowanie na dworze, więc poszłam do koleżanki nr 2, z nadzieją, ze mnie przenocuje. Ona jednak nie wpuściła mnie do mieszkania, ani nie zainteresowała sie w ogóle czy coś sie stało, a jak do niej spod domu dzwoniłam, to po prostu stwierdzila kategorycznym tonem, ze mam nie przychodzić i mnie nie wpuści, a nawet nie zapytała sie czy cos sie nie stało. Było juz koło 22, wiec moim zdaniem to raczej nie w porządku nawet nie zapytać z czym ktoś przychodzi o takiej porze, tylko od razu zatrzasnąć drzwi, bo dla mnie to raczej nie świadczy o zainteresowaniu daną osobą ani dbaniu o nią).

Przyjaciółka wysłuchała moich zwierzeń, ale nie odczułam od niej jakby żadnego wsparcia (a chyba troche jednak na to liczyłam w głębi duszy, bo rozstanie z wieloletnimi koleżankami moimi nie było dla mnie czymś łatwym ani przyjemnym, byłam troche podłamana tym wręcz i może oczekiwałam skrycie, że chociaz inna przyjaciółka okaże sie osobą na której można polegać i która mnie troche rozumie).

Powiedziała mianowicie, co do kłamania i fałszu koleżanki nr 1, to że ona sama  też kiedyś tam w życiu była fałszywa. Brzmiało dla mnie to troche tak, jakby usprawiedliwiała tamtą. Tym sie jednak nie przejęłam, bo akurat one sie troche znają i lubią, wiec pomyślałam, ze może temu tak.

Ale o tej drugiej koleżance, co ona jej prawie wcale nie zna, to stwierdzila - też wlaśnie w takim stylu jakby ją tłumaczyła wg mnie - ze ona też rzadko do znajomych swoich pisze, bo wg niej nawet raz do roku jest to OK i w porządku (poczułam sie wtedy, ze to ja wydziwiam i za dużo oczekuje od znajomych).

A jak chodzi o tą sytuację z nie otwarciem drzwi, to zaś stwierdziła, że nie ma obowiazku nikomu otwierać i że ona też może by nie otwarła, jakby nie miała warunków. No tylko, że ja jej przecież wyjaśniłam, że ta koleżanka miała warunki, nie spała też wtedy, po prostu przyjmowała kolegę i chciała z nim byc sama, co oczywiście jest OK, rozumiem ją, mnie tylko zdziwiło, że nie mogła chociaż dla mnie tych drzwi uchylić na chwilę i się dowiedzieć dlaczego pukam po nocy. Przecież jakby chodziło o to, że np. ja jestem jakąś wariatką, co o 22 idzie do kogoś bez zapowiedzi, bo jej sie akurat nudzi i chce poplotkować - no to wtedy by sie dowiedziała ode mnie tego i mogłaby wtedy mnie nie wpuszczać, a nie z góry zakładać coś podobnego (bo nie wiem co ona pomyślała... hm, może po prostu nic, bo ją to guzik obchodziło czy ktoś inny moze ma jakis problem, ona sie dobrze bawiła, to po co miała trudzić głowe myśleniem o innych, skoro jej jest dobrze).

No więc poczułam się jakby moja przyjaciólka staneła troche po stronie tamtych 2 osób, mimo, że jednej to nawet nie zna. Bo jakby w jednej, czy dwóch sprawach, to jeszcze, ale we wszystkich 3 sytuacjach co opisałam, to wydało mi sie lekko dziwne. Tzn. podsumowując - dla mniej OK jest: 1) fałsz, udawanie kogoś, kim sie nie jest 2) olewanie, 3) że w potrzebie nie mogłam polegać na danej osobie.

Z kolei moim zdaniem jeśli mnie ktoś tak traktuje jak owe 2 kolezanki, to jesli to sie powtarza na przestrzeni lat (bo oczywiscie to nie jednostkowe sytuacje, przyjaźnie trwały po kilkanaście lat kazda, ale w końcu miarka sie prebrała), to nie jest to jednak OK sytuacja. I moja cierpliwość na takie postawy sie kiedys kończy. Więc nie wiem czemu ona to próbowała tak wszystko tłumaczyć po stronie tych kolezanek. Dawała mi przez to jakby do zrozumienia, że to ja źle postąpiłam - bo skoro one takie OK i cacy, to chyba wniosek taki, ze to ja wydziwiam?

No więc, jakby spotkałam sie tu z brakiem zrozumienia dla moich racji, a jedynie było zrozumienie dla innych 2 osób.

Jeszcze dodam, że ja bym nie miała nic przeciwko wyjaśnieniu racji innych osób, bo sama tak zawsze się staram patrzec od dwóch stron na dany problem, ale tutaj były 3 osoby, czyli 2 koleżanki i ja, a zostały uwzględnione tylko one dwie i ich jakieś tam racje/powody, a moja osoba jakby tu została olana w owej analizie.

Następnie byłam nieco rozżalona tym faktem i wzięło mnie na szczerość (też popijałyśmy piwko, wiec może temu ta rozmowa sie zrobiła taka, mnie juz troche szumiało:-) i zapytałam się ją wprost, czy jej na mnie zależy. Dokładnie nie pamietam kontekstu i okoliczności, jak to pytanie się pojawiło, ale fakt, że padlo.

Ona na to stwierdziła "nie wiem".

Ja sie wtedy zdenerwowalam i zaczełam ją ciągnąć za język, zeby odpowiedziała normalnie: "tak/nie". Ona tylko sie uśmiechała. W końcu jak widziałam ten jej uśmiech i ze nic nie chce powiedzieć, to zrobiło mi sie tak jakoś strasznie przykro, ze sie nawet popłakałam w ubikacji. Ale jak stamtąd wyszłam, to ponowiłam moje pytanie, mówiąc, ze ja chcę wiedzieć i żeby nie była takim podłym tchórzem, bo jak jej nie zalezy, to niech k*** wreszcie odpowie normalnie, jak człowiek! Ona w końcu ze zbolałą miną, dając do zrozumienia, ze ją bardzo męczę, powiedziała "niech ci będzie", na co ja "co niech będzie?", a ona "niech będzie, że tak".

Ale "niech ci będzie" to dla mnie jakieś nieprzekonujące po prostu.

Po 2 lub 3 dniach napisałam jej e-mail z pytaniem, czy mogłaby mi wyjaśnić swoją postawę i jak to dokładnie z nią jest, czy sie ze mną przyjaźni, bo jej zależy na mojej osobie, czy bardziej liczy na jakieś przysługi i tylko temu. Ona na to odpisała "nie  będę na ten temat rozmawiać".

Było mi wtedy bardzo przykro. Znamy sie kilkanaście lat i nie tego sie spodziewałam.

Ale napisalam do niej znowu, znalazłam na internecie artykuł o ludziach z takim jakby niespołecznym charakterem, którzy nie umieją wyrazić własnych uczuć i nie są ich świadomi, bo pomyślałam, ze może ona ma taki problem ze sobą, skoro prostą rzecz ją zapytałam o jej uczucia, a ona mówi "nie wiem" i robi cuda, jakbym ją zapytała o coś nie wiem jak prywatnego, czy moze wstydliwego wręcz.

Odpisała mi, że częściowo sie to zgadza z nią, ale ogółem, że wtedy, co rozmawiałyśmy, to ona była po prostu zmęczona i spać jej się chciało, więc żebym nie brała każdego jej słowa, co wtedy powiedziała za jakąś "prawdę objawioną".

Ale na mój rozum to jednak tłumaczenie zmęczeniem jest mało przekonujące, bo zmęczona i śpiąca była tylko tego jednego wieczoru, ale kiedy później prosiłam ją o wyjaśnienie na mail, to też nie chciala, a wtedy przecież nie była zmęczona. Dlatego nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Wyjaśniła tylko, że "zmęczona była, spać jej sie chciało i plotła coś bez sensu", ale nie sprostowała nic, nie napisala, ze jej jednak zalezy. Tak, że dalej nie wiem, czy jej zależy na mnie i na ile.

Z innych jej zachowań, takich ogólnych, to ona zawsze była osobą skrytą i niechętną do dzielenia sie swoim wnętrzem (a w niektórych przypadkach nawet wiedzą). Wydaje mi się, że po prostu nie lubi za wiele rozmawiać. Mimo wszystko, jak dla mnie to odpowiedzieć jasno by mogła, kiedy temat dotyczy mojej osoby i naszej relacji ogółem, bo to dla mnie było akurat ważne i ona o tym przecież wie.

Acha i ja jej zarzuciłam jeszcze na koniec podczas tamtej rozmowy, że jej nie zależy w ogóle na nikim, tylko na samej sobie. To powiedziała coś w stylu, że nawet na samej sobie jej nie zależy, czy, że nie wie nawet o sobie, czy jej na samej sobie zależy. Coś takiego, bo dokładnie nie pamietam, ale coś w tym stylu było.

Ona nie ma jednak depresji, pracuje normalnie, ma swoje zainteresowania. Jest trochę może nieśmiała, ale nie bardziej, niż wielu ludzi (np. ja), jest mało uczuciowa, ale kilka razy w życiu widziałam, ze płacze lub śmieje sie w głos, wiec uczucia jej obce nie są. Ale wydaje mi sie, że ją uczucia ogólnie same w sobie przerażają i brzydzą jakby troche nawet. Kiedyś ją rozśmieszalam, to mówiła "przestań, przestań", jakby się bała, że ją porwał taki atak śmiechu, którego nie może kontrolować.

Z kolei, co ciekawe, lubi łzawe piosenki, np. o facecie jak kobieta śpiewa coś romantycznego (a ona sama nigdy faceta nie miała, chociaz ma juz 30 lat, nawet nie wiem czy sie całowała choć raz w życiu).

Teraz jak chodzi o jej stosunek do mnie taki na co dzień.
Zawsze pamięta o moich urodzinach - posyła mi prezenty i dzwoni, na święta też. Byłam do niej zaproszona na wakacje, 2 razy, za każdym razem na całe 3 miesiące, razem zwiedzalysmy w tym czasie i była miła, i pomogła mi tez znaleźć pracę. Na studiach razem mieszkałyśmy i żyłyśmy wtedy całkiem zgodnie (jednak to ona podjęła decyzję o wyprowadzce, wiec może coś jej we mnie jednak przeszkadzało. No ale mnie sie w każdym razie z nią b.db. mieszkało - w ciągu 3 lat na palcach moge zliczyc, zebysmy miały jakieś spięcie. Wyprowadzke tłumaczyła tym, ze chce ze znajomymi z roku mieszkać, no i rzeczywiscie mieszkała z nimi). Wysyła do mnie raz na jakis czas krótkie maile (choć mało osobiste, z tym, że podejrzewam, że i tak jestem jedną z nielicznych osób do których cokolwiek pisze i dla niej być może te maile wydają sie ciężkie do napisania, więc chyba można docenić ten fakt, że w ogóle coś napisze taka osoba).

Zawsze uważałam, ze ona nie jest bez uczuć, tylko ma problem z ich wyrażaniem. Być może ogólny problem ze sobą i też ze swoją kobiecością (nigdy sie nie maluje, nie lubi blizuterii, tak samo żadnych, ale to żadnych ozdób w stroju, nawet jak sweter kupowałysmy, to nie mogą byc na swetrze żadne cekiny, zaszywki, nic kompletnie - prosty sweter gładki, bez wzorów też i oczywiscie nie różowy na przykład;-)

Może to dlatego taka jest, że jej mama zachorowała na ciężką postac depresji, kiedy ona była nastolatką, a ja myśle, ze jej mama juz przed hospitalizacją też juz nie była całkiem zdrowa psychicznie, miała predyspozycje do choroby (dobrze znam jej mamę, stad tak mówię, bo tez od małego nasze rodziny sie znają i z jej mamą ja tez dużo przebywałam). Więc może dla niej uczucia kojarzą sie ze strachem, że te uczucia ją zdominują i zniszczą jej życie, tak jak poczucie krzywdy/smutku, zniszczyło życie jej matki. Jej matka miała problemu w małżeństwie, a ponieważ była psychicznie uczepiona męża, to kiedy sie psuło, ona sie dołowała, jakby cały jej świat sie załamał (mąż był całym światem dla niej). Coraz bardziej i bardziej te doły sie nakręcały z kolejnymi kłótniami, a mąż tego nie rozumiał i jeszcze jej dowalał. Przynajmniej tak mi opowiadała kiedyś jej siostra, ze tak to wyglądało mniej wiecej. Więc w końcu matka przestała radzic sobie z uczuciami, przytłoczyły ją. Może moja przyjaciółka teraz boi sie w ogóle uczuć, jakby to było wszelkie zło... Kiedy ją więc zapytałam o uczucia, może poczuła sie przestraszona... Ale ja jestem dla odmiany osobą oczuciową i ja tak nie umiem - spychać uczucia i wypierać z siebie. Poza tym mną uczucia targają czasem, może ona sie mnie w jakimś sensie obawia, jako czegoś, co z siebie samej zepchnęła w podświadomość...? Ja nie spycham, ale nie zawsze mi to na dobre wychodzi, też fakt. Ona moze to widzi i nie chce być taka jak ja (i jak jej matka). Może stąd się bierze też jakiś taki dystans i niepewność własnych uczuć.

Dodam jeszcze, ze jest to osoba inteligentna, skończyła studia techniczne i pracuje, więc pod tym względem na pewno nie ma mi czego zazdrościć na przykład.

Ma ona kilka swoich osób znajomych, ale jak mówiłam, ona do tych osób sie odzywa raz na pół roku i jak dla mnie to są tylko znajomi, nawet jak b. fajni znajomi, ale jednak nie przyjaciele bliscy.  Dla niej jednak sa to przyjaciele. A do mnie najprawdopodobniej temu częściej sie odzywa, że wie, że mi na tym zależy (ale chyba sie zmusza troche, bo mam wrażenie, że dla niej to w ogóle nie jest ważne, żeby miec bliski kontakt, a moze nawet lepiej, jak nie ma:-)

Jakoś tak mi nie przeszkadzało wcześniej za bardzo to wszystko w niej, po prostu ją akceptowalam jaka jest.
Teraz wszystko stało się jednak dla mnie niejasne, jak o nią chodzi. W dodatku obiecalam wtedy w mailu, że jeśli mi odpisze na temat tego artykułu z internetu, czy zgadza sie jej charakter z tym, co tam opisane, to że ja wtedy obiecuję więcej do tematu nie wracać i jej nie męczyć. No tylko miałam wtedy nadzieję, ze ona mi potwierdzi, ze to jest ten jej problem, co tam był opisany, a wtedy ja bym to zrozumiała, bo jeśli ktos sam nie zna swoich uczuć, jak tam było opisane, to jest inna syt. niż jak zna, a nie chce wyjawić. Po prostu myślałam, ze ma taką blokade w psychice, ze nie jest w stanie tego powiedzieć, czy chociaz potwierdzić, bo sama nie wie tego, ale że jej na mnie zalezy jednak w głębi serca. Tylko, ze ona potwierdziła to jedynie częściowo, ze to sie zgadza po części. Więc teraz nie wiem na ile to wszystko wynika z problemów jej psychologicznych, a na ile zwyczajnie ma mnie gdzieś, bo moze jest zwykłą egoistką skupioną na sobie i ot cała tajemnica.

Jak wyzej opisuję, to jednak ona dba o jakiś kontakt ze mną.
Ale ostatnio na przykład chciala na Skype, a to ja ją zbyłam, ze "może kiedyś", bo mam jakąś uraze do niej. I też jej odpisałam dopiero na 3 z rzędu maila, bo po prostu nie moge sobie jakoś poradzić z takim uczuciem jakby niechęci, co sie we mnie pojawiło po tej rozmowie z nią wtedy. Przestalam jej też pisać osobiste rzeczy w tym roku, jak pisze do niej, to jeszcze krócej i bardziej rzeczowo, jak ona do mnie... Teraz wygląda na to, że to ona sie tylko stara, a ja ją olewam na całej linii i przyznam, ze nie czuję sie z tym dobrze. Wolałabym wyjaśnić to w rozmowie/mailu, a nie tak. Tylko, ze ona nie chce rozmawiać. Przynajmniej jak próbowałam w rozmowie i mailu, to jak opisałam wyzej - w ogóle nie chciała na ten temat. A jak ja mam sie dobrze czuć z nią, jak nie moge sie dowiedzieć o jej poglady i odczucia, bo napotykam taki mur? Nigdy ją tak wprost nie pytałam, więc nie jest tez kwestia w tym, że ja ciągle chcę o uczuciach rozmawiać, bo rozumiem, ze to męczące dla introwertyczki. Po prostu raz w życiu sie zapytałam. I co? "Nie wiem"? To jest odpowiedź...? Albo "niech będzie, ze tak" - takie z łaski, wymuszone...? To jak ja mam tą sytuację w ogóle odbierać?

A wy co byście sobie pomyśleli o takim zachowaniu?

6 Ostatnio edytowany przez ponja (2015-05-06 19:46:00)

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?
takiwiatr napisał/a:

Nie chcę Cię urazić, ale jeśli rozmawiasz w podobny sposób jak piszesz to jesteś bardzo męczącą osobą. Może dlatego Twoje koleżanki utrzymują tak sporadycznie kontakt bo po każdym spotkaniu z Tobą potrzebują dłuższej przerwy. Pewnie A nie lubi rozmyślać o tym, czy zależy jej bardzo na Tobie, czy średnio, czy trochę czy troszeczkę, albo po prostu nie lubi mówić o swoich uczuciach. Dlatego odpowiada Ci wymijająco. Podobnie, gdy Ty opowiadasz jej o B lub C. Oczekujesz od niej, żeby je osądzała w podobny sposób jak Ty. Może ona nie chce jednoznacznie ich osądzać i stawać po jednej stronie na podstawie tego co Ty jej opowiedziałaś, być może ubarwiając. Co do koleżanki B to nie skreślaj jej tak całkiem. Możliwe, że ma jakieś kompleksy albo jakieś bolesne tajemnice których się wstydzi i dlatego kłamie.

Jak chodzi o rozmowę w realu, to zazwyczaj jednak nie mówię w taki sposób, jak piszę :-) Bo rozumiem, że pewnie Ci chodzi, że w postaci monologu ;-) Otóż, w rozmowie na żywo wypowiadają się 2 strony, a na internecie po prostu trzeba opisać swój problem i dopiero poczekać na odpowiedzi, więc to chyba troche inaczej. Nie uzywam również w mowie nawiasów i wtrąceń, które robię, jak piszę (wiem, ze źle sie to czyta, ale jakos sie nigdy nie moge powstrzymac od tego zgubnego nawyku:-) Że chciałam opisać szczegółowo, to przyznaję, mój błąd, powinnam sie była streścić bardziej. Chciałam tez w nocy edytować mój post, ale po 24tej się nie dało już nic poprawić (tak przy okazji - tam jest błędnie napisane, ze po uplywie 24 godzin, a powinno pisac, ze po upływie godziny 24, bo ja napisałam post koło 22, a koło godziny pierwszej próbowałam poprawic i sie juz nie dało, co było tylko 3 godizny po napisaniu). Dlatego tez napisałam teraz pod spodem od nowa, z odstępami, zeby było łatwiej czytać.

Natomiast co do stawania przyjaciółki po stronie tamtych kolezanek, to wlaśnie ja bym zrozumieła postawę jak napisałaś, cytuję: "Może ona nie chce jednoznacznie ich osądzać i stawać po jednej stronie na podstawie tego co Ty jej opowiedziałaś". Tylko że właśnie dla mnie to wyglądało jakby ona sie jednak określiła po jednej stronie - tyle, ze po ich stronie. Bo jakby była obiektywna, to nie powinna brać niczyjej strony, to znaczy by wzięła pod uwagę racje kolezanek i rację moją, w nie tylko samych kolezanek. Wtedy bym nie miała zastrzeżeń. Zresztą sama to jej przedstawiałam w taki sposób,  patrząc od 2 stron i mówiac to np. w stylu że ja rozumiem pewne sytuacje, np. że ktoś lubi kłamać, albo kłamie  z problemów psychologicznych, moge to zrozumieć, kazdy ma jakies problemy, lęki itp, ale po prostu mnie to nie odpowiada na ten moment, a samo kłamanie przez kogoś odbieram jako uciązliwe i męczące mnie psychicznie. I że życze szczęścia tym osobom, ale niech poszukają kogoś, co sie zachowuje podobnie do nich. Dlatego, ze ja tak sie nie zachowuję i chyba mam prawo oczekiwać wzajemności, np. ja jestem szczera, to chcę żeby ktoś wobec mnie był też szczery. Zwykle ludzie szukają symetrycznej relacji, a nie typu: ja jestem szczera, a ktoś mnie oszukuje. Mam więc wrażenie, że dość łagodnie o tych osobach się wypowiedziałam, absolutnie nie oceniałam ich np. epitetami, tylko opisałam pewne sytuacje i jak wyglądają takie sytuacje w moich oczach. Tu jednak co bym nie powiedziała (3 sprawy z rzędu) to w żadnej nie znalazłam zrozumienia, tylko usprawiedliwianie rzeczy takich jak kłamstwo, olewanie i egoizm. Które wg mnie, niezależnie kto by je uskuteczniał, to zwyczajnie mogą się nie podobać, więc troche mnie dziwi, że wszystkie te cechy znalzały łagodną ocenę u przyjaciółki, jakby to były najnormalniejsze, najzdrowsze zachowania pod słońcem. (A ja mam sie na nie godzić i cieszyć, że w ogóle ktoś chce ze mną sie przyjaźnić...?)

I źle to zrozumiałaś, że ja oczekiwałam, aby ona te kolezanki źle oceniła jako osoby. Nie o to mi chodziło i nie tego oczekiwałam, zwłaszcza wiedząc, ze ona jedną z tych osób troche zna. Jednak mogla mimo wszystko ocenić ich DZIAŁANIA.
Kłamstwo, niezależnie kto je bedzie uprawiać jest kłamstwem. A jeśli ona usprawiedliwiała takie zachowanie, to dlatego mi to wyglądało jakby brała ich strone. Bo jakoś nie umiem zrozumieć dlaczego ktoś miałby usprawiedliwiać człowieka nałogowo kłamiącego, tłumacząc to jednym epizodem ze swojego życia (no chyba, że coś jest, czego mi nie powiedziała, bo jedynie wspomniała jedną sytuację, że "była fałszywa" - i to jeszcze nie jestem pewna, jak ona to pojęcie własnej fałszywości rozumiała tutaj, czy jawne kłamstwa to były, czy może tylko zwykłe krygowanie się na troszkę inną osobę, co przecież sie każdemu zdarza, zwłaszcza w młodym wieku).

takiwiatr napisał/a:

Pewnie A nie lubi rozmyślać o tym, czy zależy jej bardzo na Tobie, czy średnio, czy trochę czy troszeczkę, albo po prostu nie lubi mówić o swoich uczuciach. Dlatego odpowiada Ci wymijająco.

Wiesz, mnie nie zalezy, żeby ktos rozmyślał, czy mu zależy bardzo, czy średnio, czy troszeczkę. Jednak tyle bym chciała, żeby ktos jednak wiedział, czy W OGÓLE mu zależy. Nie wiem czy to jest wiedza tajemna jakaś, czy jak? Nie pytałam przecież w jakim stopniu, bo nie o to chodzi.
A też widzisz, mam za sobą już kontakt z człowiekiem, który udawał kogoś innego, niż na prawdę i jestem teraz bardziej wyczulona na jakieś takie niejasności w zachowaniu, niz dawniej.
Tutaj próbuję się czegoś bliżej dowiedziec o osobie, to ona nie chce. A przeciez nie pytałam o nic wstydliwego, intymnego, o np. pierwszy raz z facetem, czy coś w tym stylu... Wiem, ze są tematy wstydliwe i staram sie ich nie poruszać. Jeśli jednak znam osobę kilkanaście lat, swoje z nią przeżyłam i raz w zyciu zapytałam ją jaki ma do mnie stosunek - to czy to jest jakaś zbrodnia? Pytanie z kosmosu? Bo na prawde chciałabym to wszystko ogarnąć...

A kolezanke B skreśliłam, bo masz racje, ma tajemnice, których sie wstydzi i się wstydzi nie bez powodu. Tez bym sie wstydziła wyrachowania i manipulacji ludźmi, będąc na jej miejscu. (Zwłaszcza, ze jakby pewne manipulacje wyszły na jaw, to może jeden frajer by zakręcił kurek z kasą - są więc powody do robienia tajemnic :-) Życzę jej więc szczęścia, ale niech się bawi teraz innymi osobami, a nie akurat mną. Ja się dosyć napłakałam przez tą osobę, jej manipulacje, kłamstwa i wbijanie szpili w najmniej oczekiwanych momentach, bo księżniczka zamiast powiedzieć wprost gdzie ją czym nieświadomie uraziłam, to się potrafiła tak perfidnie mścić, a ja potem rozkminiałam co ja źle zrobilam, że tak jestem traktowana. Ale to już mniejsza z nią, dla mnie akurat ona to jest przeszlość. Dzięki takim zresztą "zwichrowanym" osobom doceniłam innych swoich dalszych znajomych, bo może i bywają niektorzy lekko nudnawi, ale chociaż nie świrują (albo nie do tego stopnia:-)

A ja teraz widzę, ze to jest olbrzymi plus, jak człowiek ma prosty charakter i nie kręci, i nie kombinuje. Nawet jak takie osoby sprawiają wrazenie troszkę "szarych", stonowanych, czy wręcz nudnych, to na dłuższą metę wydaje mi się, ze są lepszymi znajomymi i juz chyba na ten moment wolę nawet nudę, niż takie "ekstra" przeżycia, jak mi fundowały inne osoby.
Tak, ze nie moge powiedzieć, że samo złe z tego wszystkiego dla mnie wyszło :-)

7

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

A moze jakiś moderator by skasował mój post nr 1, gdzie napisałam mało estetycznie bez odstepów, a skopiował tam post nr 2, gdzie to samo opisałam juz z akapitami i odstepami? Bo nie chciałam takiego śmietnika tu narobic, przepraszam :-|

8

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

ponja przyjaciółka nie chciała Cie urazic, lecz dac do zrozumienia, ze stawiasz ją w niezręcznej sytuacji, żądając wypowiadania się na temat osób, które lubi.Jej odpowiedzi wyraznie sugerowały, iz sama nie jestes w porządku, jesli rozpamietujesz mało istotne sprawy.Zeby miec przyjaciółki, utrzymac przyjazń, nalezy tolerowac i godzic się z pewnymi sytuacjami.Nie rozstrzasac ich,jakby miało zalezec od nich Twe zycie.Jedna kolezanka nie musiała Cie wpuszczac do siebie, a druga nie musi wyliczac sie z ilości esemesów.Dla prawdziwej przyjazni wystarczy jeden na rok.Należało to uszanowac .Przyjazń nalezy pielęgnowac , gdyz jest zbyt cenna, by rozmieniac ja na drobne.

9

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Acha, czyli rozumiem, że mam tolerować i godzić się z tym, że od przyjaciół nie mogę oczekiwać ani szczerości, ani zainteresowania częściej jak raz do roku (a właściwie po co sie męczyć az raz na rok? może odezwać się przecież raz na 10 lat - i to dla prawdziwej przyjaźni wystarczy, czemu nie? bedzie przyjaźń kwitnąca, prawdziwa, bez zbędnych wymagań... rzeczywiście, a mnie sie głupiej coś innego zdawało...), ani oczywiście w potrzebie nie można na te osoby liczyć.
A juz takie strasznie ciężkie odpisanie na SMS to w ogóle mam oczekiwania z kosmosu.
Dzięki za podsumowanie, dużo mi wyjaśniło czym jest przyjaźn (wg niektórych)

10 Ostatnio edytowany przez arlena56 (2015-05-06 20:23:09)

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

ponju nie obrazaj sie.Ja mam swoje lata i wiem jak niekiedy codzienne sprawy nie pozostawiaja nam czasu na napisanie chociaz jednego esemesa.Rzecz w tym, abys nie skreslała swych przyjaciółek za błahe sprawki, tylko z kazdą z nich osobno pogadała.Moze sie okazac, ze nie powiedziały Ci bardzo istotnych rzeczy, czy to się wstydząc, czy z innych powodów.Czasami warto odpuscic, by pokazac, ze mogą na Ciebie liczyc.
Z własnego niechlubnego doświadaczenia wiem, że przyjaciółka nie zawsze jest w stanie powiedziec prawdę.Jedna z moich nie była w stanie.Miała 32 lata, gdy popełniła samobójstwo, wysyłajac nam list.Do dzis nie potrafimy się pogodzic, że niekiedy dokładałysmy jej do pieca, zamiast odczekac i powoli slowo po slowie wyciągnąc z niej prawdę. Bardzo bolesną prawdę.Zadnej z nas nawet sie nie sniło, że nasza kochana Gazynka miała tak straszne problemy.Ukrywała to, byc moze czekając , aż bedzie gotowa prosic nas o pomoc.

11 Ostatnio edytowany przez ponja (2015-05-06 21:58:18)

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Wiesz Arleno, tylko problem jest w tym, ze ja mówiłam im jasno, co mi się nie podoba. Za to w drugą stronę nie widzialam podobnej szczerości.
Zgadzam się z Tobą, że nie zawsze ktoś może napisać, jak też nie zawsze powie prawdę, ale jednak to mogą być sytuacje takie tylko od czasu do czasu, a nie jako norma, przynajmniej jak dla mnie. Bo jeśli dla kogoś normą jest na przykład, że z dnia na dzień lubi zniknąć bez słowa wyjaśnienia na wiele miesięcy, czy nawet lat, kiedy wcześniej niby wszystko grało, kontakt był - a tu nagle foch i koniec? Zadnego wyjaśnienia nawet? To coś nie w porządku dla mnie. I tak, mam jakiś juz uraz na tym punkcie co do tej osoby, bo dla mnie to akurat nie jest bez znaczenia, czy osoba żyje, czy nie, czy coś jej sie stało, albo czy ma coś do mnie, za coś mnie wręcz nienawidzi, czymś ją uraziłam tak stasznie, albo co sie stało... Mam dość takich sytuacji i jestm zbyt wrażliwą osobą żeby kolejny raz przez takie coś przechodzić. Teraz wychodzi jednak jakby z Twoich słów, że ja mam to tolerować w nieskończoność, lata kolejne mijają, a nic sie nie zmienia za bardzo... z kolei jak w końcu sama urwałam po wielu latach ten kontakt (i to na dobre w moim przypadku), to ja jestem ta zła i bezczelna, jak ja mogłam zniszczyć tak cudną przyjaźń... -? A tamta miała takich wyskoków na swoim koncie kilka i co, wg Ciebie to było OK i ona sie tak starała o przyjaźń? Tylko ile ja mam tego znosić, zastanawiać sie, czy cos sie jej nie stało, a potem jak wiem już, ze jest cała i zdrowa (bo wstawiła nową fotkę na internet -więc zyje jednak !- uff co za ulga) to z kolei myśleć, czym ją uraziłam, że aż nie może znieść kontaktu ze mną? A potem jak juz ją przeboleję kolejny raz, to zjawi sie z powrotem jak bumerang w moim życiu, jakby nigdy nic? I dalej bedzie jeździć po mnie swoimi fochami, żebym musiała za każde słowo sie łapać, abym jej nie uraziła przypadkiem i znowu nie znikneła na rok, dwa, albo i trzy w porywach? To ma być ta super przyjaźń? Z kolei u drugiej normą jest cwaniactwo, kłamstwo, manipulacja (równiez ta w celu pozyskania środków finansowych) - i tez wygląda jakby wg Ciebie to było OK, a co ja durna narobiłam, ze ją w końcu pogoniłam, po tych wszystkich latach bycia na każde jej zawołanie...
No może, może w dzisiejszym świecie właśnie takie są normy. Ja jestem pewnie niedzisiejsza. Może rzeczywiście, czas się zmienić... Czas wziąć wzory postępowania od tych osób i robić tak samo, jak to przysłowie mówi, że jak wpadniesz między wrony... Tak rozumiem, zaczne kłamać, olewać ludzi, to będzie wtedy OK. Może rzeczywiście. Pomyśle nad tym jeszcze. Chyba sie rzeczywiście zmienie, bo juz mam z lekka dość tego wszystkiego. Prawidłowa postawa to jest chyba na dzisiejsze czasy cos w stylu: "co mnie obchodzą inni, tylko ja jedna jestem na tym świecie ważna, więc jak chce coś, to bede manipulować ludźmi, kłamać, byle to zdobyć. A na jakieś interesowanie sie znajomymi to w ogóle szkoda mojego cennego czasu, moge za ten czas coś dla siebie ugrać, a nie naiwną z siebie robić. Tak, ze odezwe sie raz do roku, zeby sie nazywało, a znajomych warto miec, bo moze cos bede od nich kiedys potrzebowac, no bo po co by innego, trzeba zawsze korzystac samemu, bez patrzenia na innych i w tym celu jedynie zawiązuje przyjaźnie". Moze to jest i racja, bo ludzie tacy twardzi, co sie w zyciu łokciami rozpychają i są zdolni do róznych posunięć, nawet tych ze szkoda dla innych, to rzeczywiście mają łatwiej. Wiec chyba napisze do moich byłych przyjaciółek z prośbą o wybaczenie, a też poproszę je, abym mogła zostac ich wierną wielbicielką i uczennicą. Nauczą mnie paru ciekawostek, jak postępować w zyciu, żeby samemu mieć dobrze, bez patrzenia na uczucia innych. Chyba rzeczywiscie, musze to jeszcze rozważyć tą opcję, ale może to by było rzeczywiscie rozwiązanie na miarę współczesnych czasów i obyczajów.

edit
Jeszcze chciałam dodać, że jak dla mnie można sie może i przyjaźnić (kolegować raczej) mając z kimś kontakt raz do roku, ale nie po serii fochów, nieodzywania sie i znikania, które daną osobę potem trzymają w niepewności co do danej osoby i powodów dla których się nie odzywa. Tu się mogę zgodzić, że jesli taki był rzadki kontakt od początku i wiadomo, ze ta osoba nam jest przyjazna, to wszystko jest w porządku. Co najlepsze zresztą, sama mam taką znajomą (znajoma/koleżanka, mimo wszystko nie przyjaciółka jak dla mnie) z którą piszę raz do roku i jest wszystko OK, a pisze z nią juz od paru lat. Widziałam sie z nią może w ogóle w sumie 3 lub 4 razy - i tez OK. A nawet jakby i jeszcze rzadziej jak raz do roku napisała, nawet raz na 5 lat, to też bym sie nie obraziła. (Choć musze przyznać, że na takiej koleżance nie zalezy mi tak znowu bardzo, łatwo ją wymienić na inną, przy takim sporadycznym kontakcie nie czuje się straty jej osoby w swoim zyciu, nawet jakby sie juz nigdy nie odezwała. Dlatego ją określam mianem znajoma/koleżanka, a nie przyjaciółka, za którą się tęskni i chce się wiedzieć dlaczego urwała kontakt) Co innego jednak, jak ktoś nas przyzwyczai do swojej osoby, rozmow co 2-3 dni na komunikatorze, spotykania się, a potem nagle focha strzela i sie nie odzywa miesiącami i latami. A później jak nawet taka osoba sie juz tylko zwyczajnie nie odzywa, bo nie ma czasu i tylko temu, to i tak zostaje w czlowieku uraz - bo może znowu to foch jakiś i wielka obraza? Skąd ja mam to wiedzieć, skoro po prostu ona znika bez wyjaśnienia? Tak, że jak sie komuś podoba tego typu relacja typu rollercoaster - raz blisko, przy sercu, a za chwile bez wyraźnego powodu wykopie zupełnie ze swojego życia - no to jego sprawa, niech sie przyjaźnią nawet takiego typu 2 osoby (może bedzie u nich jak w tej bajce o czapli i żurawiu:-) ale ja mam dość czekania i kolejny raz zachodzenia w głowe co ja tym razem źle zrobilam.
A w ogóle ten post nie miał byc o tamtych 2 koleżankach, to nie wiem czemu na to zeszło... Acha, bo każdy usprawiedliwia ich zachowanie, jako całkiem OK. No dobrze, dla Was jest to OK. Tylko wyobraźcie sobie, ze ja mam jeszcze innych znajomych, więc nie muszę się kurczowo trzymać takich relacji, co mi nie pasują. A nawet jakbym była sama jak palec, to tez bym wolała być sama, jak znosić bycie czyjąś marionetką i zabawką. Jak inni lubią takie relacje, to dobrze dla nich, niech sie ich trzymają nawet do grobowej deski. Tylko nie wiem czemu sie okazuje, że każdy swoje wymagania może miec (bo to też jest czyjeś wymaganie, że ja mam akceptować każde jego zachowanie = być dla kogoś jak rodzona matka, co wszystko dziecięciu wybaczy, nawet jak jej nas*a na głowe, ona zawsze zaakceptuje i wybaczy), tylko ja jedna mieć wymagan żadnych nie moge. Mam akceptować wszystko, nawet jak mnie jest przykro kolejny raz przez tą samą osobę. To się widzę niektórym nie podoba. Lepsza jest postawa matki Polki, cierpiętnicy - w imię związku to jeszcze słyszałam, ale w imię przyjaźni, heh, ciekawy pomysl :-) No nie, ja swoje juz odcierpialam, ale w końcu się miarka przebrała.
Zastanawia mnie tylko skad sie to bierze, to usprawiedliwiania własnie np. kłamania, czy olewania innych. Zwłaszcza, ze napisalam, ze kłamanie nie było typu "kochanie schudłam? tak kochanie" :-) To były kłamstwa mające na celu ukrycie pewnego rodzaju innego oszustwa, w celu osiągnięcia korzyści finansowych i dostatniego zycia. Że moja przyjaciółka tego nie zrozumiała, to moge zrozumieć, bo jej sie nie wgłębiałam w szczegóły, ale tutaj przeciez wyraźnie napisałam, ze kłamstwa nie były błahe. No tak, ale widocznie ze mną coś nie tak, ze nie wykazałam sie współczuciem dla takiej wspaniałej przyjaciólki. Mogłam ją poklepać po ramieniu, pogłaskać po główce i zapewnić, że jest świetną osobą i żeby tak robiła dalej, a mnie dalej bajki wciskała na tematy wszelakie. Co do drugiej kolezanki  z kolei, to może rzeczywiscie te niektóre sprawy nie były niczym wielkim, ale pisałam, ze to był tylko przykład z tym nie wpuszczeniem. Nie bede przeciez pisac o każdej jednej rzeczy, co sie zdarzyła na przestrzeni lat. Zreszta wtedy jej to jeszcze wybaczyłam, wiec chyba logiczny wniosek, ze musiał nastać ciąg dalszych wydarzeń, skoro sie to tak skończyło.
Ale w sumie to nie ważne z tymi koleżankami, bo one juz nimi dla mnie nie są.
Dziwi mnie tylko postawa, żeby wszystko od ludzi akceptować i kontaktu pod żadnym pozorem nie urywać. Ja na przykład mogę akceptować - nawet i morderstwo - ale z daleka, a najlepiej z baaaardzo daleka :-) Tak więc kłamanie, olewanie i ogólnie zimnicę emocjonalną akceptuję, ale nie chce tego koło siebie. Czy to na prawde tak ciężko jest zrozumieć...?

12

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Ok ponju rozumiem.Mam pytanie, czy gdyby po latach Twoje przjaciółki nagle sie odezwały i poprosiły o pomoc (nie pieniężną), ale np.radę, czy byłabys w stanie puscic w niepamięc ich winę i zwyczjnie wysłuchac?

13

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Myślę, że masz dobrą koleżankę, może nawet przyjaciółkę, która nie lubi, a raczej nie potrafi mówić o uczuciach. Pewnie jest to związane z trudnym dzieciństwem, brakiem oparcia w rodzicach. Rozumiem już Twój stosunek do koleżanek B i C, ale być może A nie chce osądzać innych. Spróbuj ją zrozumieć i przyjmij ją taką jaka jest. Nie wyciągaj z niej na siłę deklaracji o przywiązaniu. Myślę, że jej zależy na Tobie, tylko nie potrafi okazać tego inaczej jak poprzez te maile, prezenty urodzinowe, telefony... To może być dużo w jej skali.
Dużo piszesz o swoich oczekiwaniach, a czy wiesz czego ona oczekuje od Ciebie? Powinnaś zastanowić się nad jej słowami: "powiedziała coś w stylu, że nawet na samej sobie jej nie zależy, czy, że nie wie nawet o sobie, czy jej na samej sobie zależy." Jeśli osoba skryta zdobywa się na takie wyznanie to może to być jakiś sygnał, wołanie o pomoc. Bądź wyrozumiała, jeśli ona prosi Cię o kontakt to znaczy, że Cię potrzebuje.

14

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?
arlena56 napisał/a:

Ok ponju rozumiem.Mam pytanie, czy gdyby po latach Twoje przjaciółki nagle sie odezwały i poprosiły o pomoc (nie pieniężną), ale np.radę, czy byłabys w stanie puscic w niepamięc ich winę i zwyczjnie wysłuchac?

Tak, oczywiście, że bym pomogła - w tym sensie przynajmniej, jak piszesz. (Oczywiste zresztą, że koleżance B nie pomogłabym materialnie, wiedząc, że kogoś innego naciągnęla w swoim życiu.)
A jakbym uznała, że na prawdę jest potrzeba i mogłabym pomóc, to nawet może w inny sposób też (typu pomieszkać jakiś czas kogoś, co nie ma gdzie sie podziać).

Ja jestem ogółem chyba dość dobra w wybaczaniu (przyjaźniąc sie po kilkanaście lat i wybaczając raz za razem, to nawet chyba moją tezę udowadniam) ale pewnego dnia sie potrafi miarka przebrać.

15

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

ponja z mego doswiadczenia wiem, że one się odezwą.Moze bardzo póżno, ale gdy trwoga to do Boga i starych przyjaciółek.ZApewniam CIę:)

16

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?
takiwiatr napisał/a:

Myślę, że masz dobrą koleżankę, może nawet przyjaciółkę, która nie lubi, a raczej nie potrafi mówić o uczuciach. Pewnie jest to związane z trudnym dzieciństwem, brakiem oparcia w rodzicach. Rozumiem już Twój stosunek do koleżanek B i C, ale być może A nie chce osądzać innych. Spróbuj ją zrozumieć i przyjmij ją taką jaka jest. Nie wyciągaj z niej na siłę deklaracji o przywiązaniu. Myślę, że jej zależy na Tobie, tylko nie potrafi okazać tego inaczej jak poprzez te maile, prezenty urodzinowe, telefony... To może być dużo w jej skali.
Dużo piszesz o swoich oczekiwaniach, a czy wiesz czego ona oczekuje od Ciebie? Powinnaś zastanowić się nad jej słowami: "powiedziała coś w stylu, że nawet na samej sobie jej nie zależy, czy, że nie wie nawet o sobie, czy jej na samej sobie zależy." Jeśli osoba skryta zdobywa się na takie wyznanie to może to być jakiś sygnał, wołanie o pomoc. Bądź wyrozumiała, jeśli ona prosi Cię o kontakt to znaczy, że Cię potrzebuje.

OK, dziękuję Ci za opinię.
Właściwie to te prezenty mnie mało przekonują, bo ludzie sobie posyłają nawet grzecznościowo. Ale to pisanie maili chyba najbardziej, bo skoro ona wie, ze ja bym je chciała, a dla niej to obojętne... więc chyba to robi  zmyślą, żeby mnie było miło.

Mimo wszystko uważam, że potrzebny mi jest pewien dystans emocjonalny do tej osoby na ten moment. Nie chodzi, żeby być niemiłą, ale jakoś to takie jest dla mnie ciężkie, kiedy nie wiem po ludziach co mogę oczekiwać. Ja sama też miałam bardzo niepewne dzieciństwo, że nawet nie byłam pewna tak do końca miłości moich rodziców, teraz chciałabym mieć jakiś odpoczynek psychiczny, a nie zabawy w stylu "dziś mi jesteś najlepszą przyjaciółką, jutro sie na ciebie wypne d*pą". Mam zaufanie  w pozostałych moich znajomych na szczęście, którzy mnie nie unikają bez powodu i jasne sygnały mi wysyłają, ze mnie lubią, a dodam jeszcze, ze jedna z tych osób jest na prawde zapracowana, mimo wszystko znajdzie nawet ta osoba czas napisać SMS, czy mail raz na pare, czy parenaście dni... Więc da sie, potrzebne są tylko chęci. Czuje sie przez tamte osoby doceniana, a nie tak jak tam było, że moge być, może mnie nie być - wsio rawno (tu mowie o tej koleżance, co mnie olewała). Wiec nie czułam sie doceniana przez nia.

Czy wołanie o pomoc... nie wiem, ale w sumie myśle, że jeśli ktoś jest tak skrajnym introwertykiem, to moze po prostu nigdy nie myśli na temat własnych odczuć, pragnień, etc. Po prostu taka osoba nie myśli, nie romzyśla. Tylko w stylu np. "jutro mam do pracy na 6", albo "do zrobienia mam to i to, w tej kolejności". Tego typu myśli. Więc może po prostu ta osoba na prawde nie była w stanie mi odpowiedzieć nic klarownego? Zagięłam ją takim pytaniem? I było jej może wstyd, ze nie umie jak inni ludzie mieć jasności w swoich uczuciach...? - tak właśnie mozna by tu pomyśleć.

Chociaż odpowiedź "nie wiem" na pytanie "zależy ci na mnie" tak ogółem wg mnie nie wygląda za ciekawie. Daje do myślenia... że jednak może nie.

Ale bardzo bym chciała, żeby to tylko chodziło o wyrażanie uczuć wprost, a nie o ich deficyt.

17

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Juz Sofokles napisał:milczenie jest głosniejsze od słów.

18

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?
arlena56 napisał/a:

ponja z mego doswiadczenia wiem, że one się odezwą.Moze bardzo póżno, ale gdy trwoga to do Boga i starych przyjaciółek.ZApewniam CIę:)

A ja myślę, ze nie. Za bardzo im pojechałam po ambicji. To przecież one były te, co sobie pogrywają - w sposób taki czy owaki. A tu nagle sie zabawa skończyla i jedna z drugą usłyszała pare słów prawdy.
Niestety, ale prawda boli i wątpię, czy jeszcze usłysze od nich.
Chociaż to bardzo możliwe w sumie, bo gdzie drugą taką frajerke jak ja na tym świecie znaleźć, jak reszta też woli sie łokciami rozpychać i mieć na reszte wyje*ane...
Jedna ma zreszta teraz "jelenia do dojenia", to może jego sie uchwyciła i bedzie trzymać, a ja mam ją z głowy dzięki temu :-)
A dodam jeszcze, ze ja bym raczej pomogła kazdemu, wysłuchac, doradzic, ok, moge nawet obcej osobie. Wiec tez nie odczytuj tego, ze ja mam wielkie jeszcze uczucia do tych osób, a one do mnie... Oczywiście sentyment mam i doceniam do dzisiaj miłe chwile z nimi spędzone oraz ich zalety charakteru (mialy ich dużo, skoro sie w ogóle chcialam z nimi tyle znajomić) - wiec nie samo kłamanie było u B, ale tez i poczucie humoru, wrażliwośc artystyczna etc, u C z kolei prócz olewki była inteligencja, oczytanie, szerokie horyzonty myślowe itp przymioty ducha. Widzisz sama więc, ze ja po ludziach nie jade o byle co, jak po burej kobyłce, bo więksozść ludzi jak z kims sie pokłoci, to widzą tylko juz tą jedną stronę, a ja staram sie tak nie robić (choć byłoby mi łatwiej, zapewne). I dlatego może też mnie zabolało troche, że sama robie nawet za "advocatus diaboli" dla innych, wspominając o nich łagodnie i starając się trzymać faktów, a spotykam sie z tym, że przyjaciółka dodatkowo jeszcze je tłumaczy i wybiela, jakbym sama nie dośc juz starała sie być sprawiedliwa w osądach. Tak, jakby nie mogła zwyczajnie zaufać, że jak ja zdecydowałam tak, a nie inaczej, to miałam po temu widać ważne powody. Jakbym z byle pierdoly robiła z igły widły, to bym te kolezanki pogoniła w pierwszych latach znajomości, a nie po 12/20 latach (przypadek koleżanki C/B). Może i temu mnie to ubodlo. A dodatkowo zaczeła potem kręcić w sprawie czy jej zależy, no to jeszcze mnie to podkręciło na myślenie czy ona aby jest do mnie życzliwie nastawiona, czy nie do końca.

19

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?
arlena56 napisał/a:

Juz Sofokles napisał:milczenie jest głosniejsze od słów.

chodzi Ci o to, że milczenie może ranić czasem bardziej niż słowa...?
czy o coś innego, bo w sumie nie wiem do czego pijesz
(albo może ja mam sie zamknąć :-)

20

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Nie rozwinełam .Chodzi o to, ze nie kazdy potrafi mówic o swych uczuciach, odczuciach itp.Bardzo często dusi w sobie, nie potrafi przełamac wewnetrznego muru.Przytoczyłam Sofoklesa, majac na mysli swą zmarłą przyjaciółkę.Rozmawiała z nami o głupotach, a udrękę
dusiła w sobie.

21

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?
arlena56 napisał/a:

Nie rozwinełam .Chodzi o to, ze nie kazdy potrafi mówic o swych uczuciach, odczuciach itp.Bardzo często dusi w sobie, nie potrafi przełamac wewnetrznego muru.Przytoczyłam Sofoklesa, majac na mysli swą zmarłą przyjaciółkę.Rozmawiała z nami o głupotach, a udrękę
dusiła w sobie.

Arlena, masz rację, tak często się zdarza.

Przykro mi z powodu Twojej przyjaciółki, musiało być Ci bardzo ciężko.

Ale akurat jak chodzi tą o moją przyjaciółkę, to ja pytalam ją, niedawno nawet, całkiem wprost, czy np. nie było jej trochę smutno w czasie świąt, czy nie czuła sie samotna. To powiedziala kategorycznie, z takim uśmiechem, jakby mi współczuła głupoty, że NIE (współczuła moze dlatego, bo wg niej jeśli osoba takie emocje odczuwa, to nie jest dostatecznie "oświecona", no więc tego braku oświecenia współczuła). A kiedyś też z nia rozmawiałam, może ze 2, 3 lata temu to było, czy nie czuje braku kogoś bliskiego tak ogółem w życiu na co dzień (chodziło mi konkretnie wtedy mężczyzny akurat). To powiedziała, że w ogóle i kategorycznie nie. I że wszystko, co lubi robić, to najchętniej w samotności, nikt więc jej nie jest do towarzystwa potrzebny.

Zawsze była introwertyczką i ja ją rozumiem pod tym względem, bo ja też dużo towarzystwa nie potrzebuję (tylko może nie raz do roku, bo to jednak dla mnie przesada juz, a ja nie jestem jakimś skrajnym przypadkiem, lubię pewną równowagę w zyciu - nie za dużo tego, nie za dużo tego - ot i cała moja filozofia). Więc rozumiem, ze jej moze być dobrze samej i wiem, ze mi tu nie zmyśla.
Ja się tez zwykle dobrze w samotności czuję, tylko nie tak chcę ciągle tej samotności po prostu, od czasu do czasu ciągnie mnie jednak do ludzi. A ją chyba też czasem, ale bardzo rzadko i raczej by sie pewnie nie przyznała (nawet sama przed sobą:-) że to o to chodzi, o kontakt z innym człowiekiem, bardziej pewnie by sobie mówiła, że nudzi jej sie i chce odmiany, czy cos w tym stylu, tak podejrzewam przynajmniej, to by było bardziej "oświecone" :-)

W ogóle to nie napisałam jeszcze o tym, że ona naczytała się w ostatnich latach takiej książki (pseudo)psychologicznej, gdzie właśnie znalazła jakieś takie wymysły, że człowiek nie może byc przywiązany do nikogo, nie powinien nawet się zasmucić czyjąś śmiercią, bo jeśli tak jest, to znaczy, ze ten człowiek nie jest "oświecony" (cokolwiek w przypadku owej książczyny to słowo by miało oznaczać, bo tam panowało ogólne wymieszanie wszystkiego - filozofii buddyskiej, teorii Junga, myślenia życzeniowego i jeszcze Bóg wie czego innego). Przy czym ja uważam, że ona po prostu znalazła sobie w tej ksiażce bardzo wygodną dla siebie teorię, dzięki której może się usprawiedliwić sama przed sobą, a wręcz poczuć lepsza od innych, z powodu spychania swoich uczuć. Więc dla niej jest to spychanie uczuć na dzień dzisiejszy wielką zaletą, świadcząca o jej uduchowieniu.

A z kolei tak na mój rozum, to raczej jest pewien problem psychologiczny, niż uduchowienie, jeśli ktoś nie wie na kim mu w życiu zależy, nawet jak chodzi o najbliższe osoby... A do tego się boi cokolwiek głębiej odczuwać. Ma to owszem swoje zalety, bo ma dzięki temu spokojne życie, nie jest targana silnymi emocjami (jak np. jej matka, co źle na tym wyszła ostatecznie), ale z drugiej strony, to jej życie mi sie wydaje (może oceniam niesprawiedliwie, patrzac z boku, ale mówie - to tylko moja subiektywna ocena) dosyć szare i bezbarwne. W sensie, że jednak emocje nadają naszemu zyciu pewnego kolorytu (choć czasem róż przejdzie nagle w głęboką czerń - i wtedy robi się mało zabawnie...) Mimo wszystko emocje i przywiązania, choć powodują wiele bólu, dają też i radość, poczucie umiejscowienia gdzies w tym świecie. Można oczywiście kochać cały świat, albo kochać wszystkich ludzi, można. Ale wg mnie na to trzeba być właśnie Oświeconym - w sensie strikte i z duzej litery :-) Na prawdę oświeconym, jak Budda, Jezus, Dalajlama itp. którzy umieli kochać każdego na swej drodze. A nie tylko uważać sie za takiego, bo sie przeczytało jakąś książkę i własny brak empatii się tłumaczy teraz pięknie "oświeceniem". Obojętność i znieczulicę można wtedy sobie nazwać "nieprzywiązywaniem się" - i tak z czegoś średnio ciekawego, robi sie nagle piękna zaleta (w mniemaniu tej osoby przynajmniej).

Cóz, więc czasami tak czuję jakby ona na mnie patrzyła tak troszkę z góry, jak na jakąś istotę niższego rzędu, która czuje np. smutek, albo przywiązanie.

No, ale może miec ona w sumie własne zdanie. Ja też mam przecież swoje o niej, to normalne, ze kazdy opinię własną ma na każdy temat i własny światopogląd. I jak ona mnie troszkę chyba współczuje moich uczuć, tak może i ja gdzieś jej trochę współczuję z kolei ich braku. (w sumie patrząc na to z boku - to nawet zdaje się troche zabawna sytuacja:-)

Wg mnie jednak ta książka jej zrobiła o tyle "wodę z mózgu", że jak dawniej była wycofana i niechętna do wyrażania uczuć i myśli, to tak teraz jest dalej taka, ale doszło do tego, że uważa to za jakąś wspaniałą swą zaletę, a co za tym idzie, nad innymi ludźmi, co nie są równie "uduchowieni", pobłażliwie kiwa głową (nie mówię, że się wywyższa jakoś jawnie, ale traktowanie kogoś jak dziecka, co nie zna "prawdy" i błądzi we mgle, to też jest pewien rodzaj poczucia bycia kimś lepszym, doroślejszym, bardziej rozwiniętym, nawet jak tylko ona innym ludziom współczuje i jest pełna łagodności dla ich pomyłek życiowych - pomyłek jak np. zbytnia uczuciowość i przywiązywanie sie do konkretnych osobników - to tak właśnie mam wrażenie, że ona czuje się tą bardziej rozwiniętą duchowo, która zna "prawdę" o świecie).

Tak chciałam to opisac dokładniej, bo nie masz się co martwić Arleto, że to jest osoba, która potrzebuje konaktu, uczuć itp, a tylko nie ma śmiałości o nie poprosić - to nie ten przypadek. Już prędzej ja taka jestem. Bo to, że raz w życiu byłam taka szczera i jawnie o cos zapytałam takiego, czy komuś na mnie zależy, to nie znaczy, ze robie tak codziennie, albo np. pcham sie, gdzie mnie nie chcą, albo sie dopominam o uwagę. Prędzej więc ja skończę jak ta Twoja znajoma, złakniona uczuć, a otoczona obojętnością, niz ta moja przyjaciółka, co twierdzi, że ona jest zadowolona z życia i jak dla niej to wszystko jest OK i w porządku.

Mimo wszystko masz o tyle tu trochę racji, że ja nie wierze, ze ona uczuć nie ma, nawet jak je spycha w podświadomość i ogółem traktuje po macoszemu. Bo w takim razie musiałaby być psychopatką, a na pewno taką nie jest jednak :-) Ma trochę empatii i uczuć, po prostu jednak trochę ubogo z tym. Ale nie, że całkiem nie ma, wiadomo, z takim człowiekiem by przeciez sie nie dało wytrzymać.

Myślę jednak, ze tak jak napisała takiwiatr - ona jednak jest OGÓŁEM dobrą znajomą i chyba niepotrzebnie wracam do tego jednego, co wtedy mówiła. Widocznie ma naprane w głowie jakichś dziwnych filozofii, naczytała sie za dużo książek i teorii, a za mało w życiu przeżyła i odczula na własnej skórze (można o czymś czytać, ale jak sie samemu tego nie przeszło, to sie tak na prawde guzik wie czasami). Więc może z jej własnej perspetywy to rzeczywiście takim osobom, jak ja, odbija po prostu, że wchodzą na jakieś tematy i pytania, i chcą szczerze rozmawiać od czasu do czasu... Ona może nie rozumie potrzeby głębszego kontaktu i wzajemnego zrozumienia swoich poglądów (zreszta sama mowiła kiedyś dawno, ze nie wierzy w możliwość zrozumienia). Mogę sobie wyobrazić, że jakoś tak to wygląda po jej stronie. Zapewne mnie zupełnie nie rozumie, ale czy i ja rozumiem ją...? Chyba to jest obustronna trudność w zrozumieniu cudzego światopoglądu. I różne na pewno charaktery. Ale przecież w przyjaźni nie trzeba mieć takich samych charakterów, ani nawet do końca sie rozumieć w każdej sprawie (chociaż w tych, co najważniejsze, to jednak dobrze by było rozumieć o co komuś chodzi - wg mnie). Mimo wszystko jak o ogólne zachowania chodzi, to mnie niczym takim znowu nie uraziła.

A problem z kolei po mojej stronie jest chyba taki - bo kogoś brałam za przyjaciela, a tu trzeba odróżnić pojęcie "przyjaciel" od "znajomy/kolega". W tym wypadku "koleżanka" (bo chyba "przyjaciółka" właśnie nie). Bo z przyjaciółką to zawsze myślałam, ze można szczerze porozmawiać na każdy temat, a przynajmniej choć na taki, co dotyczy wzajemych stosunków między nami. Jak z nią się nie da na taki temat porozmawiać, zapytać... i w ogóle ona mało sie lubi swoim "wnętrzem" dzielić, to może za dużo po prostu sobie wyobrażałam co do niej. Prawdopodobnie ten sam błąd popełniłam z koleżanką C, bo gdybym ją traktowała jako daleką kolezankę, to jej znikanie i pojawianie się by mnie ani grzało, ani ziębilo, zwyczajnie by mnie mało obchodziło, co sie z nią dzieje, w końcu koleżanek zawsze sie kilka ma, jak i łatwo wymienić jedną na drugą, czy znaleźć zupełnie nową w miejsce starej (czego o "przyjaciółce" powiedziec nie moge, bo bliskich przyjaciół wg mnie znaleźć jest b. trudno i jak sie kilku w zyciu ma, to i tak wiele). Jedynie koleżanka B sie deklarowała jawnie jako moja przyjaciólka, wiec tu juz nie była moja wina, ze tak ją chciałam traktować. A koleżanka C być może miała mnie właśnie tylko za koleżankę i po prostu sie źle zrozumiałyśmy. Ja odebrałam np. miłe od niej różne gesty i słowa jako, że jej zależy na mnie jak na takiej osobie bardziej bliskiej w życiu, a to chyba mogło nie być tak z jej strony. Zresztą, jak poznałam ją, to jeszcze byłam właściwie nastolatką, to nie byłam zbyt mądra życiowo, jak to taka młoda dziewczyna. Przywiązałam sie bezmyślnie, a ta mi potem jazdy urządzała z tym nieodzywaniem się. (swoją drogą jak na kobietę juz dojrzałą wiekowo, to takie zachowanie, pasujące do jakiejś nastolatki, też wg mnie nie świadczy o zbyt wielkim poukładaniu pod czuprynką, no ale to tak na marginesie:-)

Tak podsumowując,to uwazam, ze większosc problemów w życiu sie bierze z błędnego definiowania różnych zjawisk. Np. nazywanie zauroczenia "wielką miłością", albo powiedzmy mówienie na patologię, że to "normalna rzecz". Nazywanie grubego kłamstwa "drobnym mijaniem sie z prawdą", albo zdrady "niewinną przygodą na boku". I ogółem człowiek lubi się tak oszukiwać, czasem też usprawidliwiać w ten sposób, lub też po prostu się można zwyczajnie pomylić co jest czym. Ale tak czy siak sie to nigdy dobrze nie kończy. Pomylić się jest na prawdę łatwo w określeniu róznuch sytuacji zyciowych, a już zwłaszcza jak w grę wchodzą emocje. Dużo ludzi np. myśli: "wielka miłość". Więc biorą ślub, robią dzieci, zaciągają wspólne kredyty itd. A tu potem sie nagle okazuje pewnego dnia, że to jednak nie była żadna miłość, tylko zwykłe hormony zagrały. Hormony w końcu spadną do normalnego poziomu, to nagle cala "miłość" znika jak kamfora... I nieszczęście (dla dzieci głównie) gotowe. Bo się nie umialo prawidłowo określić z jakim zjawiskiem się ma w życiu do czynienia. (Czasem zresztą tak miło i łatwo wierzyć we własne "uduchowienie", a nie dopuszczać do siebie myśli, że może to tylko instynkt rozrodczy się odezwał w danym przypadku i że może coś za łatwo i za szybko, bez żadnego wysiłku i starania ta "wielka miłość" do nas przyszła. On się uśmiechnął bielą swych zębów, wyprężył muskuły i wypiął klatę - jej zmiękły kolana i poczuła "motylki w brzuchu" - tak, to niechybny znak "wielkiej miłości do grobowej deski", trzeba czym predzej wziąć ślub i narobić dzieci... choć jak sie po prawdzie zastanowić głębiej... to czy oni w ogóle mają o czym ze sobą rozmawiać, czy są w stanie się porozumieć? nie tylko w łózku oczywiscie...:-). Tak, ze ogółem można coś określić nie do końca tym, czym jest i działać, jakby tak było, ale prawda w końcu i tak kiedyś na jaw wychodzi. Jeśli "miłość" była tylko zauroczeniem, to prędko się to wypali. Zostanie nuda, albo co gorsza niechęć.

No więc, tak samo jak sie ma znajomą, czy nawet i bardzo dobrą znajomą (ale jednak znajomą),  to jak sie zacznie o niej myśleć jak o przyjaciółce od serca, to też sie może to skończyć rozczarowaniem. Tutaj może był właśnie mój błąd. Choć z drugiej strony ciężko inaczej, jak wychowałyśmy się prawie że wspólnie, bo prawie codziennie sie widziałyśmy przez całe dzieciństwo i potem częściowo młodość, no to pojawiło się takie przywiązanie (z mojej strony przynajmniej). Ale przede wszystkim tak jak opisałam, to chyba było w przypadku tej koleżanki C. Ona była raczej tylko kolezanką na dystans i tak ją powinnam była traktować, nic nie oczekiwać i też ją olewać, moze wtedy by rzeczywiscie było dobrze. Od dalekiej znajomej to bym na pewno nie oczekiwała wsparcia, albo że np. będzie zainteresowana mną itp. Tylko tak jest właśnie czasem ciężko stwierdzić od razu kto jest prawdziwym przyjacielem, na kim można polegać i z kim można konie kraść, a z kim powinno sie być na daleki dystans... A już zwłaszcza jak sie kogos zna od dziecka to jakoś niemal z automatu sie go traktuje jak bliską osobę, jak członka rodziny niemalże. A ta osoba może nie być aż tak przywiązana ze swej strony jednak i może mieć na sytuację inne zdanie. Bo pewnie nie kazdy sie przywiązuje tak samo, nawet po wielu latach, może zależy to od charakteru i innych czynników, więc tu nie można być kogoś pewnym, że "o, znam ją 20 lat, to na pewno musi być moją wierną przyjaciółką i jej bardzo zależeć na tej znajomości". Czasem nawet w rodzinie siostry się nie lubią, mimo wspólnych lat, a co dopiero z przyjaciółką (kolezanką?), bo co z tego, że dużo rzeczy razem robiłyśmy, każde wspólne wakacje itp, jak może dla niej to było trochę takie z musu, bo nasze rodziny sie znają, albo potem z przyzwyczajenia. Chociaż skoro już w dorosłym życiu niezależnym od rodziny mnie jeszcze zaprasza, to jednak chyba jest troche przywiązana (choć dla niej wszelkie przywiązanie = zło:-) bo byle kogo sie przecież nie zaprasza do domu. A już zwłaszcza nie introwertycy. No to nie do końca jej jakoś wierze tu, że w ogóle nie jest przywiązana, nawet trochę. To chyba czyny świadczą za nią, nawet jak nie chce sie przyznać :-)

To takie tylko na koniec moje przemyślenia.

Bo pewnie sie juz nikt tu nie wypowie...?

PS. Sory, ze tyle tu sie rozpisałam, ale na co dzień właśnie staram sie ludzi nie męczyć gadaniem, to chociaż sobie tutaj popisać coś chcialam, jak juz mnie wzieło na takie klimaty :-)

22

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Wiesz co Ponja? Przeczytałam całą dyskusję na temat Twojego problemu, ale... przy ostatniej Twojej wypowiedzi... poddałam się. Jesteś bardzo emocjonalna, a to bywa mocno męczące dla otoczenia. Nie jest to krytyka z mojej strony, ale przejaw zrozumienia, bo... sama taka jestem, a przynajmniej byłam do niedawna.
Co mnie zmieniło? Otóż straciłam potencjalnego przyjaciela, który nie wytrzymał presji z mojej strony.
Oczekiwałam, aby był zawsze w moim życiu, nawet wtedy, gdy zwyczajnie musiał zaszyć się w jaskini. Nie zachowałam właściwego dla rodzącej się przyjaźni dystansu.
Na pewno jest to inna sytuacja od Twojej, ale można znaleźć wspólny mianownik.
A tak na marginesie, to sadzę, że przyjaźń która się skończyła, nigdy nie była przyjaźnią. Pozdrawiam.

23

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

A nie, to ja akurat z jaskinią rozumiem. Tylko że co innego jest zaszyć się w jaskini np. na miesiąc, dwa, trzy, a co innego na 3 lata i to bez żadnego wyjaśnienia (nawet na 3 lata bym moze zrozumiała jakby było mi powiedziane o co chodzi i dlaczego). Po takim czymś mozna miec juz do kogoś uraz i nawet czasem reagować przesadnie na "zwyczajne" tej osoby znikanie.

Przyjaźń jeśli się skończyła, to wg mnie wcale nie znaczy, że nie była przyjaźnią. Mogła być nią z początku, a potem ludzie sie zmienili, więc i przyjaźń sie zmieniła, przestała spełniać swoje zadanie. Albo dla jednej osoby sie stała bardziej męcząca z jakichś względów, niż dająca coś dobrego. Ale to nie znaczy, ze była jakaś udawana (choć i takie "przyjaźnie" oczywiście są, z tym, że wg mnie to nie wynika z faktu kończenia sie, bo to może wynikać z różnych przyczyn).

A co konkretnie w mojej wypowiedzi uważasz za świadcące o byciu "męczącą dla otoczenia", jeśli jeszcze moge zapytać?

24 Ostatnio edytowany przez Aurora_ (2015-05-08 02:00:57)

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Przebrnęłam przez tę ścianę tekstu.
TAK BARDZO MĘCZĄCE. Niemiłosiernie. Nie ilość, tylko sposób w jaki piszesz - nie dziwię się, że ludzie Ci odpisują raz na rok...

Jak widzę, A to bardzo rozsądna dziewczyna, starająca się wczuć w rolę innych osób - z empatią spojrzała na sytuację koleżanek, na które narzekałaś wink trzyma dystans, lubi zachowywać rzeczy dla siebie, a Ty ją ciągniesz za język. Bo plotki, ploteczki, niech opowiada o sobie, bo Ty uważasz każdą osobę za wyjątkową i chcesz znać każdy szczegół. I analizować czy przypadkiem nie mają jakiejś choroby psychicznej, żeby móc podesłać linki dotyczące ich analizy osobowości. Co ja czytam o_O
Przecież Ty jej osobę tu tak przeanalizowałaś - włączając to co czyta, to co nosi, co się dzieje z jej matką no i na dodatek czy lubi cekiny czy nie... hm, ciekawe czy była zmęczona o tej porze. A może nie. Ale z reguły kładzie się spać późno, więc powinna być przyzwyczajona. Ale lubi też pić kawę, więc może wczoraj wypiła dziesięć latte i się nie wyspała, więc dziś mogła odczuć zmęczenie. Ale dziś też pewnie piła kawę, więc to powinno postawić ją na nogi i powinna mieć siłę mi odpisać... hmmm... poczytam o wpływie kawy na introwertyków i spytam ją co o tym sądzi - tak mniej więcej w moich oczach wyglądają Twoje rozkminy. Słysząc taki bełkot też bym Ci odpowiadała cokolwiek na odczepnego...
Naucz się cieszyć z relacji i po obgadaniu innych dziewczyn (gdzie A sama przyznaje, że rozumie ich postępowanie) nie wymagaj deklaracji, czy jej na Tobie zależy. I jak już szczerze odpowie, za co ją podziwiam, bo większość by zrobiła "taaa taaa" na odczepnego to Ty drążysz, drążysz, "nie ustąpię" i rozkminiasz każde jej słowo... męczące.

Zamiast się zastanawiać nad dystansem A do innych ludzi i nad tym co z jakiej książki wzięła... lepiej przeanalizuj własne zachowanie i jego zasadność wink

25

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?
Aurora_ napisał/a:

a Ty ją ciągniesz za język.

Ciągnęłam ją za język, owszem, ale tylko w momencie tym, żeby powiedziała mi proste: "tak/nie". A o koleżankach w ogóle nie prosiłam jej o zdanie, po prostu wyjaśnić chciałam swoje powody, bo wydawało mi się, że dziwne by było nie wyjaśnić dlaczego coś sie takiego zrobiło. A wtedy ona - sama z siebie - wyraziła wlasne zdanie. Tu jej wcale o to nie pytałam i nie "ciągnełam za jezyk". Widocznie jak ja chciałam moje zdanie wyrazić, tak ona chciała swoje - na tym chyba polega rozmowa (?)
Może fakt, że na początku rozmowy ją za język troche ciągnełam rzeczywiście, no dobrze, ale wtedy to były jeszcze tematy dość obojętne. A też jeśli ja się kogoś pytam o jego zdanie na taki czy inny temat, bo inaczej ta osoba sama z siebie nic nie mówi... no to raczej ciężko kogoś o nic nie pytać = za język nie ciągnąć. Ja nie lubię monologu prowadzić, temu ją podpytywałam co sądzi na temat taki, czy owaki. A ty lubisz sama gadać, a ktoś żeby tylko słuchał, tak?

Aurora_ napisał/a:

Bo plotki, ploteczki

Ale jakie "plotki"?? Myślisz, ze ja tak codziennie mówię o kimś, co ktoś zrobił itp? Nawet nie masz bladego pojęcia jak trudna to była dla mnie sytuacja z tymi przyjaciółkami sie rozstać i jak to przeżywałam. Jedną traktowałam jak siostrę rodzoną. A ta trzecia przyjaciółka zawsze dla mnie była bliską osobą, też dosłownie jak rodzina, więc zwyczajnie chciałam ją poinformować co sie w moim życiu dzieje. Co, miałam może gadac o pogodzie, a ważne wydarzenie mojego życia nawet nie skomentować choć w skrócie? A obgadać to bym je mogła sto razy bardziej, jakby mi o to chodziło, bo nawet tutaj, anonimowo, nie napisałam o nich najgorszych rzeczy, o których wiem, ani tym bardziej takich, które były mi powierzone w sekrecie. A co dopiero komuś, kto by te osoby znał, nawet choć z widzenia.

Aurora_ napisał/a:

, niech opowiada o sobie,

A o czym ludzie wg Ciebie mają rozmawiać? Czemu nie o sobie, aby siebie wzajemnie poznawać? O d*** Maryny lepiej?

Aurora_ napisał/a:

bo Ty uważasz każdą osobę za wyjątkową i chcesz znać każdy szczegół.

Mogłabyś mi podać cytat moich słów, gdzie napisałam coś takiego?? Że każdą osobę uważam za wyjątkową? (zdaje się, że jest to zresztą zdanie logicznie sprzeczne - każdy nie moze byc wyjątkowy, ale to tak na marginesie:-) i chcę znać każdy szczegół? Chyba jednak nie przeczytałaś tego, co pisałam, bo w pewnym miejscu wyjaśniałam już, że ja się ludziom nie wtrącam w intymne szczegóły i że zapytałam sie 1 (słownie: jeden!) raz w życiu o to, jaki stosunek ta osoba ma do mnie. A już, że każdą osobę uważam za wyjątkową, to pleciesz jakieś androny. Tych osób jest w moim życiu niewiele wiecej co na palcach 1 ręki zliczyć, a przyjaciółki sie zaliczały do tych najważniejszych 

Aurora_ napisał/a:

I analizować czy przypadkiem nie mają jakiejś choroby psychicznej, żeby móc podesłać linki dotyczące ich analizy osobowości.

To, co wtedy posłałam ten link, nie dotyczył choroby psychicznej, tylko pewnego typu charakteru. A nawet jakby dotyczył choroby, to choroba może sie trafić każdemu, więc nie wyśmiewaj się z tego, bo w życiu jest rożnie. A link ten posłałam jej tylko temu, bo chciałam zrozumieć zachowanie tej osoby. Gdyby ona zwyczajnie, normalnie wyjaśniła mi swoje zachowanie słowami, to by sprawy nie było i nie musiałabym sama myśleć. Nie chciała nic powiedzieć wprost, więc skąd miałam wiedzieć o co jej chodzi. Tak na prawdę wystarczyło zwyczajnie odpowiedzieć na pytanie, które zadalam, a nie trzymać mnie w niepewności, jakby to ją bardzo bawiło, że mnie jest przykro.

Aurora_ napisał/a:

Przecież Ty jej osobę tu tak przeanalizowałaś - włączając to co czyta, to co nosi, co się dzieje z jej matką no i na dodatek czy lubi cekiny czy nie... hm, ciekawe czy była zmęczona o tej porze. A może nie. Ale z reguły kładzie się spać późno, więc powinna być przyzwyczajona. Ale lubi też pić kawę, więc może wczoraj wypiła dziesięć latte i się nie wyspała, więc dziś mogła odczuć zmęczenie. Ale dziś też pewnie piła kawę, więc to powinno postawić ją na nogi i powinna mieć siłę mi odpisać... hmmm... poczytam o wpływie kawy na introwertyków i spytam ją co o tym sądzi - tak mniej więcej w moich oczach wyglądają Twoje rozkminy. Słysząc taki bełkot też bym Ci odpowiadała cokolwiek na odczepnego...

Wiesz, może tu masz trochę racji, bo zdaję sobie sprawę, że ja jestem osobą, która ma bardzo refleksyjny typ charakteru, a nie każdy tyle rozmyśla. Nie wiem jednak, dlaczego piszesz o tym z taką dozą ironii. Nie każdy musi być taki jak Ty i mało myśleć. Może Ciebie na przykład nie interesują inni ludzie - dlaczego coś robią i kim tak na prawdę są z charakteru, co myślą itp. Ale to nie znaczy, że np. mnie nie może coś takiego interesować. Zresztą interesuje mnie wiele tematow i mam umysł, który lubi być czymś zawsze zajęty.

Aurora_ napisał/a:

Naucz się cieszyć z relacji i po obgadaniu innych dziewczyn (gdzie A sama przyznaje, że rozumie ich postępowanie) nie wymagaj deklaracji, czy jej na Tobie zależy. I jak już szczerze odpowie, za co ją podziwiam, bo większość by zrobiła "taaa taaa" na odczepnego to Ty drążysz, drążysz, "nie ustąpię" i rozkminiasz każde jej słowo... męczące.

Zamiast się zastanawiać nad dystansem A do innych ludzi i nad tym co z jakiej książki wzięła... lepiej przeanalizuj własne zachowanie i jego zasadność wink

Za rade Ci dziekuję, własne postępowanie oczywiście przeanalizowałam, już wiele razy zresztą, a przeanalizuję jeszcze raz. Ale własne zachowanie jednak nieco łatwiej zrozumieć, niż cudze, temu temat założyłam o cudzym, którego nie mogłam zrozumieć, a nie o własnym.

Jednak uważam, ze potraktowałaś mój temat troche zbyt płytko, uwazasz jakby, ze ja kogoś "obgadalam" dla przyjemności, a tymczasem ja tylko chciałam sie podzielić z bliską mi osobą wydarzeniami z mojego życia. A i "obgadanie" zachowania osób, które dla tej osoby nikim bliskim nie są, to nie wydawało mi sie jakimś strasznym postępkiem. Te osoby były moimi bliskimi kolezankami, a dla niej jedna daleką znajomą, a drugiej to prawie nie zna. Poza tym kazdemu się czasami zdarzyć żalić na kogoś, zwłaszcza, jak ma powód. Ja tego nie robię codziennie, a ona usłyszała na ten temat 1 raz w życiu i w skrócie, bo uwierz, ale dużo jej na ten temat wcale nie gadalam (chociaż dla takiego introwertyka może i tak za dużo to było, cala ta rozmowa i jeszcze wieczorem, no ale ostatecznie to nie jakaś zbrodnia chyba, ze ktos chce sie zwierzyć bliskiej osobie).

Dziękuję więc za radę, postaram sie rzeczywiście teraz o tej sprawie nie myśleć tyle, tylko cieszyć przyjaźnią, ale proponuję ja z kolei Tobie mniej cynizmu i szufladkowania ludzi (typu ktoś raz w życiu opisał komuś obiektywnie 2 sytuacje jak sie pewna osoba zachowała w danych okolicznościach + wyraził własne zdanie na temat jak to zachowanie odebrał = obgaduje). Albo uogólnianie, ze jak dla kogoś jego przyjaciele są wyjątkowi, to wg Ciebie uwazam KAŻDĄ osobę za wyjątkową. Wybacz, ale tego typu stwierdzenie uważam za dziwne. Ja nie mam przyjaciół liczonych w dziesiątkach, tylko kilka osób i owszem są one dla mnie wyjątkowe, chcę też wiedzieć, co myślą na tematy, które dla mnie są ważne i dlatego się ich pytam i z nimi rozmawiam. Ty ze swoimi znajomymi rozmawiać nie musisz, jak nie lubisz, albo możesz o pogodzie, filmach itp tematach, co np. kogoś innego tak bardzo nie interesują.

26

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Dlaczego uważam, że Twoja postawa może być męcząca? Bo myślę, że za dużą wagę przykładasz do takich relacji. Chciałabyś aby wypełniły Ci jakieś deficyty. Sama zresztą napisałaś, że się przywiązujesz zbyt mocno. To tak, jak ja. A ludzie mają swoje życie i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, w jakiej są kondycji w danym momencie. Wszelka presja Ponja jest szkodliwa dla wzajemnych relacji.
Nie myśl tyle, bo nadmierne rozkminianie czyichś zachowań nigdy nie przynosi nic dobrego. Nie wnikniesz w czyjeś wnętrze i do końca nie zrozumiesz drugiego człowieka. Można kogoś akceptować nie do końca rozumiejąc.

27

Odp: czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

OK, Tes_sa10, dziekuje za odpowiedź. Zwłaszcza, że jak piszesz, też troszke podobny problem masz/miałaś(?)

Chyba masz tu rację, że za dużą wagę przykładam do relacji z bliskimi osobami.

Chociaż po prostu lubię czasami jednak taką jasność mieć co do kogoś. Bardzo mi się podoba np. kultura amerykańska/brytyjska pod tym względem - osoby bliskie (a nawet te nie tak bardzo:-) bez krępacji okazują sobie uczucia i nie ukrywają wszelkich dowodów sympatii, mówią wprost np. "I like you/I love you" i ogółem jakąś taką serdeczność tam odczułam (trafiłam na dobrych ludzi też, to na pewno, bo nie każdy taki jest oczywiście, no ale jednak też kultura tamtejsza coś takiego w sobie ma, ze ta otwartość emocji, bo w Polsce to przecież też są dobrzy ludzie, ale wg moich obserwacji to bardziej mają tak z okazywaniem, jak śpiewał Staszczyk: "proste słowa z gardła nie chcą wyjść najbardziej":-). A tyle, co mnie wyprzytulano podczas pobytu przez 3 miesiące, to w Polsce za całe życie chyba nie... I to np. osoba, którą ledwo parę dni znałam, potrafiła mnie przytulić. Bo po prostu mnie polubiła, a nie miała powodu jakiegoś, czy jakichś zahamowań, żeby to ukrywać, więc okazywała bardzo otwarcie i jawnie (zapewne nie każdemu się takie coś podoba, ale mnie akurat to się podobało, a z tą osobą zresztą mam kontakt listowny do dzisiaj). To jak mnie po paru dniach przytula, to jak sobie pomyślałam w jakim wspaniałym komforcie psychicznym żyją jej bliscy, którym na pewno okazuje jeszcze więcej dobrego i to bez jakiejś wielkiej okazji... to aż mi sie nie chciało do tej naszej polskiej zimnicy wracać.

To fakt, jestem spragniona jakichś dobrych, przyjaznych uczuć. Swoich starałam się nie ukrywać jakoś tam bardzo szczelnie, choć i bardzo wylewna też nie jestem tak na co dzień. No i liczyłam na takie tez właśnie bardziej jawne od facetów, liczyłam od najbliższych przyjaciółek, liczyłam od rodziny... ale to prawie zawsze jest wszystko takie jakieś tutaj jakby... ni to ciepłe, ni to zimne w wyrazie, tak na prawdę... Czyli, że nie moge po prostu tego odczuć bezpośrednio i być pewna w wielu przypadkach co ktoś do mnie ma w głębi serca (chociaz nie we wszystkich jednak przypadkach, bo niektórzy ludzie nawet w Polsce potrafią być bezpośredni i tacy, że prawie nigdy mi przez myśl nie przeszło przez lata znajomości, ze temu komuś może nie zależy - takie 2 "jawnie okazujące co o kim myślą" osoby w sumie znam. Jedna z rodziny, a druga nie). Więc nie chce uogólniać za bardzo, że w Polsce każdy/nikt i takie ogólniki, bo wiadomo, różnie jest. Ale za granicą byłam jednak w szoku (przyjemnym:-)

No ale tak, trzeba się wpasować w daną kulturę, jak juz tu się mieszka, a nie patrzeć na cudze podwórko. I robić potem fochy bez sensu, bo ktoś coś nie chciał powiedzieć, i się rozpisywać z tak głupiego powodu na forum. To w sumie jest racja, zaczynam to rozumieć już. Ja nie mogę tak wprost mówić o uczuciach, skoro ludzie nie lubią takiego czegoś. No i nie ma co okazywać po prostu, że mi na kimś zależy.

Tak będzie lepiej, a w sumie to sama już nawet kiedyś o tym pomyślałam, że gdybym taka była, to bym problemów ludziom nie robiła, jak i mnie samej by chyba było łatwiej.

Tak, że podsumowując, to widzę już chyba tu swoje takie główne błędy, że tutaj nie do końca to było dobre, jak się zachowywałam. Mnie sie wydawało, ze to dobre, ale ludzie niektórzy tego jednak nie chcą i nie potrzebują, wolą relacje chłodne w tonacji, wyciszone, może dla nich takie jakby bezpieczne bardziej i spokojne. No to OK, rozumiem, że każdy jest inny i każdy coś innego potrzebuje. Ja nie mogę narzucać mojej wizji komuś.

A to, co napisałaś jescze, Tes_sa10, cytuję:
"Nie wnikniesz w czyjeś wnętrze i do końca nie zrozumiesz drugiego człowieka. Można kogoś akceptować nie do końca rozumiejąc."
- to bardzo mądra myśl wg mnie i dało mi do myślenia. Nawet sobie chyba zapiszę gdzieś to, zeby sobie zapamiętać.

Bo to prawda, że sie nie da poznać, a tyle wiemy, co sami zaobserwujemy, ewentualnie ktoś nam troszkę powie, ale nie powie przecież za wiele. Bo czasami nie chce, czasami sie wstydzi, albo coś. Tak, no to ja to rozumiem w sumie. Rzeczywiście takie wnikanie za dużo chyba nie ma sensu. Ja chciałam wnikać i rozumieć, i to trzeba zmienić teraz w sobie, żeby więcej nie wnikać, nie pytać, ani nic takiego męczącego dla otoczenia już.

To są teraz moje wnioski trochę tak na szybko, bo też nie mam czasu dzisiaj już za wiele myśleć nad tym. Chyba zresztą zrozumiałam ogółem tą sytuację, co źle ja zrobiłam i nie mam po co zaś na kolejny sposób wałkować tego samego tematu.


A co do tego "obgadywania", co mi tu wcześniej zarzucono, to może w sumie tez jakaś szczypta prawdy w tym jednak była, bo mogłam w ogóle nie tłumaczyć się przyjaciółce ze swoich powodów. No bo skoro tutaj ktoś odebrał to jako obgadywanie, to moze ona właśnie też w ten sposób odebrała. Ja to odbierałam wtedy zupełnie inaczej, że po prostu chciałam powiedzieć w skrócie swoje powody zachowania, co jakbym nie wyjaśniła ich, to by sie wydawało niezrozumiałe to zachowanie. Bo wcześniej sie przyjaciółce oczywiscie nic nie zaliłam i nie wspominałam, że tam w przyjaźniach moich się psuje. Ona nic nie wiedziała, a tu z dnia na dzień jej mówię, że te przyjaciółki już dla mnie nimi nie są i skończyły się nasze kontakty. Dlatego pomyślalam, ze ona się zapewne dziwi, więc temu chciałam wyjaśnić... no a może wyszło dla niej właśnie, że obgaduję.

O tym wcześniej nawet nie pomyślałam, że tak to mogła odebrać. A teraz myślę, że może rzeczywiście tak odebrała, w kazdym razie prawdopodobne. I moze nawet przez to była potem jakoś tak niechętnie nastawiona do mnie. Czyli nieporozumienie wyszło zwyczajnie - każda odebrała jedną sytuację zupelnie inaczej.

A najlepiej to wcześniej "Takiwiatr" mi napisała podsumowanie takie, ze przeciez moja kolezanka jest ogółem na prawde w porządku i tylko nie umie tych uczuć wyrażać (albo się wstydzi, czy tam coś - no to już nieważne, ja juz wnikać więcej nie będę czemu). A wazne są przecież ogóły, a nie szczegóły, jak 1 niejasna sytuacja. To się zgadza :-) Ja sie skupiłam na swojej niepewności i straciłam na chwilę jakby obraz całości, znaczy tej całej relacji. A takie coś, jedna sytuacja, nie powinna wpływać, żeby się coś zepsuło, jak wcześniej miło czas spędzałyśmy i było raczej OK. W sumie ja też nie chce tego, żeby sie popsuło coś, bo ja też z nią ten czas fajnie spędzalam i dalej chcę spędzać. Raczej więc na tym może sie lepiej skupić, np. wspominać te mile chwile, wycieczki nasze i takie sprawy. Ona wprost powiedziała, ze miło czas ze mną chciała spędzić wtedy, czyli z tego wniosek, że jednak mnie lubi i jej troche zależy. A tamtego jednego tematu nie ma co już roztrząsać. Może to kwestia jest właśnie, że ktoś nie umie się do uczuć przyznać - i trzeba to przyjać, zaakceptować i iść dalej, a nie roztrząsać czemu nie umie, albo że może nie chce - i tym podobne "rozkminy". Patrząc z dystansu, to rzeczywiście takie mocno bez sensu się może wydawać, zeby o tym myśleć tyle. W porównaniu jak np. inni ludzie mają problemy na prawde powazne. A ja myśle o takim czymś...

No nic, przyjęłam waszą krytykę na klatę, jak to się mówi ;-) Wyciągnęłam jakieś tam wnioski. Na razie juz nie mam czasu zresztą rozmyślać, bo troche bardziej mam "przyziemne" sprawy do załatwiania :-)

To dzięki dziewczyny.

Na razie

Posty [ 27 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » RELACJE Z PRZYJACIÓŁMI, RELACJE W RODZINIE » czy to prawdziwa przyjaźń, czy może jednak nie do końca?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024